• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[9.09.1972] Beat it

[9.09.1972] Beat it
Leśna powsinoga
Może lew jest silniejszy od wilka, ale wilka nigdy nie widziałem w cyrku.
Niewysoka, mierząca około 155 cm. Ma wysportowaną sylwetkę i gibki chód, zdradzający że dużą część czasu poświęca na aktywność fizyczną. Faye ma brązowe włosy, mieniące się rudością w świetle słonecznym, oraz jasnobrązowe oczy. Usta są wiecznie rozciągnięte w uśmiechu, a nosek zadarty.

Faye Travers
#1
04.04.2025, 12:10  ✶  
9 września 1972
Przed spotkaniem z Leviathanem

Faye nie była nigdy specjalnie znana w Londynie, głównie za sprawą tego, że większość swojego życia spędziła poza nim. Poza Anglią, poza krajem, poza wyspami. Ale nie mogła powiedzieć, by nie odcisnęła na historii tego miasta swojego maleńkiego piętna. Przede wszystkim za sprawą Hogwartu - większość czarodziejów w jej wieku, z jej roku, ją kojarzyło. Dodatkowo całkiem niedawno wróciła na stałe do Anglii i być może co prawda nie mieszkała w Londynie, ale dość często się tu pojawiała. W Dolinie Godryka może i niekoniecznie ją kojarzono, ale starała się żyć z sąsiadami w zgodzie - nigdy też nie ukrywała swojego nazwiska, wierząc że to nie pochodzenie determinuje to, jacy ludzie są.

I to chyba był jej błąd, bo gdy aportowała się na Horyzontalnej, nie przyszło jej do głowy, że ta wizyta może okazać się kolejną cegiełką do najgorszy miesiąc w moim życiu. Ale od początku, bo zaraz będzie tu większy chaos niż podczas całej Spalonej Nocy.

Gdy Faye aportowała się na Horyzontalną, przeraziło ją kilka rzeczy. Po pierwsze: skala zniszczeń. To nie tak, że cała ulica spłonęła, ale pierwszy raz w życiu kobieta widziała tyle rozwalonych kamienic. Nie wierzyła, że to było dzieło naturalnego ognia - podejrzewała, że Śmierciożercy użyli magii oraz być może zwierzęcych komponentów, by osiągnąć taki efekt. Nadpalone, stopione kamienie, stopione lub wybite szyby, no i ten smród... Zarówno w popiele, który spadał na nią w nocy 8 września, jak i dymie, który spowił cały Londyn, nie było nic naturalnego. Kryła się tam magia, ta niszczycielska, zła - czarna jak dusza tego, który za to odpowiadał. Do tej pory Faye odrobinę nie wierzyła w to, co słyszała o tym, który zwał się Czarnym Panem. Nie wierzyła, że jest zdolny do takich ruchów. Owszem, doszły do niej słuchy na temat tego, co się stało podczas Beltane, ale to było niczym w porównaniu do tego, co widziała tej nocy. Skala zgonów, cierpienia i brutalnej przemocy była wprost niewyobrażalna. Nie sądziła do tej pory, że ktokolwiek byłby do tego zdolny. To była maleńka ryska na jej światopoglądzie, która być może kiedyś doprowadzi do zmiany postrzegania przez nią świata.

Po drugie: smród. Smród był tak niewyobrażalny, że dla jej nosa niemal zabójczy. Było w tej woni coś złowieszczego, a jej nozdrza wyłapywały swąd włosów oraz ciał. Odór był tak potężny, że oczy kobiety same zaczynały szczypać i łzawić, kompletnie niekontrolowanie. Po trzecie: gruzy. Przedzieranie się przez Horyzontalną przypominało pojebany bieg z przeszkodami. Zupełnie tak, jakby ktoś celowo je poprzestawiał tak, by utrudniać ludziom poruszanie się. I chociaż nie podejrzewała, by Śmierciożercy na to wpadli, to jej umysł zaczynał podsuwać jej kolejne dziwne, nieprawdopodobne scenariusze.

Ludzie już nie potrzebowali pomocy medycznej - ci, którzy byli najbardziej potrzebujący, znajdowali się w Mungu oraz zapewne punktach polowych. Nie byli już na ulicy, nie wyciągali nadpalonych dłoni w kierunku przechodniów. Było południe, wszystko powoli się uspokajało, lecz strach i groza wciąż nie odpuszczały. A być może, kto wie, przybierały wręcz na sile? Teraz, w świetle dnia, wszystko wydawało się jeszcze bardziej przerażające.

Faye słyszała płacz ludzi i ciche rozmowy, jakby wszyscy bali się podnieść głos. Mijali ją brygadziści, mijali zmęczeni aurorzy i uzdrowiciele. Wszyscy byli tak samo zmęczeni i brudni jak ona sama. Nie wyróżniała się specjalnie wśród tego niewielkiego tłumku - ona również oberwała, została osmolona i wytarzana w popiele oraz węglu. Szła dalej, ostrożnie, zaciskając palce na różdżce, która spoczywała w jej kieszeni. Obserwowała otoczenie z rosnącym przerażeniem, dopóki ktoś nie krzyknął. Chyba w jej kierunku.
- To wasza wina! - z początku nie zwróciła na to uwagi, bo przecież to nie była jej wina. Nie miała z tym pożarem nic wspólnego. Ba, sama ucierpiała, chociaż nie była tak poobijana, jak niektórzy. A jednak coś w jej sercu drgnęło, gdy usłyszała te słowa. Czy ten mężczyzna mówił do niej? Traversówna odwróciła się w stronę, z której dobiegł okrzyk, marszcząc brwi. - Tak, wy! Plugawe, czystokrwiste gówna, które uważają się za lepszych od innych!
Tego było za wiele - na pewno mówił do niej. Ale przecież ona NIC nie zrobiła! Faye puściła różdżkę i uniosła dłonie w obronnym geście.
- Pan mnie chyba z kimś myli, nawet tu nie mieszkam, ja...
- Nie poznajesz mnie, szmato? - zasyczał, a Faye dostrzegła w jego oczach czystą, nieskrępowaną niczym nienawiść. Ale miał rację: nie poznawała go. Był brudny od sadzy, miał gęstą brodę i szaleństwo w oczach. Czy to mógł być ten bezdomny, którego spotkała na początku września? Nie, chyba nie... Tamten był wyższy. Traversówna uśmiechnęła się niepewnie, nie wiedząc co na to odpowiedzieć. I to był kolejny jej błąd, bo w oczach faceta pojawiła się prawdziwa furia. - Hogwart. Uwzięłaś się na mnie, pamiętasz, pani PREFEKT?
Nieznajomy zacisnął dłoń na metalowym wiadrze, które niósł. Nie zwróciła z początku na nie uwagi, ale teraz wydało jej się całkiem niebezpieczną bronią. Faye zmrużyła nieco oczy, robiąc maleńki krok w tył.
- Jeżeli coś zrobiłam ci kilkanaście lat temu... To przepraszam - powiedziała, nie wiedząc w zasadzie jak ma teraz się bronić. Typ wyglądał tak, że jakby sięgnęła po różdżkę, to by ją zaatakował z marszu. Mogła więc tylko przyjąć obronną postawę, by pokazać mu, że nie ma złych zamiarów. Szkoda jednak, że go jej zamiary wcale nie obchodziły.

Mężczyzna najpierw prychnął, a potem splunął na ziemię.
- Zawsze pozowałaś na taką dobrą i miłą, kochaną, ale ja was znam. Uwzięłaś się tylko dlatego, że moi rodzice są mugolami - powiedział, robiąc krok w jej kierunku. Faye zamrugała, zaskoczona tymi oskarżeniami. To nie tak, że kochała mugoli, ale też nie było tak, że ich nienawidziła. O czym on, na but Merlina, pierdolił?
- Mylisz mnie z kimś, ja nigdy...
- Zamknij się! - wrzasnął, a potem skoczył. Skoczył w jej kierunku ale nie po to, by ją powalić na ziemię. Wylał na nią zawartość tego, co miał w kuble.

Faye odruchowo zasłoniła się i odwróciła bokiem, nie wiedząc co jest w środku. Mocz? Kamienie? Woda? A może jakiś żrący kwas? Nie miała czasu nad tym rozmyślać: dziwna ciecz już spływała po części jej włosów, ubraniu i skórze. Oberwały głównie ręce i ciuchy, ale krople czerwieni pojawiły się także na jej twarzy. Czy to... Czy to była krew?
- Ej, ty! - jakaś kobieta, będąca świadkiem tego, co się wydarzyło, uniosła różdżkę. Agresor wypuścił wiadro z ręki i zaczął uciekać, zostawiając Faye w stanie głębokiej konsternacji. - Panienko, nic ci nie jest?
Kobieta była od niej starsza. Mogłaby być jej matką. Faye uniosła głowę, wyjrzała zza ramion, ciasno oplatających jej głowę. Spojrzała na czerwone dłonie. Gdyby nie to, że nie czuła na sobie zapachu krwi pomyślałaby, że to właśnie jucha.
- Ja... Chyba nie - powiedziała cicho, patrząc na czerwień, malującą się na jej dłoniach. Kobieta podała jej chustkę, brudną od sadzy, lecz gdy Faye próbowała zmyć farbę: to nie działało. Przeciwnie, zrobiło więcej złego niż dobrego, bo teraz do czerwieni doszła czerń. - Dziękuję. Nie znam go, nie pamiętam... Mówił, że byłam dla niego niemiła w szkole, ale to było tak dawno temu. Nie wiem.
Nie przypominała sobie ŻADNEJ sytuacji, w której na kogokolwiek by się uwzięła. Podejrzewała, że po prostu wykonywała swoje obowiązki prefekta, a ten ktoś wypaczył swoim postrzeganiem świata jej intencje. Ona przecież nie była zła: nawet teraz, gdy została oblana farbą, nie miała mu tego za złe.

Bał się, tak jak bali się oni wszyscy. Jak mogła się na niego gniewać? Jej rodzina nie była dobra: wiedziała to. Miała brata, który był zimny jak lód. Ojca, który potrafił bić. Matkę, która była wyniosła. Byli zdystansowani, a ich poglądy dotyczące czystej krwi nigdy nie były tajemnicą. Ba, gdy ona dostała się do Gryffindoru nie Slytherinu, to dopiero była tragedia. Była zakałą rodziny, praktycznie wyklętą gówniarą, a teraz najwyraźniej społeczeństwo również postanowiło ją wykląć - i to tylko dlatego, że miała na nazwisko tak, jak miała.

To bolało i było bardzo, bardzo niesprawiedliwe. Faye poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Kobieta, chyba rozumiejąc to, co się z nią działo, poklepała ją po ramieniu.
- Masz kogoś, z kim mogłabyś porozmawiać? - zapytała z troską, chowając różdżkę. Faye pokręciła głową.
- Tak, dziękuję. Właśnie... właśnie do niego idę. Dziękuję za pomoc - uścisnęłaby ją lub jej rękę, ale nie chciała jej pobrudzić farbą. Dlatego posłała nieznajomej lekki uśmiech, zanim nie ruszyła dalej: na Nokturn. Martwiła się coraz bardziej o Maddoxa, a na dodatek zaczynała się martwić o brata. Podejrzewała, że całe Ministerstwo zostało postawione na nogi, w tym również i Nicholas. Zastanawiała się także, czy ze Scarlett wszystko w porządku, ale nie miała pojęcia gdzie ona mieszka. A nie mogła przecież biegać po Londynie i jej szukać. Zdecydowała, że wyśle sowę jak tylko wróci do domu, ale najpierw... Najpierw Rejwach i Woody, z którym poszukają Maddoxa. A potem Nicholas. Dopiero potem wyśle sowę - po drodze minęła zgliszcza miejsc, w których można było wysyłać listy, nie chciała nawet wyobrażać sobie, jak wyglądał urząd pocztowy.

Gdy przechodziła z Horyzontalnej na Nokturn, czuła nieprzyjemne spojrzenia. Zwracała na siebie uwagę, ale jej to nie obchodziło. Nie pomyślała nawet o tym, by zmyć z siebie farbę magią: miała teraz dużo większe zmartwienia na głowie, a brud jej nigdy nie przeszkadzał. I jak Matkę kochała, nawet nie podejrzewała, że zamiast do Rejwachu, trafi zaraz prosto w szpony Leviathana, który był odpowiedzialny za to, co się stało z panią Poppy i Londynem.

wiadomość pozafabularna
Zrealizowana kość piętra: klik

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Faye Travers (1553)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa