• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[5 lipca 1972, Głębina] Kongres Nowej Piwnicy

[5 lipca 1972, Głębina] Kongres Nowej Piwnicy
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#1
31.10.2023, 12:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2024, 10:40 przez Baba Jaga.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Nicholas Travers - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Rozliczono - Lorraine Malfoy - osiągnięcie Piszę więc jestem
Rozliczono - Stanley Borgin - osiągnięcie Badacz tajemnic I

5 lipca 1972, godziny późno wieczorne
Głębina

Kongres Nowej Piwnicy

wiadomość pozafabularna
Przydatne linki:
Ulotka
Ogłoszenie
Plotki
Głębina

Od jakiegoś czasu na Nokturnie było czuć, że coś się dzieje. Jakby ktoś próbował zacząć się tam panoszyć. Nie była to jednak żadna nowość, wszak co chwilę pojawiał się tam nowy zakapior, a gdy ktoś ścinał jego głowę, w jej miejscu wyrastały dwie nowe - jaka okolica, taka hydra lernejska. Ciężko było o jakąś stabilniejszą posadę, fuchę czy zorganizowaną grupę przestępczą w tych szemranych okolicach. O ile była niezliczona ilość samotników, tak o większe grupy było naprawdę ciężko... I właśnie trzeba było coś z tym zmienić, ponieważ każdy wie jak działa piramida żywieniowa - silniejszy zjada słabszego.

Z tą myślą i w sumie nie tylko, narodził się pomysł na przeniesienie, a wręcz rozpoczęcie działalności w tej jakże malowniczej okolicy. Jak wszyscy wiedzą, nie można prowadzić grupy przestępczej bez żadnego lokalu (znaczy można bo na tym polega odpowiedzialność... ale nie o tym teraz) dlatego o takie miejsce zadbano i pozyskano. Głębina jaka była taka była i każdy to widział ale dobrze, że była. Swego rodzaju ostoja kultury, inteligencji i gildii dyskutantów... Na całe szczęście jednak nie miała nic z powyższych rzeczy, ponieważ była to klasyczna mordownia gdzie co najwyżej można się dorobić problemów jeżeli zrobi się zły krok. Trzeba było się nieźle namęczyć aby zatańczyć dobre tango wśród tych wszystkich węży, które starały się dziabnąć w łydkę... ale dla chcącego, nic trudnego, nie?

Stanleyowi czas się dłużył. Wiedział, że jego dni w Ministerstwie są już policzone i powoli zmierzają do końca - czas tykał. W końcu jednak nadszedł dzień ten dzień - 5 lipca 1972 roku. Borgin od samego rana zacierał ręce i czym prędzej udał się do Głębiny, aby mieć pewność, że wszystko będzie tam przypięte na ostatni guzik. Tylko brakowało aby Czarny Kot mógł na czymś położyć łapę i niczym test białej rękawiczki się o coś przyczepić. Z troski o swojego serdecznego przyjaciela jak i dobro całej śmietanki towarzyskiej, schłodził kilka butelek rudawego trunku, którego wszyscy lubili. Niestety zabrakło czasu, aby wraz z pewną świruską odwiedzić Moskwę w celu pozyskania wódki ogórkowej (cóż za strata!). Trzeba było cieszyć się tym co było.

Należy jeszcze wspomnieć o jednej osobie - Francisie, ponieważ tak nazywa się barman, przybłęda, który dostał fuchę w Głębinie. Niech nikogo jednak nie zmyli praca jaką trudził się Francis, o nie. Gość miał nierówno pod sufitem i nikt nie chciał go denerwować, ponieważ ten nie ręczył za siebie, a denerwował się w ułamku sekundy. Kufel nadal brudny po siódmym przemyciu? Jebs, pięścią o blat i soczysta kurwa pod nosem. Taki to był właśnie człowiek - zdezelowany jak większość społeczeństwa w tych kręgach ale lojalny i to się w tym momencie liczyło oraz ceniło. Najważniejszy w nim był fakt, że wybrał dobrą, jakkolwiek by to nie brzmiało, stronę mocy.

Kiedy nastał wieczór, wszystko było gotowe. Francis przecierał kufle i popalał papieroska, a Stanley razem z nim. O ile ten Francuz stał za blatem i nucił sobie jakieś szanty jak na morską knajpę przystało, tak Borgin siedział przy stole, które nie był jakoś syto zastawiony. Kilka szklanek, jakieś popielniczki i lodowata butelka rudej. Papierosy nie były w cenie - trzeba było sobie przynieść własne albo się ładnie uśmiechnąć do właścicieli takich rarytasów. Czas mijał i za chwilę miała tutaj się zebrać zgraja osób, których najpewniej nigdy w życiu nie widział, a i pewnie nie chciałby znać. Pocieszał go fakt, że będą tu ludzie których sobie cenił i szanował ale przede wszystkim mógł polegać.


Kolejka trwa do: 3 listopada - godziny 23:00


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#2
31.10.2023, 23:46  ✶  

Stanley był naprawdę szalonym człowiekiem. Kiedy mu tak rzucił, że może jednak zmieniłby rewir, zostawił to Ministerstwo, szczególnie, że cholera, nie wiadomo czy nie rzucą na niego wyroku, zajął się z nim biznesem na Nokturnie to nie sądził, że mężczyzna sobie to tak poukłada, że powie samemu sobie: no, jasne. W PYTĘ. Weźmie, kupi lokal, postawi knajpę w dwa miesiące (czy w ogóle w ile, bo nawet nie był pewien) i już na początku lipca zarządzi wielki opening. O którym dowiedział się zaledwie dzień wcześniej, bo akurat niekoniecznie Sauriel wsłuchiwał się w plotki o tym, kto jaki lokal nabywa. Jego mina, kiedy Staszek go wprowadził do tego miejsca musiała być bezcenna. I bezcennie przecinać ten maraz i nijakość, jaki ostatni wlepiał się i wtapiał w jego osobowość. Nie przyjść. Nie mógłby nie przyjść. Szczególnie, że... Stanley go uszczęśliwił. Nie bardzo wiedział, czy zrobił to bardziej dla siebie samego, czy może dla niego, albo zgodnie z komunistyczną myślą: dla nas i niekoniecznie nad tym dumał. Mulciberowi udało się poruszyć to martwe serce Sauriela i sprawić, że przez dobrych kilka minut stał w tej knajpie jakby się wyłączył. Z początku nawet nie do końca docierało do niego to, że to naprawdę teraz Stanleya.

Przyszedł przed czasem - poczuwał się do tego wręcz zobowiązany. Wyciągnął nawet z kąta swoją gitarę i ją przytargał ze sobą w futerale, której naprawdę dość dawno nie dotykał, nie czując potrzeby. I chociaż wszedł jak do siebie, to jak na czarnowłosego to było bardzo ciche wejście. Wręcz bezszelestne, które sobą prezentował tylko wtedy, kiedy czyjaś głowa miała z łba spaść. Albo przez ostatnie dni od tamtego felernego dnia, po którym Sauriel zachowywał się jak prawdziwy trup za życia. Wypompowany z niemal każdej emocji. Nawet i wiekopomnego marudzenia.

- Ahoy kamraci. - Odezwał się od progu, rozchylając jedną rękę na bok flegmatycznym gestem, jakby gotów był ich tutaj wszystkich wyściskać. Nawet lekki smirk pojawił się na jego ustach, kiedy spojrzał na barmana i Staszka czarnymi oczami. - Czy ja teraz mam się tak zjebanie z wami witać? Dlaczego w ogóle ten morski ton? Przez to moje ciągłe "ay"? - Był świadom tego nawyku, nawet nie bardzo wiedział, skąd go wziął, nie pamiętał. Jak to z nawykami bywa, szczególnie tymi związanymi z mową - ciężko z nimi walczyć.

Staszka faktycznie klepnął po plecach zbijając z nim grabę, a barmanowi uścisnął dłoń, zsuwając futerał z gitarą na boku za ladą. Ubrany w skórzaną kurtkę podparł się przedramionami o blat, spoglądając na rudą, a potem na drzwi wejściowe.

- Jeszcze dwa miesiące temu nie powiedziałbym, że zadomowię się w lokalu Stanleya Mulcibera... - Mruknął niby to sam do siebie, ale w zasadzie dzieląc się ze swoją bratnią duszą tą myślą. Może nawet oczywistą. Czasami miał wrażenie, że przy Stanleyu mógł milczeć i tylko patrzeć mu w oczy, a przesył danych odbywał się sam. Nie trzeba nic mówić. Wystarczy... patrzeć. Chyba po prostu znali się zbyt długo. - Sztos... - Pokiwał parę razy głową, nadal nie mogąc uwierzyć, że stoi w tym miejscu, w tym punkcie, przy Stanleyu. Że osoby, które tu wejdą, będą ich gośćmi. - Naprawdę sztos... - Powtórzył cicho w zamyśleniu.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Niewymowny
Jeśli mnie nie lubisz, to twój problem, a nie mój.
Wysoki blondyn, mierzący 194 cm wzrostu. Jego niebieskie oczy przejawiają najczęściej chłód, odwagę, opanowanie, tajemniczość. Nie łatwo odczytać jego zamierzenia i jakie może mieć intencje względem osób drugich.

Nicholas Travers
#3
01.11.2023, 17:37  ✶  

Sauriel nie byłby sobą, gdyby na ostatnią chwilę nie wysłał Nicholasowi pewnej zabawnej i jakże bardzo interesującej notatki, w postaci zaproszenia. Yaxley wiadomość otrzymał jeszcze będąc w pracy, ale na przerwie. Był to przecież środek tygodnia. On miałby się nudzić, kiedy jest parę trupów u Cynthii do zbadania a oni mają jeszcze coś do przeanalizowania w sprawie zasłony? Zamienić miejsce ciszy w coś hałaśliwego. Westchnął, karmiąc sowę Rookwooda i puszczając ją wolno. Nie odpisywał. Zajrzy tam, jak tylko pracę skończy. Nocturn nie był mu obcy, ale też niewiele miejsc tam znał zbyt dobrze. Może faktycznie taka odskocznia mu się przyda?

Godziny spotkania nie podano, zaznaczono tylko aby zjawić się wieczorem. To co Nicholas miał w planie na dzisiejszy wieczór, musiał przełożyć. Na szczęście, to nic pilnego. Z pomocą teleportacji, zjawił się na ulicach Nocturnu, odziany w czarny garnitur, rękawice i koszulę, na to narzucona czarna peleryna z kapturem. Upewnił się jeszcze, że zaklęcie maskujące jego mroczny znak działało nadal. Nawet, jeżeli chodził latem w długich rękawach. Na miejsce udał się tam prosto z pracy. Naciągnął kaptur na głowę, nie chcąc za bardzo się rzucać w oczy. Ostrożności nigdy za wiele. Przemierzając ulice najciemniejszych zakamarków tego miejsca, trafił na osobę, co rozdawała ulotki a jedna z nich trafiła do jego dłoni. Przyjrzał się treści i graficznej oprawie. To musiało być to, o czym pisał mu Sauriel. Teraz tylko znaleźć tę Głębinę. Mając nadzieję, że nie rozłożyli interesu w kanałach. Mogło być  tak, że Nicholas wziąłby dosłownie do swojego lodowatego serca słowa Czarnego Kota, odnośnie ”śmierdzącego powietrza nokturnowego”.

W końcu znalazł. Jeśli wejście było schodami, to musi być tutaj. Nie wiedział, czy był pierwszy czy jest przed czasem. Pchnął drzwi i zajrzał do środka, rozglądając się bardziej w poszukiwaniu znanych mu osób. Kiedy dostrzegł kuzyna Stanleya i Sauriela, zsunął kaptur z głowy. Nie byli w sumie sami, a przebywała jeszcze jedna osoba, pełniąca najwyraźniej rolę barmana. Zbliżył się do owej dwójki, aby się przywitać, uściskiem dłoni, zdejmując rękawicę. Ulotkę jaką miał ze sobą, na razie schował.

- Dostałem zaproszenie, to jestem.
Mówiąc o zaproszeniu, spojrzał na Sauriela, gdyż to właśnie od niego je otrzymał.
- Wy tak na poważnie?
Zadając zatem pytanie, tuż po tym jak przywitania mieli za sobą, wyjął otrzymaną na ulicy ich ulotkę i pokazał o co mu chodzi. Nie żeby był przeciwny jakiekolwiek działalności Borgina, ale jeżeli taka informacja nieświadomie nawet trafi do Ministerstwa, nie obawiają się tego, że ktoś nieodpowiedni zainteresuje się tym miejscem, albo samymi przebywającymi tutaj osobami? Mogli działać po cichu, do słów do słów, niż robić głośną kampanię na Nocturnie.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#4
02.11.2023, 01:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.11.2023, 01:16 przez Maeve Chang.)  
- Tutaj na Nokturnie zawsze jesteśmy śmiertelnie poważni - oznajmiła w odpowiedzi na głupie, o ile nie retoryczne pytanie Yaxleya, tuż po tym gdy z pełnym impetem wpadła plecami w drzwi wejściowe. Oczywiście miała sytuację pod kontrolą - zrobiła to wyłącznie dlatego, że ręce miała pełne, a aż taka gibka nie jest, żeby sobie stopą klamkę naciskać.
Maeve targała ze sobą kwiatka sporych rozmiarów w dosyć ładnej oprawie; czyżby prezent? Była to zdobiona ceramiczna doniczka, w której siedział sobie średnich rozmiarów krzaczek pokryty okrągłymi owocami w kolorze zieleni, żółci oraz czerwieni. Niewiele większe były od pomidorków koktajlowych, ale zdecydowanie to nie pomidory im targała. Wiedziała, że ta ekipa zdecydowanie preferowała ogórki.
Przecięła salę z niezłą szybkością, biorąc pod uwagę, że jej bagaż wydawał się raczej niezbyt lekki, bo nie trzymała go swobodnie na wysokości piersi ani pod pachą, a na wysokości swoich opuszczonych w dół dłoni. Ciężko było ocenić, czy winna wadze była doniczka, czy roślina, ale na pewno nie brak siły w ramionach Mewy.
Zatrzymała się przy stoliku, który okupował Stanley. Stęknęła cicho podciągając doniczkę do góry, po czym postawiła ją z impetem na stole, nie przejmując się, że poprzewracała stojące nań szklanki, wsuwając to na środek blatu. Złapała jedną, która była o włos od śmierci samobójczej za pomocą upadku z wysokości, odstawiła grzecznie na miejsce, po czym spojrzała na każdego z obecnych z osobna. Wyglądała na śmiertelnie poważną.
- Dobra, panowie - rozpoczęła wręcz uroczyście, unosząc nieco otwarte dłonie dla zwrócenia na siebie uwagi. - Proszę mnie teraz słuchać uważnie, bo ja się powtarzać dwa razy nie będę, a od tej wiadomości może zależeć wasze życie. - Nie ma co, zaczęła z grubej rury, ale z prawdą wcale, ale to wcale się nie mijała. - To jest Solanum pseudocapsicum, bliżej znana jako psianka koralowa. Bardzo ładna roślinka z bardzo ładnymi owocami. Największe bydlę, jakie udało mi się wyhodować, lepszego nie będzie. Zaufajcie mi, przeprowadzałam eksperymenty wszelakie, większa nie urośnie bez strat w ludziach. W każdym razie - urwała na moment, żeby przełknąć ślinę i wrócić do meritum, bo ono było najistotniejsze, a zaczęła ze zwykłej ludzkiej pychy zbaczać z tematu. - Owoce są silnie trujące. Powtarzam, mimo że miałam nie - SILNIE TRUJĄCE. Wyglądają smacznie, ale jeśli to zjecie, to będzie to wasz pierwszy i ostatni raz. Więc proszę tego, kurwa, nie jeść, a jak dotkniecie, to od razu łapy umyć. Rozumiemy się? To jest dekoracja, element wystroju, żeby tu nie było tak nudno i meliniarsko, a nie przekąska. Capisce? - Wystawiła palec wskazujący i pouczając ich tak tutaj, zaczęła wskazywać tym paluchem na każdego, żeby mieć pewność, że wszyscy słuchają, przyswajają, a także utrzymują kontakt wzrokowy. Była gotowa do ostrzegawczej lepy w ucho, jeśli któryś miał obiekcje, bo to nie była sprawa do żartów.
Można by zadać pytanie - ale Mewciu, skoro ty nie ufasz ich instynktowi samozachowawczemu, to czemu przynosisz im takie niebezpieczne rośliny? A no dlatego, że ma się jeszcze tę nadzieję, że ta ostatnia męska szara komórka nie zgasła, a poza tym jej matka zawsze powtarzała, że trujaka na stanie zawsze trzeba mieć, bo nigdy nie wiesz, kiedy twoja teściowa wpadnie z niezapowiedzianą wizytą na podwieczorek. Sami mieli go nie jeść, innych co podpadli mogli karmić do syta.
- Stachu, to jest prezent. Dla ciebie, ode mnie. Dla nas. Na parapetówę zawsze trzeba przynieść jakiś prezent, a na alkoholach to wiesz, że się przecież nie znam. Postaw tę psiankę, gdzie chcesz. Wybrałam specjalnie taką roślinę, co lubi jak jest duża wilgoć w powietrzu, a tutaj wręcz jebie stęchlizną. W sumie to wyjaśnia nazwę lokalu - oświadczyła, po czym zwaliła się na krzesło obok, wykładając nogi przed siebie. Zmachała się troszeczkę, co tu dużo mówić, ciężar był spory, a i emocji wiele.
- Rookie, ile osób zaprosiłeś, a ilu się spodziewasz? Będzie impreza, czy raczej stypa? - Zagaiła, spoglądając z przechyloną głową i szyderczym uśmiechem na Sauriela. Na dobrą sprawę była ciekawa, kogo jeszcze tu przywieje. Niby nie było umówionej godziny, ale lepiej wiedzieć, na kogo czekać ze świętowaniem.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Sleeping Beauty
let it burn
Bellatrix jest kobietą niewielkiego wzrostu, mierzy bowiem jakoś 157 centymetrów. Jest szczupła. Włosy ma ciemne, niemalże czarne, kręcone. Cerę jasną, praktycznie białą. Oczy duże, widać w nich pewne szaleństwo, koloru niebieskiego. Ubiera się głównie w czerń, dba o to, jak wygląda. Używa perfum o zapachu liczi i czerwonej porzeczki z nutą róży, wanilii i wetywerii.

Bellatrix Black
#5
02.11.2023, 11:30  ✶  

Sauriel wysłał list. Był dobrym kolegą, także wypadało go przeczytać. Okazało się nawet, że to nie był list, a zaproszenie. Jeszcze lepiej. Zawsze chętnie się spotka z tym wariatem, co to niczego się nie bał. Musiała zaszczycić go swoją obecnością, szczególnie, że obiecał tańce, a tańczyć ona nawet lubiła. Wypadałoby, żeby się pokazała, szczególnie, że w czasach jak te dobrze jest pięlęgnować znajomości. Kto wie, kiedy będzie potrzebowała pomocy, czy coś. Nie było nic za darmo - zdawała sobie z tego sprawę, także postanowiła odwiedzić Nokturn.

Sauriel wspomniał coś o jakimś Stachu, nie do końca wiedziała o kogo chodzi, ale mało istotne to było. Zmieniła swoje wszystkie plany, nie miała z tym problemu, bo nie miała ich zbyt wielu, nawet zważając na to, że zaproszenie dostała dzień przed wielkim otwarciem.

Wystroiła się oczywiście, chociaż Nokturn nie był miejsce, po którym wiele się spodziewała. Nie zmieniało to jednak  faktu, że ona musiała błyszczeć. Lubiła dobrze wyglądać. Wyciągnęła więc z szafy jedną z sukienek na specjalne okazje, nie przejmując się za bardzo tym, że będzie zapewne pasować do tego miejsca jak pięść do nosa. Nie było to dla niej istotne.

Jako, że była to parapetówka, to wypadało przynieść jakiś prezent. Pomyślała o tentakuli, aczkolwiek szybko zrezygnowała z tego pomysłu, bo bała się, że roślina będzie problematyczna do przyniesienia, jeszcze by ją zeżarła po drodze, a tego wolała uniknąć.

Wstąpiła więc do sklepu ze świecami, i zakupiła zestaw czarnych świec, które miały nigdy nie gasnąć. Sprzedawca informował o tym, jakie są cudowne i w ogóle, więc wybrała właśnie je. Jeśli nie będą działać tak, jak wspomniał to go znajdzie i pokaże mu, jak kończą ludzie, którzy z nią pogrywają.

Chwilę po czasie pojawiła się na Nokturnie. Miejsce wyglądało paskudnie, idealnie wpasowywało się w klimat tej dzielnicy. Nie do końca był to jej klimat, aczkolwiek nie przeszkadzało jej to w tym, aby wejść do środka. Strasznie jebało na ulicy, może wewnątrz będzie trochę lepiej.

- Witam państwa. - Odezwała się tylko, kiedy przekroczyła próg. W ręku miała spory pakunek, który zasłaniał jej twarz, włosy jednak jak zawsze był nastroszone, niczym pudel, więc można było rozpoznać, kto się tutaj właśnie pojawił. - Prezent przyniosłam. - Rzuciła jeszcze, szła przed siebie na oślep, licząc na to, że nie wypierdoli się na ten swój głupi ryj.

Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#6
03.11.2023, 00:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03.11.2023, 01:10 przez Lorraine Malfoy.)  
Lorraine Malfoy objawiła się pośród prostego ludu, i uwolniła swoją wewnętrzną boginię - jakby nie dość już wyróżniała się na tle zgromadzonej tu plebejskiej tłuszczy swoją szlachetną urodą, pokładami magicznej many, i wreszcie, wielkością swojego ego - wyłaniając się z czeluści piekielnych Nokturnu jako prawowita bogini Podziemia (tak, przestępczego podziemia, bo była underground zanim to było modne) z gwardią przyboczną w postaci zastępu nieumarłych (odprowadzał ją tłumek bezdomnych, prostytutek, handlarzy, ćpunów i płatnych zabojców, którzy marzyli o tym by z nabożnością dotknąć choćby rąbka sukni Malfoyówny, po tym, jak ta łaskawie rzuciła im kilka okruszków z ciasta upieczonego naprędce na tę jakże specjalną okazję, na to święto - bo jak inaczej można by nazwać dzień, w którym bogini zstępuje pośród śmiertelnych?), skąpana w poczuciu wyższości i samozadowolenia niby piękna Wenus w morskiej pianie...

Ale ale, nikt na Nokturnie (poza nią) się nie mył, więc z tą pianą to trochę nietrafione porównanie, prędzej można by myśleć, że to jakiś Czarny Kot czy tam inny Dachowiec dostał wścieklizny i toczył pianę z pyska, ale nie, znowu pudło!!!, ponieważ już to było w interesie Malfoyówny, żeby jedyną pianą, jakiej można dzisiaj było uświadczyć na Nokturnie była piana po wybuchającym szampanie!!!! - Lorraine oblizała suche usta, jakby spodziewała się, że poczuje jego smak, ale uroczyste rozpoczęcie celebracji wielkiego wydarzenia, jakim było otwarcie przez Stanisława Borgina Kongresu Nowej Piwnicy w jego własnym lokalu, Głębinie, miało dopiero nastąpić... Na razie dopiero dostojnie stąpała po złotogłowiu nokturnowych ulic (bo przecież nie po kocich łbach, to określenie byłoby nie na miejscu) splamionych błotem, krwią niewinnych, i innymi wydzielinami, po tym jak opuściła swoje dostojne domostwo niczym Persefona wyłaniająca się z mrocznych ostępów krainy umarłych, ubrana w swoją najlepszą suknię - nie ze śmietnika, a prosto spod igły niezastąpionej Sary Macmillan!!! - w rękach niosąc ofiarę na obrzęd misteriów (czyli chlanie i knucie razem ze swoją Nokturnową R O D Z I N Ą):

1) butelkę szampana - dla wszystkich;

2) butelkę whisky - tylko dla Staszka!!; Lorraine została dobrze wychowana, więc nie przyszłoby jej nawet na myśl, by stawić się na przyjęciu Stanleya bez specjalnego prezentu dla szanownego gospodarza, który przez ostatnie tygodnie dwoił się i troił by uczynić że pospolitej mordowni dumną warownię, i, znając jego poczciwą naturę, planował witać nokturńską brać w swych progach czym chata bogata... Malfoy nie wypadła byle nundu spod ogona, jak większość przestępczej czeredy, więc przechowywała specjalnie dla Borgina butelkę jego ulubionego trunku (dostarczanego jej w ramach wdzięczności za rozwiązanie pewnej delikatnej sprawy dotyczącej rodziny lokalnego browarnika), a jakaż okazja mogłaby być bardziej odpowiednią na ten prezent?;

3) ciasto jabłkowe - dla całej Nokturnowej familii!, bo co, bo gotowanie było niby trudniejsze od warzenia eliksirów? Po składniki wysłała Murtagha, bo jęczał jej nad uchem coś o nieszczęśliwym zakochaniu, ale okazał się dosyć bezużyteczny, bo zamiast mąki przyniósł dziwny biały proszek, więc po prostu zatrudniła pomocy przy garach jego najwierniejsze prostytutki, i wyszedł im całkiem zjadliwy jabłecznik!

4) odświeżacz powietrza schowany w torebce pezewieszonej przez ramię, bo na Podziemnych Ścieżkach, kurwa, niemożebnie jebało trupem. Arystokratyczny nosek panny Malfoy nie potrafił znieść tego smrodu!!!

Tak, Lorraine zaszalała. Dzięki protekcji Sauriela Rookwooda w jej sakiewce zmaterializowała się bowiem pokaźna sumka galeonów. Podobnym sukcesem zakończyły się słodkie knowania, którym oddawała się razem z Maeve Chang (i knowaniom, i jej objęciom). Lorraine po raz pierwszy od bardzo długiego czasu czuła się... spokojna - wolna, chciałoby się rzec, gdyby tylko mogła wyzwolić się z okowów swojego popierdolonego umysłu! - i nawet wieczorne powietrze, przesycone zapachem przeznaczenia w równym stopniu, co wonią szamba, nie potrafiło zepsuć jej dobrego humoru.

Więc weszła, cała na biało, wypachniona najlepszymi perfumami, ubrana w nową sukienczynę! - z alabastrową skórą wili, mlecznobiałym liczkiem i srebrzystoblond włosiem była niczym anioł czy tam inna dobra wróżka vel matka chrzestna, która przyszła do Kopciuszka spełniać życzenia i zmieniać szczury w karoce (w zasięgu wzroku nie było widać żadnego, widać Stanley wykupił usługi deratyzacyjne / spuścił ze smyczy swoje Kotki...) - jedyna jasna gwiazka, która mogła przyświecać wszystkim tym typom, którzy normalnie wybierali na swoją patronkę ciemną gwiazdę, i nie nawykli byli do szukania sobie na przewodnika innego gwiazdozbioru... Podobnie, jak nie nawykli do mycia się, skonstatowała Lorraine, marszcząc nosek, i odstawiając ciasto na kontuar. Starała się nie patrzeć na brudną szmatę, która leżała obok jeszcze brudniejszych kufli na piwo; zamiast tego, posłała lepkie spojrzenie stojącemu za barem mężczyźnie i pozdrowiła go skinieniem głowy. Rozważała, czy nie zacząć oddychać ustami...

Przynajmniej Borgin jak zwykle prezentował się nienagannie w swoim eleganckim ubranku tajniaka z Ministerstwa!! Nawet spodnie miał zaprasowane w kancik... Jeżeli był zestresowany wielkim otwarciem Głębiny, nie było tego po nim widać. Przez ostatnie tygodnie mało mieli okazji wymienić więcej niż kilku słów, w końcu mężczyzna zajmował się renowacjami - dała mu nawet namiary na kilku majstrów, którzy mieli u niej dług wdzięczności - a Lorraine zajmowała się, w głównej mierze, reorganizacją siatki należącej do Czarnego Kota i jego popleczników - a kto lepiej plótł sieci, aniżeli ta wiotka pajęczyca? Wszystkich zgromadzonych obdarzyła po kolei olśniewającym uśmiechem, ale najpietw podeszła do gospodarza, jak nakazywało dobre wychowanie.
- Stanley... Brakuje mi słów uznania - powiedziała krótko, ale dobitnie. Może troszkę tu śmierdziało, ale wnętrze meliny sprawiało naprawdę dobre wrażenie; imponującym było, że ich skromniutka grupa przestępcza miała wreszcie własną siedzibę! - Jesteś człowiekiem wielu talentów, ale nie podejrzewałam, że dekoracja wnętrz jest jednym z nich - westchnęła dramatycznie. - Nie doceniamy cię. Jeszcze wszyscy będziemy pracować dla ciebie. A to - mrugnęła w arcydyskretny sposób i zniżyła nieco głos, wręczając mu specjalną flaszkę z whisky - na prywatny użytek gospodarza. To samo piliśmy na początku czerwca, przed robotą. Oby zawsze tak dobrze się nam wiodło - zakończyła serdecznie. Dalej pozostawała pod pewnym wrażeniem modus operandi Sauriela i Stanleya, a od kiedy zdecydowali się na bliższą współpracę, zdążyli ją tyle samo razy wkurwić, co i przyjemnie zaskoczyć.

Tym samym uśmiechem obdarzyła Sauriela, opierającego się o kontuar tuż obok nich. U jego boku stał co prawda, wysoki blondyn - w jego żyłach niechybnie płynęła krew olbrzymów, taki był potężny - ale Lorraine czuła się całkiem pewnie jako myszka w łapkach Czarnego Kota; może nie na tyle, by głaskać go pod włos, ale wystarczająco, by obdarzyć go spojrzeniem równie lepkim co rzep przy kocim ogonie!, i by zbliżyć się do Rookwooda oraz towarzyszącego mu nieznajomego [NICHOLAS YAXLEY]; w końcu byli swoimi ulubionymi inwestycjami, gdyby ten nieznajomy okazał się jakimś śmierdzącym bezdomnym i Lorraine zemdlałaby od otaczającego ich smrodu, z pewnością uratowałby ją przed wyrżnięciem główką o kontuar!!

Po drodze do Królewica Nokturnu, Lorraine minęła Maeve, dumnie rozpartą na krześle, jakby całe to miejsce należało do niej; cóż, serce Maeve Chang biło tym samym rytmem, w jakim toczyło się życie na Nokturnie. Wychowała się tutaj; wyłoniła spośród oparów opium ze swoim kalejdoskopowym uśmiechem i temperamentem bardziej zmiennokształtnym niż arsenał nosów metamorfomaga (pewnie dlatego taka była dobra w ocieplaniu relacji, oraz łóżka Lorraine), tanecznym krokiem, siebiepewna i rada przemierzając ulice Nokturnu, gdzie spędziła dziecięce lata... Malfoy oparła dłonie o oparcie krzesła, na którym bujała się kobieta - choć nie, to było niedopowiedzenie... - dotknęła czule ramion Changówny, jakby chciała uchronić ją przed czymś więcej niż upadkiem z rozklekotanego siedziska, przed czymś, co siedziało w niej samej, i zawsze wybierało najbardziej nieodpowiednie słowa, kiedy pozwalały sobie na szczerość. A może zrobiła to tylko po to, by zrozumieć, co tym razem kłębi się pod skórą Maeve? Nachyliła się od tyłu nad półleżącą Changówną, skrywając ich twarze za srebrzystą taflą swoich długich włosów, które - oprócz tego, że załaskotały przyjaciółkę w nosek zapachem nowych perfum dopasowanych do horny wili - zasłoniły przed innymi intymny pocałunek, jaki Malfoy złożyła na czółku Maeve, dłonią zgarniając zawadzające jej, czarne kosmyki.
- Podobno całus wili to w... chińskiej kulturze szczęśliwa wróżba - wyszeptała jej cichutko do uszka, chociaż i tak nie sposób było podsłuchać tę wymianę przy gwarze, który powoli rozlewał się po sali. Oczywiście, jak zwykle plotła kompletne bzdury, ale Maeve jej poczucie humoru nie zdawało się przeszkadzać. - To nowy szampon? Ładnie pachniesz.

Maeve była chyba jedyną osobą tutaj, która pachniała naprawdę DOBRZE. A skoro o tym mowa...
- Zaraz wracam do ciebie. Idę nastąpić kotu na ogon. - wymruczała Lorraine, po tym jak uwolniła Maeve od wężowych splotów swoich włosów z cichym chichotem.

Czas zaatakować Rookwooda, bo on i inni nowoprzybyli jeszcze nie złożyli pocałunku na jej pierścieniu matki chrzestnej, czy coś!!
- Dla ciebie też coś mam, koteczku - rzuciła uwodzicielsko, i zbliżyła się do niego, najpierw żartobliwie unosząc swoje delikatne rączki tak nieco do góry, żeby zobaczył, że nie zamierza dopuścić się żadnego zamachu na jego życie... Tylko na jego szyję, na której zawiesiła wyjęty z torebki odświeżacz powietrza w kształcie choinki. Bo Sauriel jak zwykle śmierdział papierochami, i w ogóle, szkoda gadać.

- Proszę - zaświergotała słodko. - Ten podobno pachnie kocimiętką, jeżeli potrzesz. - och, w jakim dobrym humorze była!!
Przy okazji rzuciła podobne odświeżacze powietrza - choć już bez uśmiechu - dla wysokiego blond nieznajomego [NICHOLAS YAXLEY] i dla... Nie może być. Bellatrix Black? Nie, wkrótce już Bellatrix Lestrange, jeżeli wierzyć plotkom, którą kojarzyła przede wszystkim jako kuzynkę Loretty. Czyżby i wielkolud obok był zepsutym arystokratycznym dzieciakiem ze zdezelowanym sumieniem? Tym bardziej przydałby się im odświeżacz powietrza, bo niedługo oprócz smrodu bogactwa będą musieli zatykać nosy od odoru dobywającego z zepsutych duszyczek gnijących w nich od wewnątrz. A że Lorraine sama była dumną przedstawicielką rodu Malfoy, jasnym płomieniem tańczącym na kurhanach ciemnego Nokturnu? Phi. Nie zamierzała się teraz tym przejmować.

- Musimy potem porozmawiać - rzuciła półgłosem do Sauriela, lekko ściągając brwi, co mogło oznaczać jedno z dwojga: albo "śmierdzisz", albo "mam pewne informacje co naszej starej sprawy z Tomem Elddirem, ale mam to pod kontrolą".


Yes, I am a master
Little love caster
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#7
04.11.2023, 22:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.11.2023, 22:15 przez Stanley Andrew Borgin.)  

Niespodzianki miały to do siebie, że aby spełniły definicję "niespodzianki" musiały być trzymane w tajemnicy przez ewentualnie zainteresowaną osobą. Jako, że to właśnie miało być takie miłe zaskoczenie dla Sauriela, Stanley musiał trzymać gębe na kłódkę przez dobry miesiąc, a korciło go bardzo aby pochwalić się przed nim swoim nowym nabytkiem. No kusiło bardzo, aby oficjalnie mu powiedzieć - przenosimy się na Nokturn! I to z takim wydźwiękiem zwycięstwa i sukcesu ale no niestety musiał poczekać. Czy było warto? Oczywiście. Zobaczyć uśmiech na twarzy Sauriela, nawet na ułamek sekundy, było warte więcej niż milion galeonów.

- Ahoy - odparł mu w iście pirackim czy tam morskim stylu - A to już zależy tylko i wyłącznie od Ciebie - dodał, zaciągając się papierosem. Francis tylko kiwnął głową i nadal bacznie przyglądał się wejściu do lokalu - Powiedzmy, że trochę mnie zainspirowałeś... Ale też byłem na statku gdzieś w połowie czerwca... i tak jakoś się złożyło, że styl morski tutaj zagościł - wzruszył ramionami bo w sumie nie bardzo wiedział jak to wytłumaczyć. Sam Borgin nie miał pojęcia czemu akurat padło na taki morski ton - po prostu jakiś styk zaskoczył i tak postanowił, nic większego się za tym nie kryło. Kulturalnie się przywitał wraz ze swoim wspólnikiem, bo tak go właśnie określał - Heh... - uniósł kącik ust na taki komplement z ust Rookwooda. Stanley sam się nie spodziewał, że coś takiego się tutaj może wydarzyć... no ale jednak się stało i on też był zadowolony z takiego obrotu spraw.

- Brakuje tutaj tylko jednego... biblio... - zaczął, jednak nie dokończył, ponieważ w drzwiach pojawił się Nicholas. No proszę... Ty tutaj? uniósł brwi w zdziwieniu - ...teczkę... Witaj, witaj - kiwnał głową do Yaxleya. Uścisnął dłoń kuzyna - Widzę, że Sauriel nie próżnował z zaproszeniami - zauważył - A czy ten... - znowu nie dokończył, ponieważ KTOŚ miał czelność mu przerwać... Ale na szczęście ten ktoś był dobrze znany. Maeve. We własnej osobie. Kopę lat... - ...lokal wygląda jak jakaś iluzja? Jakaś ministerialna pułapka na wszystkich złoczyńców tego świata? - zapytał retorycznie, rozglądając się po tymże zacnym przybytku w poszukiwaniu jakichś ukrytych Brenn czy innych współpracowników z brygady. Nikogo nie udało mu się odnaleźć, więc wszystko wskazywało na to, że nikogo takiego tutaj musiało nie być.

Przyglądał się z zainteresowaniem całej operacji, którą przygotowała Changówna. Co ona niosła w tych rękach? Borgin nie był żadnym przyrodniczym ekspertem żeby mieć pojęcie co to może być ale nie sądził, że ktokolwiek z innych osób mógłby wiedzieć. I nagle benc o stół tym kwiatkiem. Co za pojebana paprotka... dziwił się kiedy Maeve uratowała szklankę. Miała szczęście bo to były nowiutkie szklaneczki, świeżo kupione dzisiaj rano - Psianka koralowa... Yhym... - podrapał się po policzku, starając się zapamiętać ten szereg informacji - Silnie trujące... - powtórzył pod nosem. Czy Changówna naprawdę pokładała w nich taką nadzieję na odpowiednie zajmowanie się taką rośliną? Stanley potrzebował dwóch dodatkowych osób aby wychodować ogórki, a co dopiero do zajmowania się jakąś zmutowaną paprotką. Nie zmieniało to faktu, że słuchał jej bardzo uważnie. Pech był tylko taki, że nie posiadał żadnego notatnika, więc nie mógł sobie porobić notatek. Ayy... caramba... Że też Victorii nie ma, aby sprawdzić czy wszystko byłoby dobrze napisane syknął pod nosem, kręcac głową z dezaprobatą na taki obrót spraw - Za kogo Ty nas masz? Za debili? - posłał jej pytające spojrzenie, chociaż domyślał się odpowiedzi - Oczywiście, że wszystko jasne. Francis weź z łaski swojej to zanieś do biura... Tylko zastosuj się do porad Maeve - polecił barmanowi, który rzeczywiście zrobił to o co go poproszono. Trochę z grymasem, że to on musi robić tą całą ciężką robotę ale w końcu za coś mu płacono, czyż nie?

- Wiem, wiem. Pamiętam ze szkoły jeszcze przecież... ale bardzo dziękuje. Akurat o żadnych roślinkach nie pomyślałem i zawsze to jakiś miły dodatek... Oj, komplementujesz, komplementujesz - uśmiechnął się szczerze na jej wspomnienie odnośnie "jebania stęchlizną". Nie mogli się pozbyć wszystkiego od razu, a tak to chociaż miała pewność, że żyje... Gdyby się uprzeć to nie "jebało" stęchlizną, a miejscem na pieniądze i sukces - Częstujcie się. Nie przyniosłem przecież tego tylko dla siebie - wskazał dłonią na lodowatą rudą. Stanley wybrał akurat łychę, ponieważ ta była uniwersalna, a po drugie lubowali się w niej wraz z Rookwoodem. Na pytanie Maeve, zerknął na Sauriela, wszak nie miał pojęcia kogo i ile osób zaprosił.

Nie było mu jednak dane wsłuchać się w odpowiedź przyjaciela, ponieważ do środka wparowała kolejna osoba, której Borgin nie kojarzył za nic w świecie. Zerknął kątem oka na kobietę, a następnie posłał spojrzenie wspólnikowi jakby chciał zapytać - a ta to kto? - Zapraszamy, zapraszamy - odparł mimo wszystko przyjaźnie, zachęcając do zajęcia miejsca wokół nich. W międzyczasie z zaplecza powrócił Francis, powracając do swojej żmudnej roboty polegającej na wycieraniu kufli... a raczej dalszym brudzeniu ich, ponieważ to się właśnie działo kiedy mył je umorusaną szmatą. O ile wszyscy, większość, była ubrana adekwatnie do miejsca w którym mieli się znaleźć, tak kiedy weszła Lorraine, wiedział że ta ma nierówno pod sufitem. Odjebała się jak szczur na otwarcie kanału. No i fakt. Szczurów tutaj nie było, więc ta pozycja była wolna... Nie zmieniało to jednak rzeczy, że chyba pomyliły jej się imprezy w kalendarzu... Ale skoro już tu była to musiała tak paradować cały wieczór, wszak nie było czasu na żadne przebieranki.

- Lorraine... Matko chrzestna... Słodzisz jak nikt inny... Ale zapewniam Cię, że mój gust jest dużo bardziej tragiczny, niż to co widzisz tutaj - uspokoił ją. Jeszcze, nie daj Merlinie, chciałaby aby jej zaprojektował jakiś wystrój czy coś innego. To niestety mogłoby się skończyć całkowitą porażką - To dopiero początek - zapewnił, odbierając butelkę, którą zaraz ruszył odstawić za ladą. Skoro miała być dla gospodarza, to dla gospodarza. Instrukcja prosta i jasna. I to nie tak, że Stanley był jakimś Sknerusem McKwaczem. Nie, nic z tych rzeczy. Odniósł ją tam, aby Francis mógł ją schować i schłodzić do późniejszego spożycia.

Powracając do całej reszty, odpalił kolejnego papierosa i przyglądał się jak Malfoyówna obdarza wszystkich prezentami. Musiała się zdecydować. Bo albo była matką chrzestną albo świętym Mikołajem, zwłaszcza kiedy do świąt był jeszcze ruski rok. Borgin przyglądał się temu procederowi z nieukrywanym zainteresowaniem. Lorraine była młoda, a już zachowywała się jak ta ciotka z Ameryki co przyjechała na zjazd rodzinny i wszystkich obdarza prezentami w imię zasady - "bo trzeba".

Wszyscy zostali przywitani, więc mogli przejść do sedna sprawy. Gospodarz stanął na szczycie jednego ze stołów i rozpoczął mowę - No dobra... Zaczynajmy. Nie będę jakoś przynudzał... Mam nadzieję. Powiem kilka słów jak to widzę czy jak to tam jakoś mi się w głowie ułożyło - wypuścił dym z ust - Większość tego zacnego grona mnie zna.. ale dla tych co nie wiedzą - zerknął na Bellatrix - Stanley, Borgin, Mulciber. Którekolwiek z tych i będę wiedział, że chodzi o mnie - rzekł - Jak się domyślacie... na Nokturnie trochę się dzieje ale nikt jeszcze tutaj nie zadomowił się na stałe, a na pewno nie jakąś liczniejszą grupą. Działają jakieś mniejsze grupki, a my chcielibyśmy stworzyć coś większego. Z tego co mi wiadomo działają też tutaj Changowie - kiwnął głową w kierunku Maeve - Ale liczę, że się dogadamy z nimi i będziemy dobrze żyć, współpracować - przetarł twarz - Na pewno jest tutaj wystarczająco dużo miejsca aby starczyło dla nas wszystkich, a w myśl zasady że w kupie siła... zjednoczeni mamy większe możliwości aby się tutaj rozepchnąć na stałe - zlustrował wszystkich uważnie - Chciałbym poznać mocne strony każdego z Was... nawet jeżeli niektóre mogę znać. Ja sam bym określił swoje jako szeroko pojęta czarna magia, całkiem dobrze mi idzie też obrona przed tamże sztuką... a no i jak widzicie, lubię sobie trochę poklepać jęzorem - dodał, uśmiechając się pod nosem. Chwilę później zaciągnął się papierosem. Wystarczy na razie tego mojego pierdolenia...



Kolejka trwa do: 7 listopada - 21:00 (+ ewentualne 24h)


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Czarny Kot
Let me check my
-Giveashitometer-.
Nope, nothing.
Wysoki, dobrze zbudowany, z mięśniami rysującymi się pod niezdrowo białą skórą z fioletowymi żyłami. Czarne, krótsze włosy roztrzepane w nieładzie, z opadającymi na oczy kosmykami. Czarne oczy - jak sama noc. Śmiertelna bladość skóry wpadająca w szarość, fioletowe żyły. Czarna skóra, czarne spodnie, czarna dusza, czarne życie.

Sauriel Rookwood
#8
05.11.2023, 00:45  ✶  

Czarnowłosy uniósł dłoń w kierunku Nicholasa, który się pojawił i już chciał mówić "No" (które było alternatywą do: "ok") w odpowiedzi na jego pytanie czy to na poważnie, kiedy weszła jedna z zewnętrznych boginek w postaci Maeve i przyszła z pomocą odpowiadania na to... poważne pytanie. Sauriel nawet (o dziwo!) załapał żart (ale dopiero po przeczytaniu go przez autorkę ze cztery razy) i uśmiechnął się pod nosem. Z tym, że docenienie tego dowcipu przyszło z opóźnieniem, bo kobieta tarabaniła się z jakimś kurwa wielkim kawałkiem zielska. Mam nadzieję, że chociaż kopie. Że liście można ususzyć i jakaś faza będzie, albo co? Chociaż wyglądało jak jakaś pojebana brzoskwinka zmieszana z pomidorem czy ki chuj wie jeszcze z czym. Miał takie całkiem wątpliwe spojrzenie, kiedy spoglądał na to krzaczysko bez cienia inteligencji na mordzie i tylko z jedną uniesionią brwią. Co jednak trzeba oddać - zachował śmiertelną powagę, mimo że Maeve z tą donicą wyglądała całkowicie niepoważnie. Co trochę kłóciło się z jej własnym obrazem siebie samej na daną chwilę.

- Trochę nie twoje standardy, co Milczek? - Rzucił do Nicholasa, witając się gestem dłoni z mężczyzną. Z drugiej strony ten się włóczył po niejednej norze, a mimo jego milczącej natury i bycia gburkiem Sauriel go lubił. Miał chyba po prostu słabość do typów, którzy znosili jego pierdolenie i nie mówili mu, że ma się zamknąć.

- A jak bolesna jest śmierć? - O, proszę bardzo... człowiek chciał szukać ukojenia w słońcu, bo trucizny są problematyczne, a tutaj taki wspaniały prezent Stanley dostał... Chociaż miało to też inne zastosowania - na przykład nakarmienie kogoś, kogo mordy już nie chciałeś oglądać. Jeśli go nie lubiłeś tylko trochę, to spoko - niech umiera wolno. Ale jak go nie lubisz bardzo to lepiej, żeby zdychał powoli. Tak by się wydawało, bo w sumie Sauriel jak miał kogoś zabił - i chciał kogoś zabić - to szedł kogoś zabić, a nie bawić się w picipolo na małe bramki. Z paroma wyjątkami - na przykład Chester. Może się kiedyś nadarzy okazja, może kiedyś... Słuchał o tej jej Kolorowej Pisance, co to teraz miała bezpiecznie spoczywać w gabinecie profesora Stanleya i oglądał się, jak barman ją wynosił. Był pod wrażeniem, że jego Ananasek zanotował w pamięci tą nazwę, bo Sauriel choćby chciał to już chyba na zawsze zostanie dla niego Pisanką. Nawet nie załapał od razu, że to "Rookie" to było do niego. Bo kurwa chyba tylko Mewa tak do niego mówiła i był tak nieprzyzwyczajony do tego, że trybiki tu nie łapały. Dopiero po chwili się zorientował, pokazując na siebie paluchem, patrząc na nią z miligramem zdziwienia przemieszanym z pytaniem, ale na potwierdzenie nie czekał. - Czy ja ci kurwa wyglądam na duszę towarzystwa? - To Stanley był królem imprez, on zawsze szlajał się po zadupiach, najwyższych dachach najwyższych wież. Ale zaprosił niektórych, tak czy siak.

- Co wy tak z tymi prezentami... - Mruknął trochę bardziej przed siebie, unosząc dłoń, kiedy tylko Bella weszła przez próg w ramach powitania. - Bell, Piękna, poznaj Stacha. To Nicholas, a to Mewa. - Przedstawił ich wszystkich bardzo, bardzo turbo szybko i pobieżnie, ale przecież dziećmi nie byli, no poradzą sobie. Bo poradzą, prawda?! - Prezent tam. - Wskazał jak drogowskaz Stanleya, żeby nie było wątpliwości, kto tutaj jest gospodarzem. Za to zaraz wyłapując spojrzenie Belli wskazał kciukiem gitarę za barem dając znać, że balet jak najbardziej, ale to po paru głębszych. Kobieta prezentowała się jak prawdziwa królowa mrocznych ścieżek. Czy tam innych głębokich. Albo śmiertelnych. W każdym razie - królowa tej piwnicy, co z burzą swoich włosów mogłaby tutaj tańczyć. Sauriel lubił tańczyć (o czym niewiele osób wiedziało). Jeszcze mniej osób wiedziało, że w wolnej chwili wycinał krzesełka z ogórków i ślimaki, ale sam się o tej pasji przekonał ledwo przedwczoraj. - Prawdziwa Królowa Mroku. - Rołożył ramiona, jakby chciał ją przytulić, ale wcale taki przytulaśny nie był. To był raczej gest powitania.

I wtedy, na sam koniec, przybyła Ona. Matka Chrzestna ich nieoficjalnej działalności. Jeszcze nieoficjalnej - bo plotki się niosły, to swoją drogą, bo pewne formalizacje były czynione, a zresztą kto niby spisywał szajki Nokturnu? Natomiast byli chwilowo zlepkiem ludzi, którzy mieli dopiero się poznać, zacieśnić relacje, próbować coś osiągnąć. Wspólnie. Twardą czy lekką ręką - na pewno nie mordem i przemocą. To było stado pełne indywidualistów, a Sauriel to lubił. To było ważne, że każda tu postać była unikalna i coś wnosiła do ich grona. Nie rozsyłał w końcu zaproszenia do wszystkich swoich znajomych. Nie o to w tym chodziło. Uśmiechnął się na widok tego Skarbu, który znalazł (odkopał!) na ulicach Nokturnu. Tak, była szalona, ale kto tutaj był normalny? Bo nikogo o to nie podejrzewał. Wystrojona na milion galeonów, jakby chciała sama zamienić w Pająka, który poruszał ludźmi wszem i wobec jak marionetkami.

- Matko Chrzestna, poznaj Nicholasa i Bellę. - Wskazał na nich kolejno, bo nie wiedział, czy z kimkolwiek z nich miała okazję się zaznajomić. Potem wrócił dłonią i wskazał Lorraine. - Matka Chrzestna. Niektórzy mówią na nią Lorraine. - Sauriel rzadko mówił do ludzi po imionach. Stanley był w zasadzie... wielkim wyjątkiem. Rookwood ciągle wymyślał dziwne ksywki, które się podobały bardziej albo mniej. Pokręcił tylko głową na jej mizianka z Mewką, ale tak z serdecznym uśmiechem. Uwaga, SERDECZNYM UŚMIECHEM. To tak jeśli chodzi o metrykę dobrych humorków na sali. Dopiero jak Lorka już podeszła i nagle mu coś zawiesiła na skórzanej kurtce mruknął jak niezadowolony kot, spoglądając w dół i patrząc na ten zapaszek... no i co teraz? Pytanie co dalej Sauriel mógł zrobić z choinką? a) wyrzucić ją, b) zostawić, c) zapytać Lorraine czy ochujała... Sauriel ją podniósł, powąchał, zrobił minę z takim "no, fajnie pachnie" i zostawił zawieszoną na sobie. - Potem. - Kiwnął kobiecie przyjmując do świadomości, że sprawy się pokomplikowały.

- Trochę się miejsca ostatnio zwolniło na działalność. - Dodał do słów Stanleya, uśmiechając się - jak zawsze pełen wielkiego ducha, którym nadrabiał za ich dwójkę. Ale zaraz jego wzrok przeniósł się na tu obecnych. Uważna, czujne spojrzenie. Czarny Kot nie planował przejęcia Nokturnu. W jego spojrzeniu Nokturn już należał do niego.



[Obrazek: klt4M5W.gif]
Pijak przy trzepaku czknął, równo z wybiciem północy. Zogniskował z trudem wzrok na przyglądającym mu się uważnie piwnicznym kocurze.
- Kisssi... kisssi - zabełkotał. - Ciiicha noooc... Powiesz coś, koteczku, luzkim goosem?
- Spierdalaj. - odparł beznamiętnie Kocur i oddalił się z godnością.
Niewymowny
Jeśli mnie nie lubisz, to twój problem, a nie mój.
Wysoki blondyn, mierzący 194 cm wzrostu. Jego niebieskie oczy przejawiają najczęściej chłód, odwagę, opanowanie, tajemniczość. Nie łatwo odczytać jego zamierzenia i jakie może mieć intencje względem osób drugich.

Nicholas Travers
#9
05.11.2023, 12:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.11.2023, 12:57 przez Nicholas Travers.)  

Nikt się nie spodziewał Nicholasa Yaxleya obecności, jak hiszpańskiej inkwizycji. Może poza Saurielem, który wysłał mu zaproszenie. Nie zdziwiło go zdziwienie Stanleya, który słusznie by może nie podejrzewa obecności kuzyna na tym spotkaniu? Może i słusznie, bo po co miałby tutaj przychodzić? Z ciekawości? Może Yaxley potrzebował trochę męskiego towarzystwa. Do czasu. Bo nie spodziewał się, że nawet płeć piękna tutaj zagości.
Kiedy po przywitaniu się z kuzynem, pokazał ulotkę i zapytał, odpowiedź otrzymał od kobiety. Słysząc jej głos, odwrócił w jej kierunku. Borgin też dodał parę słów dla uzupełnienia odpowiedzi. Nicholas westchnął chowając ulotkę do kieszeni.

- Nie mam więcej pytań.
Krótko zakończył tę dyskusję, gdzie również i swoje dodał z pytaniem Sauriel. Nazywając go „milczkiem”. Wspaniale. Dostał nową ksywkę, o którą się nie prosił.
- Powiedzmy.
Odparł w odpowiedzi i przywitał także z Rookwoodem. Następnie wszyscy skupili swoją uwagę na pannie Chang, która targała ze sobą roślinę w donicy? Nie przesadziła z jej wielkością do swojej kobiecej postury?
- Może pomóc?
Pytanie Nicholas skierował do panny Chang, której osobiście w sumie nie znał. Słynął z tego, że pomagał damom jeżeli tego potrzebowały. Lub sam widział, że z czymś sobie nie mogą poradzić. W zależności od tego, czy panna Chang skorzystała z jego oferty pomocy czy nie, donica z dziwną rośliną stanęła na stoliku, który chyba cudem wytrzymał ciężar. Właścicielka wielkiego prezentu zabrała głos, przez co każdy musiał jej wysłuchać. Przysłała prezent śmiertelnie trujący i już zyskał zainteresowanie. Yaxley jakąś podstawową wiedzę o roślinach posiadał, gdyż musiał wiedzieć, co lubią wcinać magiczne stworzenia. Dla niego zapamiętanie tej papryczki kolorowej nie było problemem. Ale nie był pewny co do tego w przypadku Stanleya i Sauriela, widząc ich reakcję.
- Myślę, że spisana instrukcja na papierze, byłaby bezpieczniejsza i łatwiejsza dla niektórych do zapamiętania.
Stwierdził, mówiąc to do panny Chang, kiedy barman Borgina zaczął zabierać prezent do biura kuzyna. Teraz może i wszyscy pamiętają. Ale jak będzie to wyglądało później? Tego nikt nie wie. Nie wiadomo też ile osób się jeszcze przewinie w tym miejscu. I jak zobaczą drzewko kolorowe, pomyślą, że to pomidorki i poczęstują się? Nicholas nie przyglądał się dziwnie tej roślinie, więc mógł sprawiać wrażenie, że ma pojęcie co to jest. Choć nie widywał jej zwyczajnie na żywo, to gdzieś może mignęło mu w jakimś poradniku roślin. Czym nie karmi się zwierząt i co może im szkodzić, lub zabić.

Do lokalu weszła kolejna kobieta. Kolejna z prezentem. Z jakiej one okazji przynosiły te dary a Sauriel mu nic o tym nie wspominał, żeby coś wziął? Sam Rookwood chyba wyglądał na zaskoczonego wym faktem, że aż dyrygował, gdzie prezenty mają być odstawione i przy okazji, przedstawił ich sobie osoby, które mogły się nie znać.

- Nicholas Yaxley.
Nie tyle co uścisnąłby dłoń panny Bellatrix, ale i jeżeli nie miała oporów, z kulturą ucałowałby wierzch jej dłoni. Zaraz po pannie Black, pojawiła się kolejna dama. Ta to miała dopiero wejście jak na imprezę bogaczy. Ta również przyniosła prezenty. Nicholasowi było dziwnie, jakby o czymś nie wiedział, ale niech już dla nich prezentem będzie to, że w ogóle tu przyszedł.
Kiedy i pannie Lorraine został przedstawiony przez Sauriela, ujął jej dłoń i uścisnął, chyba że pozwoliła także ucałować dżentelmenowi.
- Nicholas Yaxley.
I nie, nie śmierdział. Może i był milczący, obserwujący, wysoki, to jednak z kulturą. A śmierdzieć to mogło jedynie to miejsce, na co widocznie kobiety były uczulone. I niestety, są w tej kwestii zbyt szczere. Widząc jej podejście do panny Chang, zastanawiał się, czy te dwie łączy coś więcej niż miłość do szamponów.
Kiedy panna Lorraine zaczęła obdarowywać prezentami w postaci odświeżaczy powietrza, jako wisiorek pamiątkowy, Nicholas raczej nie pochylił się, aby mu zawiesiła. Z grzeczności wziął ów prezent do ręki, ale też nie okazał uśmiechu.
- Muszę się napić…
Szepnął do Sauriela, kierując się do lady barowej, czy gdziekolwiek stał zimny alkohol, aby sobie nalać do połowy. Wyglądało na to, że przebywanie z dużą ilością kobiet nie jest mu na rękę, lub zachowanie niektórych z nich, nie działało na niego dobrze. Prezent od Lorraine od razu schował do kieszeni. Nawet nie rzucił na niego okiem i nie oglądał, aby dokładniej przyjrzeć się, co ów dostał. Upił łyk alkoholu, aby rozgrzać swoje gardło i przełyk.

Najwyraźniej nikt więcej już nie pojawiał się. Ich magiczna szóstka była na miejscu i nikt więcej chyba nie miał się zjawić. Co sugerowało rozpoczęcie spotkania przez Stanleya. Nicholas zajął miejsce przy stole, ale bardziej od męskiej strony. Szklankę z alkoholem postawił sobie na stoliku. Pelerynę zdjął i przewiesił na oparcie krzesła, po czym zajął mebel słuchając przemowy kuzyna.
Zamysłem zorganizowania spotkania i otwarcia tego lokalu, było stworzenie jakiejś drużyny. Grupy działającej na terenach Nocturnu we współpracy z Changami. Kiedy słowa mówiły o nich, nawet Nicholas spojrzał na Maeve Chang. Na krótko. Uwagę znów skupił na kuzynie, który chciał poznać ich dobre, mocne strony. Jednak Rookwood, nie przedstawił swoich, jak to zrobił Borgin. Nicholasowi nie uśmiechało się w obecności kobiet zdradzać swoje umiejętności, choćby dla bezpieczeństwa i swojej zasady „nie ufaj kobietom”. O ile facet potrafi zabić, tak kobieta potrafi być bardziej niebezpieczna i przebieglejsza. Jest to też na plus ale i na minus.

- Skoro te informacje mają na celu pomagać sobie wzajemnie, czy cokolwiek innego robić. Podobnie jak Stanley, czarna magia nie jest mi obca, jak również obrona przed nią. Moją specjalnością jest także rzucanie uroków, szermierka i zaklęcia ochronne.
Nie wspomniał jak na razie o nekromancji, jakby chciał aby to był jego as w rękawie i ukazany jedynie w sytuacji naprawdę tego potrzebującej. Nie wszystko musiał zdradzać, nie przy kobietach, które co dopiero poznał. Nie przedstawiał się ponownie, skoro uczynił to już wcześniej przy osobistych powitaniach. Nie należał też do grona osób cały czas uśmiechających się i tętniących radością. Chyba jedyny był tutaj chłodnym i dość poważnym członkiem grupy.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#10
05.11.2023, 22:29  ✶  
Obruszyła się nieco, kiedy usłyszała, że Yaxley taki chętny do pomocy. Spojrzała na niego spod byka, jakby największe faux-pas popełnił w tym stuleciu, po czym kontrolnie spojrzała na Stacha, żeby się upewnić, że też tę potwarz słyszał. Maeve potrzebująca pomocy? Od faceta? Prychnęła aż pod nosem, ale jeszcze nie zdecydowała się na bycie agresywną, bo nie znali się przecież, toteż wzywało to o domniemanie niewinności.
- A bo co, wyglądam, jakbym sobie miała rady nie dać? - Nie mogła się powstrzymać od zaczepnego tonu i odruchowo zaczęła podciągać rękawy koszuli, ale potem jeszcze raz spojrzała na Yaxleya i dotarło do niej, że chłop ma chyba ze dwa metry. Nic tak nie ostudziło jej gniewu, bo choć w mgnieniu oka mogła sprawić, że dorówna mu wzrostem, to bez wyraźnej konieczności nie chciała przybierać męskiej formy i zbierać łomotu.
Po jej długim wywodzie Nicholas zaproponował, żeby im to spisać na papierze. Z jednej strony pomysł nie był głupi, mogła przykleić kartkę z komunikatem "NIE JEŚĆ" - krótkim, żeby szybko dotarł i kolegom styków nie przegrzał - lecz z drugiej strony...
- Odważnie zakładasz, że którykolwiek z nich umie czytać i to jeszcze ze zrozumieniem - parsknęła śmiechem.
Wtem Stanley zapytał, czy ma ich za debili. Cudem się powstrzymała od najlakoniczniejszej odpowiedzi twierdzącej (tak), głównie dlatego, że mimo przekonania o swojej racji, Borgina szanowała i nie wypadało gospodarza obrażać w jego lokalu.
- Za debili? W życiu! - Zaprzeczyła, dramatycznie przykładając dłoń do piersi, jakby straszną rzecz powiedział. - Mogłabym spróbować was obrazić, ale zdecydowanie nie przebiję tego, co natura wam już uczyniła. Toteż moje zalecenia to tylko i wyłącznie z troski o wasze zdrowie i dobro, Stasiu - powiedziała to z takim przejęciem w głosie, że gdyby nie ta podprogowa obraza w połowie, to można by było jej uwierzyć. Choć kto wie, może jej uwierzą - męska gwiazda intelektu nie świeciła ostatnimi czasy zbyt jasno.
- Nie wiem, weź gryza i nam opisz wrażenia - skwitowała na pytanie Sauriela o bolesności śmierci. Nie miała pojęcia, nigdy przez łeb jej nie przyszło, ani nikomu w domu, żeby się konsumpcji dopuścić. Nie używały też ich za często jako trucizny, bo miały lepsze, choćby ten przeklęty bluszcz, co porastał całe wejście. Jeśli Rookwood liczył, że mu poda w skali, albo zasymuluje tu na środku podłogi konwulsje poszkodowanego, to na pewno nie za darmo.
- Jestem pewna, że na cmentarzu komunalnym zrobiłbyś furorę - odparła całkiem szczerze à propos Sauriela w roli duszy towarzystwa. Nie sprecyzował, o jakie towarzystwo chodzi przecież, prawda?
Uszczypliwość Mewy wyparowała dosłownie, kiedy do baru weszła ciemnowłosa nieznajoma. Uśmiechnęła się rozanielona, patrząc się w Black jak w obrazek, a oczy rozbłysnęły jak oczarowane. Gdyby nie fakt, że sama była kobietą i wiedziała, jak takie traktowanie niemożebnie wkurwia, to zagwizdałaby w głos. Potem prawdopodobnie ktoś inny by gwizdnął, ale w łeb Mewę, więc to był kolejny powód, żeby pozostać przy szczerzeniu się jak głupi do sera i nie palnąć nic bezbrzeżnie głupiego.
Pomachała Belli jedynie, kiedy Rookwood ich sobie przedstawił, wychodząc z założenia, że robi świetne wrażenie, kiedy nie otwiera gęby i w sumie postąpiła słusznie, bo lada moment zjawiła się Lorraine. Niby spodziewała się jej przyjścia, w końcu taki zlot degeneratów nie mógłby jej ominąć, a jednak Maeve wydawała się tak przyjemnie zaskoczona, jakby odwiedził ich Święty Mikołaj.
Odchyliła głowę do tyłu, wspierając kark na oparciu krzesła, jeszcze zanim Malfoy je porządnie obeszła. Uniosła jeden kącik ust w uśmiechu, nie przejmując się gilgotaniem wywołanym przez opadające na jej twarz kosmyki dziewczyny.
Parsknęła cichym śmiechem; ciężko było odczytać, czy to reakcja na całus w czoło, czy raczej dorabianie do niego kulturowego tła, ale Mewa wydawała się po wszystkim o wiele weselsza niż wtedy, gdy tu weszła. Zanim zdecydowała się odpowiedzieć na flirciarską zaczepkę, złapała kilka kosmyków jasnowłosej i szarpnęła nimi lekko, drocząc się, by zatrzymać ją przy sobie na dłużej.
- O tak, słyszałam o tym - pociągnęła dalej farsę półszeptem, uśmiechając się szelmowsko. - Ale działa poprawnie jedynie wtedy, kiedy pocałunek spocznie na ustach, tak mi mówiła babcia - wyjaśniła, kiwając głową jak prawdziwy znawca tematu. W końcu to ona z ich dwójki była Chinką, prawda? Oczywiście kraju przodków na oczy nie widziała, tak samo jak wili wspomnianej w chińskim folklorze, a ponadto jej babcia od wielu lat nie kontaktowała z rzeczywistością, ale warto było udać eksperta w tej kwestii. Gdyby Lorraine na to przystała, wtedy faktycznie spełniłaby się ta szczęśliwa wróżba. - To nie szampon, wysypałam na siebie rano kadzidła. Ale dziękuję, przekażę mamie, że trafiają w twoje gusta - odpowiedziała na komplement całkiem szczerze, bo chociaż w przeciwieństwie do niektórych tutaj regularnie się myła i nie śmierdziała, to tym razem żaden szampon nie był tego zasługą, tylko dwie lewe ręce.
Po tym Malfoyówna ją opuściła, a Borgin rozpoczął przemowę otwierającą spęd nawiedzonych, więc usiadła przyzwoicie na tym krześle, nawet założyła nogę na nogę elegancko, żeby pokazać, że bierze to na poważnie. Na wspomnienie o Changach też skinęła głową, a przy nadziei na współpracę z nimi puściła mu oczko, bo o ile sama była naprawdę chętna, to żeby matkę przekonać, trzeba sobą coś reprezentować. Zanim do tego dotrą, minie jeszcze chwila, ale to nie znaczyło, że nie należy próbować.
- Moje atuty to nieposkromiony urok osobisty oraz mocna głowa - rozpoczęła własną reklamę wpierw dla żartu, uśmiechając się tak szeroko, jakby chciała dać znać wszystkim obecnym, że posiada wszystkie zęby. - Aha, i umiem też dokładnie to, co Rookwood - oświadczyła, po czym skryła twarz za dłońmi. Gdy je zdjęła, wyglądała już jak on - bez większego wysiłku ukradła tożsamość Sauriela i teraz było ich dwoje. Przeleciała wzrokiem po wszystkich, wyglądając na zadowoloną z siebie, zatrzymując przy tym spojrzenie na Czarnym Kocie na dłuższą chwilę. Za moment jednak znowu wróciła do swojej oryginalnej formy, licząc, że nie będzie musiała wyjaśniać tu nikomu, że jest metamorfomagiem, bo każdy domyśli się po tym pokazie.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Maeve Chang (5598), Sauriel Rookwood (4619), Stanley Andrew Borgin (5770), Murtagh Macmillan (1507), Bellatrix Black (2071), Nicholas Travers (2900), Leo O'Dwyer (2281), Lorraine Malfoy (12688)


Strony (5): 1 2 3 4 5 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa