– Nigdy nie próbowałem– przyznał się na bezdechu przytłoczony tą myślą. Nigdy nie próbował no bo i dlaczego. Przecież zawsze była Knieja kontra Cywilizacja, kontra System. A przecież były inne lasy, przecież jego dziadek ostatecznie mieszkał, najprawdopodobniej, w innym lesie, na innym kontynencie.
– Ja nigdy nie próbowałem mieszkać w innym lesie, nie sprawdzałem tego, ale to jest coś co, co bardzo bym chciał spróbować tylko, że... – uciekł wzrokiem w kierunku stojącej gdzieś tam Brenny, lub kierunku w którym zniknęła – Mam teraz zobowiązania, to nie byłoby takie proste tak nagle stąd wyjechać bo wiesz, są... są ludzie którzy na mnie liczą i mam trochę przyjaciół i obiecałem pani Grace, że ogarnę dla niej te drwa i... – to było takie proste. Inny las, w którym mogła być inna leśniczówka. Przecież to mogło nie chodzić o magię Kniei. Mogło. Tylko że nagle słowa Ginny uświadomiły mu coś, czego ani Bee, ani Erik nie dokonali wcześniej, choć niewątpliwie przygotowywali na to grunt. Sam zdał sobie sprawę z tego, że wcale tak za bardzo nie chce opuszczać Doliny. Że lubi być w Dolinie. Że Dolina jest już bardziej jego, niż mniej.
Zamrugał zaskoczony oczyma i jego mózg zasprzężał lekko, a przez to połowa słów Ginny niestety mu umknęła. – Tak tak rzeźby, meble totemy, dużo... dużo czasu poświęciłem temu gdy matka odleciała... – mówił automatycznie nie patrząc na nią nawet, ale uciekł błękitem oczu ku miasteczku, ku ludziom, którzy przemieszczali się jak termity w termitierze, każdy w swoim porządku, każdy w swoim cyklu, który był bardziej skomplikowany niż u robaków, ale wciąż... istniał sens. Istniał rytm, puls. – Jem wszystko, ale czasem łatwiej niedźwiedzimi zębami, bo ludzkie się nie nadają do surowizny. – dodał nie wchodząc w szczegóły czy zamienia się cały w miśka, czy tylko zęby, a może po prostu futrzastą głowę?
Te całe wykopaliska to nie zrozumiał za wiele z tego, a nie chciał, żeby pomyślała o nim źle, bo widać było że jej ciemne oczy iskrzyły się na temat czegoś co było zakopane w ziemi. Jemu oczy iskrzyły się, jak mówił o grzybach, a konkretniej o tym co wyrabiały pod ziemią lasu, więc i ona mogła mówić tak o... wykopaliskach. Co się na takich wykopaliskach wykopaliskowało? Sam przypuszczał, że jakieś kości dawno umarłych zwierząt. To miałoby sens.
– Dziadkowie mają... aaa TWOI dziadkowie. Teraz rozumiem, noo rodzeństwo mojego dziadka. I oni opiekują się zwierzętami? Ależ wspaniale ja... ja też się na tym trochę znam, mógłbym mógłbym... mógłbym z Tobą tam pojechać? Tak na chwile? Mógłbym... och... nie wiem dlaczego ale myślałem, że oni już nie żyją. Ależ doskonale! – podekscytował się, bo jednak odwiedziny to nie to samo co przeprowadzka. – Czy ja... Czy ja powinienem coś do nich zabrać? Jakiś prezent? Może, może nalewkę od Lysandra? Wiesz jakie zwierzęta tam mają, mógłby zrobić dla nich, och to głupie przecież na pewno mają mnóstwo totemów. – trochę spanikował, a trochę był podekscytowany.
– Och widzisz i teraz, teraz najlepiej znów byłoby mi być niedźwiedziem. To nawet nie chodzi o perspektywę, ale tyle problemów nagle znika. Bo wiesz... jak jestem zapieczony, a się okazuje w niedźwiedziu że to po prostu głód. Albo tak to wszystko ścina, wiesz poczucie winy, poczucie niższości, cała ta niepewność co inni o Tobie myślą. Bardzo mi to przeszkadza, a kiedy jestem niedźwiedziem... cóż, to wszystko mija. – westchnął ciężko podnosząc się i drapiąc po głowie w zamyśleniu. – No ale.. ludzie kiepsko reagują, jak nie mogą rozmawiać co nie? Dopiero się uczę jak to ogarnąć i kurcze no, nie jest łatwo. – uśmiechnął się krzywo. – A potem co trzeci łepek pytał z jakiego jestem domu, jak ja Hogwartu na uczy nie wdziałem. – zaśmiał się, choć w jego śmiechu pobrzmiewał jakiś smutek. Nawet jeśli cieszył się przed laty, że nie był w szkole, nagle okazało się, że gdy trzeba przebywać z ludźmi, którzy wszyscy mieli nalepki czerwona, zielona, żółta i niebieska, to głupio było nie mieć własnej...
– Bee tak... ona też kocha Knieję, dużo spędzaliśmy ze sobą czasu. Pomagała mi zrozumieć kiedyś wiesz, jak miała więcej czasu, ale teraz to aż głupio mi o cokolwiek prosić ją bo no... ma dużo na głowie. – a ja nie chce się narzucać. Chciał powiedzieć do końca ale nie wpowiedział. Kulił się trochę, drapał co jakiś czas po łokciach, po karku, czuł się niezręcznie i znów, o ileż łatwiej było po prostu być niedźwiedziem, krogulcem, o ileż łatwiej byłoby pobawić się, zjeść i zasnąć potem na gałęzi. Nic dziwnego, że matka go zostawiła. Nic dziwnego.