początek Spalonej Nocy
Kolejny nudny wieczór. Ale Lestrange całkiem lubiła te nudne wieczory. Mogła wtedy w spokoju przekopać się przez piętrzącą się kupkę raportów, poukładać sobie myśli w głowie, ustawić nowe plany działania na kolejne dni. A Matka jej świadkiem, że bardzo tego teraz potrzebowała, zwłaszcza mając na uwadze to dziwaczne zjawisko, jakiego doświadczali w Maida Vale z czarnymi różami w roli głównej. Wzięła jedną z nich do domu, ale to nie tak, że miała cały czas świata, by nad rośliną dumać, mogła to więc robić właśnie teraz, w ten leniwy wieczór w Biurze Aurorów, obmyślić jakiś plan działania, co sprawdzić w następnej kolejności i tak dalej. Miała iść na patrol, ale to dopiero za jakiś czas. Teraz zaś elegancko zamieszała srebrną łyżeczką w filiżance kawy, bardziej z odruchu niż realnej konieczności i przerzuciła stronę w raporcie, który leżał przed nią na biurku. Sprawdzała, czy wszystko ma wypełnione, czy czegoś przypadkiem nie pominęła; jej skrupulatność dla wielu osób bywała wręcz irytująca, tak jak to, że zawsze trzymała na swoim biurku chorobliwy wręcz porządek. Victoria rzadko się gdzieś spieszyła i pod tym względem ona i Alastor byli bardzo zbieżni w działaniu, życiowo powolni – jak to niektórzy opisywali i coś w tym chyba było. I teraz też nigdzie się nie spieszyła, powoli kartkując raport, który w końcu ułożyła na schludny stosik, gdy już upewniła się, że wszystko jest w porządku, upiła łyk idealnie ciepłej kawy i już miała sięgnąć po nowy raport do wypełnienia, kiedy padło to niemalże sakramentalne:
– Londyn płonie – i w i tak dość przerzedzonym biurze, bo sporo ludzi w ten piątkowy wieczór miało wolne, zapadła cisza, choć nie tak od razu. To było jak takie ciche zaklęcie, które wyłowiło aurorów z marazmu, w który wpadli. Które obudziło ich z… cokolwiek robili, gotując się na ten raczej spokojny wieczór i łatwą służbę. Ciemnowłosa spodziewała się, że teraz właśnie padnie jakaś druga część tego żartu, ktoś się zaśmieje, ktoś powie „dobra, zamknij się” i rzuci w żartownisia zwiniętym w kulkę papierem, albo zostanie wyjaśnione o jakie metaforyczne „płonięcie” chodzi. Jak na złość jednak, nic takiego się nie stało. Sekretarka, która przekazała tę informację, z trzęsącymi się dłońmi jak na złość nie chciała cofnąć swoich słów, tylko powtórzyła to, co już zresztą raz powiedziała. – Londyn płonie.