06.12.2024, 22:17 ✶
Słońce wznosiło się wysoko na błękitnym niebie. Jego jasne promienie delikatnie oświetlały wszystko dookoła, tworząc ciepłą atmosferę końca lata. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy i jaśminu, choć na próżno było szukać tu gdzieś jego krzewów. Obie wonie były częścią starannie przygotowanej oprawy wydarzenia mającego miejsce tego dnia na obrzeżach Hogsmeade.
Po obu stronach niewielkiej, brukowanej uliczki stały kolorowe domy z ogrodami pełnymi kwitnących roślin. Na polach w oddali widocznych między budynkami można było dostrzec młode brzózki, których cienkie gałązki falowały w lekkich podmuchach wiatru. Wszędzie wokół, jak okiem sięgnąć, rozpościerały się zielone łąki zaś w tle majaczyły pagórki pokryte gęstymi lasami.
Na niewielkim placu, na którym odbywała się druga część ceremonii, rozstawiono bielone drewniane krzesła starannie ustawione wokół okrągłych stolików przykrytych delikatnymi obrusami. Każde z nich było ozdobione delikatnymi pastelowymi wstążkami, które powiewały na wietrze. W centralnym punkcie znajdował się łuk obsypany kwiatami w odcieniach bieli, błękitu i różu. Pod nim zaś główny stolik młodej pary, która obecnie kręciła się zapewne gdzieś pośród tłumu gości, który gęstniał z minuty na minutę.
W miarę upływu czasu, na placu zaczynało się robić coraz głośniej. Z każdą chwilą przybywało ludzi ubranych w eleganckie stroje. Kobiety w zwiewnych sukienkach i mężczyźni w garniturach tworzyli barwny tłum, ich rozmowy wypełniały powietrze. Dzieci biegały wśród dorosłych, bawiąc się w chowanego i śmiejąc się głośno. Idealny wrześniowy dzień, zupełna idylla bez jakichkolwiek zmartwień.
Muzyka grana na żywo przez lokalny zespół wypełniała przestrzeń, odbijając się echem od ścian budynków. Delikatne, subtelne dźwięki saksofonu tworzyły przyjemną melodię, która towarzyszyła gościom w ich rozmowach. Na stole z przekąskami, umieszczonym tuż obok miejsca ceremonii, stały miski pełne owoców, serów oraz słodkich wypieków. Kusiły swoim wyglądem, ich zapach niósł się w powietrzu, łącząc się z kwiatowymi nutami roślin i ciepłem podmuchów wiatru.
W takim otoczeniu naprawdę dało się na dłuższą chwilę zapomnieć o ponurych wydarzeniach mających miejsce co rusz dookoła nich. To było coś zupełnie innego od tych wszystkich sztywnych przyjęć magicznej elity. Dużo luźniejszy, bardziej swobodny klimat sprzyjał zatrzymaniu się w miejscu i przyjrzeniu się sytuacji, która na pierwszy rzut oka wyglądała całkowicie idyllicznie.
Tego dnia akurat zmierzał po odbiór książki w lokalu znajdującym się niedaleko placyku. Jednej z tych niby całkiem zwyczajnych, ale cholernie trudnych do zdobycia. Zamierzał jeszcze przy okazji wpaść do okolicznej apteki, żeby nie musieć już pojawiać się w Londynie tylko móc wrócić od razu do siebie, planując przeznaczyć następne godziny na sporządzaniu notatek i rozpisywaniu sobie planu na najbliższe dni.
Potrzebował zebrać myśli, co ostatnio przychodziło mu raczej niełatwo. Może dlatego nie dostrzegł tego, co się świeciło? Nie miał nawet okazji zastanowić się nad tym jak bardzo musiał swoim wyglądem przypominać resztę gości, nosząc się raczej zwyczajnie dla siebie, ale stosunkowo elegancko.
Najwyraźniej na tyle, że zrobienie pochopnego kroku w kierunku skrótu między budynkami posłużyło za sygnał dla młodej czarownicy na szpilkach ślizgających się i gibiących na kostce brukowej. Zjawiła się dosłownie znikąd. W jednej chwili jej nie było, w kolejnej w ręce Greengrassa została wciśnięta mała sterta ozdobnych pudełek z prezentami.
- Cześć! Mam mały kryzys! Możesz mi pomóc? - Ani sekundy nie czekała na odpowiedź, świergotała dalej. - Weź to na ten duży stół po lewej, potem możesz zająć dowolny stolik. Dzięki, hej! - I pomknęła, zostawiając go zbitego z tropu z prezentami, które zdecydowanie nie należały do jego znajomych.
No, ale co miał z tym zrobić? Poniekąd i tak zmierzał w tamtym kierunku, więc westchnął ciężko, ruszając na ukos przez plac z zamiarem odłożenia pakunków na miejsce i może poczęstowania się ciastem, skoro już się w to zaangażował. Manewrował z paczuszkami, przez które niewiele widział, bo ich sterta była stanowczo zbyt wysoka. Nie wiedział jak utrzymała je tamta dziewczyna, on sam ledwo przez nie patrzył.
Po obu stronach niewielkiej, brukowanej uliczki stały kolorowe domy z ogrodami pełnymi kwitnących roślin. Na polach w oddali widocznych między budynkami można było dostrzec młode brzózki, których cienkie gałązki falowały w lekkich podmuchach wiatru. Wszędzie wokół, jak okiem sięgnąć, rozpościerały się zielone łąki zaś w tle majaczyły pagórki pokryte gęstymi lasami.
Na niewielkim placu, na którym odbywała się druga część ceremonii, rozstawiono bielone drewniane krzesła starannie ustawione wokół okrągłych stolików przykrytych delikatnymi obrusami. Każde z nich było ozdobione delikatnymi pastelowymi wstążkami, które powiewały na wietrze. W centralnym punkcie znajdował się łuk obsypany kwiatami w odcieniach bieli, błękitu i różu. Pod nim zaś główny stolik młodej pary, która obecnie kręciła się zapewne gdzieś pośród tłumu gości, który gęstniał z minuty na minutę.
W miarę upływu czasu, na placu zaczynało się robić coraz głośniej. Z każdą chwilą przybywało ludzi ubranych w eleganckie stroje. Kobiety w zwiewnych sukienkach i mężczyźni w garniturach tworzyli barwny tłum, ich rozmowy wypełniały powietrze. Dzieci biegały wśród dorosłych, bawiąc się w chowanego i śmiejąc się głośno. Idealny wrześniowy dzień, zupełna idylla bez jakichkolwiek zmartwień.
Muzyka grana na żywo przez lokalny zespół wypełniała przestrzeń, odbijając się echem od ścian budynków. Delikatne, subtelne dźwięki saksofonu tworzyły przyjemną melodię, która towarzyszyła gościom w ich rozmowach. Na stole z przekąskami, umieszczonym tuż obok miejsca ceremonii, stały miski pełne owoców, serów oraz słodkich wypieków. Kusiły swoim wyglądem, ich zapach niósł się w powietrzu, łącząc się z kwiatowymi nutami roślin i ciepłem podmuchów wiatru.
W takim otoczeniu naprawdę dało się na dłuższą chwilę zapomnieć o ponurych wydarzeniach mających miejsce co rusz dookoła nich. To było coś zupełnie innego od tych wszystkich sztywnych przyjęć magicznej elity. Dużo luźniejszy, bardziej swobodny klimat sprzyjał zatrzymaniu się w miejscu i przyjrzeniu się sytuacji, która na pierwszy rzut oka wyglądała całkowicie idyllicznie.
Tego dnia akurat zmierzał po odbiór książki w lokalu znajdującym się niedaleko placyku. Jednej z tych niby całkiem zwyczajnych, ale cholernie trudnych do zdobycia. Zamierzał jeszcze przy okazji wpaść do okolicznej apteki, żeby nie musieć już pojawiać się w Londynie tylko móc wrócić od razu do siebie, planując przeznaczyć następne godziny na sporządzaniu notatek i rozpisywaniu sobie planu na najbliższe dni.
Potrzebował zebrać myśli, co ostatnio przychodziło mu raczej niełatwo. Może dlatego nie dostrzegł tego, co się świeciło? Nie miał nawet okazji zastanowić się nad tym jak bardzo musiał swoim wyglądem przypominać resztę gości, nosząc się raczej zwyczajnie dla siebie, ale stosunkowo elegancko.
Najwyraźniej na tyle, że zrobienie pochopnego kroku w kierunku skrótu między budynkami posłużyło za sygnał dla młodej czarownicy na szpilkach ślizgających się i gibiących na kostce brukowej. Zjawiła się dosłownie znikąd. W jednej chwili jej nie było, w kolejnej w ręce Greengrassa została wciśnięta mała sterta ozdobnych pudełek z prezentami.
- Cześć! Mam mały kryzys! Możesz mi pomóc? - Ani sekundy nie czekała na odpowiedź, świergotała dalej. - Weź to na ten duży stół po lewej, potem możesz zająć dowolny stolik. Dzięki, hej! - I pomknęła, zostawiając go zbitego z tropu z prezentami, które zdecydowanie nie należały do jego znajomych.
No, ale co miał z tym zrobić? Poniekąd i tak zmierzał w tamtym kierunku, więc westchnął ciężko, ruszając na ukos przez plac z zamiarem odłożenia pakunków na miejsce i może poczęstowania się ciastem, skoro już się w to zaangażował. Manewrował z paczuszkami, przez które niewiele widział, bo ich sterta była stanowczo zbyt wysoka. Nie wiedział jak utrzymała je tamta dziewczyna, on sam ledwo przez nie patrzył.
Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down