• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[12.08.72, przed południem] Na cmentarzu tylko wiatr

[12.08.72, przed południem] Na cmentarzu tylko wiatr
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#21
18.04.2024, 20:34  ✶  
Zawiesił się trochę na tym dopytaniu czego nie wie, ale w sumie jej kolejne słowa bardzo pomogły, naprowadziły i... och ileż nowych niezbadanych możliwości otworzyły! Aż dziw, że sam na to nie wpadł, ale przecież...
– Nigdy nie próbowałem– przyznał się na bezdechu przytłoczony tą myślą. Nigdy nie próbował no bo i dlaczego. Przecież zawsze była Knieja kontra Cywilizacja, kontra System. A przecież były inne lasy, przecież jego dziadek ostatecznie mieszkał, najprawdopodobniej, w innym lesie, na innym kontynencie.

– Ja nigdy nie próbowałem mieszkać w innym lesie, nie sprawdzałem tego, ale to jest coś co, co bardzo bym chciał spróbować tylko, że... – uciekł wzrokiem w kierunku stojącej gdzieś tam Brenny, lub kierunku w którym zniknęła – Mam teraz zobowiązania, to nie byłoby takie proste tak nagle stąd wyjechać bo wiesz, są... są ludzie którzy na mnie liczą i mam trochę przyjaciół i obiecałem pani Grace, że ogarnę dla niej te drwa i... – to było takie proste. Inny las, w którym mogła być inna leśniczówka. Przecież to mogło nie chodzić o magię Kniei. Mogło. Tylko że nagle słowa Ginny uświadomiły mu coś, czego ani Bee, ani Erik nie dokonali wcześniej, choć niewątpliwie przygotowywali na to grunt. Sam zdał sobie sprawę z tego, że wcale tak za bardzo nie chce opuszczać Doliny. Że lubi być w Dolinie. Że Dolina jest już bardziej jego, niż mniej.

Zamrugał zaskoczony oczyma i jego mózg zasprzężał lekko, a przez to połowa słów Ginny niestety mu umknęła. – Tak tak rzeźby, meble totemy, dużo... dużo czasu poświęciłem temu gdy matka odleciała... – mówił automatycznie nie patrząc na nią nawet, ale uciekł błękitem oczu ku miasteczku, ku ludziom, którzy przemieszczali się jak termity w termitierze, każdy w swoim porządku, każdy w swoim cyklu, który był bardziej skomplikowany niż u robaków, ale wciąż... istniał sens. Istniał rytm, puls. – Jem wszystko, ale czasem łatwiej niedźwiedzimi zębami, bo ludzkie się nie nadają do surowizny. – dodał nie wchodząc w szczegóły czy zamienia się cały w miśka, czy tylko zęby, a może po prostu futrzastą głowę?

Te całe wykopaliska to nie zrozumiał za wiele z tego, a nie chciał, żeby pomyślała o nim źle, bo widać było że jej ciemne oczy iskrzyły się na temat czegoś co było zakopane w ziemi. Jemu oczy iskrzyły się, jak mówił o grzybach, a konkretniej o tym co wyrabiały pod ziemią lasu, więc i ona mogła mówić tak o... wykopaliskach. Co się na takich wykopaliskach wykopaliskowało? Sam przypuszczał, że jakieś kości dawno umarłych zwierząt. To miałoby sens.

– Dziadkowie mają... aaa TWOI dziadkowie. Teraz rozumiem, noo rodzeństwo mojego dziadka. I oni opiekują się zwierzętami? Ależ wspaniale ja... ja też się na tym trochę znam, mógłbym mógłbym... mógłbym z Tobą tam pojechać? Tak na chwile? Mógłbym... och... nie wiem dlaczego ale myślałem, że oni już nie żyją. Ależ doskonale! – podekscytował się, bo jednak odwiedziny to nie to samo co przeprowadzka. – Czy ja... Czy ja powinienem coś do nich zabrać? Jakiś prezent? Może, może nalewkę od Lysandra? Wiesz jakie zwierzęta tam mają, mógłby zrobić dla nich, och to głupie przecież na pewno mają mnóstwo totemów. – trochę spanikował, a trochę był podekscytowany.

– Och widzisz i teraz, teraz najlepiej znów byłoby mi być niedźwiedziem. To nawet nie chodzi o perspektywę, ale tyle problemów nagle znika. Bo wiesz... jak jestem zapieczony, a się okazuje w niedźwiedziu że to po prostu głód. Albo tak to wszystko ścina, wiesz poczucie winy, poczucie niższości, cała ta niepewność co inni o Tobie myślą. Bardzo mi to przeszkadza, a kiedy jestem niedźwiedziem... cóż, to wszystko mija. – westchnął ciężko podnosząc się i drapiąc po głowie w zamyśleniu. – No ale.. ludzie kiepsko reagują, jak nie mogą rozmawiać co nie? Dopiero się uczę jak to ogarnąć i kurcze no, nie jest łatwo. – uśmiechnął się krzywo. – A potem co trzeci łepek pytał z jakiego jestem domu, jak ja Hogwartu na uczy nie wdziałem. – zaśmiał się, choć w jego śmiechu pobrzmiewał jakiś smutek. Nawet jeśli cieszył się przed laty, że nie był w szkole, nagle okazało się, że gdy trzeba przebywać z ludźmi, którzy wszyscy mieli nalepki czerwona, zielona, żółta i niebieska, to głupio było nie mieć własnej...

– Bee tak... ona też kocha Knieję, dużo spędzaliśmy ze sobą czasu. Pomagała mi zrozumieć kiedyś wiesz, jak miała więcej czasu, ale teraz to aż głupio mi o cokolwiek prosić ją bo no... ma dużo na głowie. – a ja nie chce się narzucać. Chciał powiedzieć do końca ale nie wpowiedział. Kulił się trochę, drapał co jakiś czas po łokciach, po karku, czuł się niezręcznie i znów, o ileż łatwiej było po prostu być niedźwiedziem, krogulcem, o ileż łatwiej byłoby pobawić się, zjeść i zasnąć potem na gałęzi. Nic dziwnego, że matka go zostawiła. Nic dziwnego.
Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#22
24.04.2024, 01:03  ✶  

Naprawdę nigdy nie próbował? Ginevra przekrzywiła lekko głowę, trochę na kocią modłę, przyglądając się Samuelowi pod innym kątem, jakby chciała zobaczyć światło inaczej rozbijające się na jego skórze, niedostrzegalne wcześniej rzeczy, ulatujące z niego myśli – ale nic takiego nie miało miejsca, ona po prostu zastanawiała się nad nim. Nad tym, że nie bardzo próbował nowych rzeczy, że nie był nauczony, by wychodzić ze swojej strefy komfortu, do której wręcz chciał uciekać. Cokolwiek się stało, Berenika bardzo swojego syna skrzywdziła, nie to, że umyślnie, jednak pod jej wpływem stało się coś, co teraz rzutowało na jego życie, zwłaszcza gdy najpierw zabrakło ukochanej matki, a teraz ukochanego miejsca na ziemi, które miało zwłaszcza wartość sentymentalną – tak przynajmniej zaczynała uważać Guinevere, ale to były ledwie bardzo powierzchowne, pierwsze wnioski.

– Spróbuj. Próby nie oznaczają jeszcze pewnych zmian, ledwie otwarcie się na inne opcje, a te nie muszą ci wcale pasować, ale nie dowiesz się, póki nie zobaczysz sam – powiedziała spokojnie, przyglądając mu się całkowicie bez krępacji, choć on odwrócił teraz wzrok. – Potrafisz się teleportować? – wypaliła nagle ni z tego, ni z owego. – Zawsze możesz używać sieci Fiuu – nie chciała wierzyć, że nagle odległość miałaby być problemem. Dla czarodzieja? Przecież to nie był żaden problem spać w jednym miejscu, pracować w drugim, odwiedzać trzecie… Na bogów, pokonała tysiące kilometrów, by pracować w Wielkiej Brytanii, jej obóz archeologiczny był w Walii, a jednak co kilka dni wracała pod Londyn do dziadków, by mieć ich na oku, skoro już była na miejscu.

– To piękny dar, rzeźbić w drewnie – stwierdziła, słuchając co miał jej do powiedzenia, czym chciał się podzielić, opowiedzieć o sobie, nawet jeśli były to małe rzeczy, ledwie podstawy, skoro dopiero mieli okazję się poznać. Chciała zapytać kiedy jego matka… odleciała? Ginny zamrugała, uderzona nagłą prostotą tych słów, to było jakby zabrakło jej tchu po nagłym trzaśnięciu w mostek, tyle że ona po prostu instynktownie wstrzymała oddech. Odeszła, odleciała… Nie było jej. To nie powinno tak być, a jednocześnie przed oczami stanęły jej obrazy tamtego dziwacznego snu, lasu, ptaka, pisklęcia zostawionego samemu sobie – i nie powstrzymała się, po prostu znowu wyciągnęła do Sama ręce, by tym razem złapać go za dłonie i delikatnie pogładzić knykcie.

– Brat twojego dziadka wraz ze swoją żoną. Siostra dziadka uczy w Hogwarcie – uściśliła szybko, bo nie całe rodzeństwo Roberta się zajmowało Ostoją. – Opiekują się, tak. Przygarniają zwierzęta, zapewniają im takie specjalne miejsca, jakby to były ich naturalne warunki życia i mogą tam być spokojne, nienękane przez nikogo. Ale wokół jest dużo łąk i lasu, co prawda nie takiego jak ta Knieja, ale tam też żyją jakieś zwierzęta. Jest taki niuchacz, który regularnie zakrada się do domu, nazywa się Brylancik – paplała dalej, a niestety Ginny jak się rozgadała, to potrafiła nawijać trochę jak Brenna, jeśli Sam szukał jakiegoś porównania. – Mógłbyś, oczywiście – zaśmiała się mrużąc oczy, widząc jego podekscytowanie. – Nic nie musisz zabierać, chyba że bardzo chcesz, to możesz jakieś figurki, które robisz. Mój dziadek kocha sowy, wiesz? Ma na strychu całą sowiarnię, babcia mówi, że na starość głupieje – ale babcia mówiła to żartobliwie, a sowy czarodziejów były niesamowite. – Jakie zwierzęta tam są… Najróżniejsze, naprawdę. I magiczne i takie zupełnie zwyczajne też. Nie widziałam takich najgroźniejszych i gigantycznych – powiedziała w zamyśleniu. To nie był rezerwat smoków, ani żaden inny rezerwat, a ostoja dla zwierząt. Ale było to miejsce, gdzie te zwierzęta faktycznie miały wytchnienie i było im dobrze.

– Znikają naprawdę, czy po prostu je od siebie odsuwasz, a później podejście do nich jest trochę łatwiejsze? – dla niej to wyglądało jak ucieczka… od problemów, od samego siebie, jakby nikt go nigdy nie nauczył jak sobie z takimi rzeczami radzić. Ale wszystko można było wypracować, tylko nie od razu rzucać się na głęboką wodę, a pomału, pomalutku, małymi kroczkami. Jedna nóżka, druga nóżka, stop, jedna nóżka i tak dalej. – Jakie poczucie niższości, kochanie? Nie masz powodu, by czuć się gorszy czy mniej warty od innych – powiedziała czule i naprawdę miała to na myśli. Skąd to poczucie niższości? Ta niepewność o myśli innych? – Mimo wszystko nie jesteśmy zwierzętami, nawet jeśli potrafimy przywdziać ich skórę –  miał w sobie tyle dziecięcej niepewności i ciekawości… I nie chodził do szkoły, na to wyglądało, ale zdolność animagii opanował bezbłędnie. – Ja też nie skończyłam Hogwartu, jeśli to cię pocieszy. Zobaczyłam go niedawno pierwszy raz z daleka, widać go z Hogsmeade. Chciałbyś zobaczyć? – zapytała i znowu po kociemu przekrzywiła głowę. Co prawda skończyła szkołę, lecz inną i nie mogła się utożsamiać z czarodziejami z Anglii pod tym względem. Ale coś niecoś słyszała o tej szkole (i nadal uważała, że Uagadou było po stokroć lepsze, bo uczyło ważniejszych rzeczy).

– Och… rozumiem. Ale myślę, że to taka osoba, która i tak po prostu chciałaby ci pomóc, wiesz? Przyjaciele od tego są, nawet jeśli mają dużo na głowie – i rodzina też do tego była, ale na to był jeszcze czas, skoro od tej rodziny był odcięty. Małe kroczki… – Chodź, pójdziemy do niej, może będzie chciała z nami pójść, a może ty będziesz mnie musiał oprowadzić po Dolinie Godryka – zażartowała i przymrużyła oczy, uśmiechnąwszy się znowu. I ponownie wyciągnęła do niego rękę, na zachętę.

przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#23
25.04.2024, 14:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.05.2024, 12:45 przez Samuel McGonagall.)  
– Teleportować? Och tak umiem, ale... ale to nie kończyło się dobrze jak się uczyłem w sensie zawsze wtedy odzywała się klątwa i... no ostatnio jak się teleportowałem to się nie odezwała i mnie to bardzo zdziwiło bo byłem już pogodzony z tym że umrę. Nie kończył, umilkł nagle i zasłonił dłońmi twarz. Nie chciał jej o tym mówić, nie chciał jej martwić, w ogóle nie chciał być zmartwieniem dla kogokolwiek. – A te proszki? Jak one działają? Nigdy o nich nie słyszałem. O co chodzi z tą siecią? – Problem z Brenną polegał na tym, że przez lata podawała mu miliony bardzo użytecznych treści, ale w tamtym momencie, ponieważ nie były one użyteczne dla niego, to zbyt łatwo odpuszczał temat, zbyt łatwo zapominał o tym. Fiu... To brzmiało znajomo, ale nigdy, przenigdy nie stosował tego i podchodził nieufnie do sposobów teleportacji zwłaszcza jeśli mógł latać. Ale teraz mówiła o tym Ginny, krew z krwi, jedyna jego rodzaju, pierwsza, która miała doprowadzić go do pozostałych. Jej mógł ufać.

– Bo wiesz, bo ja wszędzie latam, ale o tym wiedzą tylko nieliczni bo... No... mama nie chciała, żeby gdzieś to było zapisane. Mówiła, że kiedy nikt nie będzie o tym wiedział, to łatwiej będzie mi uciec, kiedy po mnie przyjdą.– kimkolwiek mieli być Ci oni. Nie zdążyła mu wyjaśnić kogo konkretnie miała na myśli. Przeszedł go dreszcz, kolejna tajemnica złamana, czuł zaciśniętą doń matki na własnych ramionach, czuł jej karzące spojrzenie choć była tak daleka, nieobecna, od tylu lat...

Kiwał i pochrumkiwał onomatopejami na znak że słucha, gdy opowiadała mu o miejscu, ktore być może zobaczy w najbliższym czasie. To brzmiało jak sen, to brzmiało jak nierealne marzenie, a nie rzeczywistość, która mu się właśnie działa. Gdy nagle nazwała go kochaniem, gdy powiedziała, że nie ma powodów by czuł się gorszy i że też nie kończyła Hogwartu... och, rozkleił się już zupełnie. Przyciągnął ją znów do siebie, wtulił się mocno, w bezgłośnym dziękczynieniu, w osamotnieniu, które może nie odeszło na stałe, ale poczuło w końcu gorące egipskie słońce, odwilż, nadzieję.
– Tak pójdźmy. Pójdźmy coś zjeść. – wymamrotał, choć nie był w stanie określić, czy zrobi chociaż krok w tym ciele. Dlatego też zmniejszył się w jej objęciu i zmniejszył, aż człowiek zniknął, a na jej ramieniu, bardzo delikatnie układając łapki zasiadł niewielki krogulec dziobem łuskający kosmyki jej fryzury w geście, jakim ptak swemu krewnemu czyścił by piórka.
Róża Pustyni
Wszystkie przyzwoite przepowiednie są do rymu.
Ginevra rzuca się w oczy. To szczupła i dość wysoka kobieta, sięgająca 177 cm. Ma owalną twarz, opaloną skórę i jasnobrązowe oczy; włosy długie do pasa, ciemnobrązowe, proste i grube. Ubiera się raczej schludnie niż byle jak. Jej usta często zdobi psotliwy uśmieszek. Mówi z akcentem, słychać, że nie jest z Anglii.

Guinevere McGonagall
#24
11.05.2024, 12:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.05.2024, 12:22 przez Guinevere McGonagall.)  

Uśmiechnęła się do niego pogodnie.

– Też tego nie lubię – i dlatego ludziom wydawało się, że nie potrafiła się sama teleportować – a było to bardzo mylne wrażenie. Potrafiła, tylko później wymiotowała, więc była to jedynie ostateczność. – Sieć Fiuu? Przenoszenie się z miejsca na miejsce za pomocą kominków, które są podłączone do sieci. Wrzuca się w zapalony ogień taki specjalny proszek, wtedy one zmieniają kolor na zielony, wchodzisz w nie… Nie, nie są wtedy niebezpieczne – dodała szybko i zmrużyła oczy. – Wypowiadasz wyraźnie nazwę, gdzie chcesz się przenieść… i wychodzisz z kominka w tym miejscu. To bardzo bezpieczna metoda – może niezbyt przyjemna, bo człowiek się tam kręcił bardzo szybko… ale nie groziło to żadnym rozszczepieniem ani niczym takim. – Możesz mieszkać w Kniei… albo w Dolinie jak teraz, pracować gdzieś indziej, odwiedzać znajomych mieszkających jeszcze w innym miejscu – wyjaśniała dalej. To normalne, że kiedy temat cię nie interesuje, to go zapominasz, może Samuel nigdy faktycznie o sieci Fiuu nie słyszał, a może ktoś mu opowiadał… Nie wnikała w to. Pytał ją o to teraz, więc mu odpowiedziała najprościej jak potrafiła.

Zamrugała. Więc opanował też drugą formę animaga? To było ostateczne potwierdzenie ich spokrewnienia.

– Chcesz ze mną kiedyś polatać? – zapytała i uniosła palec do ust, przykładając go na środku, chcąc mu przekazać, by może więcej o tym tutaj teraz nie rozmawiali, ale puściła do niego oczko. – Wszystko ci wyjaśnię jak będziemy sami – choć nie do końca rozumiała motywacji Bereniki i tego, kto miałby przyjść po Samuela, ale mogła mu wyjaśnić koncept trzymania drugiej przemiany w tajemnicy. O niej też wiedzieli nieliczni, też się tym nie chwaliła, a w Ministerstwie zarejestrowała tylko jedną z form, o drugiej nie mówiąc ani słowa.

Słuchał, a w końcu się biedny rozkleił, na co Ginewra zrobiła ciche „ooch” i znowu objęła go ramionami, głaszcząc uspokajająco po ramionach. Te jednak zaczęły się kurczyć, by w końcu zamienił się w ptaka, na co egipcjanka cicho westchnęła, z pewnym rozczuleniem i wyciągnęła dłoń, by pogłaskać go po gładkich piórach.

– Brenna wie? – a nawet, gdyby nie wiedziała… to pewnie właśnie wszystko widziała z odległości, więc nie było sensu robić większej konspiracji. Dobrze natomiast, że nikogo więcej nie było na cmentarzu, dlatego Gin skierowała się do kobiety, razem z krogulcem na ramieniu.

– Zdecydowaliśmy, że pójdziemy coś zjeść. Idziesz z nami? – odezwała się do kobiety, uśmiechając się do niej. Co prawda Sam chyba zostawił tu jakieś swoje narzędzia, ale… nikt ich nie powinien ukraść, tak?

Niezależnie od decyzji Brenny – poszli we dwójkę, albo w trójkę.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1623), Guinevere McGonagall (5434), Samuel McGonagall (4054)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa