Gnał na przełaj, nie bacząc na swoją niedźwiedzią formę, szczęśliwie w godzinie wilka wszyscy spokojnie spali (tak się przynajmniej Samuelowi wydawało), i raczej nikt ich nie zobaczył, a jeśli nawet.. to włożyłby to między karty jakiejś baśni i sennej mary.
Zabezpieczenia Warowni znały ich oboje, znały też czystość intencji obu serc, przynajmniej wobec familii Longbottomów, która ciepłym, opiekuńczym płaszczem otulała oboje od lat... Zwolnił po przekroczeniu białego, odnowionego przez siebie płota, spokojnie i delikatnie stąpając po niewidzialnej ścieżce prowadzącej do domku ogrodnika. Był inny niż Nora go pamiętała. Mała zaniedbana, nikomu nie potrzebna ruderka lśniła bielą zdobną w rozległy bluszcz tulący się do ścian. Próżno było szukać łat na dachu, skoro cały był nowiuśki. Drzwi również zupełnie nowe, rzeźbione tak, jakby i je oplatały pnącza, czekały tylko na pchnięcie misiowym łbem. Wskazał jej drogę, aby mogła swobodnie przebrać się bez jego udziału, bez lęku o to, że ktokolwiek mógłby ją podglądać. Przeczuwał pod grubą skórą, że nie będzie chciała pojawić się w progu Warowni okryta jego marynarką. Przeczuwał, że tak jak przed laty ich związek pozostawał sekretem, tak i teraz nikomu nie powie o tym co się wydarzyło. Nie dziwił jej się wcale, sam dobrze znosił to, przynajmniej tak mu się wydawało, teraz w niedźwiedziej formie.
Gdy weszła do środka, uderzył ją zapach świeżej farby, suchego drewna i żywicy. Wszystkie meble w środku były nowe, pięknie rzeźbione – stół i dwa krzesła w pierwszej izbie, pusta na razie biblioteczka, komódka, a także kaflowy piec i klapa w podłodze do piwniczki, zdawały się totalnie odmienne od zapruchniałych rupieci, przed którymi przestrzegała Mabel.
W drugiej izbie znajdowało się ogromne łoże, którego ramę spowijał leśny bluszcz, obłożone obecnie świeżą pościelą. Przeklęta chata na końcu ogrodu stała się urokliwym miejscem, ciasnym, pozbawionym osobistych detali, ale bezpiecznym i przytulnym, gdyby tylko...
Nagle korale pękły na jej szyi i opadły na ręce dziewczyny, powracając znów do formy balowej, nadniszczonej lekko sukni, wciąż wilgotnej jeziorem, oblepionej piaskiem. Za plecami usłyszała kroki zmierzające do sypialni, Samuel przemienił się na powrót, ale nie chciał się narzucać, nie chciał być nachalny, brać więcej niż zamierzała mu ofiarować. Brać więcej niż uważał za właściwe...
Ukrył się w sypialni i powoli ściągnął z siebie koszulę. Uchylił jedną zasłonę, aby w ograniczonym świetle nocy przyjrzeć się zadrapaniom na przedramionach. Klątwa nasilała się, był zbyt zmęczony na przerażenie, ale przełykał gorzko myśli o tym, że stanowi zagrożenie dla otaczających go ludzi. Zgodnie ze swoim słowem zamierzał tu pozostać do rana, wyjaśnić Brennie możliwe na około okoliczności i ruszyć po kozy. Nie miał tu żadnych ubrań, żadnych swoich rzeczy, aż dziw że była tu pościel i zasłonki, ale to pewnie zasługa Malwy. Będzie musiał jakoś jej się odwdzięczyć za to.
Próbował nie nasłuchiwać co sie dzieje z Norą, nie był pewien jak się pożegnać, a miał przeczucie, że jeśli znów ją zobaczy tej nocy, to już nigdy nie będzie chciał jej wypuścić z ramion. A przecież nie miał do tego najmniejszego prawa...