• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[28.07.1972] We might die, but at least they'll feed us pasta! [Charles & Lorien]

[28.07.1972] We might die, but at least they'll feed us pasta! [Charles & Lorien]
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#1
27.06.2024, 21:00  ✶  
poranek 28.07. | kamienica P. Croucha - rodzinny dom Lorien

Czasami przychodzi w życiu każdego młodego człowieka taki dzień, że błogie leniuchowanie w sobotni poranek zostaje przerwane magicznym pojawieniem się złowieszczego, małego omenu. Tym razem owym omenem była jego własna “prawie-że-ciotka” z bojowym zadaniem.
A przed takim zadaniem to żadni bogowie czy ojcowie nie uchronią. Najgorsze, że nie wydawało się ono specjalnie trudne czy skomplikowane. Z jakiegoś powodu, Lorien po prostu potrzebowała potrzebowała pomocy z przetransportowaniem kilku rzeczy z punktu A do punktu B. Wepchnięcia kilku kufrów i pudeł do kominka. Absolutnie nic z czym "tak silny i odpowiedzialny chłopak" by sobie nie poradził. Pierwszy haczyk pojawił się praktycznie od razu - Charlie miał się z nią wybrać do kamienicy zamieszkanej przez Wściekłą Babę z Sycylii zwaną również panią Adeline Prewett lub (wypowiadane niemal z przestrachem przez Lorien) “mia mamma”. Drugi - Adeline Prewett z pewnością była na miejscu, zamiast siedzieć jak przez większość roku w słonecznej Italii.
Lorien nieszczególnie często mówiła o swoich rodzicach. Temat nie był jakoś szczególnie wałkowany przy rodzinnym stole, choć nic nie wskazywało żeby różnili się od typowych czystokrwistych zatwardziałych mugolofobów, których tak wiele w ich społeczeństwie. W dodatku cholernie dzianych biorąc pod uwagę pokaźną lorkową kolekcję biżuterii i lekkość z jaką obracała galeonami.

Jeśli Charlie spodziewał się potężnej posiadłości na odludziu - no niestety, musiała go tu rozczarować. Philip Crouch porzucił mieszkanie w domu rodzinnym tak szybko jak tylko zdobył odpowiednią posadę w Ministerstwie i stać go było na samodzielne utrzymanie kamienicy.
Zresztą jak się okazało po ich spacerze - Lorien wychowała się całkiem blisko Mulciberowej kamienicy. Świat londyńskich czarodziejów zaprawdę był niewielki. Gdy tylko skręcili w jeden z zaułków przy Postman’s Park ich oczom ukazał się rząd ceglastych domów położonych po obu stronach wąskiej uliczki.
Kamienice… Ot jak ich wiele w niemagicznej, starszej części Londynu, nie wyróżniały się niczym szczególnym. Można było odnieść wrażenie, że nawet jeśli są na nie nałożone zaklęcia ochronne, to nie te ukrywające budynki przed wzrokiem mugoli. A gdyby Charlie zadarł głowę mógł zobaczyć, że pomiędzy budynkiem, do którego zmierzali a tym naprzeciw rozwieszono sznurki, na których powiewały kolorowe chorągiewki - głównie w bogatych czerwieniach, pomarańczach i złocie. Nawet tu czuło się podekscytowanie nadciągającym lammas. Jakieś korzystające z ciepłego dnia dzieciaki kopały w piłkę wykrzykując nazwiska, które zapewne żadnemu z nich nic nie mówiły. W jednym z okolicznych budynków okno na piętrze było otwarte - siedziała w nim wybitnie stara kobieta wspierająca się na poduszce na wygody i niczym sęp obserwowała “swoje włości” - typowy osiedlowy monitoring.

- Charles.- Odwróciła się do chłopaka zanim zastukała kołatką do drzwi. Stała już na dwóch schodkach, niemal opierając się plecami o stare drzwi z witrażowym okienkiem , więc o dziwo byli niemal równi. Niemal, bo Lorien nadal Charliemu sięgała co najwyżej czubkiem głowy do nosa, ale to i tak progres. Poprawiła lekko kołnierzyk jego koszulki, jakby to miało cokolwiek pomóc.- Do czegokolwiek przywykłeś u nas w domu - tutaj działa to trochę inaczej. Twoi cioteczni dziadkowie są… - Potrząsnęła lekko bukietem pomarańczowo-żółtych różyczek w eleganckim papierku, nim wręczyła go chłopakowi. Najwyraźniej miała mu wyjaśnić po co w ogóle wstępowali do kwiaciarni po drodze i dlaczego tak upierała się przy przyjściu tutaj po prostu spacerem.- Zresztą sam zobaczysz. Przedstaw się grzecznie, nie stój w zasięgu pazurów mojej matki i wręcz jej kwiatki. Potem zabierzemy rzeczy i nas nie ma.- Poklepała lekko chłopaka po policzku z pełnym otuchy uśmiechem. Zamarła jeszcze na sekundę, samej dodając sobie otuchy i … ostatecznie zastukała kołatką.
Coś za drzwiami trzasnęło w tym samym momencie.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#2
30.06.2024, 17:24  ✶  
Charlie nie był osobą, która odmawiałaby kobiecie, tym bardziej, gdy tą kobietą była sama ciocia Lorien. Sobotni ranek miał być naznaczony błogim lenistwem, lecz żona wuja Roberta miała inny plan na Charlesowe życie. Może wybrała akurat jego, by udowodnił jej swoje męstwo i pokazał, że mimo paru lat po ukończeniu szkoły, nadal ma w rękach siłę godną przyszłego aurora!... I chociaż już dawno jej nie miał, nie zamierzał tego pokazywać - pakunki cioci znalazły się tam, gdzie powinny, choć kosztowało to Charlesa zbyt wiele sił, nerwów i zbyt wiele naciągniętych mięśni w plecach. Zadanie zostało jednak wykonane.

Spotkanie pani mammy nie mogło być aż tak straszne, jak ta praca, którą właśnie wykonał. W gruncie rzeczy, wszyscy czystokrwislści byli tacy sami. Nawet dom państwa Crouch był niedaleko, może nawet w tej samej dzielnicy? Zupełnie zwyczajna ulica mugoli i zupełnie zwyczajna kamienica: ni mniej, ni więcej, niż u Mulciberów.

- Ciocia ma tak blisko do rodziców! - Ucieszył się Charlie, gdy ciocia zarządziła koniec drogi. Poprawienie kołnierzyka przypomniało mu o odgarnięciu grzywki. Musiał być w nieładzie po całej tej pracy! Zaraz jednak ręce zajęły mu kwiaty. - Proszę się nie martwić, ciociu, będę się zachowywał. Nie będzie się ciocia musiała wstydzić. - Uśmiechnął się grzecznie.

Nie miał pojęcia, czego się spodziewać, ale też nie martwił się na zapas. Przywita się z panią domu, weźmie rzeczy i wrócą do domu. Proste, szybkie, bez problemu.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#3
07.07.2024, 18:40  ✶  
- Blisko?- Zamrugała, zupełnie jakby dopiero teraz to do niej dotarło. Rzeczywiście obie kamienice dzielił może kwadrans spaceru? I to wyjątkowo spokojnego, biorąc pod uwagę ładną pogodę, którą należało się cieszyć. Nigdy nie poświęcała temu uwagi, bo prawdę mówiąc… nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogłaby mieszkać daleko od rodziców. Dziwaczna tęsknota za domem sięgała dalej: aż na słoneczną Sycylię, którą znała z opowieści i młodzieńczych wspomnień. Uniosła kąciki ust. - Tak naprawdę wybrałam twojego wuja, żebym mogła częściej wpadać na kawę. Ale nie mów nikomu.- Zażartowała, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu.
Chwila, moment. Czy pani Mulciber insynuowała, jakoby w świecie czystokrwistej socjety można było mieć względnie zdrowe relacje z rodzicami?

Nie zdążyła mu odpowiedzieć na te zapewnienia ani dorzucić jakiś dalszych porad, bo już otworzyły się drzwi wejściowe.
- Panienka Lorien!- Pisnęła skrzatka, ubrana w coś co wyglądało jak wykrochmalona poszewka na poduszkę z irracjonalnie dużymi falbanami, które plątały się u kolan służącej, utrudniając poruszanie się. Trzymała z trudem dużą porcelanową wazę - obiekt, który najwyraźniej spowodował cały ten trzask.
- My tylko na moment. Nawet nie musisz info…
- GENTILE SIGNORA ADELINE! SUA FIGLIA È ARRIVATA!- Krzyknęła skrzatka w głąb domu, kompletnie nie przejmując się słowami Lorien. Odstawiła przy okazji wielką wazę obok przepuszczając gości i wskazując chudą łapką drogę.
Charlie mógł dostrzec jak ciotce drgnęła lekko powieka. Jak zawsze, kiedy coś ją irytowało, ale starała się zachować pozory spokoju. Kwiat lotosu na tafli cholernego jeziora. Czarownica wzięła głęboki oddech i poklepała go lekko po ramieniu, starając się robić dobrą minę do złej gry. Czyli jednak najpierw spotkanie z panią babką. Czy ona zdążyła mu powiedzieć, żeby do Adeline pod żadnym pozorem nie mówił babko? Nie była pewna. Chyba. Może? Teraz już było na to zbyt późno.

Lorien zaprowadziła go do salonu, który… w niczym nie przypominał klasycznych, pełnych przepychu, skórzanych i ciężkich mebli, w których tak lubowali się czystokrwiści czarodzieje. Przez okna zajmujące większą część zewnętrznej ściany wpadało ciepłe słoneczne słońce. W dodatku wewnętrzny dziedziniec,, na który wychodziły musiał kosztować majątek i miesiące pracy. Kwitnące wrzosy i lawenda, winorośle, które nie miały prawa przetrwać w londyńskich warunkach. Wyraźnie zadbano by stworzyć tu małe Włochy, ku uciesze gospodyni. Pani Prewett zresztą stanęła w drzwiach do ogrodu. W rękach trzymała najnowsze wydanie Czarownicy. Zsunęła na czubek nosa swoje okulary przeciwsłoneczne. Nie podeszła bliżej, z ewidentnym zamiarem wrócenia do swoich zajęć.
- Mamma… To jest Charlie… - zawahała się przez moment, szukając odpowiedniego określenia. Ostatecznie uznała, że nie ma co komplikować specjalnie relacji rodzinnych. Obawiała się, że Adeline mogłaby nie zrozumieć jej klasycznego "prawie-że-bratanek" -... bratanek mojego męża.
- Mingherlino.- Stwierdziła tylko kobieta, taksując Charliego spojrzeniem.- Un po' così, senza carattere.
- Mamo. Angielski, proszę. On nie rozumie. - Podkreśliła jeszcze Lorien, popychając ostrożnie chłopaka do przodu. No idźże, daj jej te głupie kwiatki. - Zresztą... Przyszliśmy tylko po kilka rzeczy. Nie przejmuj się na…
- Hmpf “angielski”. Już niczego pożytecznego tych dzieciaków nie uczą!- prychnęła Adeline, składając gazetę w pół i zamykając za sobą drzwi balkonowe. Najwyraźniej przerywanie Lorien było czymś na porządku dziennym, bo ta już nawet nie zwróciła na to uwagi. Zamiast tego tylko niemal bezgłośnie westchnęła, czując powoli narastający ból głowy. Zapowiadało się całkiem długie popołudnie.
sommerfugl
Although the butterfly and the caterpillar are completely different, they are one and the same.
173cm wzrostu, smukła sylwetka, nieco zbyt blada cera, której jasny odcień potęgowany jest tylko przez ciemne włosy i oczy. Nie nosi zarostu, ubiera się zwykle elegancko. W słowach często przebija się jego skandynawski akcent.

Charles Mulciber
#4
11.07.2024, 14:06  ✶  
Charlie nie był asem translokacji. Wszystko, co wymagało zmiany miejsca, sprawiało mu pewne problemy, albo też, jak lubił myśleć: przychodziło z mniejszą łatwością niż pozostałe kategorie magii. Z tego powodu też często wybierał spacer zamiast podróży siecią Fiuu, czy nawet na miotle. Potrafił docenić kwadrans, który dzielił kamienicę Mulciberów i Prewettów. Była to nawet całkiem przyjemna przechadzka.

Uniósłszy palec do ust, Charles zgodził się na dotrzymanie tajemnicy.

- To jeden z najlepszych argumentów, jakie dotąd słyszałem! - Uśmiechnął się do Lorien. Im bliżej był z wujem, tym mniej rozumiał, jak można było za niego wyjść bez naprawdę dobrego powodu. Bliskość matki - tak, to było genialne! W razie problemów, Lorien mogła "wrócić do mamusi" nawet na piechotę!

Z drugiej strony, w Robercie na pewno było coś wspaniałego, czego Charlie jeszcze nie dostrzegł. Na pewno!

Pojawienie się skrzatki sprawiło, że Charlie musiał zamknąć usta. Przeszło mu przez myśl, że w takich starożytnych domach zakurzonych rodów nawet skrzaty wyglądały dziwacznie. Mulciber mógł się jedynie uśmiechnąć, nie do stworzenia, lecz w jego stronę. Nie uśmiechano się do mugoli, skrzatów i tym podobnych. Długouche brzydactwo nie posłuchało cioci i jej nadejście zostało ogłoszone całemu domowi.

Salon był nad wyraz przytulny i Charlie musiał przyznać, że nie obraziłby się, gdyby zostali nawet na herbatę. W niczym nie przypominał schludnego, ale surowego domu w Norwegii, z pewnością również nie tego parę ulic dalej, ciemnego, nieprzyjemnego, wręcz złowrogiego. Charlie nigdy nie był we Włoszech, ale czy tam mogło tak być? Kwitnące zioła, słońce, to... ciepło, nie będące tylko odczuciem na skórze, ale czymś więcej, czym, co czuło się w środku? Mulciber zatęsknił za czymś, czego nigdy nie spotkał, a Włochy z miejsca stały się miejscem do odwiedzenia, gdy tylko zaoszczędzi parę galeonów więcej. O ile wuj na to zezwoli.

To nie tak, że Charles nie lubił ludzi. Radził sobie z klientami, lubił rozmawiać i nawet chyba wydawał się przyjazny, ale niektórzy czarodzieje roztaczali wokół siebie dziwną aurę, która sprawiała, że dorosły już przecież mężczyzna stawał się znów małym chłopcem, który najchętniej schowałby się za fartuchem matki. Taką osobę spodziewał się ujrzeć w matce cioci Lorien i nie pomylił się ani odrobinę. Język włoski nie ułatwił zadania, mimo to Charles postanowił zrobić dobrą minę. Uśmiechnął się do kobiety.

- Dzień dobry. Proszę, to dla pani. - Powiedział od razu, podchodząc do pani domu, gdy tylko Lorien przypomniała mu o bukiecie. Ten dom, ta pani Mamma! były przytłaczające i młody niemal zapomniał o roślinkach, które zaraz zaoferował w prezencie. - Miło mi panią poznać, jestem Charles Mulciber. Proszę mi mówić Charlie. - Powiedział szybko, choć miał wrażenie, że zaczął ze złej noty. Co kobietę obchodziło to, jak się do niego zwracano? Mimo to, nie potrafił zamknąć ust. - Ma pani piękny dom! Zaczynam żałować, że przyszliśmy tylko na chwilę i nie mogę zobaczyć więcej. I przepraszam, nie mówię po włosku. Jeszcze. Może ciocia Lorien udzieli mi kilku lekcji? - Zażartował, zerkając przez ramię na cioteczkę.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Lorien Mulciber (1119), Charles Mulciber (721)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa