• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 … 10 Dalej »
[04.09.1972] At the end of the day, it's night || Ambroise, Geraldine & Cornelius

[04.09.1972] At the end of the day, it's night || Ambroise, Geraldine & Cornelius
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#31
30.01.2025, 18:11  ✶  

Na pewno Corio nie było łatwo lawirować między tą dwójką. Cóż, to od samego początku nie należało do prostych spraw. Musiał mieć pełną kontrolę nad tym, co mówił, bo przyjaźnił się z obiema stronami konfliktu. Yaxleyówna miała na uwadze to, że Lestrange zawsze bardziej Ambroisa niż jej. Nie miała mu tego za złe, ta bardziej jej część drugiego duetu niestety odeszła. Musiała się do tego przystosować i przyzwyczaić. Nie chciała zresztą zabierać Roisowi jego najlepszego przyjaciela, osaczać go, czy próbować przeciągnąć na swoją stronę. Nie zachowywała się w ten sposób. Wiedziała, że dla niej też jest miejsce u boku Corio, tylko nieco inne. Zresztą była matką chrzestną jego syna, obiecała jego martwej żonie, że będzie się nim zajmować, jeśli pojawi się taka potrzeba. Dotrzymywała słowa, więc nie mogła też za bardzo się odsunąć. No i lubiła tego kutasa, chociaż czasem zastanawiała się dlaczego. Potrafił być wredny, jak nikt inny, ale wiedziała też, że nie dałby jej zrobić krzywdy, a jej los nie był mu obojętny.

Parsknęła, kiedy usłyszała jego komentarz. Czy naprawdę sądził, że uwierzy w te słowa? Mydlił jej oczy i myślał, że w to uwierzy. - Gdybyś faktycznie tak uważał, to nie trzymałbyś mnie od tego z daleka przez tyle czasu. - Jasne, nawet najsilniejsi potrzebowali ochrony, pierdolnie. Gdyby faktycznie doceniali to, co potrafi, to wciągnęliby ją w sprawę, a nie trzymali od niej z daleka. Nie była głupia. Tyle dobrego, że wczoraj udało jej się udowodnić Ambroisowi, że potrafi wyśmienicie sobie radzić w pojedynkach, zresztą dzień wcześniej pokazała mu też, że fizycznie też trudno jest jej dorównać. Tak, może nie myślała szczególnie jasno, nie znała się na tych ich pojebanych symbolach, czy nekromancji, ale mogła ich wesprzeć innymi umiejętnościami. Gdyby tylko chcieli z tego skorzystać.

- Czy wy naprawdę nie rozumiecie, że na mnie nie robi to wrażenia. Nie jestem jakąś laską, która siedzi w domu i czeka na to, aż jej pan mąż, król i władca wróci do domu. Nie przeraża mnie przemoc, nie mam problemu z tym, co robiliście w wolnym czasie. Nie trzeba mnie trzymać pod kloszem, nie ucieknę, jak zobaczę to, do czego jest zdolny. Zrozum to, sama zresztą robiłam różne rzeczy w swoim życiu, może nie na Nokturnie, chociaż tam też, dobijałam targu z naprawdę wątpliwymi ludzi i sięgałam po różne metody, kiedy było to potrzebne. - Nie wspomniała o dwóch głowach, które odcięła przy pomocy czarnej magii, bo w tym momencie to chyba było zupełnie niepotrzebne. Zresztą załatwiła w ten sposób demona i trytonkę, to się chyba nie liczyło jako morderstwo? Była też pewna, że gdyby była podstawiona pod ścianą nie miałaby problemu z tym, aby to powtórzyć, tylko na człowieku.

Próbowała po prostu wytłumaczyć Corneliusowi, że nie bała się tego, co może zobaczyć. Była na to gotowa, to nie miało niczego zmienić. Jej były chłopak był czarnoksiężnikiem? Co z tego, najważniejsze, że w domu, w stosunku do niej zachowywał się zupełnie inaczej. Nie liczyło się nic innego. Miała w dupie to w jaki sposób załatwiał swoje sprawy. Nie miała prawa tego oceniać, nie kiedy sama czasem wątpiła w moralność swoich czynów.

- Nie wydaje mi się, że to będzie gorsze od tego, co mnie aktualnie wyniszcza. - Ostatnie półtora roku było dla niej naprawdę parszywe, ledwie utrzymywała się na powierzchni, podążała bardzo pewnie drogą ku destrukcji. Zatracała się w rzeczach, w których nie powinna, podejmowała irracjonalne decyzję, tylko po to, aby poczuć, że jeszcze żyje. Doprowadzała się do granicy, nie myślała o konsekwencjach, zupełnie traciła kontrolę nad tym, co się z nią działo.

Bez tego całego zaangażowania się zmieniła, widziała to, miała świadomość, że wcale nie na lepsze i nic nie mogła z tym zrobić, musiała to po prostu zaakceptować.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo brakowało mi tej przyjaźni, niestety u nas to tak nie działa, nie możemy się po prostu przyjaźnić, a on o tym wie, więc pewnie będzie się dystansował. - Relacja, którą kiedyś mieli, była dosyć mocno skomplikowana. Ambroise przecież bardzo szybko stał się jej najlepszym przyjacielem, zresztą przez kilka miesięcy usiłowali sobie wmówić, że to nic więcej, niż tylko i wyłącznie przyjaźń. Dosyć szybko obalili tę wersję, przez co wiedziała, że trudno mu będzie przystać na taką opcję. Zresztą sam jej wspomniał o tym, że nie może się z nią przyjaźnić, taka opcja w ogóle nie wchodziła w grę. Już to przerabiali, tyle, że teraz Corio spoglądał na to swoim okiem. Może on znajdzie jakieś rozwiązanie, którego oni nie wiedzieli? Raczej jej się nie wydawało, bo przewałkowali ten temat chyba z każdej możliwej strony.

Przestała wreszcie obejmować swoje kolana ramionami, bo ręce trochę jej ścierpły, sięgnęła po papierośnicę i wsadziła sobie fajkę do ust. Była zmęczona, ten dzień był naprawdę okropny i nic nie zwiastowało tego, że szybko się skończy. Odpaliła papierosa i zaciągnęła się dymem. Musiała się uspokoić, tego akurat była pewna. Powoli oswajała się z tymi informacjami, które usłyszała, chociaż przetrawi to pewnie dopiero w nocy.

- Po prostu dzieliliśmy się obowiązkami. - Mruknęła cicho, bo przecież to nie tak, że przez nią Ambroise zmieniał się jakoś zupełnie. Ułożyło sobie życie, całkiem wygodnie, każdy zajmował się tym, co przychodziło mu prościej. Może typowe role w ich przypadku były nieco odwrócone, ale co z tego. Tak, potrafiła sobie owinąć Roisa wokół palca, kiedyś na pewno, teraz jednak wydawało się być nieco bardziej stanowczy, jakby już nie miała takiej siły przebicia.

- Lepsze pochmurne słoneczko, niż żadne, nie wydaje Ci się? - Tyle, że właśnie, ona była gotowa w to wejść bez chwili zawahania, gorzej z drugą stroną. Bronił się przed tym, jak przed niczym innym, a w między czasie powtarzał Yaxleyównie, że ją kocha. To mieszało jej w głowie, powodowało niepewność.

- Demony nie są mi straszne. - Powiedziała jeszcze cicho, może nawet bardziej do siebie, niż do mężczyzny.

Bloody brilliant
Soft idiot, a sappy motherfucker, a sentimental bastard if you will
Wysoki, bo 192 centymetry wzrostu, postawny, dobrze zbudowany mężczyzna. Czarnowłosy. Niebieskooki. Ma częściową heterochromię w lewym oku - plamę brązu u góry tęczówki. Na jego twarzy można dostrzec kilka blizn. Jedna z nich biegnie wzdłuż lewego policzka, lekko zniekształcając jego rysy, co nadaje mu surowy wygląd, mimo to drobne zmarszczki w kącikach oczu zdradzają, że często się uśmiecha lub śmieje. Inna blizna, mniejsza, znajduje się na czole. Ma liczne pieprzyki na całym ciele. Elegancko ubrany. Zadbany. Bardzo dobrze się prezentuje.

Cornelius Lestrange
#32
30.01.2025, 20:22  ✶  

Cornelius, z ciężkim westchnieniem, spojrzał na swoją przyjaciółkę, a w jego głosie wybrzmiała gorycz, która odzwierciedlała ból przeszłości.

- Nie rozumiesz, prawda? Moje decyzje nie były wymierzone przeciwko tobie, myślałem, że rozumiesz, dlaczego tak postąpiłem. Gdy twój najlepszy przyjaciel prosi cię, byś trzymał jego kobietę z daleka od gówna, to nie jest kwestia braku zaufania, ale szacunku. Przeżyłem stratę, która zrujnowała mi życie, a teraz, gdy widzę, jak bliskie mi osoby mogą wpaść w tarapaty, czuję się zobowiązany, by ich chronić. Kiedy mój najlepszy przyjaciel prosił mnie, bym trzymał cię z daleka, wiedziałem, że jego intencje były szczere. Straciłem żonę, więc rozumiem, co znaczy walczyć o coś, co się ma. Szanowałem jego decyzję, a także twoje bezpieczeństwo. Nie robiłem tego z chęci krzywdzenia cię, ale z przekonania, że to, co dla ciebie najlepsze, jest także moim priorytetem, ukrzyżuj mnie za to, jeśli cię to pocieszy. - Z ciężkim oddechem, spojrzał na przyjaciółkę, a w jego głosie dało się wyczuć gorycz.

„Lepsze pochmurne słoneczko, niż żadne, nie wydaje Ci się?” W pierwszej chwili, Lestrange poczuł ukłucie złości, które natychmiast zastąpiło przygnębienie, jego umysł zarejestrował te słowa niemal w zwolnionym tempie, z każdą sylabą przywołując wspomnienia minionych dni, kiedy to jego żona, z uśmiechem na twarzy, była jego „słoneczkiem”. Rok temu to Amanda była jego światłem, choć teraz pozostała tylko ciemność, a on musiał zmagać się z samotnością i bólem. Gorzki uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy starał się odpowiedzieć, ale nawet nie wiedział, co właściwie mógłby jej powiedzieć.

- Nie musisz mi tego mówić, Geraldine, nie musi mi się wydawać, bo zamordowali moje słoneczko. - Z trudnością przełknął gorycz i, starając się nie okazywać bólu, odpowiedział zbitym głosem. W głębi duszy wiedział, że Geraldine nie miała złych intencji, ale jej słowa były niczym ostry nóż w jego sercu, i tej chwili pragnął, by świat przestał się kręcić, by mógł na chwilę uciec od bólu, który stał się jego codziennością. Wziął głęboki oddech, próbując opanować emocje.

- To ty musisz zdecydować, czy spróbujesz odzyskać Roise'a. Wiesz, masz rację, on na pewno będzie się dystansować. Te wszystkie problemy… Morderstwo, które go otacza, utrata kontaktów w tym… W tym przeklętym półświatku. To zbyt ciężkie dla każdego, a dla niego na pewno tym bardziej. Ma teraz przesrane z tym, co się stało, z morderstwem zleceniodawczyni, stracił jedną z kluczowych kontaktów w podziemiu, zresztą w niewyjaśnionych okolicznościach, do tego ta Knieja Godryka, problemy z siostrą, wasz... Cokolwiek wy tam macie, twoje komentarze, nie musiałaś uderzać, nie tak mocno, ja też przesadziłem, przyznaję. To nie jest łatwy czas dla nikogo z nas. - Patrzył na nią, jego zmarszczone czoło świadczyło o niepokoju, które go dręczyło, chciał, by była szczęśliwa, ale w tej chwili nie miał pewności, czy to, co rysowało się przed nimi, mogło prowadzić do czegokolwiek dobrego. Nie wiedział, jak wygląda ich układ - Ambroise'a i Geraldine - poza tym, że spali ze sobą. Czuł, że nie powinien w to wnikać, ale nie mógł się powstrzymać.

- Nie wiem, jak często się widujecie, czy spędzacie razem czas, ale… Możesz się spodziewać, że twoje pochmurne słoneczko wyparuje na Podziemne Ścieżki, prawdopodobnie bez słowa, nic nie wyjaśni. - Zawahał się, niepewny, czy powinien kontynuować, czy może lepiej byłoby milczeć, ale słowa Geraldine, jej wcześniejsze przemyślenia, wciąż brzmiały w jego uszach, jak echo, które nie dawało mu spokoju. - Sytuacja jest poważna, a Roise… Roise może być zdystansowany, może nie mieć dla ciebie czasu, i niestety… - Dodał, zaciśniętymi ustami, nie chciał, aby przyjaciółka podążyła tą samą ścieżką, którą on kroczył przez lata, ale wiedział, że życie bywało okrutne. - Wiesz, jak to jest, kiedy ktoś, kogo kochasz, staje się… Nieosiągalny, a potem, zanim się obejrzysz, zostajesz z niczym. Tak jak ja. Niestety, może się zdarzyć, że ostatecznie skończysz bez żadnego słoneczka. Tak jak ja. Wiesz, co mam na myśli, w końcu wszyscy zostajemy sami, niezależnie od tego, jak bardzo się staramy. - Cornelius obrócił butelkę w dłoniach, starając się nie myśleć o tym, co powiedział. Wiedział, że sytuacja było poważna, że Ambroise mógł zniknąć, mogło go nie być, a Geraldine mogła zostać z pustką. Nie chciał jej krzywdzić, ale nie mógł się powstrzymać przed mówieniem prawdy, nawet jeśli była ona okrutna.
Corio wiedział, że jego przyjaciele zasługiwali na więcej, ale czy cokolwiek z tego, co mówił, mogło im pomóc? Nie.

Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#33
30.01.2025, 23:09  ✶  

Niby rozumiała, co miał na myśli, ale czy tak do końca? Chyba nie. Nie podobało jej się to usilne trzymanie jej od wszystkiego z daleka. Gdyby miała szerszy obraz pewnie zachowywałaby się inaczej, ale go nie miała. Szukała problemu w sobie, od samego początku, co nie było właściwie. Zamiast zająć się tym, który faktycznie istniał. Miała świadomość, w jaki sposób powinna działać przyjaźń, pewnie oczekiwałaby podobnego zachowania w stosunku do siebie samej, gdyby sytuacja się odwróciła, ale mimo wszystko czuła jakąś dziwną gorycz z tym związaną.

- Tak, jego intencje były szczere, tyle, że przez to sam zaczął zatracać się w tym gównie, ja zatracałam się w swoim własnym, nie sądzisz, że prawda byłaby w tym przypadku dużo bardziej korzystna, wyzwalająca? - Niezaprzeczalne było to, że próbowali ją trzymać od tego, w czym zatracał się Roise, tyle, że ona i bez niego potrafiła wmieszać się w sprawy, w które nie powinna. Przestała się zastanawiać nad podejmowanymi przez siebie decyzjami, chaos zaczął ją pochłaniać, bo brakowało w jej życiu znajomej stabilności. Nie potrzebowała do tego Nokturnu, czy Ścieżek, świetnie sobie radziła bez tego, zresztą te ostatnie kilka miesięcy było idealnym dowodem na to, że sama potrafiła rujnować swoje życie i mieszać się w kłopoty. - Nie zamierzam cię krzyżować Corio, próbuję to wszystko jakoś przetrawić i zrozumieć. - Szło jej to jednak wyjątkowo chujowo.

Dopiero kiedy te słowa padły z jej ust, dopiero gdy powiedziała to na głos zrozumiała, jak to zabrzmiało. Cóż, niemalże od razu spuściła wzrok. Zrobiło jej się głupio Nie to miałam na myśli, powinna się odezwać, ale tego nie zrobiła. Nie była szczególnie delikatna, nie panowała nad tym, co mówiła, zresztą aktualnie kłębiło się w niej tyle emocji, że nie zauważyła, że przypadkowo uderzyła też w niego. To znaczy zauważyła, ale zbyt późno. Gdyby sens tych słów dotarł do niej wcześniej niż się odezwała, to na pewno by zamilkła, niestety tak się nie wydarzyło.

- Przepraszam. - Burknęła jedynie cicho, bo nie chciała uderzyć i w Corneliusa, dzisiaj kąsała wszystko i wszystkich, którzy stawali na jej drodze, nie do końca specjalnie. Cóż, taka już była, miała tendencje do siania chaosu.

- Tak naprawdę to już zdecydowałam, tylko słabo mi to wychodzi. - Nie powinna była uderzać w Ambroisa tym komentarzem, ale była w podłym nastroju, miała wrażenie, że znowu grunt osuwa jej się spod nóg. Nie mogła jednak dalej być taka samolubna, musiała patrzeć trochę dalej niż poza czubek swojego własnego nosa. Każdemu z nich było ciężko, każde miało swoje problemy, rzeczywistość przytłaczała ich wszystkich. To było chujowe, musieli chyba przywyknąć do tego, że tak już będzie, raczej niełatwo było dostrzec jakąkolwiek nadzieję w tym, co się działo, ciągle wszystko się sypało i raczej brakowało nawet tych drobnych zdarzeń, które sugerowałyby, że gdzieś tam jeszcze jest jakieś światło.

- Nie musiałam, ale to zrobiłam, taka już jestem, niszczę wszystko. - Miała świadomość, że ją poniosło, że przegięła, powinna była chociaż odrobinę nad sobą panować.

To już się działo, w przeszłości. Bywały momenty, w których Ambroise znikał, tak jak wtedy na kilka dni, kiedy nie miała pojęcia, gdzie się podziewał, wrócił ledwie żywy... przeżyła to kiedyś, tyle, że wrócił, obiecał jej, że zawsze będzie wracał i dotrzymał słowa. Teraz? Teraz nie było już między nimi tych obietnic, właściwie to przecież nie było niczego. Po prostu spędzili razem trochę czasu, dawali sobie coś, może idealne pożegnanie, nadal nie wiedziała, czym to właściwie było. Czy była gotowa to zmienić, tak, chciała szukać w tym jakiegoś sensu, nie chciała, aby było to tylko i wyłącznie jednym ze wspomnień. Tym razem nie miała zamiaru się wycofać, może bardziej stać się jego wrzodem na tyłku i udowodnić mu, że się jej tak łatwo nie pozbędzie, o ile w ogóle będzie miała taką możliwość, bo nie zdziwiłoby jej wcale, jakby nawet nie chciał na nią patrzeć po tym, co do niego wysyczała.

Kolejne słowa, które powiedział Corio były bardzo gorzkie. Westchnęła cicho, gdy je usłyszała. On już to przeżył, czy faktycznie i ją to czekało? Wiele razy zastanawiała się nad tym, czy Roise wróci do domu, dlatego właśnie nie tolerowała tego, że nie mieszał jej w swoje sprawy, bo wolałaby wiedzieć, dokładnie wiedzieć, co się z nim dzieje i gdzie jest, gdzie go szukać, gdyby coś poszło nie tak, właśnie przez to. Nigdy nie była osobą, która była gotowa siedzieć z założonymi rękoma i czekać, to nie było w jej stylu, nie pasowało do niej.

- Wiem, co masz na myśli. - Powinna była go teraz pocieszyć? Być może. Może wypadało, ale za bardzo była rozsypana, aby ułożyć mu jakąś pocieszającą wiązankę, nie była w tym dobra, nie potrafiła wspierać słowem, wręcz przeciwnie, zawsze przypadkowo dopierdalała, zamiast zrobić to, na czym jej zależało.

Przygasiła peta w popielniczce, i albo jej się wydawało, albo usłyszała dźwięk otwierających się drzwi, chyba jeszcze nie była gotowa na tę konfrontację, odruchowo więc wbiła swój wzrok w podłogę, która wydawała się jej być aktualnie bardzo interesująca.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#34
30.01.2025, 23:22  ✶  
Parszywie. Czuł się naprawdę cholernie parszywie, zdecydowanie potrzebując tego całego czasu, jaki spędził w samotności w czterech ścianach swojego londyńskiego mieszkania. Jeśli zaś miałby być ze sobą całkowicie szczery to prawdopodobnie jeszcze wielu kolejnych godzin, jeżeli nie tygodni, bo zdecydowanie nie był gotowy na powrót do tego wszystkiego, co wcale nie zniknęło wraz z jego wyjściem z włości Corneliusa.
Wręcz przeciwnie. To było szambo. Głębokie, bardzo grząskie szambo, które właśnie wybiło z całą swoją mocą i intensywnością a posprzątanie tego syfu nie było kwestią dobrej woli. Prawdę mówiąc nawet nie wiedział czy istnieje szansa na to, by uporządkować to do tego stopnia, w jakim znajdowało się wcześniej.
Mimo tego musiał wreszcie przestać rozczulać się nad swoim trudnym życiem (oraz jeszcze trudniejszą, bo nieudaną śmiercią) wracając do reszty towarzystwa. Tak jak to oznajmił - trzymając naręcze pięciu całkiem ciężkich książek, gdy wszedł do pomieszczenia. Zdecydowanym krokiem podchodząc do pozostałej dwójki.
Arcana nan deas-ghnàthan Ceilteach z głuchym tąpnięciem wylądowały na stoliku kawowym zaraz obok opróżnionej butelki alkoholu, niemalże ją przy tym przewracając. Ambroise uniósł brwi, spoglądając na puste szkło na drewnianym blacie, później na nową, choć już mniej niż bardziej wypełnioną whisky w ręku Corneliusa. Ewidentnie pijącego z gwinta, choć Lestrange zazwyczaj zarzekał się, że czasy tak żenującego braku kultury minęły mniej więcej dziesięć, może dwanaście lat temu. Nawet piwo zwykli pić wspólnie z kufla.
Mimo to, Greengrass nie skomentował tego faktu. Nie był też specjalnie zaskoczony zastanym widokiem. W dalszym ciągu wyglądał na podminowanego, nawet jeśli w jego ruchy wkradła się pewna specyficzna powolność. Precyzja, której wcześniej tam nie było.
Pomimo zdecydowanego braku butelki zabranego przez niego absyntu w zasięgu czyjegokolwiek wzroku (zresztą otwarcie zabrał ją przecież ze sobą, gdy wychodził z mieszkania przyjaciela) Roise ani trochę nie chwiał się na nogach. Był wyprostowany, może nawet sztywny niczym struna, co nie zdarzało mu się tak często. Zdecydowanie częściej musiał pilnować postawy w drugą stronę, instynktownie przygarniając się w drzwiach i w pobliżu żyrandoli. Szczególnie takich jak w tym pomieszczeniu.
Nadal wysoko trzymał podbródek. Jego spojrzenie było przejrzyste, całkowicie świadome i równie nieprzystępne. Bez dwóch zdań dystansował się od wszystkiego, co działo się w mieszkaniu Corio. Zarówno przed wyjściem, zanim Roise opuścił salon, jak i podczas jego nieobecności (domyślał się, że ta dwójka raczej nie siedziała wtedy w ciszy) czy teraz w tym momencie.
Przebrał się w swoje ubrania. Po drodze zdążył wrzucić pożyczone ciuchy do kosza na pranie w pomieszczeniu gospodarczym Lestrange'a. Skoro ten sekret (swoją drogą najmniej problematyczny - przynajmniej z pozoru; technicznie rzecz biorąc nie będący też tajemnicą, tylko raczej brakiem informacji) został wyciągnięty... ...Ambroise zdecydowanie nie musiał paradować w naczelnych barwach kogoś, na kogo w dalszym ciągu był wkurwiony.
Choć zdecydowanie nie bardziej niż na siebie, bo to przecież on pękł pod wpływem sugestii Corneliusa i wyrzucił z siebie tamte słowa. Coś, co miało być ich niechlubnym prywatnym doświadczeniem, przykrym i godnym pożałowania wspomnieniem traumy, nagle stało się niemalże sprawą publiczną.
Greengrass nawet nie próbował patrzeć na Geraldine. Nie chciał przypominać sobie o tamtym spojrzeniu, jakie mu wtedy posłała. O wyrazie jej załzawionych (choć przez Caina, nie jego) błękitnych tęczówek, zblednięciu, rozchylonych ustach czy czymkolwiek innym, co swoją drogą nadal miał przed oczami. Nie umiał tego wyprzeć.
Poprawił podciągnięte rękawy ciemnozielonej koszuli, moment później sięgając do kieszeni czarnych spodni, by wyjąć stamtąd ciemnobrązową wizytówkę na sztywnym papierze. Dorzucił ją na sam wierzch kupki książek, jednocześnie zaciągając się palonym papierosem. Mały, niby niepozorny prostokącik zdobiła wyłącznie jedna linijka wytłoczeń wypełnionych niemal niewidocznym czarnym tuszem. Adres w Newtown St Boswells. Sekundę, może dwie po tym jak kawałek papieru wylądował na książkach, po stoliku potoczyła się nieregularna tłoczona moneta z celtyckim jeleniem.
- Griorgair będzie wiedzieć, czego szukasz - rzucił krótko, niemal burkliwie, zdecydowanie nieprzyjemnie, przenosząc wzrok ze stolika na okno a potem na odbicie drzwi w pobliskiej szybie. - To na tyle - tak, zdecydowanie wyrażał tymi słowami jedną konkretną chęć - chęć powrotu do Doliny Godryka.
Tyle tylko, że wcześniej musiał jeszcze zabrać kota z Piaskownicy, bo przecież nie zamierzał go tam zostawić, nie?
- Gerry, idziesz czy zostajesz? - Tak, zdecydowanie wyrażał tymi słowami jedną konkretną chęć - chęć powrotu do wszystkiego, czego nie było między nimi przez ostatnie pół roku.
Tyle tylko, że wcześniej musiała jeszcze zabrać psy z Piaskownicy, bo przecież wątpił, by zamierzała tam z nimi zostać, nie?
Nie patrzył w kierunku Yaxleyówny. Ich wspólne zapomnienie dobiegało końca.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Bloody brilliant
Soft idiot, a sappy motherfucker, a sentimental bastard if you will
Wysoki, bo 192 centymetry wzrostu, postawny, dobrze zbudowany mężczyzna. Czarnowłosy. Niebieskooki. Ma częściową heterochromię w lewym oku - plamę brązu u góry tęczówki. Na jego twarzy można dostrzec kilka blizn. Jedna z nich biegnie wzdłuż lewego policzka, lekko zniekształcając jego rysy, co nadaje mu surowy wygląd, mimo to drobne zmarszczki w kącikach oczu zdradzają, że często się uśmiecha lub śmieje. Inna blizna, mniejsza, znajduje się na czole. Ma liczne pieprzyki na całym ciele. Elegancko ubrany. Zadbany. Bardzo dobrze się prezentuje.

Cornelius Lestrange
#35
31.01.2025, 00:29  ✶  
Wiedział, że musiał być dla niej podporą, ale w głębi duszy czuł, jak ta rozmowa staje się coraz bardziej zacięta. Znał dobrze ból, który ją przepełniał. Ambroise zniknął z ich życia w sposób, który był zarówno nieprzewidywalny, jak i okrutny, i choć Cornelius rozumiał jej gniew, nie mógł znieść nieustannych insinuacji, jakoby jej cierpienie miało być większe od jego. Kiedy Roise odszedł, Corio czuł się zdradzony.

- Kurwa, Yaxley, rozumiem, że trudno ci patrzeć na to, jak oboje zatapiacie się w gównie, po pas, w swoich decyzjach. - Powiedział, starając się nie okazywać złości, która narastała w nim z każdą chwilą. - Ale co miałem zrobić? Byłem przy was obojgu, starałem się pomóc, nie mogłem stać na waszej drodze, gdy oboje postanowiliście podążać w tym kierunku, nie miałem wpływu na to, co robiliście. Wiem, że było wam ciężko. Mi też, Yaxley, kurwa, patrzeć, jak ty i Ambroise zatracacie się w tych swoich niezdarnych decyzjach. Trudno jest nie czuć się bezsilnym, gdy widzi się przyjaciół, którzy z własnej woli wybierają drogę ku samozniszczeniu. Ale co mogłem zrobić? Ułatwiłem mu życie, pomagając kupić mieszkanie w tym samym budynku. Ale nie mogłem go zmusić, by zmienił swoje postępowanie. Nie miałem wpływu na to, co się działo w waszych głowach.

Geraldine go wkurwiała.

- Straciłem Amandę. Moja żona... Została zamordowana przez popleczników Voldemorta... A potem, w sabat, trzymałem na rękach martwego Ambroise'a. W święto. W dniu, w którym powinno być radośnie... Wiesz, co? Mógłbym wtedy nie być w okolicy, ale byłem, i musiałem zmierzyć się z tym, co się stało. Nie możesz nawet wyobrazić sobie, co czułem, widząc go tak, jak go widziałem. Martwego. To był mój przyjaciel, to ja przywróciłem go do życia, to w moim mieszkaniu majaczył, to ja słuchałem jego słów, to ja wziąłem na siebie ciężar jego powrotu do życia, i nie zamierzam tego powtarzać. - Syknął, to on był tym, który stał za tą dwójką, po stronie Roise'a, próbując go chronić, tak jak też starał się chronić Geraldine. Obydwoje zatracili się w swoich złych wyborach, a on był tam, by obserwować ich upadek. Był świadkiem ich dramatów, ale nie miał mocy, by ich uratować. Czasami wydawało mu się, że był jedynym, który potrafił dostrzec, jak bardzo oboje się krzywdzili. Siebie nawzajem i siebie samych, to też. Cornelius odwrócił wzrok, przypominając sobie moment, gdy trzymał martwego Ambroise'a w swoich ramionach. Dzień sabatu, święto, które miało być czasem radości, miłości, dobre sobie.

- Nie wypluwaj słów, które degradują cię do roli ofiary, to żenujące, Yaxley, ani katem też nie jesteś. Nie zamierzam tego powtarzać, nie będę patrzeć, jak załamuje mi się kolejna bliska osoba, więc daruj sobie te przeprosiny za pochopne słowa. Nie jesteś problemem, musisz przestać myśleć, że wszystko, co się dzieje, wynika z twoich błędów. Masz być pewna siebie, bo jesteś najsilniejszą kobietą, jaką znam. Wypluj te słowa o winie, bo to nie jest twoja wina, jeśli chcesz się angażować w to, co się dzieje, musisz stanąć mocno na nogach. Tak, ty niemal straciłaś brata, który stał się wampirem, ale ja niemal straciłem brata, który byłby kategorycznie martwy, i żonę, która jest martwa, dwie żony. Nie będziesz mi mówić, że twój ból jest większy od mojego, nie teraz, nie w obliczu tego, co przeszliśmy, nie nigdy. Przestań wypluwać te głupie słowa o winie, przestań się zachowywać jak pizda, jeśli naprawdę chcesz, by on wziął cię pod uwagę. Jeśli chcesz, żeby Ambroise wziął cię pod uwagę w swoich sprawach, musisz przestać skrzeczeć jak rozjechana żaba, nie trwać w tym marazmie. - Cornelius odwrócił wzrok, czując, jak ulga przechodziła przez jego umysł. Musiał to powiedzieć, musiał to wyjaśnić, i chociaż nie miał złudzeń, że wszystko miało się zmienić,  przynajmniej starał się pokazać jej, że nie była sama, ale nie będzie jej chronił przed prawdą. To nie był jego obowiązek. Zresztą chciała brutalnej prawdy? Dostała brutalną prawdę, a prawdę mówiąc, to ledwie zalążek brutalnej prawdy.


•••

Zmęczone oczy Corneliusa spoczęły na czarnomagicznych grymuarach, które jego przyjaciel zrzucił na stół z wyraźnym gniewem. Wiedział, że to on był odpowiedzialny za to, co się wydarzyło, wydał sekret, który powinien pozostać zamknięty w ich małym kręgu. Ambroise, czując ciężar tej informacji, nie miał innego wyjścia, jak tylko ujawnić prawdę Geraldine. Myśl o zszokowanej twarzy Geraldine i gniewie Roise'a wciąż dręczyła Corio. Cornelius kiwnął głową w stronę książek, jego gest był cichy, ale pełen wdzięczności.

- Odezwę się, jak tylko będę miał jakiekolwiek informacje. - Powiedział, jego głos był spokojny, ale w sercu tliła się obawa, że może to było tylko puste zapewnienie. Spodziewał się, że niedługo przyjaciele opuszczą jego pokój, a on znów miał zostać sam z własnymi myślami, które krążyły wokół wyrzutów sumienia i niepewności. Czuł, że każdy z nich nosił w sobie ciężar, który trudno było zrzucić, ale w tym momencie nie było innej drogi. Mężczyzna rzucił okiem na monetę, wizytówkę i książki, a ich obecność w tym miejscu wydawała się jeszcze bardziej niepokojąca.

Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#36
01.02.2025, 01:26  ✶  

Naprawdę próbowała zrozumieć podejście przyjaciela, starała się jak mogła, ale chyba nie umiała tego zrobić. Cóż, nie była specjalnie empatyczna niełatwo było jej się postawić na jego miejscu. Musiał lawirować między ich dwójką, jakoś znaleźć w tym swoje miejsce. Naprawdę próbowała być wyrozumiała - ale chyba nie do końca umiała to zrobić. Oby jej to wybaczył, naprawdę aktualnie znajdowała się na skraju i nie myślała racjonalnie.

- Jasne, rozumiem, nie miałeś na nic wpływu, to całkiem proste. - Nie do końca potrafiła to zaakceptować, ale chyba musiała. Nie powinna zapominać o tym, że Corio sam dosyć mocno ucierpiał, ba, ten konflikt, który eskalował odebrał mu wszystko, nie mogła tego ignorować, chociaż aktualnie jej własne dramaty wydawały się dziewczynie znowu być istotniejsze, z racji na to, że były świeże. To wszystko było dla niej czymś nowym.

- Wiesz co? Chciałabym być wtedy w okolicy, chociaż dobrze, że to Ty się tam znalazłeś, przynajmniej wiedziałeś, jak mu pomóc, jak nie potrafiłabym tego zrobić, nie jestem jak wy. - Nie dało się ukryć, że ona w przeciwieństwie do większości swoich bliskich potrafiła odbierać życia, a nie je ratować. Roise miał ogromne szczęście, że Corio pojawił się tam na czas. Yaxleyówna powinna być mu za to wdzięczna, ale aktualnie? Aktualnie nie mogła pogodzić się z tym, że nie miała świadomości, że to w ogóle miało miejsce. Nie wiedziała o tym, że Roise praktycznie znalazł się za zasłoną. To ja bolało, te wszystkie tajemnice.

Normalnie pewnie odfuknęłaby mu, że wyróżnienie jej na tle kobiet nic dla niej nie znaczyło, teraz jednak tego nie zrobiła. Miał rację, nie powinna była się skupiać na swoich błędach, wypadałoby w końcu znaleźć w sobie siłę, aby jakoś się ogarnąć, jak niby miała to zrobić, kiedy zewsząd jej się obrywało. Miała wrażenie, że tonie, że nie ma już szans, aby wypłynęła na powierzchnię. Zbyt dużo złego się wydarzyło.

- Jasne, wszystko jasne. - Mruknęła jedynie pod nosem, chociaż nic nie było dla niej jasne. Porównanie jej do pierdolonej żaby? Naprawdę? Wolała jednak się aktualnie na tym nie skupiać, a po prostu mu przytaknąć, potrzebowała czasu na to, aby to wszystko przetrawić.


Ambroise wrócił. Pojawił się w salonie, w zupełnie nowej odsłonie. Najwyraźniej skorzystał z okazji, aby się przebrać. Nie umknęło jej również to, że wrócił tutaj bez tej butelki, którą zabrał ze sobą, nie zdziwiłoby jej wcale, gdyby wypił jej całą zawartość.

Nie powstrzymała westchnięcia, kiedy tak ją nazwał. Dla niego nigdy nie była Gerry, sięgał po to gdy faktycznie coś mu nie pasowało, kiedy chciał w nią uderzyć. Zrozumiała aluzję, przegięła i nie zamierzał udawać, że to nie miało miejsca. Za bardzo nie miała wyboru, musieli wyjść stąd razem, musieli wrócić do domu, bo sprowadzili tam dzisiaj swoje zwierzęta. Nieco obawiała się tego, co przyniesie dalsza część dnia, wydawało jej się, że to nie będzie nic dobrego.

Wstała w końcu z miejsca i ruszyła za Roisem, nie do końca chciała to robić, ale nie widziała innego rozwiązania. - Odpowiedź się przyda. - Mruknęła jeszcze do Corio, nim ruszyła w stronę drzwi, za którymi miała zniknąć wraz z Greengrassem, tak naprawdę nie udało im się tutaj niczego ustalić, za to wyszli z mieszkania przyjaciela dużo bardziej poturbowani.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (11081), Ambroise Greengrass (13948), Cornelius Lestrange (12810)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa