• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[5 lipca 1972, Głębina] Kongres Nowej Piwnicy

[5 lipca 1972, Głębina] Kongres Nowej Piwnicy
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#41
18.12.2023, 22:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2023, 22:52 przez Lorraine Malfoy.)  
Uśmiechnęła się blado do Stanleya, kiedy Pan Kapitan podsumował pokrótce obecny plan działania i wkład poszczególnych gości w ich własną, malutką organizację przestępczą – dzisiaj wszyscy się niewątpliwie czegoś o sobie dowiedzieli; Lorraine była chyba najbardziej wdzięczna Borginowi, bo nie dość, że zgromadził ich wszystkich na pokładzie swojego przybytku, miał jakąś niesamowitą zdolność do zarządzania ludźmi, w kilku krótkich słowach doprowadzając chaotyczne zgromadzenie do jako takiego porządku, a co chyba najbardziej imponujące – jego przemówienie niemalże uspokoiło rozszalałe serce Lorraine, prawie tak, jakby mówił: „bo to trzeba na spokojnie”, choć przecież co innego wydostawało się teraz z jego ust…

Doceniała także, że nawet w sprawach natury zawodowej brał pod uwagę jej wrażliwość, kiedy zaoferował pomoc w „usuwaniu ewentualnych przeszkód” podczas jej akcji wywiadowczej… Bardziej lub mniej humanitarną.
Rozbawiło ją niezmiernie przywołanie w tym kontekście imienia Maeve; oczy Lorraine rozbłysły, choć równie dobrze można by przypisać jej nagłą wesołość wspomnieniu o obiecanym pianinie, które akurat padło z ust Staszka.
Chang potrafiła być delikatnym kwiatuszkiem… Choć wzbraniała się zwykle żartami przed podobnymi czułostkami spływającymi z ust Malfoy – która przecież nade wszystko lubiła zadowalać innych, jak przystało na taką atencyjną kurewkę – zamiast tego pytając pokrętnie, z tym iście diablikowym uśmiechem, który krzyczał wręcz „Maeve Chang”: No, ale jakim, Raine?, prowokując Malfoy do szukania w odmętach pamięci jakichś łacińskich nazw, które dawno temu poznała na lekcjach zielarstwa… Albo prędzej, dzięki jakiejś książce o pielęgnacji roślin, pożyczonej od Changówny.

Każdy kwiat ma jakieś symboliczne znaczenie, powiedziała jej kiedyś Maeve; Lorraine często zastanawiała się, czy przyjaciółka pamięta tamtą rozmowę. Była z gatunku tych niekończących się: część słów zawieruszyła się pośród jej pościeli, część uleciała w niebyt razem z dymem z wspólnie wypalonego papierosa… Ona pamiętała tylko, że lilia wodna to Nymphaea alba. Czuła jak jej brzuch rozsadza kiełkująca w zastraszającym tempie łąka, zaś jej wnętrzności zmieniają się w kwietne girlandy, jak wtedy, kiedy w zaproszeniu na Lithę rzuciła – jakby od niechcenia – że chce szukać z Maeve kwiatu paproci.

Jednak to, że Chang potrafiła być słodsza niż miód wielokwiatowy, nie stało bynajmniej w sprzeczności z tym, że potrafiła komponować bardzo piękne wiązanki inwektyw, a w jej umyśle, niczym w egzotycznym ogrodzie, kiełkowały pomysły przeróżnej natury, i to takie, o którym nie śniło się twoim Śmierciożercom, Staszek.

Ale, już abstrahując od humanitaryzmu…
W głowie Malfoy to nie o śliskie kwestie natury moralnej w takich przypadkach się rozchodziło – daleko jej było od niewinnej damy, która wzdragała się przed przemocą przez wzgląd na wydelikaconą naturę jej płci – tutaj chodziło o prosty bilans zysków i strat jedynie! Jeżeli kogoś po prostu trzeba było się pozbyć – czy też, bardziej eufemistycznie, wysłać na wieczne wakacje do Limbo bez biletu powrotnego – nie oponowała; wiedziała jednak, że zaciekli wrogowie bardzo szybko mogą stać się potężnymi sojusznikami, jeżeli użyć odpowiednich argumentów.
Czasem to rozejm mógł przynieść najwięcej korzyści… A czasem po prostu trzeba było być bezwzględnym. 

Jednakowoż, humanitarne rozwiązania nie wiązały się z perspektywą wyroku dożywocia nad ich głowami, o czym nie śmiałaby jednak powiedzieć na głos – zwłaszcza nad głowami Maeve, Stanleya i Sauriela, bo sama Lorraine zawadzałaby jedynie w bezpośrednim starciu… – ale że ona miałaby przyznać się, że niby martwi się o ich przyszłość z powodów innych aniżeli zawodowe? Niedopuszczalne!
Może kiedyś, na osobności... Najprędzej kiedy Sauriel zdecyduje, że muszą uciąć sobie tę nieuchronną pogawędkę na temat zaufania, czy coś, bo Lorraine ośmielała się przypuszczać, że ten tak łatwo jej nie odpuści; nie po tym, co dzisiaj miało miejsce w Głębinie.

Obawiała się tej rozmowy. Okiełznanie odziedziczonej po matce mocy dla bezpośredniej potomkini wili zawsze było trudne; to nie była egzotyczna domieszka krwi, rozcieńczona przez następujące po sobie pokolenia, tylko czysta esencja magiczna, którą sama nauczyła się kontrolować przez te lata… Zwykle dobrze jej to wychodziło. Rzeczywiście, nieco przesadziła, ale miała na to argumenty; zresztą, nie tylko on mógł czynić jej wyrzuty o manipulowanie jego zmysłami. Przytulanie? Całowanie w czółko? Równie dobrze mógł przeorać jej umysł za pomocą legilimencji, odniósłby taki sam efekt.

Przysięgami i umowami biznesowymi chciała wyznaczyć bezpieczne granice relacji w Głębinie – i choć wywołała powszechne oburzenie swoim wyrachowaniem i obsesją na punkcie kontroli, przecież swoją przysięgę dostała. Przysięgę innego rodzaju; taką, której się nie spodziewała.
Kredyt zaufania? Jaki bank dałby mi taki kredyt, szepnęła wcześniej do Maeve, przekonana święcie, że niektórzy ludzie – z nią samą na czele – są zbyt ubodzy, by pozwolić sobie na oddanie w zastaw kolejnej części swojego serca. Lojalność? Ale przecież była lojalna, i to nie tylko w sprawach sercowych; powiedziała Saurielowi, że będzie pracować dla niego, i właśnie to robiła, po raz pierwszy poświęcając swoją neutralność na rzecz jakiejś wspólnej sprawy. No i wreszcie: przyjaźń.

To wszystko były słowa, którymi Lorraine bardzo ostrożnie szafowała. Często nazywała Maeveper „drogą przyjaciółką”, co tamta, w zależności od humoru, czasem kwitowała zawadiackim uśmieszkiem, a czasem – jakby poirytowanym parsknięciem. Przyjaźniła się też z Sarą Macmillan, z jej bratem – choć czy ich popierdolone braterstwo dusz powinna nazywać przyjaźnią? #anam cara bros – niegdyś więzy przyjaźni łączyły ją z także Lorettą Lestrange, którą dalej darzyła przecież uczuciem, choć w życiu podążyły kompletnie innymi ścieżkami.  Możemy to określić mianem przyjaciół, dźwięczały w jej głowie słowa Leo.
Na pewno?

Ale przecież, czuła podświadomie, że dba o nich bardziej, aniżeli chciałaby przyznać.

Lorraine obawiała się więc nie tyle gniewu Sauriela, co tego, że odsłoni się przed nim jeszcze bardziej, aniżeli było to konieczne. Już to robiła. Ufała mu. Tak, ufała – choć była to kolejna rzecz, do której przyznawała się z trudem… I to też szczera rozmowa z Maeve musiała pomóc jej w opanowaniu odruchowej paranoi, która tym razem przyszła z pewnym opóźnieniem, początkowo przytłumiona euforią i pragnieniem; pragnieniem zbudowania na Nokturnie czegoś… Większego. Z kim, jeżeli nie z Rookwoodem?

Kiedy już wysunęła się z jego objęć, ukradkiem przejechała dłońmi po swoich przegubach i wyżej, zastanawiając się, czy przypadkiem nie ma gorączki. Nie wiedziała, czy to wina tej letniej nocy, targających nią emocji, czy może ferworu dyskusji – ale miała nieodparte wrażenie, że w kontraście z zimną skórą Sauriela, jej – płonęła żywym ogniem. Może jednak to drżenie nie było wyłącznie wynikiem jakiegoś pierwotnego strachu, który zawsze czaił się gdzieś głęboko na dnie jej duszy, kiedy zaglądała w martwe oczy Rookwooda, może to ten bijący od niego chłód przenikał aż do kości? Jednocześnie, miała wrażenie, że cała krew odpłynęła jej z twarzy, kiedy ucałował ją w czółko (jesteś niepoprawny – syknęła tylko, dziwnie spłoszona), przy akompaniamencie Maeve grającej na zawartości szynkwasu jak na cymbałkach – choć na pewno nie mogła się równać z jego chorobliwą bladością.
Zastanawiała się, czy to nie jest przypadkiem wynik jakichś czarnomagicznych eksperymentów – czy to dlatego Rookwood wyglądał jak żywy trup (a przecież jako pracownik zakładu pogrzebowego mogła uchodzić za eksperta) – ale nigdy nie pytała. Ona i Sauriel potrafili całkiem zręcznie unikać niewygodnych dla siebie tematów, a zresztą, co gdyby pomyślał sobie, że Lorraine się o niego martwi? Nie mogła przecież do tego dopuścić, dlatego kiedy widziała go raz zbryzganego krwią czy innym gównem, tylko uśmiechnęła się, i słodko rzuciła, że diabelnie przystojny z ciebie inferius, kotku, ale poplamisz mój nowy dywan. Ten typ tak miał, że musiał wszystko utrudniać, i już-już myślała, że go rozgryzła, i nawet była gotowa przyjąć srogi opierdol, kiedy tak sadził w jej stronę nadnaturalnie szybkimi krokami, kiedy on nagle zdecydował się na pokazówkę jak z romansu dla nastolatek. Jej ulubionymi były takie o wampirach, więc cholernie łatwo było odpłynąć, wyobrażając sobie siebie w roli jednej z głównych bohaterek… Nonsens. Malfoy odsunęła na bok te rozważania.

Jakby to by powiedziała Maeve: po prostu za dużo myślisz, Raine.
kurwa for real bo nie mogę przez jej mózg tego posta normalnie skończyć bo zapierdala bez trzymanki

A Maeve? No tak, jej ufała aż za bardzo. Wiedziała, że nie powinna; wiedziała, że kiedyś to się na niej zemści, ale nie wiedziało tego wciąż jej serce, które teraz wyrywało się z piersi, chcąc podążyć w ślad za Maeve.
Nic nie powiedziała na jej drobną tyradę; nawet słowem nie odezwała się, kiedy ta bez pożegnania poleciała w stronę drzwi. Co jeszcze, może miała za nią pobiec?

A jednak, kiedy patrzyła, jak Maeve odwraca się, i biegnie w jej stronę, oczami wyobraźni widziała tylko jak ta biegnie do niej przez kwietne łąki Wiltshire, tak jak wtedy, kiedy ścigała ją dookoła polan na Stonehedge: obrazek żywcem wyjęty z jej najpiękniejszych snów, choć teraz na ustach Chang nie było tego nieulękłego uśmiechu, w jej oczach czaiła się jakaś niezrozumiała hardość, a zamiast naręczy kwiatów, niosła obietnicę gniewu. Ale w jej oczach, to była dalej ta sama Maeve, która pocałowała ją na święcie Lithy, ta sama, w której ramionach spędziła ostatnią noc. I przedostatnią. 

Kiedy Maeve uniosła ją na chwilę, przez chwilę czuła się tak jak wtedy, pośród ognisk, kiedy tańczyły wśród płomieni; Lorraine zdziwiła brutalność tego nagłego szarpnięcia… Ale bać się? Och, przecież drżała, choć bynajmniej nie ze strachu. Jej dłoń zacisnęła się odruchowo na szczupłym przegubie kobiety; niemal prosząco, sama nie wiedziała natomiast, czy prosiła, by nie robiła większej sceny i odpuściła, czy żeby dalej ciągnęła tę grę.
Usta Lorraine niemo szeptały: nie tutaj, oczy mówiły natomiast: no dalej, rozerwij, chociaż druga dłoń od początku podtrzymywała zapobiegliwie delikatny materiał sukienki, obawiając się, że drobne guziczki mogą nie wytrzymać pod chwytem Maeve. Lubiła ją taką bezczelną, z rozwianym włosem i determinacją w spojrzeniu. Lubiła, kiedy tonem nieznoszącym sprzeciwu ucinała czasem jej niekończące się dywagacje na temat wszystkiego i niczego, kiedy…

Zarumieniła się, kiedy Maeve zaczęła ją całować.

W takich chwilach, cichł nawet nieustający monolog w jej głowie.

A potem Maeve przestała ją dotykać.

Co miała zrobić? Oczywiście, kurwa, podążyła w ślad za nią, chociaż wiedziała, że popełnia błąd.

Prostymi zaklęciami, szeptanymi pod nosem, naprawiła naprędce przód sukienki, dalece bardziej aniżeli brakującym guziczkiem, który musiał potoczyć się gdzieś po podłodze lokalu, zaaferowana tym, jak mogłaby naprawić… To wszystko.
Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest wściekła. Co u licha miała niby naprawiać? Co miało znaczyć zachowanie Maeve? Czy ona i Sauriel całkiem dzisiaj powariowali? Dlaczego pocałowała ją przy wszystkich? Dlaczego pocałowała ją tylko raz? Co ona sobie myślała? Dlaczego teraz uciekała, zostawiając Lorraine na drżących nogach, z rumieńcem rozlanym na twarzy i przyspieszonym oddechem?

Skoro ma się za takiego niby speca od brudnej roboty, to kurwa, powinna zrobić więcej niż to, pomyślała ze złością Lorraine, tylko trochę przerażona zbereźnością swoich myśli.

– Będę czekać – zawołała mimo wszystko za wychodzącą Maeve, choć słowa z trudem przedostały się przez ściśnięte gardło.

Co za wstyd, być odrzuconą wilą.


Murtagh także szykował się do wyjścia, już wcześniej mówił jej, że nie zostanie długo. Zarządzanie Rose Noire pochłaniało ostatnimi czasy każdą jego wolną chwilę. Odprowadziła go tylko spojrzeniem – jak zwykle, nie potrzebowali słów, by się porozumieć – by za chwilę cofnąć się z powrotem w głąb lokalu, z powrotem do baru, gdzie ich – oficjalnie już – pokładowy medyk (nieoficjalnie zaś kreator smaku i stylu), Leo, w przypływie twórczego szalu zajmował się destylacją czaru na idealny drink.
Lorraine nie przepadała za piciem, ale dzisiaj postanowiła zrobić wyjątek.

– Dziękuję – Lekko piskliwy ton, który dysonansowo zaburzał zwyczajową słodycz głosu Lorraine, przykryła promiennym uśmiechem, który przecież się dla Leo należał: nie tylko za drinka, który rzeczywiście był niczego sobie, ale i za czystą szklankę, ewenement na skalę całego lokalu. Na szkle widać było odciśnięty ślad po pomadce zdobiącej usta Malfoy – a raczej z jej resztek, których nie zdążyła scałować Maeve.
– Przypomnij, żebym i ja tobie zagrała jakąś wariację w podzięce, kiedy już będziemy mieli to pianino – dodała żartobliwie, pociągając kolejny łyk przygotowanego przez O’Dwyera drinka, ale nawet palący gardło alkohol nie mógł zmyć z jej ust wspomnienia namiętnego pocałunku Chang, ani też ugasić dziwnego głodu rozsadzającego teraz jej pierś.
Tylko to był chyba inny rodzaj głodu, niż ten, który czuła Maeve.
No i co teraz miała ze sobą zrobić przez resztę nocy, skoro Chang zdecydowała się opuścić towarzystwo?

Z westchnieniem osunęła się na krzesło, które zajmowała wcześniej Maeve, i pozwoliła myślom błądzić a nóżce kręcić zgrabnie i powabnie do muzyki, chociaż mogła przecież siedzieć z jointem w wannie. Oczywiście natychmiast wyprostowała plecy, udając, że wszystko jest przecież w najlepszym porządku, a reszta zgromadzonych wcale nie była świadkami najdziwniejszej kłótni kochanek, jaką można było sobie wyobrazić.

Co za noc.

Koniec sesji


Yes, I am a master
Little love caster
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Maeve Chang (5598), Sauriel Rookwood (4619), Stanley Andrew Borgin (5770), Murtagh Macmillan (1507), Bellatrix Black (2071), Nicholas Travers (2900), Leo O'Dwyer (2281), Lorraine Malfoy (12688)


Strony (5): « Wstecz 1 2 3 4 5


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa