Wybuch czarnej mazi był nagły, jakby ciemność skumulowana w jednym punkcie znalazła ujście, zmaterializowała się, rozrywając powietrze z głuchym trzaskiem. Młody klątwołamacz mógł poczuć, jak magia wymyka mu się spod kontroli, a zaklęcie, które miało rozwiązać klątwę, zrywa się z jego ust jak dziki zwierz. Czarne opary zaczęły się sączyć z runicznego symbolu, który wykwitł na ziemi, a potem wszystko jeszcze eskalowalo.
Gęsta, lepiąca maź wystrzeliła w powietrze, rozprzestrzeniając się jak złowieszczy dym. Krople czarnej substancji unosiły się, wirując w chaotycznym tańcu, a obaj mężczyźni czuli w miejscu, gdzie dotknęły ich, przenikający dreszcz zimna, nie fizycznego, lecz takiego, który sięgał głęboko, aż do duszy. Maź była ciemniejsza niż noc, prawie jak cień cienia, a w jej głębi tliły się ślady staro złości, magii, która nigdy nie powinna zostać rozbudzona.
Morpheus zastygł. Nie znał się na klątwach. Ale mógł spojrzeć w przyszłość i powiedzieć Jasperowi, którą linię czasu wybrać, aby nie skazać ich na obciążenie klątwą.
Sukces!
Sukces!
— Jeszcze raz, Jessie, w znak runiczny. Odpychanie tej mazi pogorszy tylko sprawę — powiedział, głos jeszcze zawiadujący echem zaświatów, oddalenia od rzeczywistości tu i teraz. Zaglądał w przyszłość i znów nie było go dokładnie obok Jessiego, ale i był, fizyczny i duchowy, podzielony. Zaglądał w konstrukcję czasu i łamał niektóre łączenia, aby uchronić ich przed tragicznymi skutkami zastałej czarnej magii.