Maida Vale
Noc sprzyjała wędrówkom.
Czuł, że musi lepiej poznać to miasto, jeśli miał na nim żerować, pardon prowadzić prace detektywistyczną. Nie chciał zajmować czasu swojej towarzyszce, twardej pani detektyw Rosewood, zaraz po zmroku wybierał się więc na te przechadzki samotnie, a teraz, gdy czarodzieje i mugole bardzo powoli podnosili się po pożarze, był to wręcz idealny moment, by poobserwować ich działania bez ściągania na siebie nadmiernej uwagi. Prawie jak patrzenie na mrówki, które zaczynają odbudowywać swój kopiec po tragedii wsadzonego w niego bardzo zajadle kija.
A więc spacerował, oglądał zgliszcza, oglądał prace, które przeciągały się do późnych godzin wieczornych.
W końcu też jego nogi poprowadziły go tam. Jedna z bram była wyłamana, a dostrzegłszy ślicznotki, które skrywała antymugolska iluzja i słusznych rozmiarów ogrodzenie, nie potrafił... nie podejść i z zaciekawieniem wyciągnąć swoją szyję ku kwiatom, które oczywiście nie dorównywały urodzi jego krzewom, ale mogły konkurować o zaszczytne drugie miejsce.
Przygryzł wargę przez moment się wahając. Obiecał swojej biznesowej wampirzej partnerce nie ściągać na siebie zbędnej uwagi, z resztą podobne obietnice składał liderce tutejszego zgromadzenia nieśmiertelnych pijawek. Z założenia nie był istotą praworządną, jednak pobyt niemal dwóch wieków w wampirzym więzieniu skutecznie zniechęcał do jakiejkolwiek recydywy. Gabriel zwyczajnie nie był pewien, czy poradziłby sobie w takim zamknięciu choćby dzień dłużej. I nawet jeśli przed tygodniem pragnął ostatni raz spojrzeć w słońce i rozpierzchnąć się popiołem po swoim martwym ogrodzie, to teraz idea jakiejkolwiek kary ograniczającej jego wolność była wyjątkowo nieprzyjemna.
A jednak róże kusiły, hipnotyzowały barwą i wonią. Ogród, tajemniczy ogród czekał na eksplorację i uwielbienie.
Mężczyzna stanął więc w bramie, nieco poddając się konserwatywnej konwencji, wymuszającej według legend na nieśmiertelnych imiennego zaproszenia. Przeczesał dłońmi przydługie włosy układające się miękką falą, poprawił czarny długi płaszcz, nieco dramatyczny jak na mugolską modę, wciąż jednak wpasowujący się nazbyt dobrze w modę czarodziejską.
Wtem wrażliwe zmysły usłyszały kroki. Napiął się nieznacznie, przypomniał o udawanym oddechu. Wokół panował półmrok, nie chciał jednak kogoś nazbyt wystraszyć swoją obecnością, licząc, że może z gardła ów osoby padną słowa zaproszenia. Tylko tyle i aż tyle. Syreni śpiew kwiatów nie wystarczył by pchnąć go w objęcia tej tchnącej magią przestrzeni.