17.09.2024, 20:19 ✶
Ciemność w Little Hangleton zawsze zdawała się Cathalowi głębsza niż w jakimkolwiek innym zakątku Anglii. Nie chodziło o Londyn i jego światła, przytłumiające gwiazdy. Dotyczyło to każdego innego miejsca, także niby tak podobnej Doliny Godryka (podobnej, różnej, odbicia w krzywym zwierciadle…). Było w tym coś więcej – coś, co przywodziło mu na myśl najciemniejsze z egipskich grobowców, wypełnione magią, której wtedy nie uważano za ciemną, a która i tak zdawała się czarna i lepka na podobieństwo smoły.
Lubił noce w Little Hangleton.
Nienawidził nocy w Little Hangleton.
Dusił się tego wieczora w domu Isabelli Gaunt, który – powoli – zaczynał w jego głowie stawać się domem Ulyssesa Rookwooda. (Powoli, bardzo powoli: znikały ślady obecności matki, gipsowe króliki, zasłonki w węże, paskudne obicia, ale Shafiq widział ją tam, słyszał jej głos, i zastanawiał się czasem, czy gdy pozbędą się już wszystkich pamiątek, starych mebli, kolorów, ten głos wreszcie zamilknie, jeden z wielu, odzywających się w jego głowie.) Wyszedł wprost w noc, z papierosem w jednym ręku, i smyczą w drugim, prowadząc na niej ogromnego psa, który trafił tutaj w wyniku splotu bardzo dziwnych i wciąż dla Cathala nie do końca zrozumiałych okoliczności. Wędrował w stronę lasu, nie przejmując się mrokiem, rozpraszanym tylko przez rozjarzony koniec papierosa: drogę znał w końcu na pamięć.
Pamięć zdradziła go po raz kolejny.
Nie dlatego, że źle zapamiętał drogę. Nie dlatego, że zbłądził ścieżkę. Zapadł się we wspomnieniach z Little Hangleton, z posiadłości Gauntów, z Lasu Wisielców, tak głęboko, że nie zauważył nawet momentu, w którym smycz wyślizgnęła się z ręki, a Cavall runął gdzieś w krzaki w pogoni za jakimś nocnym zwierzakiem.
Cholernie, cholernie blisko Lasu Wisielców, w którym łatwo było natknąć się na duchy, żywe trupy, mordercze drzewa i zapewne wszystkie te rzeczy, o jakich mugole pisali w horrorach. Nie tak daleko od wierzby wisielców, pod którą regularnie działy się różne dziwne rzeczy. Wprawdzie nikt nie wspominał o tym, by coś tam zżerało psy, ale to mógłby być ten pierwszy raz. Shafiq zamarł dosłownie na ułamek sekundy, a potem papieros wypadł mu z dłoni prosto w błoto. Zaklął wściekły na siebie i na psa, i wpadł w rośliny w ślad za zwierzakiem, potężnie zbudowany, jasnowłosy mężczyzna, w bardzo nieporządnych i bardzo nieczarodziejskich ciuchach.
Lubił noce w Little Hangleton.
Nienawidził nocy w Little Hangleton.
Dusił się tego wieczora w domu Isabelli Gaunt, który – powoli – zaczynał w jego głowie stawać się domem Ulyssesa Rookwooda. (Powoli, bardzo powoli: znikały ślady obecności matki, gipsowe króliki, zasłonki w węże, paskudne obicia, ale Shafiq widział ją tam, słyszał jej głos, i zastanawiał się czasem, czy gdy pozbędą się już wszystkich pamiątek, starych mebli, kolorów, ten głos wreszcie zamilknie, jeden z wielu, odzywających się w jego głowie.) Wyszedł wprost w noc, z papierosem w jednym ręku, i smyczą w drugim, prowadząc na niej ogromnego psa, który trafił tutaj w wyniku splotu bardzo dziwnych i wciąż dla Cathala nie do końca zrozumiałych okoliczności. Wędrował w stronę lasu, nie przejmując się mrokiem, rozpraszanym tylko przez rozjarzony koniec papierosa: drogę znał w końcu na pamięć.
Pamięć zdradziła go po raz kolejny.
Nie dlatego, że źle zapamiętał drogę. Nie dlatego, że zbłądził ścieżkę. Zapadł się we wspomnieniach z Little Hangleton, z posiadłości Gauntów, z Lasu Wisielców, tak głęboko, że nie zauważył nawet momentu, w którym smycz wyślizgnęła się z ręki, a Cavall runął gdzieś w krzaki w pogoni za jakimś nocnym zwierzakiem.
Cholernie, cholernie blisko Lasu Wisielców, w którym łatwo było natknąć się na duchy, żywe trupy, mordercze drzewa i zapewne wszystkie te rzeczy, o jakich mugole pisali w horrorach. Nie tak daleko od wierzby wisielców, pod którą regularnie działy się różne dziwne rzeczy. Wprawdzie nikt nie wspominał o tym, by coś tam zżerało psy, ale to mógłby być ten pierwszy raz. Shafiq zamarł dosłownie na ułamek sekundy, a potem papieros wypadł mu z dłoni prosto w błoto. Zaklął wściekły na siebie i na psa, i wpadł w rośliny w ślad za zwierzakiem, potężnie zbudowany, jasnowłosy mężczyzna, w bardzo nieporządnych i bardzo nieczarodziejskich ciuchach.