To był wyjątkowo dziwaczny dzień, bo czas mijał do pewnego momentu wręcz absurdalnie wolno, by nagle przyspieszyć gwałtownie. Po tym, jak Victoria posłała do Harper Moody wiadomość o nieszczęsnych piórach z loterii Lammas z informacją, że zajmą się tematem z Atreusem, zrobili szybie rozeznanie wśród aurorów i brygadzistów, którzy tego dnia patrolowali kiermasz. Łatwo było w ten sposób wyłuskać dane organizatorów przedsięwzięcia i dalej – osób, które zajmowały się samą loterią i obsługiwały stoisko z dwoma kołami fortuny.
To była równie żmudna robota, co ślęczenie nad tymi raportami, chodzenie po nitce do kłębka, ale jednocześnie było w tym coś znacznie więcej: właśnie dlatego ten czas przyspieszył i ani się obejrzeli, a minęły kolejne dwie godziny. Godziny, w trakcie których Victoria zaczęła odczuwać pewną irytację względem tego, że nikt na etapie organizacji nawet nie sprawdził tych typów od loterii, czy są legalni, skąd te ich fanty, cokolwiek. Wyglądało to tak, jakby nikogo to nie interesowało prócz samej inicjatywy, najwyraźniej wystarczająco światłej, bo wystarczyło powiedzieć, że losy będą tanie i już wszystko zostało przyklepane.
Z drugiej strony podczas loterii na Beltane zrobili w zasadzie to samo, nie? Dopuścili do niej goblina oszusta, który tak psuł krew Atreusowi, aż się gotował na samą myśl i gotów był wybuchnąć. „Zadziwiające” – myślała sobie Victoria, która odkryła, że do Bulstrode’a wystarczy powiedzieć całkowicie niezobowiązująco słowo „goblin”, a on już się odpalał, i było w tym coś tak zabawnego, że gdyby nie powaga sytuacji, a podźgałaby go tym kijem jeszcze trochę.
I w ten właśnie sposób wylądowali w dokach, w okolicach Tower of London. Musieli się wcześniej przebrać w bardziej mugolskie stroje, żeby tak się nie rzucać w oczy, ostatecznie była to okolica, po której kręciło się całkiem sporo mugoli, nawet wieczorem. Victoria schowała sobie odznakę do kieszeni, tak jak różdżkę, miała też na ramię narzuconą torebkę i właśnie zamierzała nasmarować sobie ziołową maścią na rany i blizny wierzch lewej dłoni – ten sam, gdzie wcześniej wyryła piórem najpierw część raportu, a potem swoje imię i nazwisko. Nie zamierzała dopuścić, żeby do blizn po cięciu nożem w trakcie snu, które na tym wierzchu się srebrzyły, doszedł jeszcze jakiś absurdalny napis.
– To co, idziemy popytać do knajpy? Tu jest chyba jakaś tawerna, o ile mnie pamięć nie myli – bo dowiedzieli się tyle, że wiewióry łatwo znaleźć w dokach. Ale co, mieli patrzeć po kolorach włosów i głupawym wyrazie twarzy? Przy okazji wyciągnęła do Atreusa rękę z metalowym puzderkiem z maścią, sugerując, że też może sobie skorzystać.