Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Jeszcze przed niespełna kilkoma dniami ze śmiertelną powagą zarzekał się, że jego stopa naprawdę długo nie postanie w Snowdonii. Wcześniej zresztą świadomie przez bite półtora roku omijał tamte okolice, później również zaczynając wiązać z nimi niezbyt dobre wspomnienia i emocje. Po wyjściu z tamtego przeklętego lasu, wewnętrznie zarzekał się, że jeśli jeszcze kiedykolwiek zjawi się w rodzinnych stronach Geraldine, będzie to co najmniej za wiele lat. Dekadę, może dwie.
Niby nie był osobą, która łatwo zrażała się do jakichkolwiek miejsc. Teoretycznie niełatwo było wzbudzić w nim aż tak głębokie emocje, żeby nawet sama myśl o tym, by gdzieś przybyć wzbudzała jego głęboką niechęć i powodowała u niego zimne dreszcze w okolicach kręgosłupa. No, ale...
...dla dobra własnego spokoju, może trochę w ramach osłony dymnej przed szerzej idącymi wnioskami, przyjął wersję, że kiedyś musiał nadejść podobny moment. Każdy miał mieć swoje średnio lubiane miejsce. Mhm. Tak. Lekko powiedziane, ale cóż, tak było lepiej. Fakt, że w jego przypadku padło na okolice Yr Ysgwrn był dosyć nieszczęsny, ale z pewnością mógłby być do przeżycia (przechodził przez nie takie rzeczy, co nie?), gdyby nie późniejszy splot wydarzeń.
Szczęśliwy splot wydarzeń, bez wątpienia, jednak w tym wypadku trochę komplikowało to sytuację. Szczególnie, że nie tylko mieli udać się do rezydencji Yaxleyów na spotkanie z rodzicami Geraldine, ale także w szerszej perspektywie: zorganizować tam swoje wesele. Oczywiście, mógłby upierać się przy Dolinie, jednak w tym wypadku nawet nie wdawał się w jakąkolwiek dyskusję. Skoro jego narzeczona wraz z ciotką wybrały tę wersję, kimże miałby być, by wywracać te plany do góry nogami?
Wiedział, że jest na straconej pozycji. Geraldine miała własną wersję, Ursula jej przytaknęła, a on zrobił względnie dobrą minę do złej gry, po prostu kiwając głową i chowając ewentualne obiekcje w kieszeń, bo przecież nie był małym chłopcem. Poza tym, im szybciej mieli odczarować wrażenia po całkiem niedawnych wydarzeniach, tym lepiej. Przedłużenie wizyty u Gerarda i Jennifer z jednego popołudnia na dwa czy trzy dni była ku temu pierwszym, całkiem sporym krokiem.
Pakując się z samego rana, nie zająknął się zresztą ani słowem na temat tego, co odczuwał na myśl o powrocie w tamte okolice. Reszta drogi przebiegła względnie dobrze, tym bardziej, że przecież nie odwiedzili wtedy samej rezydencji. Z nią miał niemalże jedynie same dobre wspomnienia. Te szczęśliwe lub te do nich prowadzące. Kiedy zatem pojawili się przed budynkiem, o dziwo, nie odczuł napięcia, na które mimowolnie się szykował.
Dzień był przyjemny. Może nie było już słonecznie, ale nie padało. Nie było szaro ani ponuro, nie było mgliście i mżyście. Nie siąpiło, jedynie wiatr sprawiał, że przedpołudnie należało do tych zdecydowanie chłodniejszych niż pod koniec sierpnia. Było jednak naprawdę pogodnie, niemal idealna aura na to, aby spędzać czas w plenerze, co niechybnie także mieli tu robić. Wcześniej musieli tylko odbyć jedną naprawdę ważną rozmowę.
- Gotowa? - Spytał, zwracając twarz w kierunku dziewczyny, nawet jeśli doskonale znał odpowiedź.
Nie miało być lepiej. To była chwila na głębszy oddech i skok na główkę.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down