2 kwietnia 1972 roku
— Cały tragizm tej sytuacji polega na niezrozumieniu — mówił do barmana, niepewny tego, czy mężczyzna w ogóle go słucha. Nie miał jednak do kogo się zwrócić; Elliott, jego najlepszy przyjaciel i dawna miłość, jasno dał mu do zrozumienia, że nie będzie obierał żadnej ze stron. Nie śmiał nawet go o to prosić, nawet jeśli w tamtym momencie potrzebował tego najbardziej - wysłuchania i wstawiennictwa, pokiwania głową, przyznania mu, że postąpił słusznie. Był jeszcze William, ale on myślał głową, nie sercem. Intelektualnie, a nie sensualnie. Uporządkowanie, a nie, tak jak on - chaotycznie. Być może znalazłby jakieś wyjście z tej sytuacji, ale nie chciał bardziej mieszać go w sprawę. Mógłby też położyć po sobie uszy i pójść do matki, którą jeszcze kilka godzin temu przeklinał. Nie miał jednak ochoty na jej triumfalne "a nie mówiłam? Ta dziewczyna nie jest dla ciebie, Perseusie!", zupełnie tak, jakby to wcale nie ona jeszcze rok temu naciskała na niego, aby się jej oświadczył. Nie wiedząc zatem dokąd powinien się udać, skierował swe kroki w stronę Fontanny Losu. — ...ale ja nie mam już sił, żeby próbować rozumieć. Czy jestem potworem, bo chciałem tylko odpocząć?
Barman pokręcił przecząco głową, wycierając szklanki, które następnie odkładał do góry dnem w niewidocznym dla Blacka miejscem za ladą. Czyli jednak słuchał, pomyślał ukontentowany. Wyjął z kieszeni płaszcza złote monety, które zadzwoniły na blacie i zamówił kolejną dolewkę smoczej łuski. Ociekający wodą kufel był przyjemnie chłodny w dotyku, podobnie jak rozkoszna była gorycz piwa wlewanego do gardła. Odstawił opróżnione w jednej czwartej naczynie z gwałtownością, która sprawiła, że jego zawartość niebezpiecznie się zakołysała, a następnie starł resztę piany z ust wierzchem dłoni. Alkohol zaczynał już działać, czyniąc głowę Perseusa przyjemnie lekką. Nagle wszystko wydało się takie odległe i małostkowe.
— Ale dobrze się stało! — oświadczył z wesołością — Nigdy nie chciałem się żenić. Nigdy nie chciałem żenić się z nią — zreflektował się, ściągając z serdecznego palca obrączkę. Och jakże pusta wydawała się jego dłoń bez złotego krążka! — Mam nadzieję, że ojcowie przystaną na moją propozycję rozwodu i nie zmuszą nas do ponownego życia pod jednym dachem. Ona zachowywała się wobec mnie jak zimna... zimna... — chciał dodać dziwka, lecz w porę ugryzł się w język. Nawet złość (której uparcie starał się nie okazywać) nie usprawiedliwiłaby rzucaniem epitetami bez pokrycia. Gdzieś za jego plecami zadzwonił zawieszony u drzwi dzwonek, zwiastując przybycie nowego klienta, lub opuszczenie lokalu przez starego - pora była bowiem całkiem późna. — Nie... Nie powinienem tak mówić. Mieliśmy inne potrzeby i priorytety. Tak po prostu. Czasem ludzie do siebie nie pasują, zwłaszcza, jeśli rodzice aranżują małżeństwo.
Obrączka wysunęła się spomiędzy niezdarnych palców i potoczyła się po blacie, zatrzymując się tuż przed kobietą opierającą się o bar. To jej nadejście musiał obwieścić dzwoneczek; inaczej zwróciłby uwagę na obecność damy.
— Dobry wieczór, madame Rookwood — zwrócił się do niej z łagodnym uśmiechem.
![[Obrazek: 2eLtgy5.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=2eLtgy5.png)
if i can't find peace, give me a bitter glory