adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
—06/06/1954—
Anglia, Londyn
Aurélie Delacour & Anthony Shafiq
Rano myszy biegają
po głowie
na podłodze głowy
strzępy rozmów
odpadki poematu
wchodzi
pokojowa muza
w niebieskim fartuchu
zamiata
Rano myszy biegają
po głowie
na podłodze głowy
strzępy rozmów
odpadki poematu
wchodzi
pokojowa muza
w niebieskim fartuchu
zamiata
Gabinet szefa Oddziału Międzynarodowych Standardów Handlu Magicznego był przestronny i jasny. Prawdopodobnie jego rozmiar uzasadniony był dwoma, umiejscowionymi na przeciwko siebie biurkami, zza których wpadało przez ogromne okna rozbite dzienne światło, absolutnie magiczne biorąc pod uwagę fakt, że znajdowali się 5 pięter w głąb ziemi. Na środku, znajdowała się złota linia udająca południk zerowy, a złociste tabliczki na przestronnych biurkach informowały petentów czy na wschód czy na zachód znajduje się miejsce tego, z którym miała być przeprowadzona rozmowa. Pod regałami z książkami pysznił się globus, mieniący się magicznymi pinezkami umieszczonymi dwa cale nad swoją płaszczyzną. Siedzący po lewej stronie Anthony czekał.
Jego biurko było czyste, jak zawsze, z pedantyczną starannością pozbawione wszelkich dokumentów. Żeby do niego dotarło cokolwiek, musiało się przebić przez jego, nieobecnego w tym momencie, a zajmującego stół na przeciwko, zastępce, a potem dodatkowo, przez Lisę – białogłową francuskę o szwedzkich korzeniach, która swoim lodowatym spojrzeniem i niezbyt przyjaznym usposobieniem skutecznie odstraszała petentów i urzędników.
Teraz jednak Aurélie zjawiła się na wezwanie, a Shafiq powitał ją promiennym uśmiechem i wskazał fotel ustawiony na przeciwko swojej katedry. Ubrany był w służbową szatę, choć pod nią pewnie znajdował się perfekcyjnie skrojony garnitur Rosiera. Odkąd stał się twarzą tej marki magicznych krawców, nawet w pracy nosił się tak, jakby za moment miał się znaleźć na jakimś oficjalnym party.
– Moja droga, jak samopoczucie? Napijesz się czegoś? – w swoje podłużne palce ujął bladą, zdobioną podłużnym ornamentem cisową różdżkę, w gotowości do przyzwania wody, czy czajnika ze stale zaparzoną herbatą. Godzina była wczesna, jeszcze przed lunchowa.
Kiedy zajęła miejsce przysunął w jej stronę gazetę na otwartym już artykule.
– Czytałaś już? – zapytał swobodnie, rozsiadając się w fotelu, zupełnie tak, jakby ten paskudny paszkwil nie rujnował jego planów utrzymania kambodżańskiej dyplomatki jak najdłużej w tajemnicy.
Jego biurko było czyste, jak zawsze, z pedantyczną starannością pozbawione wszelkich dokumentów. Żeby do niego dotarło cokolwiek, musiało się przebić przez jego, nieobecnego w tym momencie, a zajmującego stół na przeciwko, zastępce, a potem dodatkowo, przez Lisę – białogłową francuskę o szwedzkich korzeniach, która swoim lodowatym spojrzeniem i niezbyt przyjaznym usposobieniem skutecznie odstraszała petentów i urzędników.
Teraz jednak Aurélie zjawiła się na wezwanie, a Shafiq powitał ją promiennym uśmiechem i wskazał fotel ustawiony na przeciwko swojej katedry. Ubrany był w służbową szatę, choć pod nią pewnie znajdował się perfekcyjnie skrojony garnitur Rosiera. Odkąd stał się twarzą tej marki magicznych krawców, nawet w pracy nosił się tak, jakby za moment miał się znaleźć na jakimś oficjalnym party.
– Moja droga, jak samopoczucie? Napijesz się czegoś? – w swoje podłużne palce ujął bladą, zdobioną podłużnym ornamentem cisową różdżkę, w gotowości do przyzwania wody, czy czajnika ze stale zaparzoną herbatą. Godzina była wczesna, jeszcze przed lunchowa.
Kiedy zajęła miejsce przysunął w jej stronę gazetę na otwartym już artykule.
– Czytałaś już? – zapytał swobodnie, rozsiadając się w fotelu, zupełnie tak, jakby ten paskudny paszkwil nie rujnował jego planów utrzymania kambodżańskiej dyplomatki jak najdłużej w tajemnicy.