22.07.2025, 10:21 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.07.2025, 13:30 przez Brenna Longbottom.)
Może nawet spytałaby o całą historię, obejmującą włamania, udawanie małżeństwa i kąpanie się w basenie przy eleganckich gościach, gdyby nie rozpraszały jej inne rzeczy – jak drzewa, które mogły zaraz spróbować ich zeżreć.
– Piasek? Co jest złego w piasku? – rzuciła zamiast tego, trochę nieuważnie, skupiona chwilowo na spoglądaniu na najbliższe pnie, dopóki te nie zaczęły wyglądać znowu normalnie. A nie jakby miały kogoś zaraz połknąć albo jakby już kogoś połknął i ten ktoś spoglądał na nich z twarzą porośniętą korą, zastygłą w wyrazie wiecznego cierpienia. Odetchnęła, gdy las wokół zaczął wyglądać względnie normalnie… i nawet kiedy jej noga nagle poleciała w pustkę, zdołała w ostatniej chwili odzyskać na krawędzi jaru równowagę tak, by nie wpaść do środka.
Mgła rozproszyła się, ujawniając dziurę w ziemi, pełną korzeni najbliższej rosnących drzew.
– Mają, ale dlaczego mieliby odmawiać lunchu od kogoś innego? Zresztą, jak już przygotowuję dla siebie, to zawsze wrzucam za dużo, no i nigdy nie robię niczego wielkiego, bo poza sałatkami, kanapkami i kurczakiem to wiele nie umiem, a czasem coś kupuję u Nory – odparła, chociaż sprawa była tutaj bardziej skomplikowana. Alek na przykład był pracoholikiem, a poza tym miał skłonności do oddawania swojego jedzenia innym. Taka Millie z kolei w ogóle nie chciała jeść, jeśli się jej nie podsunęło tegoż jedzenia i nie patrzyło wielkimi oczyma, tak że głupio było jej nie zjeść. Poza tym w pewnym sensie dla Brenny takie drobiazgi były po prostu sposobem na wyrażanie przywiązania. – Wiesz co? Ten skarabeusz chyba naprawdę działa. Byliśmy w Zagajniku Zaklętych Drzew i żadne nie próbowało nas zeżreć. I teraz żadne z nas nawet nie wpadło do tego dołu – oświadczyła pogodnie, wpatrując się w ciemne dno jaru.
Jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że że gdyby uniosła głowę, w świetle powoli zachodzącego słońca zobaczyłaby wijącą się ścieżkę wiodącą na rozstaje dróg. I że gdyby przyjrzała się dokładnie wierzbie, która tam rosła, dostrzegłaby pozostałości po ludzkich kościach, zwisające z jednej z najwyższych gałęzi. Nie znała jednak tego miejsca, a cienie i migotliwe światło zmierzchu sprawiały, że z daleka nie wyłapała jeszcze oznak świadczących o tym, że szybko oddalając się od zagajnika zbliżyli się do kolejnego nawiedzonego obszaru w Lesie Wisielców.
– Piasek? Co jest złego w piasku? – rzuciła zamiast tego, trochę nieuważnie, skupiona chwilowo na spoglądaniu na najbliższe pnie, dopóki te nie zaczęły wyglądać znowu normalnie. A nie jakby miały kogoś zaraz połknąć albo jakby już kogoś połknął i ten ktoś spoglądał na nich z twarzą porośniętą korą, zastygłą w wyrazie wiecznego cierpienia. Odetchnęła, gdy las wokół zaczął wyglądać względnie normalnie… i nawet kiedy jej noga nagle poleciała w pustkę, zdołała w ostatniej chwili odzyskać na krawędzi jaru równowagę tak, by nie wpaść do środka.
Mgła rozproszyła się, ujawniając dziurę w ziemi, pełną korzeni najbliższej rosnących drzew.
– Mają, ale dlaczego mieliby odmawiać lunchu od kogoś innego? Zresztą, jak już przygotowuję dla siebie, to zawsze wrzucam za dużo, no i nigdy nie robię niczego wielkiego, bo poza sałatkami, kanapkami i kurczakiem to wiele nie umiem, a czasem coś kupuję u Nory – odparła, chociaż sprawa była tutaj bardziej skomplikowana. Alek na przykład był pracoholikiem, a poza tym miał skłonności do oddawania swojego jedzenia innym. Taka Millie z kolei w ogóle nie chciała jeść, jeśli się jej nie podsunęło tegoż jedzenia i nie patrzyło wielkimi oczyma, tak że głupio było jej nie zjeść. Poza tym w pewnym sensie dla Brenny takie drobiazgi były po prostu sposobem na wyrażanie przywiązania. – Wiesz co? Ten skarabeusz chyba naprawdę działa. Byliśmy w Zagajniku Zaklętych Drzew i żadne nie próbowało nas zeżreć. I teraz żadne z nas nawet nie wpadło do tego dołu – oświadczyła pogodnie, wpatrując się w ciemne dno jaru.
Jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że że gdyby uniosła głowę, w świetle powoli zachodzącego słońca zobaczyłaby wijącą się ścieżkę wiodącą na rozstaje dróg. I że gdyby przyjrzała się dokładnie wierzbie, która tam rosła, dostrzegłaby pozostałości po ludzkich kościach, zwisające z jednej z najwyższych gałęzi. Nie znała jednak tego miejsca, a cienie i migotliwe światło zmierzchu sprawiały, że z daleka nie wyłapała jeszcze oznak świadczących o tym, że szybko oddalając się od zagajnika zbliżyli się do kolejnego nawiedzonego obszaru w Lesie Wisielców.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.