Bo może i nie miała niczego złego na myśli, ale zabrzmiało to trochę tak, jakby sądziła, że uważał ją za słabą i bezwolną kobietkę. A przecież nie uważał. Sądził, że była silna, niezależna i zaradna. Udało jej się samodzielnie wychowywać córkę i w międzyczasie rozkręcić dobrze prosperujący biznes. Godna była tego, żeby ją podziwiać.
Ale on był aurorem i mężczyzną. I może nawet brzmiało to trochę szowinistycznie w jego własnej głowie, ale nie powodowane było złymi intencjami a pragnieniem zapewnienia jej bezpieczeństwa. Nawet Brenny nie puszczałby w takiej sytuacji przodem, choć Longbottom z pewnością wyrywałaby się do przodu jak szalona (i może nawet w ekscytacji zaliczyłaby upadek z tych przeklętych schodów).
Przełknął ślinę. Niby nie dostrzegli nic przerażającego, a jednak jego widok, który zobaczyli przeraził. Nie wyobrażał sobie, żeby ktoś mógł żyć w takim miejscu a jednak – przynajmniej w oczach Patricka – wszystko wskazywało na to, że ktoś tutaj naprawdę mieszkał. Ktoś był skrywany przed światem, trzymany w tajemnicy, jak niechciany rodzinny sekret.
Na nic zabawki, zaklęcie dające ułudę okna czy dywan na podłodze. Trzymali tutaj kogoś żywego, zamkniętego w klatce i tak bardzo Juliusowie nie chcieli, by ta osoba została odnaleziona (albo, żeby się wydostała), że nie tylko zbudowali jej prywatny bunkier, ale jeszcze ustawili magiczne zabezpieczenia na schodach.
Steward zacisnął ręce w pięści.
- Czyste skurwysyństwo – wymamrotał pod nosem.
I tak, zdawał sobie sprawę z tego, że wszystko pewnie nie było takie proste, że pewnie kochali mieszkańca tego miejsca (Dziecko? Komu innemu przydałyby się bajki?), że dbali o niego jak umieli i może był chory, może szalony, może to było najlepsze rozwiązanie, ale… ale NIE. NIE. TAKICH RZECZY SIĘ PO PROSTU, KURWA, NIE ROBI. Chorzy popierdoleńcy.
- Czemu, czemu, czemu... – wymamrotał, znowu marszcząc brwi.
Patrick miał oczy pociemniałe z gniewu. Jeszcze raz rozejrzał się, jakby sprawdzał, czy ktoś nie chował się przed nimi na schodach, pod schodami lub gdzieś w rogu, a potem wszedł do dziwnego pokoju. Rozejrzał się po nim, próbując zlokalizować źródło smrodu. Wreszcie sięgnął po książki z bajkami, przekartkował je – jakby w poszukiwaniu imienia i nazwiska właściciela.
- Kogo tu trzymali? – zastanawiał się cicho. Kiwnął głową. – Myślę, że raczej nie wilkołaka. – Chociaż te przymocowane przedmioty do ziemi mogły być jakimś tropem. – Może któryś z Juliusów borykał się z jakąś chorobą? – Albo rodzina była na tyle konserwatywna, by trzymać w piwnicy nieślubne dziecko? - Przyszedł tu ktoś, kto wiedział, co znajdzie w piwnicy. Może jakiś służący? Kucharka? Opiekunka? - wyliczał, zastanawiając się nad tym, kto mógł odwiedzić to miejsce.