20.07.2025, 20:40 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.08.2025, 04:46 przez Lyssa Dolohov.)
W The Globe pojawiła się w jako takim nastroju, niezdecydowana jeszcze do jakiej kategorii ten dzień będzie się zaliczał. Była marudna, głośna i opryskliwa, przynajmniej w Prawach Czasu, zanim jeszcze z nich wyszła, udając się do teatru. Teraz zaledwie narzuciła typową maskę zobojętnienia i spokoju, jakby miało to trzymać ją w ryzach i nie pozwolić, by cokolwiek nieprzyjemnego wymsknęło się jej w kierunku bogu ducha winnych pracowników.
Było jednak ciężko.
Zapytała gdzie powinna się udać, na konsultacje odnośnie tych plakatów, ale chłopaczek któremu wąs siał się we wręcz obrzydliwy sposób, a który robił chyba za jakiegoś technicznego, podał jej złe instrukcje. Bo nie było innej możliwości, kiedy plakietki na drzwiach ewidentnie sugerowały garderoby, a nie dyrektorskie biura Selwynów. Bo przecież nie mogła się sama pomylić, nie kiedy z dokładnością pamiętała tę całą jego plątaninę słów; tu proszę w te drzwi, korytarzem prosto, potem pierwsza w prawo - za czym poszło wymruczane pod nosem, a może jednak lewo - potem musisz iść prosto, mijając pomieszczenia rekwizytorskie (już pomijała to mówienie wprost, bez form grzecznościowych, bo by się jej tylko na nowo ciśnienie podniosło), a potem na lewo i prosto, do takiego większego korytarza i tam są gabinety.
- Przepraszam, pracujesz tutaj? - zapytała pierwszej osoby, która znalazła się w zasięgu jej wzroku, uśmiechając się grzecznie, ale wyraz ten nie sięgał oczu. Jakiejś dziewczyny, stosunkowo młodej i całkiem ładnej - jak na angielskie standardy. Ale może też bardziej rozgarniętą, niż jej poprzednik.
Było jednak ciężko.
Zapytała gdzie powinna się udać, na konsultacje odnośnie tych plakatów, ale chłopaczek któremu wąs siał się we wręcz obrzydliwy sposób, a który robił chyba za jakiegoś technicznego, podał jej złe instrukcje. Bo nie było innej możliwości, kiedy plakietki na drzwiach ewidentnie sugerowały garderoby, a nie dyrektorskie biura Selwynów. Bo przecież nie mogła się sama pomylić, nie kiedy z dokładnością pamiętała tę całą jego plątaninę słów; tu proszę w te drzwi, korytarzem prosto, potem pierwsza w prawo - za czym poszło wymruczane pod nosem, a może jednak lewo - potem musisz iść prosto, mijając pomieszczenia rekwizytorskie (już pomijała to mówienie wprost, bez form grzecznościowych, bo by się jej tylko na nowo ciśnienie podniosło), a potem na lewo i prosto, do takiego większego korytarza i tam są gabinety.
- Przepraszam, pracujesz tutaj? - zapytała pierwszej osoby, która znalazła się w zasięgu jej wzroku, uśmiechając się grzecznie, ale wyraz ten nie sięgał oczu. Jakiejś dziewczyny, stosunkowo młodej i całkiem ładnej - jak na angielskie standardy. Ale może też bardziej rozgarniętą, niż jej poprzednik.