Mulciberówna westchnęła pod nosem, kiedy szła ulicą Pokątną i zbliżała się do swojego docelowego miejsca. Zatrzymała się przed wystawą sklepową i spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Na głowie miała mały, elegancki kapelusz, pasujący kolorem do granatowej sukienki w białe goździki. Jej ostatnie dzieło! Jeszcze nie zdążyła pochwalić się ojcu, ale poprosiła go, żeby dał jej parę galeonów aby mogła zrobić materiałowe zakupy. Pokaże mu kilka gotowych kreacji, i może znów uszyje mu krawat? Tak, to był dobry pomysł.
Sophie odwróciła się na pięcie aby ruszyć dalej. Zrobiła jeden krok, a potem drugi. Trzeci spowodował, że potknęła się i straciła równowagę. Upadła na bruk, zdzierając sobie kolana, łokieć oraz dłoń od wewnątrz. Wyglądała, jakby miała zamiar zagrać w twistera, mimo iż nie wiedziała, że taka gra istnieje. Biedna Sophie.
-Nieee...