To była ciężka noc - tak chyba najłatwiej określić to, co działo się z przebywającymi na polanie w nocy z pierwszego na drugiego maja. Kiedy bez wahania zgodziła się pozostać w centrum wydarzeń i nie uciekać w razie zagrożenia, by być możliwie dużym wsparciem dla swych bliskich i w razie potrzeby wspierać ich umiejętnościami uzdrowicielskimi, wiedziała, że wydarzenia w jakich weźmie udział na pewno odcisną na niej piętno. To, czego nie wiedziała, to że polana zamieni się w istne piekło.
Silne emocje całkowicie zagłuszały zmęczenie jakie jej towarzyszyło. Wiedziała, że to nie czas na odpoczynek - musieli pomóc rannym, przetransportować ich w bezpieczne miejsce. Musiała upewnić się, że wszyscy jej bliscy są cali i zdrowi, a ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Kiedy pomagała rannym w polowym namiocie medycznym, jaki został postawiony na polanie, starała się zagłuszać niepokój, jaki w niej narastał. W międzyczasie napisała kilka listów do bliskich jej osób, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że pergamin na jakim je wysłała przez przypadek umazała krwią, którą wcześniej pobrudziła swój nadgarstek. Czyja to była krew? Moss? Julesa? Zupełnie obcej jej osoby, której imienia i nazwiska kompletnie nie zapamiętała? A może jej? Nie, chyba nie jej. Pomimo zmęczenia, kilku niegroźnych otarć, fizycznie nie doznała żadnych obrażeń. Psychicznych, trochę tak - ale z tym się upora. Jakoś.
Na moment wyszła przed namiot, starając się wziąć kilka wdechów świeżego, rześkiego powietrza. Mówiło się, że poranek powinien przynosić nadzieję. Ona jednak czuła się, jakby kompletnie jej ją odebrano.
Kiedy spostrzegła znajomą sylwetkę oraz twarz, zamarła. W przypływie emocji rzuciła się biegiem w stronę starszej Longbottom, bez najmniejszego namysłu rzucając się na jej szyję. Uwieszona na szyi siostry, z początku nie mówiła nic. Jej serce tłukło jak oszalałe. Była tu. Żyła. I chyba, na pierwszy rzut oka, nie miała żadnych obrażeń.
- Nawet nie wiesz jak się o Ciebie martwiłam - wyrzuciła z siebie. - Gdzie byłaś? Jesteś cała? Widziałaś tatę? Zresztą... - szybko pokręciła głową. Lucy tu była, cała i zdrowa. To dawało jej nadzieję, której tak bardzo potrzebowała. Puściła siostrę i cofając się o dwa kroki, ujęła jej twarz w dłonie, wybuchając niepowstrzymanym, krótkim śmiechem. Endorfiny wzięły nad nią górę.
- Wszystko w porządku? - zapytała po chwili, już spokojniej.
beauty and terror
just keep going
no feeling is final