Na pewno Corio nie było łatwo lawirować między tą dwójką. Cóż, to od samego początku nie należało do prostych spraw. Musiał mieć pełną kontrolę nad tym, co mówił, bo przyjaźnił się z obiema stronami konfliktu. Yaxleyówna miała na uwadze to, że Lestrange zawsze bardziej Ambroisa niż jej. Nie miała mu tego za złe, ta bardziej jej część drugiego duetu niestety odeszła. Musiała się do tego przystosować i przyzwyczaić. Nie chciała zresztą zabierać Roisowi jego najlepszego przyjaciela, osaczać go, czy próbować przeciągnąć na swoją stronę. Nie zachowywała się w ten sposób. Wiedziała, że dla niej też jest miejsce u boku Corio, tylko nieco inne. Zresztą była matką chrzestną jego syna, obiecała jego martwej żonie, że będzie się nim zajmować, jeśli pojawi się taka potrzeba. Dotrzymywała słowa, więc nie mogła też za bardzo się odsunąć. No i lubiła tego kutasa, chociaż czasem zastanawiała się dlaczego. Potrafił być wredny, jak nikt inny, ale wiedziała też, że nie dałby jej zrobić krzywdy, a jej los nie był mu obojętny.
Parsknęła, kiedy usłyszała jego komentarz. Czy naprawdę sądził, że uwierzy w te słowa? Mydlił jej oczy i myślał, że w to uwierzy. - Gdybyś faktycznie tak uważał, to nie trzymałbyś mnie od tego z daleka przez tyle czasu. - Jasne, nawet najsilniejsi potrzebowali ochrony, pierdolnie. Gdyby faktycznie doceniali to, co potrafi, to wciągnęliby ją w sprawę, a nie trzymali od niej z daleka. Nie była głupia. Tyle dobrego, że wczoraj udało jej się udowodnić Ambroisowi, że potrafi wyśmienicie sobie radzić w pojedynkach, zresztą dzień wcześniej pokazała mu też, że fizycznie też trudno jest jej dorównać. Tak, może nie myślała szczególnie jasno, nie znała się na tych ich pojebanych symbolach, czy nekromancji, ale mogła ich wesprzeć innymi umiejętnościami. Gdyby tylko chcieli z tego skorzystać.
- Czy wy naprawdę nie rozumiecie, że na mnie nie robi to wrażenia. Nie jestem jakąś laską, która siedzi w domu i czeka na to, aż jej pan mąż, król i władca wróci do domu. Nie przeraża mnie przemoc, nie mam problemu z tym, co robiliście w wolnym czasie. Nie trzeba mnie trzymać pod kloszem, nie ucieknę, jak zobaczę to, do czego jest zdolny. Zrozum to, sama zresztą robiłam różne rzeczy w swoim życiu, może nie na Nokturnie, chociaż tam też, dobijałam targu z naprawdę wątpliwymi ludzi i sięgałam po różne metody, kiedy było to potrzebne. - Nie wspomniała o dwóch głowach, które odcięła przy pomocy czarnej magii, bo w tym momencie to chyba było zupełnie niepotrzebne. Zresztą załatwiła w ten sposób demona i trytonkę, to się chyba nie liczyło jako morderstwo? Była też pewna, że gdyby była podstawiona pod ścianą nie miałaby problemu z tym, aby to powtórzyć, tylko na człowieku.
Próbowała po prostu wytłumaczyć Corneliusowi, że nie bała się tego, co może zobaczyć. Była na to gotowa, to nie miało niczego zmienić. Jej były chłopak był czarnoksiężnikiem? Co z tego, najważniejsze, że w domu, w stosunku do niej zachowywał się zupełnie inaczej. Nie liczyło się nic innego. Miała w dupie to w jaki sposób załatwiał swoje sprawy. Nie miała prawa tego oceniać, nie kiedy sama czasem wątpiła w moralność swoich czynów.
- Nie wydaje mi się, że to będzie gorsze od tego, co mnie aktualnie wyniszcza. - Ostatnie półtora roku było dla niej naprawdę parszywe, ledwie utrzymywała się na powierzchni, podążała bardzo pewnie drogą ku destrukcji. Zatracała się w rzeczach, w których nie powinna, podejmowała irracjonalne decyzję, tylko po to, aby poczuć, że jeszcze żyje. Doprowadzała się do granicy, nie myślała o konsekwencjach, zupełnie traciła kontrolę nad tym, co się z nią działo.
Bez tego całego zaangażowania się zmieniła, widziała to, miała świadomość, że wcale nie na lepsze i nic nie mogła z tym zrobić, musiała to po prostu zaakceptować.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo brakowało mi tej przyjaźni, niestety u nas to tak nie działa, nie możemy się po prostu przyjaźnić, a on o tym wie, więc pewnie będzie się dystansował. - Relacja, którą kiedyś mieli, była dosyć mocno skomplikowana. Ambroise przecież bardzo szybko stał się jej najlepszym przyjacielem, zresztą przez kilka miesięcy usiłowali sobie wmówić, że to nic więcej, niż tylko i wyłącznie przyjaźń. Dosyć szybko obalili tę wersję, przez co wiedziała, że trudno mu będzie przystać na taką opcję. Zresztą sam jej wspomniał o tym, że nie może się z nią przyjaźnić, taka opcja w ogóle nie wchodziła w grę. Już to przerabiali, tyle, że teraz Corio spoglądał na to swoim okiem. Może on znajdzie jakieś rozwiązanie, którego oni nie wiedzieli? Raczej jej się nie wydawało, bo przewałkowali ten temat chyba z każdej możliwej strony.
Przestała wreszcie obejmować swoje kolana ramionami, bo ręce trochę jej ścierpły, sięgnęła po papierośnicę i wsadziła sobie fajkę do ust. Była zmęczona, ten dzień był naprawdę okropny i nic nie zwiastowało tego, że szybko się skończy. Odpaliła papierosa i zaciągnęła się dymem. Musiała się uspokoić, tego akurat była pewna. Powoli oswajała się z tymi informacjami, które usłyszała, chociaż przetrawi to pewnie dopiero w nocy.
- Po prostu dzieliliśmy się obowiązkami. - Mruknęła cicho, bo przecież to nie tak, że przez nią Ambroise zmieniał się jakoś zupełnie. Ułożyło sobie życie, całkiem wygodnie, każdy zajmował się tym, co przychodziło mu prościej. Może typowe role w ich przypadku były nieco odwrócone, ale co z tego. Tak, potrafiła sobie owinąć Roisa wokół palca, kiedyś na pewno, teraz jednak wydawało się być nieco bardziej stanowczy, jakby już nie miała takiej siły przebicia.
- Lepsze pochmurne słoneczko, niż żadne, nie wydaje Ci się? - Tyle, że właśnie, ona była gotowa w to wejść bez chwili zawahania, gorzej z drugą stroną. Bronił się przed tym, jak przed niczym innym, a w między czasie powtarzał Yaxleyównie, że ją kocha. To mieszało jej w głowie, powodowało niepewność.
- Demony nie są mi straszne. - Powiedziała jeszcze cicho, może nawet bardziej do siebie, niż do mężczyzny.