11.12.2024, 14:34 ✶
Kiermasz był ostatnim, o czym myślał, zapraszając młodego Mulcibera do swojego domu. Właściwie, to gdyby chodziło tylko o stoisko, poprosiłby młodzieńca o przyjście do Lecznicy, tam załatwił z nim wszystkie formalności i prędko o nim zapomniał. Nie mógł jednak przejść obok tego chłopca obojętnie, nie w świetle słów, jakie padły z ust Rodolphusa. To nagłe dociekanie o charakter ich relacji, kiedy zobaczył świeczki pod jego łóżkiem... Perseus dałby sobie rękę uciąć, że tamtego wieczora widział w oczach Lestrange'a coś, co wyglądało jak cień irytacji. Może zazdrości. I przez to sam poczuł, jak zazdrość kłuje go w klatce piersiowej. Charles Mulciber - nawet nie znał tego człowieka, a czuł się przez niego zagrożony. Był jak drzazga pod paznokciem; niewidoczny, a mimo to wciąż zaznaczał swoją obecność.
Musiał go wybadać. Sprawdzić, czy ma się czego obawiać.
Czytał właśnie najnowsze wydanie Czarownicy do kawy (gdyby ktoś go na tym przyłapał, powiedziałby, że to na cele naukowe, ale poproszony o sprecyzowanie tych celów prędko zmieniłby temat), kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Zerknął pośpiesznie na zegarek na przegubie nadgarstka i uśmiechnął się z satysfakcją. Przyszedł co do minuty, a to musiało oznaczać, że chciał dobrze wypaść przed Perseusem. To z kolei sugerowało, że czuł względem niego respekt - dobrze, bardzo dobrze. Pośpiesznie schował Czarownicę pomiędzy strony Proroka Codziennego i ruszył do przedpokoju.
Otwierając drzwi, nie spodziewał się, że ujrzy.... dziecko. Właściwie dziecko, młode, bezbronne szczenię. Zupełnie tak, jak powiedział Rodolphus. Zaraz jednak przypomniał sobie o kłach tego szczenięcia i stojącej za nim bestii w postaci Richarda Mulcibera.
— Panicz Mulciber, jak mniemam? — uśmiechnął się. Oczywiście, że wiedział - wysyłał mu zaproszenie na swój ślub, choć nie miał pojęcia o jego istnieniu, dopóki matka nie przedłożyła mu listy gości. To czysta krew, przyjdą to przyjdą, ale wypada ich zaprosić, mówiła, pomagając adresować mu koperty. — Zapraszam. Napije się pan herbaty? Właśnie zaparzyłem earl greya.
Musiał go wybadać. Sprawdzić, czy ma się czego obawiać.
Czytał właśnie najnowsze wydanie Czarownicy do kawy (gdyby ktoś go na tym przyłapał, powiedziałby, że to na cele naukowe, ale poproszony o sprecyzowanie tych celów prędko zmieniłby temat), kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Zerknął pośpiesznie na zegarek na przegubie nadgarstka i uśmiechnął się z satysfakcją. Przyszedł co do minuty, a to musiało oznaczać, że chciał dobrze wypaść przed Perseusem. To z kolei sugerowało, że czuł względem niego respekt - dobrze, bardzo dobrze. Pośpiesznie schował Czarownicę pomiędzy strony Proroka Codziennego i ruszył do przedpokoju.
Otwierając drzwi, nie spodziewał się, że ujrzy.... dziecko. Właściwie dziecko, młode, bezbronne szczenię. Zupełnie tak, jak powiedział Rodolphus. Zaraz jednak przypomniał sobie o kłach tego szczenięcia i stojącej za nim bestii w postaci Richarda Mulcibera.
— Panicz Mulciber, jak mniemam? — uśmiechnął się. Oczywiście, że wiedział - wysyłał mu zaproszenie na swój ślub, choć nie miał pojęcia o jego istnieniu, dopóki matka nie przedłożyła mu listy gości. To czysta krew, przyjdą to przyjdą, ale wypada ich zaprosić, mówiła, pomagając adresować mu koperty. — Zapraszam. Napije się pan herbaty? Właśnie zaparzyłem earl greya.
![[Obrazek: 2eLtgy5.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=2eLtgy5.png)
if i can't find peace, give me a bitter glory