• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie Hogsmeade [04.09.1972] Prawy do lewego || Ambroise & Olivia

[04.09.1972] Prawy do lewego || Ambroise & Olivia
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
06.12.2024, 22:17  ✶  
Słońce wznosiło się wysoko na błękitnym niebie. Jego jasne promienie delikatnie oświetlały wszystko dookoła, tworząc ciepłą atmosferę końca lata. W powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy i jaśminu, choć na próżno było szukać tu gdzieś jego krzewów. Obie wonie były częścią starannie przygotowanej oprawy wydarzenia mającego miejsce tego dnia na obrzeżach Hogsmeade.
Po obu stronach niewielkiej, brukowanej uliczki stały kolorowe domy z ogrodami pełnymi kwitnących roślin. Na polach w oddali widocznych między budynkami można było dostrzec młode brzózki, których cienkie gałązki falowały w lekkich podmuchach wiatru. Wszędzie wokół, jak okiem sięgnąć, rozpościerały się zielone łąki zaś w tle majaczyły pagórki pokryte gęstymi lasami.
Na niewielkim placu, na którym odbywała się druga część ceremonii, rozstawiono bielone drewniane krzesła starannie ustawione wokół okrągłych stolików przykrytych delikatnymi obrusami. Każde z nich było ozdobione delikatnymi pastelowymi wstążkami, które powiewały na wietrze. W centralnym punkcie  znajdował się łuk obsypany kwiatami w odcieniach bieli, błękitu i różu. Pod nim zaś główny stolik młodej pary, która obecnie kręciła się zapewne gdzieś pośród tłumu gości, który gęstniał z minuty na minutę.
W miarę upływu czasu, na placu zaczynało się robić coraz głośniej. Z każdą chwilą przybywało ludzi ubranych w eleganckie stroje. Kobiety w zwiewnych sukienkach i mężczyźni w garniturach tworzyli barwny tłum, ich rozmowy wypełniały powietrze. Dzieci biegały wśród dorosłych, bawiąc się w chowanego i śmiejąc się głośno. Idealny wrześniowy dzień, zupełna idylla bez jakichkolwiek zmartwień.
Muzyka grana na żywo przez lokalny zespół wypełniała przestrzeń, odbijając się echem od ścian budynków. Delikatne, subtelne dźwięki saksofonu tworzyły przyjemną melodię, która towarzyszyła gościom w ich rozmowach. Na stole z przekąskami, umieszczonym tuż obok miejsca ceremonii, stały miski pełne owoców, serów oraz słodkich wypieków. Kusiły swoim wyglądem, ich zapach niósł się w powietrzu, łącząc się z kwiatowymi nutami roślin i ciepłem podmuchów wiatru.
W takim otoczeniu naprawdę dało się na dłuższą chwilę zapomnieć o ponurych wydarzeniach mających miejsce co rusz dookoła nich. To było coś zupełnie innego od tych wszystkich sztywnych przyjęć magicznej elity. Dużo luźniejszy, bardziej swobodny klimat sprzyjał zatrzymaniu się w miejscu i przyjrzeniu się sytuacji, która na pierwszy rzut oka wyglądała całkowicie idyllicznie.
Tego dnia akurat zmierzał po odbiór książki w lokalu znajdującym się niedaleko placyku. Jednej z tych niby całkiem zwyczajnych, ale cholernie trudnych do zdobycia. Zamierzał jeszcze przy okazji wpaść do okolicznej apteki, żeby nie musieć już pojawiać się w Londynie tylko móc wrócić od razu do siebie, planując przeznaczyć następne godziny na sporządzaniu notatek i rozpisywaniu sobie planu na najbliższe dni.
Potrzebował zebrać myśli, co ostatnio przychodziło mu raczej niełatwo. Może dlatego nie dostrzegł tego, co się świeciło? Nie miał nawet okazji zastanowić się nad tym jak bardzo musiał swoim wyglądem przypominać resztę gości, nosząc się raczej zwyczajnie dla siebie, ale stosunkowo elegancko.
Najwyraźniej na tyle, że zrobienie pochopnego kroku w kierunku skrótu między budynkami posłużyło za sygnał dla młodej czarownicy na szpilkach ślizgających się i gibiących na kostce brukowej. Zjawiła się dosłownie znikąd. W jednej chwili jej nie było, w kolejnej w ręce Greengrassa została wciśnięta mała sterta ozdobnych pudełek z prezentami.
- Cześć! Mam mały kryzys! Możesz mi pomóc? - Ani sekundy nie czekała na odpowiedź, świergotała dalej. - Weź to na ten duży stół po lewej, potem możesz zająć dowolny stolik. Dzięki, hej! - I pomknęła, zostawiając go zbitego z tropu z prezentami, które zdecydowanie nie należały do jego znajomych.
No, ale co miał z tym zrobić? Poniekąd i tak zmierzał w tamtym kierunku, więc westchnął ciężko, ruszając na ukos przez plac z zamiarem odłożenia pakunków na miejsce i może poczęstowania się ciastem, skoro już się w to zaangażował. Manewrował z paczuszkami, przez które niewiele widział, bo ich sterta była stanowczo zbyt wysoka. Nie wiedział jak utrzymała je tamta dziewczyna, on sam ledwo przez nie patrzył.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#2
08.12.2024, 15:43  ✶  
Olivia lubiła Hogsmeade - kojarzyło jej się z czasami szkolnymi, gdy na trzecim roku wszyscy tłumnie ruszali do miasteczka, by wydać ciężko zarobione pieniądze swoich rodziców. Zawsze tu panowała sielska, przyjazna atmosfera, która zdecydowanie trafiała w jej gust. Ostatnio brakowało jej spokoju, który byłby w stanie ukoić skołatane nerwy. Wszystkie plany, które miała na lato, wzięły w łeb. Czy to dobrze? Cóż... Ciężko było stwierdzić. Części żałowała, bo naprawdę chciała się usamodzielnić, lecz czy na pewno była gotowa na ten krok? Może i lepiej się stało, że Avelina zniknęła. Kochała swoją przyjaciółkę niemal tak samo, jak siebie: chciała dla niej jak najlepiej. A skoro ona potrzebowała odetchnąć, to musiała dać jej przestrzeń. Inna sprawa, że jej własny sklep z eliksirami został zepchnięty na dalszy plan. Cała praca, którą włożyła w zdobywanie klientów, poszła w pizdu.

Olivia zatrzymała się, by kucnąć i podnieść wyjątkowo ładny kamyk, który spotkała na swojej drodze. Obróciła go w palcach, powoli się prostując. Pamiętała, jak z Isaaciem wymykali się innym, by spędzić trochę czasu tylko we dwoje. Zbierali wtedy kamienie, które miały podobne kształty i wzory do tego, który właśnie podniosła z ziemi.

Isaac Bagshot. Kolejna osoba z jej przeszłości, która powodowała w niej złość. Potraktował ją okropnie, a ona mu zaufała po raz kolejny. I co? I gówno, bo znowu skończyła zraniona. I chociaż była pewna, że go nie kocha, bo przecież jej serce należało do Tristana, to miała nadzieję, że jakoś wyprostują tę swoją znajomość. Cóż... Quirke zamachnęła się i wrzuciła kamień do rzeki. To była już przeszłość. Uczyła się na błędach, nie zamierzała po raz kolejny potykać się o tę samą kłodę, którą los rzucił jej pod nogi.
- Faceci to prawdziwe dupki - mruknęła do siebie, wpatrując się w leniwie płynącą rzeczkę. Westchnęła, przeczesała palcami rude włosy i ruszyła na placyk. Miała tu odebrać kilka ważnych składników do Fiolki, a snuła się od pół godziny i zatapiała w przeszłości. Czas było ruszyć dalej, zakopać to, co było, i skupić się na teraźniejszości. Oraz przyszłości.

Zdziwiło ją trochę, że im bliżej placyku się znajdowała, tym głośniejszą słyszała muzykę. Ale w sumie... Czy za jej czasów, gdy chodziła do Hogwartu, też tak nie było? To było tak dawno temu, że nie pamiętała. Poza tym Olivia słynęła z tego, że była bardzo ciekawska, więc nawet gdyby nie skojarzyła melodii z dawnymi czasami, to i tak by poszła. Jej umysł był prosty jak budowa cepa. Z zaciekawieniem dała się pochłonąć muzyce i ślicznym dekoracjom. Jeden rzut oka i już wiedziała, że natrafiła na wesele. I to jakie przyjemne! Olivia miała duszę romantyczki, na dodatek dopiero co zeszła się ze swoim chłopakiem, którego skrycie kochała od bardzo dawna: jasnym było, że potraktuje to wydarzenie jako zrządzenie losu. Co prawda nadal się nie zaręczyli i zdecydowanie nie planowali ślubu (ba, nawet ze sobą nie mieszkali!), ale... Może jakaś mała inspiracja?
- Aj, uważaj!- odskoczyła, gdy sterta prezentów prawie na nią wpadła. Sterta prezentów? Hm. Olivia spojrzała w dół i dostrzegła czyjeś nogi. A, więc to nie były lewitujące prezenty, tylko ktoś je po prostu przenosił. Ale czemu w taki sposób? - Pomóc?
Zapytała, unosząc głowę. Dostrzegła czubek głowy jakiegoś mężczyzny. Chyba nie szło mu najlepiej, bo prezenty kiwały się na boki - przecież zaraz ta misterna konstrukcja runie. A co, jeżeli ktoś podarował młodym coś szklanego?
- Daj, pomogę, przecież zaraz się wywalisz - to wcale nie tak, że Quirke chciała tu zostać na dłużej. Po prostu nie wyobrażała sobie, by ktoś w tym najważniejszym dla siebie dniu płakał, bo stłukła mu się zabytkowa sosjerka. Wyciągnęła ręce po najwyższe pakunki, by odciążyć nieznajomego.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
11.12.2024, 23:08  ✶  
Roise szedł powoli, starając się nie potrącać ludzi, którzy kręcili się wokoło. Był wysoki, co w tym momencie tylko pogarszało sprawę. Sterta w jego szerokich ramionach znajdowała się dosyć daleko od ziemi i co gorsza coraz bardziej się chybotała. Obciążony licznymi pudełkami, nie miał łatwego zadania. Nie był w stanie ich tak po prostu poprawić.
Kobieta, która go w to wmanewrowała dawno zniknęła z zasięgu wzroku Ambroisa. Zresztą stosunkowo niewiele się w nim znajdowało - góra pakunków przysłaniała mu większość widoku przed oczami. Radość weselnego tłumu, śmiechy i oklaski rozbrzmiewały wokół, ale on czuł się jak ryba w mętnej wodzie. Taka, która kurwa nic nie widziała.
Zgubił się w gąszczu kolorowych wstążek i papierów, które przysłaniały mu widok. Jego dłonie mocno trzymały prezenty, ale myśli Greengrassa myśli krążyły wokół tego, jak to się stało, że znalazł się w tej absurdalnej sytuacji. To nawet nie była żadna jego znajoma. Nie znał tych ludzi, nie planował uczestniczyć w tym cyrku, chciał tylko chyłkiem przejść przez plac.
Kto by pomyślał, że zostanie wmanewrowany w przenoszenie prezentów weselnych, które nie miały żadnego związku z nim? Że w ogóle da się w coś takiego wmieszać, zapominając języka w gębie, co zazwyczaj mu się nie zdarzało?
Z każdym stawianym krokiem musiał coraz bardziej uważać, by nie stracić równowagi. Myśli o tym, co mogło się stać, gdyby jeden z pakunków runął na ziemię, nie dawały mu spokoju. Po dźwięku, który wydawały z siebie paczki, był niemalże stuprocentowo pewien, że w co najmniej jednej trzeciej pakunków naładowano masę grzechoczącego szkła.
Mimo wszystko nie był aż takim kawałem gnoja, żeby zrujnować komuś jeden z ważniejszych dni w życiu. Nie mówiąc już o tym, że w żadnym wypadku nie zamierzał zrobić szopki ze swojego potknięcia. Zamierzał postarać się to donieść na miejsce. Tyle tylko, że wieża chwiała się jak zła.
Sterta prezentów, które niósł, zdawała się nie mieć końca. Został wmanewrowany w tę sytuację i teraz zmagał się z nieporęcznymi pakunkami, które z każdą chwilą coraz bardziej się chwiały.
Wzrok miał utkwiony w wąskim wycinku przestrzeni widzianej pomiędzy prezentami. Z każdą chwilą jego kroki stawały się coraz bardziej niepewne. Pakunki zaczęły chwiać się na boki, jakby w każdej chwili mogły runąć na brukowaną uliczkę.
Przesłonięty stertą kolorowych prezentów, przez które ledwie widział, nawet nie wiedział, gdzie stawia stopy. Nie zarejestrował znalezienia się na torze kolizyjnym z inną osobą, ale słysząc jej głośną reakcję, jakimś cudem zdążył zareagować instynktownie, odchylając się lekko w bok, by uniknąć zderzenia.
Nawet nie dostrzegł, że kobieta też to zrobiła. Całe szczęście w przeciwną stronę, bo inaczej z pewnością nie uniknęliby wpadnięcia na siebie. Mimo że był od niej znacznie wyższy, to nie czubek głowy nieznajomej był tym, co zauważył jako pierwsze. Zerknął w dół, dostrzegając jej nogi, a następnie unosząc wzrok dotarł do twarzy i burzy rudych włosów.
Zamrugał, poprawiając część pakunków w taki sposób, żeby wiedzieć, z kim rozmawia. Kiedy znów uniósł wzrok, wreszcie w pełni zobaczył przed sobą niską kobietę, która z wyraźnym zaniepokojeniem obserwowała jego zmagania z prezentami.
Zmrużył oczy, próbując dostrzec jej twarz, żeby stwierdzić czy mogli się znać, ale jego perspektywa była ograniczona przez stertę pakunków. Nie, raczej nie rozpoznawał głosu rudowłosej. Chyba nawet nieznacznie mu to pasowało.
Te wszystkie prezenty, które niósł, były efektem wymuszonego uczestnictwa w wydarzeniu, które nie miało z nim nic wspólnego. Nie mógł pozwolić, by ktokolwiek zauważył jego nieporadność a już na pewno nie chciał, żeby była to ta drobna kobieta, która ledwie sięgała mu do ramienia.
Skrzywił się nieznacznie. Nie z powodu jej propozycji, lecz z uwagi na to, że przyjęcie pomocy wydawało mu się co najmniej lekko upokarzające. Jego duma nie pozwalała mu na to, by w obliczu nieznajomej przyznać, że sterta była być może trochę zbyt wysoka. Lekka, to prawda, ale cholernie chybotliwa. Zupełnie nie wiedział jak tamta dziewczyna ją trzymała.
- Nie, dziękuję - odpowiedział praktycznie od razu, raczej nie planując angażować kogokolwiek innego w coś, w co on sam również tak właściwie nie powinien być zaangażowany. - Poradzę sobie - to było całkiem mocne zapewnienie jak na kogoś, kto przed chwilą niemal na nią wpadł, ale w dalszym ciągu był zmotywowany, żeby dokończyć tę czynność.
Najlepiej sam. Skoro już dał się w to wmanewrować, zamierzał odstawić wszystkie paczki na miejsce. Może zazwyczaj unikał sytuacji, w których ktokolwiek był w stanie coś na nim wymusić, ale nie był kompletnym kawałem gnoja. To był czyjś ślub, na Merlina, Roise mógł nie być w najlepszym nastroju do zajmowania się cudzymi problemami, jednakże miał swoje zasady.
- Naprawdę nie jest to konieczne - odparł, przy czym instynktownie kolejny raz złapał równowagę, bo najwyżej ułożony prezent sam z siebie niebezpiecznie się zachybotał. - Mam to pod kontrolą - w istocie może miał pod kontrolą pierwszy z pakunków, ale raczej nie drugi.
I nie trzeci. Zdecydowanie nie czwarty. Piąty to już w ogóle zaczął spadać na kilka sekund przed tym jak nieznajoma całkiem zręcznie go pochwyciła i zdjęła. Przynajmniej dzięki temu uniknęli lawiny.
No cóż. To nie była jego własność. Zazwyczaj miałby na to wywalone, ale w tym momencie naprawdę nie chciał utrudniać komukolwiek wielkiego dnia, więc bez słowa obniżył ramiona, pozwalając zabrać sobie część nieporęcznych prezentów.
- Dzięki, kazali to postawić gdzieś tam na tamtym stole - stwierdził, kiwnięciem głowy wskazując kierunek, darując sobie konieczność poinformowania, że w żadnym razie nie planował się z tym wyjebać. - Od panny czy pana? - Gadka szmatka, ale chyba raczej wskazana.
Mimo wszystko miał raczej względnie niezły humor. No, na tyle, na ile. Mogło być lepiej, mogło być gorzej.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#4
16.12.2024, 10:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.02.2025, 13:32 przez Olivia Quirke.)  
- No, właśnie widzę - sarknęła z rozbawieniem, obserwując chwiejącą się stertę pakunków. Prawo, lewo, prawo, lewo... Kiwała się na boki jak glony w wodzie, kołysaniem zwiastując nadchodzącą klęskę. Normalnie nie nalegałaby na taką pomoc na siłę, bo jeżeli czegokolwiek nauczyło ją lato, to tego, żeby nie wychodzić przed szereg jeżeli chodzi o pomaganie, lecz... Jak już było wspomniane: była romantyczką. I nie była ślepa - widziała, że to czyjś ślub. A przecież ślub był najważniejszym dniem nie tylko w życiu panny młodej, ale również pana młodego. Oboje na pewno nie chcieliby otworzyć prezentów tylko po to, by dostrzec potłuczone szkło, dzbanki, szklanki czy co tam znajdowało się w pakunkach. - Ciekawa definicja kontroli.
Dorzuciła jeszcze, przejmując część paczek jedna po drugiej. Nie wzięła aż polowy, bo przecież nie po to chciała pomóc nieznajomemu, żeby teraz samej wziąć na swoje barki ślepotę spowodowaną wieżyczką z prezentów. Wzięła tyle, by sięgały jej do podbródka: tyle wystarczyło.
- Od żadnego, po prostu przechodziłam - odpowiedziała z lekkim wzruszeniem ramion, ostrożnie ruszając w kierunku stołu. - Dziwne, że nie użyli różdżek, co?
Zagaiła, stawiając ostrożnie krok za krokiem. Najpierw jeden, potem drugi, a potem kolejne tylko po to, by dotrzeć do stołu i móc z należytą ostrożnością odłożyć pakunki na miejsce.
- Nie musisz się obawiać, nie zamierzam się wkręcać na krzywy ryj i jeść za darmo na czyjś koszt, wiem ile takie wesela kosztują - dodała uspokajającym tonem, otrzepując ręce. Dopiero teraz mogła odwrócić się w kierunku mężczyzny i przyjrzeć mu się uważniej. Nie kojarzyła go, ale to nie było nic dziwnego. Dopiero niedawno zaczęła opuszczać swoją jaskinię żalu i samotności, którą była pracownia Pękatej Fiolki. Nie brylowała jakoś szczególnie w towarzystwie, a jedyni znajomi których kojarzyła, to ci z Hogwartu, na których wpadła gdy uporała się z demonami przeszłości. No, prawie uporała, ale mniejsza o to. Odruchowo przeczesała burzę rudych, prostych włosów, lekko zakręconych na końcach, i posłała w kierunku Greengrassa uśmiech. Miała urocze piegi na nosie i pod oczami, których nawet nie starała się ukrywać. Makijażu miała dość niewiele, na tyle by podkreślić rzęsy i niebieskie oczy. Ubrana również była dość skromnie, bardziej po mugolsku niźli w duchu czarodziejskiego krzyku mody. Jasne dżinsy, grube botki na niewielkim obcasie, ciepła kurtka i szalik w czarno-czerwoną kratkę. Nie były to ubrania najwyższej jakości prosto od Rosiera, ale przynajmniej były czyste i zadbane, niecerowane. Ot, przeciętna czarownica, z twarzy podobna do nikogo. - Nie musisz mnie więc gonić z widłami.
Uniosła dłonie w uspokajającym, nieco żartobliwym geście. Najwyraźniej uznała, że Ambroise był jednym z gości, a kto wie: może nawet kimś z rodziny? Chociaż jedno zerknięcie na jego odzienie dało jej do myślenia, bo kto tak się ubiera na wesele? Chociaż nie takie rzeczy już widziała, szczerze mówiąc. Ot, na przykład teściowe odziane w biel tylko po to, by pokazać młodej kto tu rządzi.
- W zasadzie, to w ogóle nie musisz mnie gonić, spieszę się - uśmiechnęła się szeroko, a potem ruszyła w stronę kowala, u którego pracował Tristan. Planowała mu dzisiaj zrobić niespodziankę i nie chciała się spóźnić.

Postać opuszcza sesję
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Olivia Quirke (1104), Ambroise Greengrass (1526)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa