• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna Fontanna Szczęśliwego Losu [6.09.1972, noc] Blow | Rodolphus, Cain

[6.09.1972, noc] Blow | Rodolphus, Cain
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#1
20.01.2025, 14:27  ✶  
6 września 1972
Prawie noc

Baby, I'm about to blow
Ticking like a time bomb
Ready to explode, hit you with my best shot

To już drugi raz w przeciągu niecałego miesiąca, gdy Rodolphus odwiedził Fontannę Szczęśliwego Losu. Przez myśl zdążyło mu przemknąć, że powinien wybrać znacznie lepsze i bardziej reprezentatywne miejsce, żeby jego wybujałe ego oraz arystokratyczne dupsko zaznało w końcu spokoju. Nie lubił takich miejsc: był głośne, zatłoczone i śmierdziało w nich papierosami oraz alkoholem, zarówno tym dopiero co w siebie wlewanym, jak i tym już przetrawionym. Z drugiej jednak strony Fontanna była idealnym miejscem spotkań dla ludzi w jego wieku. Rozmowa dwóch mężczyzn w knajpie takiej jak ta nie wzbudzi u nikogo podejrzeń. Pozory był cholernie ważne i kto jak kto, ale on doskonale to wiedział.

Nazwisko, które mu dostarczono, z pozoru nie zrobiło na nim wrażenia. Jego kontakt zobaczył tylko lekkie skinięcie głową i ruch mięśni ręki, która darła kartkę na pół, gdy Lestrange zapamiętał datę i miejsce spotkania z Cainem. Wewnątrz jednak coś w nim nieprzyjemnie drgnęło. Nie można było powiedzieć, że z Fawleyami miał dużo wspólnego, ale to Cassandra Fawley zmusiła go do wypicia dziwnej mikstury, a potem śmierci we własnej głowie tylko po to, by udowodnić, że był gotowy poświęcić życie dla Voldemorta. Nikt o tym nie wiedział poza nią, nim samym i Nicholasem, który był wtedy razem z nim. Travers znał granicę i najwyraźniej nie chciał jej przekraczać, bo gdy Rodolphus się ocknął, drugi śmierciożerca wciąż był nieprzytomny. Fawley powiedziała mu wtedy coś, co nie chciało wyjść mu z głowy. Teraz jednak był ciekaw, czy każdy z jej rodziny był tak samo popierdolony. Można było więc śmiało powiedzieć, że spotkania tego wyczekiwał. Nie tylko dlatego, że potrzebował podwójnego upewnienia się, że Leon nie puści pary z ust - ale również dlatego, że był zwyczajnie ciekaw, kim jest Cain Fawley. Gdyby nosił inne nazwisko, zapewne brew by mu nie drgnęła: po Nokturnie kręciło się pełno męt, część z nich miał okazję poznać osobiście. Którym rodzajem męty społecznej był Fawley?

Umówiono ich przy stoliku, który został ulokowany nieco na tyłach baru. Było tu odrobinę ciszej, niż w samym centrum i przy barze, ale nie na tyle, by można było swobodnie rozmawiać bez przekrzykiwania się. Nikt normalny nie rozmawiałby w takich warunkach o tym, o czym oni zamierzali - ale przecież o to chodziło, czyż nie? Niech to wygląda na zwykłe spotkanie przy piwie. Bo na stoliku postawiono dwa wysokie pokale, wypełnione alkoholem. Rodolphus swojego nie tknął i nie zamierzał. Po pierwsze: nie pijał alkoholu, a po drugie: jak już mu się zdarzyło umoczyć w czymś usta, to było to wino lub whisky, a nie coś tak podłego, jak piwo. Najwyżej Cain dostanie dwa napoje. Wpatrywał się w ciecz, zastanawiając się, czy nie są zatrute. Kto normalny stawia napoje przed przybyciem drugiej osoby? Szczupła, blada dłoń powędrowała do czarnych jak smoła włosów. Odruchowo przeczesał je palcami, posyłając stalowoszare spojrzenie w kierunku drzwi. Nie mógł narzekać na spóźnienie towarzysza, bowiem sam przyszedł tu kilka minut za wcześnie. Zawsze był przed czasem na takich spotkaniach i nie miało nic wspólnego z tym, że akurat był tuż obok kilka chwil wcześniej. Rodolphus poprawił zegarek na lewym nadgarstku. Pod srebrną bransoletą zegarka wyzierała czarna bransoletka z obsydianem, którą zaraz zakrył rękawem śnieżnobiałej koszuli. Czy miał marynarkę? Owszem. Krawat? Nie, to sobie podarował, tak samo jak zapinanie guzika pod szyją. Czy jego ubiór przyciągał wzrok w barach? Tak. Czy ubierał się tak absolutnie zawsze? Również tak. Gdyby ktoś zobaczył, że założył co innego: to dopiero byłoby podejrzane i wzbudziłoby zainteresowanie. Chcąc nie chcąc: musiał ubierać się właśnie tak. Ale to dobrze - odpadały codzienne, poranne dylematy z tytułu co na siebie włożyć.
the horror and the wild
But the half part sees what the other half's got
Sometimes I feel like I'd rather just rot
Wysoki, bo mierzący 185 cm wzrostu, smukły, o długiej twarzy zwykle przekornie uśmiechniętej — Cain w wielu aspektach przypomina gentlemana, w pozostałych sępa. Niemal zawsze otulają go proste, eleganckie czernie, ciemne, antracytowe włosy nosi sczesane z czoła, palce zdobi obrączkami z białego złota oraz srebrnym sygnetem z okrągłym obsydianem. Łatwo odnaleźć w tłumie ślady jego obecności — cierpki zapach papierosów, kadzideł i mocnych, piżmowych perfum oraz przedziwny chłód, zupełnie jakby minął cię właśnie duch. Gdy mówi, jego niski głos brzmi uprzejmie, choć przebrzmiewa w nim nuta protekcjonalizmu, a nieco bezczelne spojrzenie ciemnobrązowych oczu zdaje się tkwić w tobie jak sztylet.

Cain Fawley
#2
21.01.2025, 22:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.01.2025, 22:45 przez Cain Fawley.)  
Ostatnie dziesięć lat spędzonych na Nokturnie nauczyło go kilku przydatnych rzeczy — tania whisky smakuje lepiej, kiedy pije się ją duszkiem, palona szałwia jest niezastąpiona w tuszowaniu smrodu ze ścieków, a kiedy pod twoje drzwi przychodzi propozycja od kogoś, kto podpisuje się nazwiskiem wystarczająco głośnym, by drukować je w gazetach więcej niż raz w miesiącu, odmówienie jest w najlepszym przypadku głupie, w najgorszym śmiertelne. Wolał unikać obu tych rozwiązań, szczególnie teraz, kiedy większość jego pracy dusiła się w ścianach jego mieszkania, skłębiona nad okrągłym blatem stołu do seansów. Wczesną jesienią nawet najbardziej niewdzięczni z żyjących chcieli rozmawiać z umarłymi, jak gdyby w pośpiechu starali się wymazać wszystkie swoje grzechy, Cain tymczasem nudził się okropnie, powtarzając wciąż te same formułki i oszukując wciąż na te same, nużące sposoby. Być może pan Lestrange był świetnym pretekstem do tego, by znaleźć nowe, ciekawsze kłamstwa, być może był jedynie kolejnym chłopcem w zbyt czystych butach, który potrzebował trzech ludzkich piszczeli od Madame D'Mory lub rozmowy z jakimś bardzo sekretnym duchem swojej zamordowanej kochanki. W każdym wypadku jednak był zobowiązany zapłacić za jego alkohol tego wieczora, co w tym momencie wydawało się Cainowi najważniejsze.

Lokal był głośny, wszystko wokół barwne, roześmiane i chaotyczne w ten kuriozalny, kwaśny sposób, który zdawał się szczypać go w język i dzwonić w uszach. W kakofonii rozmów, krzyków i obijających się o siebie szkieł, Cain słyszał własne myśli tylko w połowie, potrafił jednak wyłapać wspomnienie nazwiska i sposób, w jaki zostało mu przekazane — cicho, z ostrożnością, której na Nokturnie było niewiele. W tym miejscu miało to zresztą niewielkie znaczenie. O tej godzinie w Fontannie wszyscy stawali się tak samo niewidzialni, głosy zlepiały się w jedno, niemożliwe do wyodrębnienia, nawet twarze — choć każda wyraźna i przynajmniej częściowo oświetlona — sprawiały wrażenie ujednoliconych, wszystkie tak samo młode i podobnie rozbawione. I Cain więc starał się stać częścią tego tłumu — w płaszczu zarzuconym na niedopiętą koszulę i z włosami zmierzwionymi przez wiatr przy odrobinie szczęścia przypominać mógł każdego innego stałego bywalca, nawet jeżeli pod paznokciami miał nadal trochę krwi niedomytej od dzisiejszego popołudnia.

Nietrudno było wypatrzeć w tym bałaganie mężczyznę, który go zaprosił — jako jedyny siedział sam i pasował do otoczenia tylko częściowo, i to w taki sposób, w jaki rodzinny sygnet Caina pasował do byle jakich zwłok, które niedawno rozcinał. Był młodszy niż się spodziewał (a może ktoś wspominał? Może widział już gdzieś jego twarz — w gazecie czy w tłumie?), nie sprawiał przy tym jednak wrażenia łagodniejszego. Jego postawa nosiła w sobie jakiś naturalny wyraz wyższości, a twarz — nadal gładka i przystojna — wpatrywała się w zegarek. Spóźnił się, na pewno, to jednak nigdy nie miało znaczenia.

— Ciekawe miejsce na spotkanie — odezwał się, omijając wstępne uprzejmości, od razu siadając naprzeciw niego. — Zazwyczaj dostaję zaproszenia do nieco… bardziej zarzyganych knajp. — Rozejrzał się, odgarniając przy tym te kosmyki ciemnych włosów, które opadły na czoło. — Albo zaułków. Czasem czyichś domów, ale tylko jeżeli ktoś w nich akurat umarł. — Skrzywił się lekko, szybko jednak zamieniając grymas ten w szeroki, zaskakująco przyjemny uśmiech. Jego spojrzenie przesunęło się natomiast na szkło stojące na stoliku między nimi. Wsparł łokcie na blacie, ściągając brwi z widocznym zainteresowaniem. — Piwo? — zdziwił się. Nie trzeba było być znawcą tutejszych zwyczajów, by widzieć, że ktoś o prezencji jego towarzysza nie gustował w piwie nalewanym w lokalnej knajpie. — Rustykalnie…

Rzut Z 1d100 - 3
Akcja nieudana
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#3
22.01.2025, 01:08  ✶  
Ten konkretny Lestrange od zawsze starał się nie wzbijać ponad tłum. Żył w cieniu swojego kuzynostwa i gdyby nie fakt, że nosili to samo nazwisko: nikt by nie zwrócił na niego uwagi. Po Departamencie Tajemnic krążyły plotki, że Rodolphus miał tak wielkiego kija w dupie, że już dawno przestali go zapraszać na wyjścia po pracy. Unikali go, bo był małomówny nawet jak na Niewymownego. Milczał, gdy trzeba było i milczał, gdy powinien wyrazić swoją opinię, lecz nikt o nią nie pytał. Wtapiał się w tłum eleganckich szat i garniturów w Ministerstwie Magii, nie plotkował, przepuszczał kobiety w drzwiach... był zwykłym pracownikiem tej (akurat) szanowanej instytucji. Kimże był przy błyszczącej Victorii Lestrange, aurorce, Zimnej która wyszła z Limbo? Kim był przy Louvainie i Loretcie Lestrange, parze bliźniąt, z których jedno było sławniejsze od drugiego? Ex-szukający oraz znana artystka. Był jeszcze Laurence, który był aż zastępcą w swoim departamencie magicznych wypadków i katastrof. Była także Dorinda Lestrange, dyrektorka Munga. Ach, kim był przy nich wszystkich Rodolphus, jak nie maleńkim ziarenkiem piasku?

Nazwisko jednak w połączeniu z aparycją zdradzało go, szczególnie jeżeli ktoś wiedział, że miał się tu kręcić jeden z tych czystokrwistych. Czarne włosy, blada skóra, obiektywnie przystojny - każdy z nich był taki sam, jakby kurwa odlali ich z jednej i tej samej formy. Nawet był cholernie podobny do kuzyna, tylko nie miał tatuaży i był młodszy. W gazetach nie bywał: gazety czytywał. Ale pojawiał się na niektórych przyjęciach, bo czemu nie? Nie mógł być całe życie wyrzutkiem, mimo iż nienawidził skupisk ludzi. Głównie dlatego, że nie panował wtedy nad sytuacją. Nie tylko nie widział Caina, ale i nie słyszał, jak ten podchodził. Drgnął wyraźnie, przenosząc jednak wzrok dość powoli z zegarka na twarz Fawleya. Powoli jak na kogoś, kto powinien być wytrącony z równowagi niespodziewanym pojawieniem się oraz być może spóźnieniem.
- Czasem warto zmienić otoczenie - odpowiedział, również pomijając formalności czy przedstawianie się. Również nie wyciągnął w stronę Caina dłoni, by się przywitać. Byli tu jako dwaj znajomi-nieznajomi, a nie partnerzy biznesowi. Nie było potrzeby wstawać i się kłaniać. Uniósł wzrok, by pochwycić jego spojrzenie. Nie wpatrywał się weń w bezczelny sposób, na jego twarzy odbijała się uprzejma ciekawość. - To prezent od osoby, która nas tu umówiła. Nie piłbym tego na twoim miejscu.
Z wielu powodów, głównym dla niego samego był oczywiście fakt, że alkohol szkodził i trwale uszkadzał mózg. Inne organy także, ale w przypadku mózgu straty byłyby naprawdę dotkliwe. Kolejnym był fakt, że nie wiedzieli, co tam mogło być. Veritaserum? Eliksir na sraczkę? Test, czy są na tyle głupi? A może po prostu ktoś tam napluł?
- Chcesz, zamów coś na mój rachunek - skinął głową w kierunku baru, nie spuszczając wzroku z Caina. Przy kontuarze tłoczyło się sporo czarodziejów, część była już przyjemnie podpita. Jak będzie trzeba: poczeka. Dotarcie do domu to będzie dla niego chwila. - Poczekam.
Nie był taki zły, jak można było się spodziewać. Co prawda nie uśmiechał się, nie puszczał oczka zalotnie, nie przekrzywiał główki jak szczeniaczek, lecz również nie marszczył brwi, nie krzywił się i nie bębnił zniecierpliwiony paznokciami w blat stołu. Na gładko ogolonej twarzy nie malował się nawet cień irytacji na myśl, że musiałby jeszcze trochę czekać i słuchać pierdolenia o złamanym sercu (po raz trzeci!) przez "Tego Chuja Antka", które docierało do ich uszu z miejsca dwa stoliki obok. Chociaż wewnętrznie umierał za każdym razem, gdy młoda czarownica łkała i powtarzała, że Antek mówił jej, że się zmieni. Czyli zaliczył zgon już dwa razy odkąd Cain przekroczył próg Fontanny.
the horror and the wild
But the half part sees what the other half's got
Sometimes I feel like I'd rather just rot
Wysoki, bo mierzący 185 cm wzrostu, smukły, o długiej twarzy zwykle przekornie uśmiechniętej — Cain w wielu aspektach przypomina gentlemana, w pozostałych sępa. Niemal zawsze otulają go proste, eleganckie czernie, ciemne, antracytowe włosy nosi sczesane z czoła, palce zdobi obrączkami z białego złota oraz srebrnym sygnetem z okrągłym obsydianem. Łatwo odnaleźć w tłumie ślady jego obecności — cierpki zapach papierosów, kadzideł i mocnych, piżmowych perfum oraz przedziwny chłód, zupełnie jakby minął cię właśnie duch. Gdy mówi, jego niski głos brzmi uprzejmie, choć przebrzmiewa w nim nuta protekcjonalizmu, a nieco bezczelne spojrzenie ciemnobrązowych oczu zdaje się tkwić w tobie jak sztylet.

Cain Fawley
#4
26.01.2025, 20:14  ✶  
Resztka cierpienia Caina zdawała się nadal tkwić gdzieś w tyle jego gardła, gdy obraz znów wyostrzał się przed jego oczami. Uczucie było koszmarne, lecz znajome — zawsze ten sam rodzaj bólu, jak gdyby ktoś wbijał sztylet w tył jego głowy, tuż pod potylicą. Gdy spojrzał w dół, jego palce zaciskały się na brzegu stolika tak mocno, że knykcie przybrały perłowo-białą barwę. Oddech opuścił jego płuca z opóźnieniem, jakby bał się, że wypuszczenie go również będzie bolesne. Przez lata nauczyli się częściowo ukrywać szok i ból towarzyszący zmianom — Cain był w tym szczególnym mistrzem, miał niepokojący talent do tłumienia własnych krzyków między zębami. Abel wątpił, by mężczyzna naprzeciwko dostrzegł coś poza krótkim spazmem i zaciśniętymi powiekami — reakcją podobną do tej, jaką wywołać mógłby nagły, ostry ból zęba lub kwaśny atak migreny.

— Wybacz — odezwał się, z trudem przeciągając głoski i rozmasowując palcami nasadę nosa. Musiał zapalić. — Długa noc. Hałas mi nie służy — wyjaśnił, a jego pobladłą twarz ozdobił słaby uśmiech. Teraz, kiedy nie przyglądał się twarzy pana Lestrange’a oczami swojego brata, jego rozmówca wydał mu się łagodniejszy. Musiał być dobrym aktorem, skoro Abel niemal zapomniał, dlaczego się tu spotkali. — Ach tak... — Na dźwięk jego uwagi spuścił wzrok na kufel pełen piwa. Wizja upicia się była kusząca. Wiedział, że Cain pobiegłby do baru od razu, on jednak przytaknął jedynie i wyciągnął z kieszeni srebrną papierośnicę. Przesunął ją delikatnie w stronę Lestrange’a, nim sam wsunął jednego z papierosów między zęby. — Prawdopodobnie piłem gorsze rzeczy, ale doceniam troskę. Nawet fałszywą — zaśmiał się, gdy pierwsza chmura dymu opuściła jego usta, bezczelnie wplątując się w jego włosy. — Zacznijmy od interesów. Postawisz mi kilka kieliszków, kiedy wszystko pójdzie już po twojej myśli.

Był zaskoczony tym, jak bardzo cieszyło go uśpienie Caina — bardziej nawet niż zwykle. Złośliwość jego brata bywała męcząca, bywała też irytująca, gdy Abel musiał słuchać jej w milczeniu, spoglądając na świat jego wiecznie głodnymi oczami. Teraz jego spojrzenie było jasne i skupione, a twarz spokojna ponad popielatą mgłą papierosowego dymu. Potrzebował pracy, bez względu na to, co takiego jego rozmówca planował mu zaproponować.

— Czego potrzebujesz? — spytał, nachylając się delikatnie nad stolikiem, jak gdyby chciał zbliżyć się do jego twarzy. — Błagam, powiedz, że nie chodzi znowu o kontakt z jakąś zamordowaną kochanką... Uwierz mi, duchy nie lubią wybaczać.
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#5
29.01.2025, 23:18  ✶  
Lestrange był bardzo dobrym obserwatorem, lecz nie można było powiedzieć, że był w tej materii geniuszem. Potrafił wyciągać wnioski, dostrzegał też to, co nie było oczywiste na pierwszy rzut oka: rozpoznawał zmiany nastrojów, często potrafił rozpoznać, gdy ktoś kłamał lub próbował ukryć prawdę czy też był zdenerwowany. Leczy czy byłby w stanie wysnuć tak śmiałe wnioski, które doprowadziłyby go do odkrycia prawdy, która skrywała się za ciemnobrązowymi oczami. Nie umknęło mu jednak to, że coś się stało. Ucisk na nasadzie nosa, przepraszające słowa. Rodolphus uniósł nieznacznie brew, lecz nie miał absolutnie żadnego powodu, by podejrzewać, że Cain w swoich słowach jest zwyczajnie nieszczery. Hałas i środek nocy oraz to, co się działo w Fontannie, również jego wyprowadzały z równowagi. A ciężki dzień? Który z jego dni ostatnio nie był ciężki. Akurat tego dnia musiał być w swoim starym mieszkaniu na Horyzontalnej, by sprawdzić, czy jego ex nie odbiło i nie postanowiła wysadzić całej kamienicy, razem z nowym lokatorem mieszkania. Cudowny dzień - pełen spokoju i zwykłych, niezmąconych stresem decyzji.

Na słaby uśmiech odpowiedział nieco cieplejszym spojrzeniem. Lustrował jego twarz - zmęczoną, bladą, potrzebującą snu niemal tak, jak on sam. Rodolphus myślał, że gdy lato się skończy, będzie mógł odetchnąć i zwolnić kroku, nabrać dystansu. Okazało się jednak, że każdy kolejny dzień zmuszał go do przekraczania kolejnych granic i żonglowania swoją dostępnością w pracy i życiu prywatnym. Ile czasu minie, gdy będzie tak blady, jak siedzący naprzeciwko niego Fawley?
- Zapewne tak - zgodził się, chociaż nie z uprzejmości. Nie chciał, by kolejne słowa, które wypowiedział mężczyzna, rozwiały się jak ten papierosowy dym i nie doczekały się odpowiedzi. Podtrzymywanie konwersacji polegało na zupełnie czymś innym, lecz był już zmęczony wchodzeniem w buty osoby empatycznej, towarzyskiej i takiej, która się o innych troszczy. Dzisiaj naprawdę dotarł do ściany i naprężył strunę tak, że miał wrażenie, że ona zaraz pęknie, a wszystko to, co chował głęboko przed światem zewnętrznym, wylezie na zewnątrz. Na papierosy nawet nie spojrzał - nie palił i nie zamierzał tego zmieniać. W alkoholu mógł umoczyć usta raz na jakiś czas, czemu nie, ale papierosy? Oddech po nich był tak okropnie kartonowy, że tylko praworządność Ministerstwa Magii potrafiła być bardziej. - Po co miałbym rozmawiać z zamordowaną kochanką?
Zapytał, przekrzywiając lekko głowę. Wydawało się, że był szczerze zaintrygowany tokiem rozumowania ludzi, którzy wynajmowali Caina do tego typu... Rozrywek. Nie cofnął głowy, gdy Cain się nachylił. Wydawało się nawet, że lekko uniósł kącik ust, jakby powstrzymywał się, by nie unieść go wyżej na samo wyobrażenie sobie tej sytuacji. Po co rozmawiać z zamordowaną kochanką, skoro najpewniej to on by ją pozbawił życia?
- Potrzebuję, żebyś miał na kogoś oko - powiedział cicho, nie spuszczając wzroku z tych dużych, brązowych oczu. Przykuwały jego uwagę, bo w Londynie nie były tak popularne, jak mógłby się człowiek spodziewać. Większość ludzi tutaj miała przeróżne wariacje niebieskiego, które rozbijały się o inne odcienie tegoż koloru w tęczówkach. Tworzyły fantazyjne, piękne i unikatowe wzory, ale w gruncie rzeczy były dość... Popularne. Albo po prostu do tej pory nie rozmawiał z nikim o brązowych ślepiach na tyle długo, by im się przyjrzeć? - Leon Harris. Czasem pojawia się na Nokturnie, żeby kupić lub opchnąć eliksiry oraz nasiona rzadkich, niekoniecznie legalnych według Ministerstwa ziół.
Lestrange leniwym ruchem sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, na moment odpuszczając Cainowi badanie jego oczu. I tak za dużo nie mógł podziwiać, było zbyt ciemno, a Fawley mu nie ułatwiał sprawy, rozsiewając wszędzie siwy dym. Na stole pojawił się niewielki mieszek. W środku były same galeony. Konkretnie 10 sztuk. Lestrange odsunął szklanki piwa miękkim ruchem. Wiadomym było, że nie tkną tego, co było w szkle: ani on, ani Cain. A one tylko zawadzały.
- Byłoby nieuczciwe, gdyby pan Harris zerwał zawartą ze mną umowę na wyłączność. A ja byłbym zobowiązany, gdyby ktoś mi powiedział, jeżeli taka sytuacja miałaby miejsce - powiedział, przesuwając woreczek w stronę Caina. - I jeszcze jedno. Bardzo bym chciał wiedzieć, kim dla niego jest Martha, o której napomknął mi kilka dni temu.
Uśmiechnął się niewinnie, tak jak tylko niewinnie mógł uśmiechać się człowiek, który prosi drugą osobę o to, by miała kogoś na oku i dowiedziała się, kim jest pewna szczególna dziewczyna w jego życiu. Uśmiech ten obejmował usta, lecz nie sięgał stalowoszarych oczu, które błyszczały teraz w świetle świec, chociaż sprawiały wrażenie lodowato zimnych.
- Pieniądze są twoje niezależnie od tego, jaki numer wywinie Harris - zaznaczył, żeby przypadkiem Cain nie pomyślał, że od tego może zależeć zapłata. Nie, Rodolphus chciał po prostu się upewnić, że Leon nie jest aż tak skończonym kretynem, za jakiego go miał. No i musiał się dowiedzieć, kim jest Martha, żeby móc być bardziej przekonującym przy następnym spotkaniu. - A za dwa tygodnie dostaniesz kolejny mieszek. Nie mógłbym pozwolić, żeby ktokolwiek z rodziny Cassandry chociażby odczuł wrażenie, że próbuję nie być słowny.
Na samo imię Cassandry coś w jego oku błysnęło. Co to jednak było - ciężko stwierdzić. Sympatia? A może nienawiść? Sam Rodolphus tego nie wiedział. Dużo tej babie zawdzięczał, ale i dużo stracił. Miał wrażenie, że wtedy w Mauzoleum zabrała resztki jego duszy i faktycznie tam umarł pod koniec sierpnia.
the horror and the wild
But the half part sees what the other half's got
Sometimes I feel like I'd rather just rot
Wysoki, bo mierzący 185 cm wzrostu, smukły, o długiej twarzy zwykle przekornie uśmiechniętej — Cain w wielu aspektach przypomina gentlemana, w pozostałych sępa. Niemal zawsze otulają go proste, eleganckie czernie, ciemne, antracytowe włosy nosi sczesane z czoła, palce zdobi obrączkami z białego złota oraz srebrnym sygnetem z okrągłym obsydianem. Łatwo odnaleźć w tłumie ślady jego obecności — cierpki zapach papierosów, kadzideł i mocnych, piżmowych perfum oraz przedziwny chłód, zupełnie jakby minął cię właśnie duch. Gdy mówi, jego niski głos brzmi uprzejmie, choć przebrzmiewa w nim nuta protekcjonalizmu, a nieco bezczelne spojrzenie ciemnobrązowych oczu zdaje się tkwić w tobie jak sztylet.

Cain Fawley
#6
18.02.2025, 01:58  ✶  
Kilka chwil przyglądał się marchewkowej końcówce papierosa. Ulubione Caina. Drogi tytoń i kremowa bibuła zakończona miedzianą żyłką. Jego brat miał słabość do wszystkiego, co ładne, bez względu na praktyczność czy cenę – kiepska cecha u oszusta z Nokturnu i jeszcze gorsza u człowieka, który żył praktycznie wyłącznie nocami i lubił spędzać część z nich w ciemnych zaułkach. Abel natomiast cenił prostotę. Czarną kawę, tanie papierosy, ludzi, którzy jasno mówili, czego potrzebują, zanim wyciągną rękę. Abel chciał wiedzieć, na czym stoi, jego brat zaś lubił półśrodki i półsłówka, uśmiechy, które nigdy nie miały tylko jednego znaczenia, gry, które niewiele miały wspólnego ze sprytem, a wiele z głupią potrzebą ciągłej zabawy. Abel czuł ciężar bliźniaka także teraz – na ramionach tego ciała, które mieli dzielić, ale w którym musiał się kurczyć jak dziecko zapędzone w kąt pokoju. Koszula, którą Cain dziś założył, drapała go w kark, kilka niedokładnie szczesanych włosów wpadało mu do oczu, a w tyle głowy znajomy, tępy ból przypominał o wczorajszej, nieprzespanej nocy. Niektóre złe decyzje jego brata przypominały okrutnie odroczone kary.

Przechylił lekko głowę, przyglądając się mężczyźnie z zaskakującą ufnością, parą rozjaśnionych oczu, jak gdyby jego nagłe, skonfundowane pytanie, które padło między nimi, sprawiło, że Rodolphus wydał mu się jeszcze młodszy. Abel zamrugał, widocznie rozbawiony, a uśmiech stał się szerszy, odsłaniając wąską przerwę między przednimi zębami. Zaciągnął się papierosem, szukając odpowiedzi. Mógłby mu naturalnie wytłumaczyć głupotę ludzkiego sumienia i fakt, że ludzie rzadko bywali po prostu mordercami. Lestrange wszystko to już jednak wiedział.

– Bo z żywą skończyły się już tematy.

Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, obaj uśmiechnięci na swoje własne, specyficzne sposoby. Szukał zwątpienia w spojrzeniu Rodolphusa, jakiejś rysy na gładkiej powierzchni, typowej ludziom jego pokroju, chłodnej w podobny sposób, jak chłodna bywała porcelana albo polerowane kamienie. Abel zapragnął wyciągnąć dłoń i palcem wskazującym wytyczyć linię biegnącą od ciemnej linii włosów aż po elegancko zakończony podbródek – linię, w której pan Lestrange mógłby pęc jak wyjątkowo ładna filiżanka.

– Leon Harris – powtórzył ciszej, pozwalając imieniu przekręcić się na języku jak kryształek anyżowego cukierka. Próbował przypomnieć sobie, czy zna ofiarę swojego zleceniodawcy, człowieka z ziemią za paznokciami.

Przytaknął delikatnie, z zainteresowaniem obserwując, jak dłoń mężczyzny sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki. Leniwie, spokojnie, z dziwną gracją kogoś, kto przywykł do przekładania monet między palcami. Abel chwycił mieszek ze zobojętniałą manierą, choć nawet teraz czuł łapczywość swojego bliźniaka klejącą się do wnętrza jego dłoni. Dziesięć galeonów. Podniósł spojrzenie na rozmówcę, uprzejmie zadowolony.

– Ach, tak – zaczął miękko, pochylając się w jego stronę tak, by zabrać mu kilka kolejnych cali osobistej przestrzeni. – Lojalność i uczciwość są na Nokturnie wszystkim. – Uśmiechnął się szerzej, chowając woreczek do wewnętrznej kieszeni prochowca. Prawie ironizował, nie do końca, była w tym bowiem jakaś urocza, przewrotna prawda. Wśród przestępców lojalność była wszak ostatnim objawem boskości. – Rozumiem, że nie chciałbyś, żeby biednej Marthcie stała się jakakolwiek krzywda? – jego głos był swobodny i lekki, barwa przypominająca głos kogoś, kto cieszy się widokiem przyjaciela. Ton, którego nauczył się od Caina, mimowolnie obserwując podobne infekcje jego oczami. Wiedział, że ludzie albo uważali jego brata za ujmującego, albo za niepokojącego – oba spostrzeżenia dawały przewagę w sytuacjach takich jak ta. – Londyn to ostatnio niebezpieczne miejsce.

Rodolphus miał jeden z tych uśmiechów, które nie sięgały oczu – wzorowo skrojony, niemal zbyt równy. Abel pomyślał, iż jest to na swój sposób imponujące – on sam potrafił uśmiechać się jedynie na sposoby, których nauczył go brat, Cain był natomiast tworem o zupełnie innych krawędziach niż te, którymi zdawał rysować się Lestrange. Rodolphus był człowiekiem interesów, być może nawet poza ich małym spotkaniem, być może nawet poza swoją chłodną postawą i ładnym, metalicznym spojrzeniem. I chyba dlatego właśnie Abla tak zdziwiło wspomnienie Cassandry. Nie dlatego, iż wątpiłby, że ta zadawała się z ludźmi jego pokroju (zadawała się bez przerwy, było to raczej oczywiste), a raczej dlatego, iż zapomniał już, że jego nazwisko mogło nosić za sobą coś poza podejrzliwością. Zapomniał chyba, że rodzinne znajomości mogłyby kiedykolwiek pomóc mu gdzieś na powierzchni. Na dźwięk jej imienia prychnął więc z rozbawieniem, niemal poza wolą, zupełnie niespodziewanie.

– Przekażę jej – oznajmił, chowając śmiech za zębami. – Rozsądnie zresztą, podobno rodzice starszą Fawleyami kłamliwe dzieci. - Znów przechylił głowę, spoglądając na niego z zainteresowaniem. – Zgaduję, że wolałbyś nie obudzić się w nocy do widoku mnie z nożycami nad twoim łóżkiem…
Syn koleżanki twojej starej
We don't have to talk, We don't have to dance, We don't have to smile, We don't have to make friends
Ma czarne jak smoła włosy, zwykle zaczesane do tyłu, i nienaturalnie jasnoszare, przenikliwe oczy. Wyróżnia go blada cera i uprzejmy uśmiech błąkający się na ustach, który jednak nigdy nie ma odzwierciedlenia w oczach, oraz wysoki wzrost (190 cm). Jest zawsze porządnie ubrany w ciuchy z najlepszego materiału - nieważne gdzie aktualnie się znajduje i co robi. Na palcu serdecznym prawej ręki nosi duży sygnet z głową węża.

Rodolphus Lestrange
#7
24.02.2025, 14:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.07.2025, 13:01 przez Rodolphus Lestrange.)  
Usłyszawszy odpowiedź, zagadkową a prostą jednocześnie, zabębnił opuszkami palców w blat stolika. Milczał, przetrawiając tę informację. Z żywą skończyły się tematy do rozmów... Bystro zerknął na Caina, jakby coś chodziło mu po głowie.
- Martwi mają do powiedzenia więcej niż żywi? - zapytał niby mimochodem, nie licząc nawet na jasną, logiczną odpowiedź. Podejrzewał że owszem, być może: martwi mieli o wiele więcej do powiedzenia, gdyby ktokolwiek ośmielił się wyciągnąć ich z odmętów Limbo. Wystarczyło chociażby porozmawiać z Victorią, która technicznie rzecz biorąc nie była martwa, ale udało jej się wejść i wyjść z Limbo.

Jeżeli w jakikolwiek sposób Fawley próbował sprawić, że Lestrange poczułby się nieswojo przez zmniejszenie dystansu i zabranie kilka cennych cali jego przestrzeni osobistej, to niestety mężczyzna musiał obejść się smakiem. Sam był zbyt dobry w tę grę, by pozwolić sobie w tej chwili na coś więcej niż przesunięcie wzrokiem po twarzy swojego rozmówcy.
- Oczywiście. Wszystko co robię, jest podyktowane troską o osoby, z którymi współpracuję - nie musiał nawet kłamać - bo to, co mówił, było najprawdziwszą prawdą. Sęk w tym jednak, że to nie o Harrisa w tej chwili chodziło, a o osoby z organizacji, dla której działał. Chronił w tym momencie nie tylko siebie, ale przede wszystkim interesy Czarnego Pana. - Nie chciałbym, by Leon musiał się martwić o tak ważną dla siebie osobę. Dzięki temu będzie mógł w całości skupić się na naszym zamówieniu.
Na jego usta wpłynął butny, nieco kpiący uśmiech. Owszem, Londyn to nie było ostatnio bezpieczne miejsce: jednak nie przez męty z Nokturnu a przez ludzi jego pokroju. Osoby, które miały siać chaos, podżegać do buntu i sprawiać, by każdy patrzył na każdego wilkiem. Prześlizgiwał się między oparami zaufania i podjudzał tych, których uznał za ciekawych, by potem wykorzystać ich do własnych celów, rozwalając przy okazji relacje rodzinne w drobny mak.
- Ominęły mnie te szantaże, gdy byłem młodszy i nie chciałem się słuchać rodziców - odpowiedział z rozbawieniem, lekko wzruszając ramionami. - Chociaż nie przypominam sobie, by ktokolwiek w mojej rodzinie straszył nieposłuszne dzieci Fawleyami, którzy mają niespełnione fryzjerskie ambicje.
O nie, groźby w tym stylu nie były częścią jego rodziny. Głównie dlatego, że już w bardzo młodym wieku nauczył się kłamać tak, by rodzice uważali, iż nie ma wolnej woli i jest im całkowicie podporządkowany. Była to prawda, chociaż częściowa. Ojciec wybrał dla niego taką a nie inną ścieżkę, to on pociągał za sznurki przez większość jego życia. I nawet jeżeli Rodolphus uważał, że rozegrał mistrzowską partię szachową, to był w błędzie.
- Skąd pewność, że w ogóle dotarłbyś do krawędzi mojego łóżka? - Rodolphus miał przygotowanych wiele uśmiechów. Ten jednak, delikatny i leciutki, nie krył za sobą fałszu. Był szczerze zainteresowany odpowiedzią i rozbawiony wizją tego, że otworzyłby oczy, a nad nim stałby Cain z nożycami.

Po wymianie uprzejmości i przyjęciu zlecenia, Lestrange kiwnął Cainowi głową i ulotnił się z baru, nie chcąc przebywać w takim miejscu dłużej, niż to było konieczne.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Cain Fawley (1666), Rodolphus Lestrange (2529)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa