21.11.2024, 00:40 ✶
—12/08/1972—
Anglia, Little Hangleton
Thomas Figg & Anthony Shafiq
![[Obrazek: KPW7ZQO.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=KPW7ZQO.png)
nie porzuca się domu, chyba że
dom to paszcza rekina
biegniesz ku granicy tylko wtedy
gdy całe miasto biegnie razem z tobą
sąsiedzi biegną szybciej niż ty
a oddech krwawy w ich gardłach
porzucasz swój dom tylko wtedy
gdy dom nie pozwala ci zostać
![[Obrazek: KPW7ZQO.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=KPW7ZQO.png)
nie porzuca się domu, chyba że
dom to paszcza rekina
biegniesz ku granicy tylko wtedy
gdy całe miasto biegnie razem z tobą
sąsiedzi biegną szybciej niż ty
a oddech krwawy w ich gardłach
porzucasz swój dom tylko wtedy
gdy dom nie pozwala ci zostać
Owszem, był przygnębiony.
To znaczy, gdyby ktoś zapytał go za dwa dni, to odpowiedziałby, że niemiał pojęcia cóż to znaczy być przygnębionym, w ten piękny sierpniowy dzień, kiedy co prawda Erik nie miał dla niego czasu, ale o poranku zdało się, że Dolina Godryka zawitała do Little Hangleton pod postacią dwóch lokowanych dowcipnisiów, którzy nosili w sobie żar bohaterstwa właściwy osobom wychowującym się w Devon.
On nie był bohaterem - wychowywał się w Londynie, większość wakacji spędzając w bibliotece, a potem pod ziemią, w ministerstwie. Był pracoholikiem, ale pracował nade wszystko głową, jego szpadą było pióro, które teraz w rozpaczliwym pędzie skrobało kolejny list, wysłany nigdy. Erik nie lubił listów, a Anthony musiał to przyjąć w końcu do wiadomości.
Westchnął ciężko, dźwigając się od biurka, kompulsywnie przekręcając stalowy pierścień na swoim palcu, raz, drugi, trzeci. O znaczenie tego wyboru wciąż obawiał się pytać, zdawało się podczas spotkań, że Longbottom w ogóle nie zauważa, że go ma, a może zauważał i rozmyślał o tym potem i uśmiechał się tak słodko, że aż dziw, że kwiaty nie zakwitały wokół. Złowrogie warknięcie dobyło się z gardła Anthony'ego, który zdecydowanie cierpiał na rozkojarzenie. Wyszedł więc do dużego atrium, niewielkiego pasma marmuru, zieleni i wody otoczonego skrzydłem gościnnym.
Zaprosił Thomasa, więc jeśli ten miał się za moment zjawić, równie dobrze będzie mógł powitać go w ogrodzie, podczas własnego, prywatnego rozciągania. Stanął nad brzegiem płaskiej, rozciągającej się prostokątem fontanny, niespiesznie skupiając się na własnym oddechu i ruchu orientalnego tańca. Nie potrzebował już instruktorki, świadomość własnego ciała wzrastała z każdym podejściem do ćwiczeń, które wykonywał nader sumiennie - nie po to stawiał na baczność cały kraj, aranżował zespołu, zbierał żniwa hektolitrów potu, rozbitych małżeństw, płaczących za rodzicami dzieci, żeby potem nie wypełniać słów swojej nauczycielki. Otwierał je kolejno, czakra po czakrze, medytując, czując słońce, oddechem wypełniając ciało. Oddechem i magią. Od czasu wizyty w górskim zapomnianym przez ludzi schronisku, miał wrażenie, że każdy jego ruch dotyka splotu. Miękkiego, lśniącego złotem, jak oczy...
Rozchylił powieki, gwałtownie odwracając się w kierunku ścieżki prowadzącej do rudery domku ogrodnika, który zajmował jeszcze dwa miesiące temu skraj jego ziem.
– Och Thomas! Wiedziałem, że trafisz. Napijesz się czegoś? Zjesz coś? Ten stary dziad pewnie nawet nie zaproponował Ci, a ja znam Twój wilczy apetyt. – uśmiechnął się serdecznie podchodząc do mężczyzny, przyjacielsko kładąc mu dłoń na ramieniu w zapraszającym geście, co Shafiq - stroniący raczej od kontaktu fizycznego - zarezerwowane miał dla tych, których zarówno lubił jak i ufał.
To znaczy, gdyby ktoś zapytał go za dwa dni, to odpowiedziałby, że niemiał pojęcia cóż to znaczy być przygnębionym, w ten piękny sierpniowy dzień, kiedy co prawda Erik nie miał dla niego czasu, ale o poranku zdało się, że Dolina Godryka zawitała do Little Hangleton pod postacią dwóch lokowanych dowcipnisiów, którzy nosili w sobie żar bohaterstwa właściwy osobom wychowującym się w Devon.
On nie był bohaterem - wychowywał się w Londynie, większość wakacji spędzając w bibliotece, a potem pod ziemią, w ministerstwie. Był pracoholikiem, ale pracował nade wszystko głową, jego szpadą było pióro, które teraz w rozpaczliwym pędzie skrobało kolejny list, wysłany nigdy. Erik nie lubił listów, a Anthony musiał to przyjąć w końcu do wiadomości.
Westchnął ciężko, dźwigając się od biurka, kompulsywnie przekręcając stalowy pierścień na swoim palcu, raz, drugi, trzeci. O znaczenie tego wyboru wciąż obawiał się pytać, zdawało się podczas spotkań, że Longbottom w ogóle nie zauważa, że go ma, a może zauważał i rozmyślał o tym potem i uśmiechał się tak słodko, że aż dziw, że kwiaty nie zakwitały wokół. Złowrogie warknięcie dobyło się z gardła Anthony'ego, który zdecydowanie cierpiał na rozkojarzenie. Wyszedł więc do dużego atrium, niewielkiego pasma marmuru, zieleni i wody otoczonego skrzydłem gościnnym.
Zaprosił Thomasa, więc jeśli ten miał się za moment zjawić, równie dobrze będzie mógł powitać go w ogrodzie, podczas własnego, prywatnego rozciągania. Stanął nad brzegiem płaskiej, rozciągającej się prostokątem fontanny, niespiesznie skupiając się na własnym oddechu i ruchu orientalnego tańca. Nie potrzebował już instruktorki, świadomość własnego ciała wzrastała z każdym podejściem do ćwiczeń, które wykonywał nader sumiennie - nie po to stawiał na baczność cały kraj, aranżował zespołu, zbierał żniwa hektolitrów potu, rozbitych małżeństw, płaczących za rodzicami dzieci, żeby potem nie wypełniać słów swojej nauczycielki. Otwierał je kolejno, czakra po czakrze, medytując, czując słońce, oddechem wypełniając ciało. Oddechem i magią. Od czasu wizyty w górskim zapomnianym przez ludzi schronisku, miał wrażenie, że każdy jego ruch dotyka splotu. Miękkiego, lśniącego złotem, jak oczy...
Rozchylił powieki, gwałtownie odwracając się w kierunku ścieżki prowadzącej do rudery domku ogrodnika, który zajmował jeszcze dwa miesiące temu skraj jego ziem.
– Och Thomas! Wiedziałem, że trafisz. Napijesz się czegoś? Zjesz coś? Ten stary dziad pewnie nawet nie zaproponował Ci, a ja znam Twój wilczy apetyt. – uśmiechnął się serdecznie podchodząc do mężczyzny, przyjacielsko kładąc mu dłoń na ramieniu w zapraszającym geście, co Shafiq - stroniący raczej od kontaktu fizycznego - zarezerwowane miał dla tych, których zarówno lubił jak i ufał.