• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[Maj 1969, Lazarus & Sam] Na twardych korzeniach ślisko, na mchu głęboko i miękko

[Maj 1969, Lazarus & Sam] Na twardych korzeniach ślisko, na mchu głęboko i miękko
broken one
Chudy jak wypłata i długi jak miesiąc (187cm). Eteryczna uroda Lovegoodów rozwodniona mugolską pospolitością. Rude włosy domagające się fryzjera, broda domagająca się brzytwy, której starym zwyczajem nie posiada w domu. Jasnozielone oczy. Ubrany zwykle w proste szaty, czarne, lub w stonowanych barwach, skrojone tak, by nie krępowały ruchów.

Lazarus Lovegood
#11
28.07.2025, 14:59  ✶  
- Jestem… byłem archeologiem - poprawił się, bo przecież zostawił tamto życie za sobą - Badałem starożytne ruiny i grobowce. Pozostałości wikingów, druidów. Wczesnośredniowieczne budowle czarodziejów. Artefakty, znaleziska. Zajmowałem się wykrywaniem i zdejmowaniem klątw, którymi mogłyby być obłożone, tak, żeby mój zespół mógł je bezpiecznie zbadać.

Domostwo pachniało kurzem, ale i świeżym drewnem, jak nowy budynek, którym z pewnością nie było. I jeszcze… zwierzętami? Obcy - nadal nie znali nawzajem swoich imion - podał mu drewniany kubek. Lazarus napił się, bardzo ostrożnie, minimalizując kontakt ust z drewnem. Do wytrzymania.
A potem gospodarz rozpoczął swój wywód.
Lovegood słuchał z zainteresowaniem. On też wybrał się zimą do lasu. Nie dbał wtedy o niebezpieczeństwo, potrzebował tylko odosobnionego miejsca, by umrzeć.
Teraz… nie chciał umrzeć. Chciałby zobaczyć te “kręgi, pamiątki po druidach i takie tam…”. Złapał się na tym, że czuje młodzieńczą ekscytację na myśl o pająku wielkości niedźwiedzia. Taki to musi dopiero strydulować!

Szarpnęła nim nieuświadomiona tęsknota do koczowania w głuszy, wciskania się w ciasne, pachnące wilgocią korytarze. Dotykania jako pierwszy przedmiotów i powierzchni, które nie pamiętały już ludzkich rąk. Zdumiewające, bo pozornie przeszczep na urzędowy grunt się udał. Bolesne, bo przecież był nieodwracalny. Lazarus Lovegood nie mógł prowadzić ekspedycji archeologicznej. Nie mógł wziąć na siebie odpowiedzialności za jej bezpieczeństwo. Wciąż... Nieświadomie uśmiechnął się do siebie, do opowieści, może do rozmówcy, uśmiechem, w którym było ciepło i nostalgia, i trochę smutku.

- Mieszkasz w pięknej i ciekawej okolicy. Przypomina mi… czasy mojej młodości. Tak dawno nie miałem okazji odwiedzić tak starej i pełnej tajemnic kniei. Chciałbym ją poznać… bliżej - wyznał szczerze, śmiałe życzenie, ale opuścił nieco gardę, czuł się niespodziewanie swobodnie w tym nietypowym otoczeniu i towarzystwie, i niemal wierzył już w to, że drugi mężczyzna nie oczekuje od niego żadnych międzyludzkich sztuczek - okolicę, nie całą knieję - doprecyzował, bo choć nie był przesądny, to jakoś nie na miejscu było wygłaszać aż tak aroganckie ambicje.

Czy nie wyglądał na potrzebującego pomocy?
Chciałbym uciec ze swojego życia.
Nie w niebyt, tym razem, więc może faktycznie nie potrzebował. W przyszłym tygodniu miał zakończyć leczenie. Wrócić do domu. Do pracy.
Lazarus wyjrzał przez drzwi chatki, przez które było widać fragment obejścia, wtopionego w las, jak coś, co wyrosło tu naturalnie, a nie jak wytwór ludzki.
A czy ty masz w ogóle dom, Lazarusie?

Leki sprawiały przynajmniej, że głos w głowie łagodniał.

- Póki co nie wpadłem w żadne niebezpieczne krzaki, a pola zakłóceń magicznych raczej byłbym w stanie rozpoznać. Więc może faktycznie… nie potrzebuję pomocy - powiedział w zamyśleniu, ignorując niewygodne pytanie pod czaszką, a potem zapytał jeszcze:
- Utrzymujesz kontakty z miasteczkiem?
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#12
16.08.2025, 14:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.08.2025, 14:40 przez Samuel McGonagall.)  
Samuel nie był wybitnie nawykły do mówienia, głównie ze względu na fakt, że jego matka nie lubiła zbyt dużej ilości dźwięków poza dźwiękami płynącymi wprost z natury. Z rozrzewnieniem jednak wspominał swoje pogawędki z ojcem na rybach, a teraz w obecności nieznajomego czuł podobną ekscytację na myśl o słowach, które mogły się pojawić. Słowach, które pozbawione wcześniej odbiorcy pusto odbijały się o kozie uszy i ptasie pióra. Mężczyzna nie tęsknił bynajmniej za poprzednim życiem. Knieja od najmłodszych lat była domem. Jego domem. Jedynym domem.

Ale tęsknił za ojcem.

– W czasie jarmarku, przez dwa, trzy tygodnie. Sprzedaje rzeźby i to co uda mi się w namiarze znaleźć w lesie. Czasem dobrze podreperować buty. Poduczyć się nowej sztuczki. – Błekitne oczy przywodzące na myśl letnie, bezchmurne niebo, padły na miseczkę pełną niewielkich amuletów ochronnych nanizanych na skórzane rzemienie. Sztuczki, ale lubił myśl o tym, ze tak jak on jest jednością z lasem, tak i jego magia może stać się jednością z drzewem przemienionym w drewno. Wyciągnął jeden z amulatów. Bezpieczny powrót. Gdziekolwiek jest dom, gdziekolwiek cel kilkugodzinnej wędrówki.

Odłożył kubek, po czym w dwóch krokach podszedł do czarodzieja, stajac tuż przy nim. Czarodzieja, który ledwie chwilę temu groził mu różdżką w obawie, że Sam grozi mu. Szorstkie od ciężkiej pracy palce nie zauważyły nawet gdy trąciły skórę maga podczas zakładania amuletu. Sprawnie splątał bez patrzenia supeł na bladym karku patrząc Lovegoodowi prosto w oczy, jeśli te nie uciekły gdzieś w bok.
– Chodź. Zabiorę Cię nad jezioro. Przyda mi się ktoś z kim szybciej naprawię sieci, a jak szybko się uwiniemy, to jest tam mała kapliczka, której nikt nie badał... odkąd żyje, więc trochę zim będzie. – Uśmiechnął się do smutnego daniela, którego ran nie było widac, ale Sam czuł je latami praktyki ze zwierzętami, które cudem unikały wnyków. Dałby mu wtedy najlepsze, najsmakowitsze pędy, soczyste i niewinne w swym pierwszym wyjrzeniu na świat. Dla Lazarusa, który jest, który był badaczem przeszłości kamienny ołtarzyk byłby takim pędem.

Sam odwrócił się i sięgnął po torbę z narzędziami i prowiantem dla siebie, którego było tyle, że mógł też podzielić się z drugim człowiekiem. Dał ją Lazarusowi, samemu skupiając się na zabezpieczeniu Corgi w kurniku i sprawdzeniu czy kozy nie nadszarpnęły umagicznionych lin pilnujących ich obecności przy leśniczówce.

broken one
Chudy jak wypłata i długi jak miesiąc (187cm). Eteryczna uroda Lovegoodów rozwodniona mugolską pospolitością. Rude włosy domagające się fryzjera, broda domagająca się brzytwy, której starym zwyczajem nie posiada w domu. Jasnozielone oczy. Ubrany zwykle w proste szaty, czarne, lub w stonowanych barwach, skrojone tak, by nie krępowały ruchów.

Lazarus Lovegood
#13
16.08.2025, 19:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.09.2025, 15:13 przez Lazarus Lovegood.)  
- Sztuczki?...- powtórzył pytająco - Jakiej na przykład sztuczki?

Mimo całej surrealistycznej otoczki tego spotkania, relaksującej atmosfery lasu i - tak, chyba kompatybilnego sposobu, w jaki komunikował się obcy - Lazarus był Lazarusem. Drgnął niespokojnie, kiedy młodszy czarodziej zbliżył się bez ostrzeżenia, jakby chciał się cofnąc, tylko, że nie bardzo było gdzie. Kiedy potężne ramiona w wyświechtanej koszuli otoczyły jego szyję, zesztywniał.
Za blisko, za blisko!
Nieproszony, obcy dotyk, jak dłonie pielęgniarzy w Lecznicy Dusz, którzy myli go, przebierali i karmili, kiedy leżał w bliskim katatonii stanie, nie chcąc przyjąć do wiadomości, że nadal i całkowicie wbrew swojej woli, żył.

Czuł to samo, co wtedy, więc zrobił to samo, co wtedy. Znieruchomiał, przestał nawet oddychać i skurczył się wewnętrznie jakby chciał oddzielić się w środku od własnej skóry, zminimalizować kontakt i ograniczyć bodźce. Kątem percepcji zarejestrował, że mężczyzna z lasu przygląda się mu uważnie, ale wbił wzrok w ścianę gdzieś nad jego ramieniem.
Obok, to dzieje się gdzieś obok. Nie dotyczy mnie.

Na szczęście dziwne machinacje trwały krótko i nie był zmuszony wciągać w nozdrza pachnącego drugim człowiekiem powietrza. Nie to, żeby brzydził go ten dziwny nieznajomy - nie było po temu żadnego obiektywnego powodu - ale to była bliskość, na jaką nie był gotowy.
Kiedy obcy odsunął się, Lazarus dotknął nowej obecności na swojej szyi. Rzemień i… amulet.
Ukłucie paniki, przeklęty?, ale przecież był klątwołamaczem, więc zamknął rzeźbione drewienko w dłoni i skupił się na wyczuciu ewentualnej drzemiącej w nim magii.
Ochronny.
Takiej… sztuczki?...
Odetchnął, opuszczając dłoń.
- Co… to? To twoje? - zapytał, mając na myśli to, kto jest twórcą amuletu.

Kiwnął głową, gotów udać się nad jezioro, rozruszać i odetchnąć świeżym powietrzem. Po to przecież wyszedł z Lecznicy.
- Nie wiem, czy umiem naprawiać sieci - przyznał uczciwie - ale w najgorszym wypadku dotrzymam ci towarzystwa.
Zastanawiał się, czy czarodziej z lasu czuje się czasami samotny. Samotność była dobra. Bezpieczna i prosta. Cicha.
Z wyjątkiem tych chwil, kiedy w jego głowie rozlegał się krzyk. Buczała nabrzmiewająca magia. Szeptał głos, który kazał mu wracać tam, skąd uciekłeś.
- Wypieprzaj stąd, Love-
Uszczypnął się w ramię, mocno, tak, żeby ból przegonił wspomnienie. Zepchnął pod powierzchnię głos, którego już nigdy nie miał usłyszeć inaczej, niż w swojej głowie. Jak zawsze, wydawało się to świętokradztwem.
Więc tak, w takich chwilach samotność nie była bezpieczna. Ale wtedy żadne towarzystwo również nie mogło mu pomóc.

Lazarus przerzucił torbę prez ramię i wyszedł wraz z obcym przed chatę, zmieniając otoczenie. Wyobraził sobie, że zostawia tamte emocje  za drzwiami. Odetchnął pełną piersią, wsłuchując się w śpiew świergotników, żyjących najwyraźniej w jednym z drzew, jak czarodzieje w kamienicy. Uśmiechnął się do siebie.

Pod szatą na ramieniu czuł echo bólu uszczypnięcia. Na szczęście miał już różdżkę, a magipsychiatra, który miał dzisiaj dyżur, nie należał do nadgorliwych i pewnie nie będzie mu się chciało rozpraszać iluzji zasłaniającej siniaki Lovegooda.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#14
23.08.2025, 19:05  ✶  
Sam był zupełnie nieświadom procesów myślowych dziejących się w głowie jego gościa, bo procesy myślowe dziejące się w jego głowie nie były zwykle zbyt zawiłe i skomplikowane. Prozą jego życia była praca w obejściu, dbanie o las, niesienie pomocy, gdy mógł ją nieść tym którzy nie potrafili o siebie zadbać. Szykowanie się na zimę i przeżycie zimy... Natura wyznaczała jego dobowy i roczny rytm, a dzisiejszy dzień był urozmaiceniem, małą podróżą w czasie.

Najważniejsze i tak było, żeby pamiętał, że nieznajomy nie jest jego ojcem i że mógł po prostu czasem się zdziwić, że normalne rzeczy wyglądały z pozoru nienormalnie.

To była najtrudniejsza rzecz, o której Sam zapomniał.

- Dobra, tylko trzymaj się mocno bo to jest kawałek, a jak się pospieszymy to złapiemy najlepsze słońce - rzucił wesoło, nim poprawił chwyt na grubaśnej, lekko sękatej kasztanowej różdżce i ...

nie było nigdy grychotu łamanych kości, animagia była o wiele bardziej elegantsza niż prymitywizm przemian narzuconych klątwą. Urósł do trzech metrów, jego ubrania właściwie w absolutnie naturalny sposób okazało się grubym i miękkim brunatnobrązowym futrem, palce zmienił się w bardzo niepozornie wyglądające pazury, a twarz kiedy nie otwierał paszczy i nie szczerzył swoich zębisk wyglądałaby nawet przyjaźnie. Z pewnością by tak było, jakby jego przemiana nie odbyła się metr od Lazarusa.

Gdy łapy opadły na ziemię, wielgachny, ponad tonowy niedźwiedź przekrzywił głowę. Nawet kolor oczu zmienił się z błękitu na ciemny, wciąż łagodny brąz.

- Umpf... - sapnął i zadarł łep zachęcająco, po czym legł na ziemi, bo w sumie inaczej trudno byłoby się na niego wspiąć.<
broken one
Chudy jak wypłata i długi jak miesiąc (187cm). Eteryczna uroda Lovegoodów rozwodniona mugolską pospolitością. Rude włosy domagające się fryzjera, broda domagająca się brzytwy, której starym zwyczajem nie posiada w domu. Jasnozielone oczy. Ubrany zwykle w proste szaty, czarne, lub w stonowanych barwach, skrojone tak, by nie krępowały ruchów.

Lazarus Lovegood
#15
23.08.2025, 21:46  ✶  
Gdyby nie uszczypnął się przed chwilą, gdyby nie dotknął wcześniej czarodzieja z lasu raz z własnej woli i dwa razy nieplanowanie, czym prędzej wróciłby do Lecznicy Dusz i poprosił o zmianę leków.

Na słowa o “trzymaniu się mocno” jego szczęka opadła, a gdy nieznajomy - czy wciąż? - bez ostrzeżenia zmorfował w niedźwiedzia, Lazarus niemal podskoczył. A na pewno odruchowo cofnął się o krok. Pierwotny strach zmroził go na chwilę i przyspieszył mu tętno, zanim klątwołamacz przypomniał sobie, że ma do czynienia z animagiem. Odetchnął raz i drugi i opanował się. Żadne ze zwierząt kręcących się wokół nie zareagowało nerwowo. 
- Mógłbyś uprzedzić! - burknął z odrobiną urazy w głosie.

Wciąż jeszcze oddychając nieco głębiej, niż zwykle, podszedł do niedźwiedzia. Nigdy nie miał okazji dotknąć takiego zwierza, a futro na jego łbie wydawało się takie miękkie. Podniósł rękę, zawahał się chwilę, ale w końcu ten człowiek - kiedy jeszcze był człowiekiem - kazał “trzymać się mocno”, więc chyba nie obraziłby się za…
Lazarus zanurzył palce w grubym futrze przy uchu, tam, gdzie sierść wydawała się najbardziej pluszowa. Nie zawiódł się. Gęsta, miękka i ciepła, zapraszająca do zaciśnięcia palców. Przyjemna. Całkiem bez udziału mózgu, podrapał zwierzaka za uchem, jakby tarmosił dużego psa.

Zaraz. “Trzymaj się mocno”?
Lovegood miał poczucie, że zaistniały jakieś niewypowiedziane oczekiwania wobec niego.
Nie do końca pewien nie tylko, czy rozumie, ale czy w ogóle chce rozumieć, spojrzał w niedźwiedzi pysk. Bogowie, był naprawdę ogromny!
- Chcesz, żebym… na ciebie wsiadł? - upewnił się, z dłonią wciąż na jego głowie.

Podszedł do animaga z boku i wdrapał się niezgrabnie na jego grzbiet. Usadowił się stabilnie, na tyle, na ile można było siedzieć stabilnie na oklep na grzbiecie niedźwiedzia. Sprawdził, czy jest w stanie ścisnąć kolanami jego boki i chociaż w ten sposób dodatkowo się przytrzymać. Uświadomił sobie coś ważnego. Po pierwsze, nie umiał za bardzo jeździć nawet na koniu. Po drugie, bliskość zwierzęcia była jakoś mniej niekomfortowa od bliskości człowieka. Po trzecie...
- Słuchaj, gdybym jednak spadł, to jak mam do ciebie wołać? Chodzi mi o imię… jakiś sposób identyfikacji… osobniczej? - Czy człowiek mieszkający w lesie posługiwał się w ogóle imieniem? Czemu nie przyszło im do głowy przedstawić się sobie wzajemnie wcześniej? Teraz wyszło kompletnie nieporadnie, tym bardziej, że jak niby czarodziej w zwierzęcej postaci mógł odpowiedzieć? “Umpf”?
Na pewno nie tak brzmiało jego imię.
Strasznie głupio.
- Ja… gdybyś potrzebował… nazywam się Lazarus.
Zacisnął na chwilę powieki i skrzywił się z niezadowoleniem.
Strasznie niezręcznie.

Nie było jednak czasu rozpamiętywać własnej towarzyskiej niezręczności. Lovegood rozejrzał się po lesie. To było dziwne. Ekscytujące, w jakiś sposób. Na pewno szalone. Ale pod pewnym kątem... perfekcyjnie logiczne. Miał ochotę zachichotać. Czy w Lecznicy są przewidziane jakieś sankcje za spóźniony powrót z przepustki? Teoretycznie, nie dostał zakazu wyjścia do lasu.
Opanował potrzebę wybuchnięcia śmiechem (potencjalnie histerycznym), ale uśmiechnął się, nawet nie tak bardzo mimo woli. Wczepił się palcami w grube futro na karku niedźwiedzia.
- Uch… umm… jestem gotowy.
Dla ustalonej wartości “gotowy”, oczywiście.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#16
04.09.2025, 15:57  ✶  
Był cierpliwy. Po prostu czekał, aż czarodziej połączy kropki. Nie żeby miał wielkie oczekiwania w stosunku do kogoś wychowanego w Mieście i zdeprawowanego przez System.

Nie czynił też wielkich gestów (a w przypadku niedźwiedzia rzeczywiście byłyby to gesty znaczące), wobec tej inspekcji jego futra i stopniowego zacierania się jego ludzkiej formy w umyśle gościa. Kilkukrotnie miał już okazję tego doświadczyć - zdecydowanie łatwiej było ludziom zapomnieć że mają do czynienia z człowiekiem, a bliskość, która jeszcze przed chwilą mogłaby być odebrana za zbyt intymną, nagle okazywała się absolutnie normalną. Oczywiście - Samuel również w ludzkiej formie nie widział przeciwwskazań by kogoś podrapać za uchem, albo połaskotać po brzuchu, ale ludzie reagowali na to... dziwnie. Chyba że poznawali go w postaci bardzo oswojonego niedźwiedzia, to od razu ładowali mu ręce w futro. I to było jak najbardziej w porządku. Lubił to, zwłaszcza że na co dzień miał towarzystwo dwóch kóz i kury.

Dlatego był cierpliwy i czekał, aż czarodziej wsiadł na niego i nagle sobie przypomniał, że zostawił kociołek na ogniu, znaczy... że się sobie nie przedstawili. Czy to miało aż takie znaczenie? "Ej ty", "patyczak", "blondas" - to wszystko pasowało. Ostatecznie teraz mógł po prostu do niego wołać "niedźwiedziu" i dla Samuela to też było dobrze. Zbyt rzadko używał imion, choć dla ojca... dla niego miały one ważne znaczenie.

Gdy tylko poczuł, że Lazarus (jak się okazało) złapał go pewniej, gdy poczuł jego uda próbujące chociaż nominalnie opleść talię sapnął zadowolony i ruszył...

Podróż na niedźwiedziu była nieco trudniejsza niż na koniu - to ze względu na budowę, kłąb który nie był tak utwardzony jak w przypadku koniowatych. Wciąż jednak taki "plecak" z człowieka był lekką doczepką do masywnego, ponad tonowego miśka, więc kiedy tylko złapało się rytm tego cwału nie było tak źle... tylko bujało, szczególnie gdy McGonagall z wprawą omijał drzewa.

Gdyby szli pieszo... raczej nie dotarliby do wieczora.

Zdecydowanie jednak pojawił się na horyzoncie inny problem, choć nie był to przecież problem niedźwiedzia. Och nie, on po prostu tak lubił wpadać do wody i chlapać nią i kłapać zębiskami jakby polował na ryby (czasem rzeczywiście polował, ale nie dziś). On po prostu tak lubił to robić, że zapędził się kapę za daleko i nie zatrzymał na plaży, a w dwóch susach wpadł do wody. Ubranie? Zawsze można je wysuszyć. Bezpieczeństwo? Przecież z nim jego gościowi nic nie groziło.

Ptaki poderwały się spłoszone, żaby zaś niewzruszone kontynuowały swą pieśń, gdy miś skakał rozchlapując swoje szczęście na prawo i lewo, niepomny na towarzystwo.. L... L... Grammatophyllum Lazarus... ładna orchidea, pięciolistny kwiat o rudym, niemal brązowym kolorze.
broken one
Chudy jak wypłata i długi jak miesiąc (187cm). Eteryczna uroda Lovegoodów rozwodniona mugolską pospolitością. Rude włosy domagające się fryzjera, broda domagająca się brzytwy, której starym zwyczajem nie posiada w domu. Jasnozielone oczy. Ubrany zwykle w proste szaty, czarne, lub w stonowanych barwach, skrojone tak, by nie krępowały ruchów.

Lazarus Lovegood
#17
04.09.2025, 18:02  ✶  
Zgodnie z podejrzeniami Lazarusa, jazda na niedźwiedziu nie była wcale taka prosta. Grzbiet zwierza był zbyt szeroki, by czarodziej mógł przytrzymywać się udami, więc siedział na nim trochę jak worek kartofli, niebezpiecznie przesuwając się przy każdym zakręcie. By uniknąć smagających go po twarzy gałęzi, przywarł całym ciałem do niedźwiedziego futra, starając się chwilowo nie myśleć o jego ludzkiej postaci.

Musiał jednak przyznać, że był to efektywny sposób podróżowania. Niezwykły, z pewnością nieoptymalny pod względem komfortu, ale nawet zabawny.

Tonąc palcami i twarzą w grubym futrze, z nozdrzami pełnymi ostrego, ale nie nieprzyjemnego zapachu, w głowie cały czas obracał mgliste wspomnienie o tym, że w mugolskiej heraldyce istniał herb przedstawiający “pannę na niedźwiedziu”. Kent?... Warwick?...Wśród czarodziejów istniało przekonanie, że albo “panna” była w rzeczywistości czarownicą, albo “niedźwiedź” - animagiem. Lazarus, tak odległy od bycia panną, jak to tylko możliwe, zarówno pod względem biologicznym, kulturowym i stanu cywilnego, a już na pewno pozbawiony przypisywanej pannom gracji, siłą rzeczy realizował tę drugą opcję.
Chociaż, czy jeżeli jestem czarodziejem, a niedźwiedź jest animagiem…
Był już bliski rozważenia tego, ile cech charakteru dzieli z zodiakalnymi Pannami, ale w tym momencie wokół zrobiło się jakby jaśniej, jego wierzchowiec wydał jakiś nieartykułowany odgłos i zanim klątwołamacz zorientował się, co się dzieje, znaleźli się w wodzie, a przejażdżka zamieniła się w niedźwiedzie rodeo.

Zaskoczony Lovegood wyprostował się, i to był błąd. Niedźwiedź akurat w tym momencie kłapnął zębiskami i chyba kopnął tylnymi łapami. Jego zad powędrował w górę, łeb w dół, futro wyślizgnęło się z rąk czarodzieja i Lazarus przekoziołkował nad głową animaga, nie krzycząc tylko dlatego, że nagła zmiana pozycji wycisnęła mu powietrze z płuc.
Z głośnym pluskiem i rozbryzgiem nie ustępującym tym tworzonym przez zachwyconego kąpielą zwierzaka, wpadł pod powierzchnię, przez chwilę szamotał się, straciwszy orientację, przekonany, że tonie - buty, zrzucić buty, bo ciągną na dno - a potem poczuł pod stopami stały grunt i okazało się, że woda - choć wiosennie zimna i trochę zarośnięta rzęsą - sięga mu poniżej piersi.
Wynurzył się, plując i prychając, odgarnął z czoła mokre włosy, strzepnął wodorosty, które oplątały mu palce i spojrzał na towarzysza.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, Lazarus ze zmierzwioną, ociekającą wodą czupryną i jakimś glonem zaplątanym w brodę, niedźwiedź z niemożliwym do odgadnięcia wyrazem pyska. A potem czarodziej sapnął, kącik jego ust zadrżał i mężczyzna wybuchnął śmiechem, tak serdecznym, że stracił równowagę i niemal przewrócił się z powrotem w wodę.

Kiedy ostatni raz tak się śmiał?

Pomagając sobie rękami, ruszył w stronę animaga, po drodze jeszcze raz padając w wodę, co tylko wzmogło jego wesołość.

Czy…

Kiedy zbierał się po tym upadku, porzuciwszy resztki godności na rzecz walki o przetrwanie, poczuł, jakby coś chwyciło go za gardło i nagle do zimnej wody na jego twarzy dołączyła inna wilgoć, gorąca i piekąca w oczy.

Oh.

Oddech uwiązł mu w gardle i Lazarus zatrzymał się, spuściwszy głowę, desperacko usiłując opanować roztrzęsione emocje, zatrzymać w środku domagające się ujścia łzy, ale nie było to proste, bo jednocześnie wciąż miał ochotę chichotać. Przecież ta sytuacja była całkowicie komiczna, jak niby miał to wytłumaczyć w Lecznicy?

Brnął w stronę niedźwiedzia, teraz wolniej, oddychając głęboko i próbując odzyskać jakiekolwiek opanowanie. Kiedy wreszcie mógł go dosięgnąć, wsparł się o niego, zmęczony dwa razy bardziej, niż powinien po takim wysiłku, przemoczony do suchej nitki i drżący z zimna. Zamrugał zaczerwienionymi oczami, odganiając resztki tego… cokolwiek to było i przetarł twarz dłonią, zmywając łzy, udając, że nigdy ich nie było. Uśmiechnął się do misia.

- Chyba… chyba zgubiłem różdżkę - wysapał i zamiast zmartwić się tym, znowu parsknął śmiechem.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#18
26.09.2025, 11:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.09.2025, 12:18 przez Samuel McGonagall.)  
Bezmyślnie cieszył się przyrodą, bezmyślnie cieszył się kąpielą w jeziorze tak jakby był tam sam, ale obecność drugiej osoby przynosiła dziwne... To nie było normalne, ale wpasowało się tak pięknie w dawno pogrzebane wspomnienia. Dawał się porwać werwie, mięśniom, roziskrzonej wodzie migoczącej w wiosennym słońcu. Śmiech czarodzieja, który kazał się nazywać Lazarusem roznosił się po okolicy i był pieśnią nową, ale jakże mile widzianą. On też mógł się śmiać, mógł też czuć jak krąży mu we krwi zwyczajna ludzka radość, nie tylko niedźwiedzi instynkt.

W pierwszej chwili nie zrozumiał słów czarodzieja.

Różdżka? Jaki z nią problem? Przecież wrosła w łapę... - zdołał pomyśleć gdy dotarło do niego o co chodzi. Przestał skakać i dźwignął cielsko, dźwignął futro ku górze, nasączone jeziorną wodą. Cień padł na rudowłosego mężczyznę, gdy miś na moment spojrzał na niego z góry, z głową umieszczoną na niemal trzech metrach kości i mięśni równie strasznych co zębiska i pazury. To była tylko chwila niezbędna do morfowania się w najkorzystniejszych warunkach. Animag momentalnie zmalał i stanął ciało przy ciele Lazarusa. W jego prawej dłoni wciąż była różdżka, lewą położył znajomemu-nieznajomemu na barku. Jego twarz wskazywała największe zatroskanie.

– Ale jak to..? Tutaj? W jeziorze? – zapytał i gdy tylko zyskał potwierdzenie, bardzo nierozsądnie wsunął mu w palce własną różdżkę, po czym... zanurkował. Nie wahał się pomóc. Nie wahał narazić, ale też nie sięgał po magię, bo prócz animagii i ewentualnego dostosowywania narzędzi do swoich potrzeb zwyczajnie zapominał o tym. Dlatego nurkował, rył w mule zajadle, z zaskakująca pieczołowitością odtwarzając ich drogę przez muliste dno.

– Nie... nie mogę... nie wiem... – wydyszł, gdy organizm zażądał przerwy, a on wygrzebał się na brzeg.

I wtedy jego ręka padła na nie tak przecież zwykły patyk. Na różdżkę tęskniącą za swoim właścicielem.

– Ha! Knieja nam sprzyja! – bo przecież nie boginii Matki, to do Kniei Samuel wznosił swoje modły. – Znalazłem! – pochwalił się, odwracając się entuzjastycznie do Lazarusa. A potem zamarł bo jednak mokre ubranie zwiastowało chorobę. On zaraz znów przywdzieje grube futro, tłuszcz magicznie wypełni jego ciało. Ale mag nie miał tego szczęścia, bo przecież przemieniłby się już w drodze na jezioro.

– Masz trzymaj... – złapał go za rękę i wcisnął między palce różdżkę. Chwila zamarła. Kiedy stało się tak późno? Światło zdawało się bardziej pomarańczowe, wręcz krwawe.

Nagle z wizgiem poderwał się ptak z drzewa. Blady dreszcz przeszedł przez plecy Samuela, gdy pospiesznie zadarł głowę. Jezioro było jego sanktuarium, jego chwilą wytchnienia razem z ojcem. Ojciec jednak wtulił się w ziemię między korzeniami wiekowego dębu, a matka, to matka wybrała niebo. Sam wierzył, że cały czas łypie na niego krogulczym okiem, zwierzęcej duszy, która żyła w niej i finalnie skonsumowała ją w całości.

Ostrzeżenie...

– Musisz iść. Proszę. Tu powinno... tu powinno nie być problemów. Tu możesz. Jesteś cały mokry idź. – zaczął powtarzać, cały czas oglądając się na gałęzie, próbując wypatrzeć tego konkretnego ptaka. A może mu się tylko wydawało? Nie, nie mogło mu się wydawać. Odsunął się od Lazarusa, nerwowo poprawiając chwyt na własnej różdżce, nie patrząc już na niego, zapominając o nim. – Przepraszam, przepraszam, już nie będę, przepraszam... – cichy szelest wypełzał spomiędzy warg jak modlitwa na przebłaganie serce biło zbyt szybko, za moment Knieja upomni się o niego. Nie było czasu.

Ciało wydłużyło się gwałtownie, zyskało znów na wadze, porosło gęstym nastroszonym teraz futrem. Mrugnięcie oka wystarczyło, by spłoszony niedźwiedź pognał pomiędzy drzewa w zupełnie przeciwnym kierunku niż dom. A może właśnie w tym dobrym kierunku? Tak łatwo było zgubić się w lesie...

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Samuel McGonagall (3350), Lazarus Lovegood (3753)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa