• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[Jesień 72, 13.09 Lorraine & Josephine] shadows weaver and leaves sigh

[Jesień 72, 13.09 Lorraine & Josephine] shadows weaver and leaves sigh
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#1
11.08.2025, 13:00  ✶  
13.09.1972

prywatna posesja Josephine Avery w Clovelly


[Obrazek: hFWBT8VyBfUSboivtLNmx8.jpg]

Ze wszech miar chciała być tego dnia sama. Dnia. Tygodnia. Może nawet miesiąca?

Miała wrażenie, że od sierpniowych wydarzeń postarzała się o dekadę, albo dwie, a czas jak piasek pobliskiego wybrzeża znikał z kolejnym odpływem. Jakby było go coraz mniej i mniej. Za ironię losu uważała fakt, że Zadrapnie minęło akurat jej wieś o ósmą część mili, a fakt ten przydawał tylko ciężaru jej własnym, osobistym rozmyślaniom.

Pozostawała więc w swojej samotni, otoczona bezimienną, milczącą służbą. Oddała Muzę w ręce swojego sekretarza, jakże chciałaby też móc tak oddać swoje prywatne życie i zapaść się w słodką bezmyślność... Nie sposób było tego oszacować ani wycenić. Pozostawało trwać i przeć przed siebie, pośród drzew, leśnymi duktami niosącymi ułudę zapomnienia.

Odmawiała wszystkim, finalnie jednak Lorraine nie mogła odmówić, dlatego też dopuściła do siebie tę białą ptaszynę, zezwalając na pojawienie się w progach prywatnej rezydencji. Czy to ze względu na słabość do niej, czy do krwi, która płynęła w jej żyłach, nie miało to większego znaczenia. Odziana w białą szatę, na znak osobistej żałoby, blada jak ściana, ale delikatnie uśmiechnięta zapraszała pannę Malfoy do środka.
– Proszę wejdź. Rozgość się. Zjesz coś? Napijesz się? – jej głos pozostawał słaby, ale pobłyskiwał życzliwością zarezerwowaną dla najbliższych. Powolne gesty, wskazywały drogę przez białe korytarze prosto do niewielkiego saloniku urządzonego w przyjemnym nadmorskim stylu, wciąż białym ale zdobnym niebieskimi wzorami. Susze i muszle, połyskujące ceramiczną łuską ryby dopełniały przytulności ale też przewiewności przestrzeni. – Zapaliłam za Twoją spokojność kadzidło w leśnej kaplicy. Cieszę się, że przetrwałaś pożogę moja miła. Lękałam się... Nokturn zdaje się być taki... łatwopalny. – jej słowa, choć szczere, brzmiały głucho. I smutno.

Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#2
07.09.2025, 23:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.09.2025, 23:15 przez Lorraine Malfoy.)  
– Gdyby jedynie Nokturn spłonął, wielu powiedziałoby, że sama Matka zstąpiła na ziemię, aby swym świętym ogniem wypalić ślady grzechu. Gdy jednak płonie cała Anglia...

Lorraine westchnęła, bo przecież nie pierwszy raz odbywała z Josephine rozmowę na temat Nokturnu. Na temat tego, że się tam "marnuje". Może dlatego w jej tonie nie było nic poza zmęczeniem, gdy w zamyśleniu obracała tkwiący na palcu pierścień z emblematem rodu Malfoy. Lorraine pokręciła tylko głową, uśmiechając się smutno. Nie brzmiało to tak, jak gdyby próbowała się kłócić. Nie, Josephine zbyt dobrze znała swoją podopieczną: przypominała jej Mirandę, bardzo młodą Mirandę, gdy ta siedziała u jej boku, aby w milczeniu patrzeć, jak maluje. Czasem milczała całymi dniami, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Niewielu wiedziało, że bliskość zawsze była dla Mirandy szalenie trudna. Lorraine tak samo jak ona zaciskała usta, gdy nie chciała rozmawiać, zaraz jednak ukrywając swoją niechęć pod układnym uśmiechem. Tak samo jak ona siedziała, zawsze sztywno wyprostowana, z boleśnie ściągniętymi łopatkami. Nie miała oczu Mirandy, bo tchnące chłodem oczy odziedziczyła, na swe nieszczęście, po swym nieświętej pamięci ojcu... A jednak, na ich dnie Josephine widziała uczucia tak samo ciepłe jak te, które żywiła wobec niej Miranda. Nawet gdy nie umiała tych uczuć okazać wystarczająco żywo.

– ...Przepraszam, wiem, co miałaś na myśli, ciociu. Po prostu... Nikogo nie oszczędziła miniona noc. Pożary objęły całą Anglię, a skrzyżowanie Pokątnej z Horyzontalną niczym nie różni się teraz od obrzeży Nokturnu. Wszystko zadziało się tak szybko. Witryna Necronomiconu wybuchła wtedy, gdy zapalałam świece w kaplicy pogrzebowej. Wszystko pokrył popiół. Popiół, wszędzie popiół, już nie w urnach, lecz na ulicy. Ale zakład przetrwał, nie ucierpiawszy wiele, tak samo, jak i nie ucierpiałam ja. A jednak tak bardzo się bałam. Z popiołem pod powiekami, popiołem na języku... Z popiołem we włosach. – Słowa same ulatywały z jej ust. Widać było, że z nikim o tym nie dane jej było porozmawiać tak otwarcie, że potrzebowała podzielić się tym z Josephine, która była w jej życiu osobą najbliższą matce. – Przywykłam do tego, że otacza mnie śmierć, przez lata była mi przecież przyjaciółką. Śmierć, wierna towarzyszka mej młodości, strażniczka panieńskiego wiana. Sądziłam... Sądziłam, że jestem w stanie znieść wszystko po śmierci rodziców. Sądziłam, że pokonałam strach, że jestem jego panią. A jednak wciąż jestem tym samym dzieckiem, bojącym się stracić tych, których kocha najbardziej.

Ujęła dłonie Josephine gestem pełnym uczucia, przyzwalając sobie na chwilę milczenia, zanim zaczęła ciągnąć dalej.

– Masz rację, Nokturn jest łatwopalny, ale to dlatego, że serca zamieszkujących go ludzi pełne są żaru. Wystarczy iskra, aby wzniecić pożogę. A jednak wyszłam stamtąd niespalona, a Necronomicon przetrwał noc. Natomiast dom w Little Hangleton – ten, w którym mieszkaliśmy po przeprowadzce z Londynu – ten, w którym mieszkaliśmy ja, mama, i tata, kiedy jeszcze... – kiedy jeszcze żyli chciała powiedzieć, ale głos jej się załamał. – Nie ma już tego domu. Spłonął – wyrzekła w końcu, odzyskując opanowanie godne wychowania, jakie otrzymała w darze od Mirandy. Dyscyplina. Bez tej dyscypliny nie byłoby Lorraine Malfoy. – Spłonęła nawet rezydencja pod Londynem, którą tata sprzedał Moultonom, gdy byłam jeszcze dzieckiem, zaczynającym grywać pierwsze recitale. – Chopin, pamiętasz?, pytały smutno jej oczy, dziwnie odległe, jak gdyby spojrzeniem próbowała oddalić i siebie, i Josephine, w stronę lepszych czasów. – Spłonęło wszystko, co kiedykolwiek nazywałam domem, ciociu. Wszystko poza Nokturnem.

Umarli też wszyscy ci, których nazywała rodzicami, więc naturalnie, szukała pocieszenia w ramionach Josephine, samej chcąc nieść jej pocieszenie. Może nie była w tym najlepsza, ale przynajmniej próbowała: gdy tylko przeszła próg domostwa, przypięła bowiem do sukienki ciotki starą broszkę Mirandy, którą znalazła pośród ojcowskich staroci podczas ostatniego gruntownego sprzątania zakładu pogrzebowego.


Yes, I am a master
Little love caster
Czarodziejska legenda
O! from what power hast thou this powerful might,
With insufficiency my heart to sway?
Przed dwoma tysiącami lat niewielkie irlandzkie miasteczko Waterford spłynęło krwią okrutnego męża i bezdusznego ojca kobiety, która zbyt wiele wycierpiała z ich rąk. Upiorzyca gnana nienawiścią i pragnieniem zemsty, przez lata dotkliwie karała wiarołomnych kochanków i mężów, aż zasnęła w swym rodzinnym grobowcu. Mieszkańcy co roku w rocznicę jej zgonu kładą na ciężkiej marmurowej płycie krypty rytualny kamień, który ma zapewnić im bezpieczeństwo. Ze szczątkowych zapisków etnologów i lokalnych pieśni, można wywnioskować, że kobieta była użytkowniczką magii. Czy znajdzie się śmiałek, który zdecyduje się zdjąć kamień i pocałunkiem obudzić bladolicą śniącą o ustach czerwonych jak krew?

Dearg Dur
#3
19.09.2025, 11:37  ✶  
Już od progu, od samego wejścia, od pierwszych kroków i pierwszych gestów, Lorraine zatrzęsła w posadach światem nieszczęsnej Josephine. Była jak biały motyl, którego trzepot skrzydeł, ruch drobnych palców przy piersi, wywoływał chaos i tornado. Owe meteorologiczne kataklizmy jednak nie miały miejsca hen, na drugim końcu świata, a tuż obok. Ciało przy ciele dwóch kobiet, które łączyła wspólna historia, choć dzieliło pokolenie.

Broszka Mirandy była jak rozmazany olej na czole. Ciążyła na ubraniu bardziej nawet niż poczucie winy po Spalonej Nocy. W urodzie, we wrażliwości, w talencie, Lorraine przypominała jej Raphaelę, choć absolutnie oba dziewczęcia nie były podobne, ulepione z różnej gliny a już ze wszechmiar wypalone w odmiennych piecach. Czemuż więc oba obrazy mirażem spajały się ze sobą? Drgały przed wiecznie zaczerwienionymi oczyma, wyrzutem sumienia, potrzebą odkupienia.

Co było słuszną więc drogą, skoro to brosza srogiej matki zawieszona została na jej piersi, jak niema prośba by być tą matką teraz. A przecież Josephine nie była jak Miranda, nie miała w sobie tego dystansu, wyrachowania, tej pieczołowitości by ogniem wypalać dumę i siłę charakteru na duszy delikatnego dziecka. A jednak oba obrazy mirażem spajały się ze sobą. Drgały w dziwacznej wibracji, niespójnych ze sobą oczekiwań i potrzeb.

Widziała piękną twarz Lorraine, nieco zbyt szczupłą choć wciąż przecież otoczoną aureolą pięknych śnieżnych włosów komplementujących żarliwość oczu Armanda. Słyszała jej słowa, żadne z nich nie zostało strzepnięte z lekceważeniem, gdy ujęła dłonie swojej podopiecznej każdym gestem, skinieniem głowy, śledzącymi ją oczyma pokazując jak ważne jest wszystko to z czym do niej przyszła. Czy tego właśnie szukała Raphaela? Czy chciała zwrócić na siebie uwagę, a gdy jej nie otrzymała, zwróciła na siebie uwagę tych, którzy nie wahali się zadać cios?

Czy grzech Lorraine również ściągnie na siebie gniew ludzi w maskach?

Winien? Nie powinien. Być może. Nie była pewna. Nic już nie było pewne, gdy głupota młodości krwi czystej jak łza przecież, została tak srogo ukarana.

– Kochana moja... – drżąca ręka pogładziła włosy, a ich śmierdzące spalone strzępki nie przylepiły się do skóry. Wspomnienie uderzyło ją zbyt mocno, by nie znaleźć odbicia w woskowej twarzy. Pospiesznie przyciągnęła Lorraine do siebie, ułożyła głowę na barku, tuląc ją i gładząc, ukazując cały strach gestem, który miał go przecież ukryć, całą żałość, wszystko to, czego nie powinna pokazywać, bo nie wypadało przecież. Nie można było głośno mówić o tym co się stało. Sromota dla rodziny, gniew Czarnego Pana. Jej wina. Jej odpowiedzialność.

– Budynki i rzeczy... to tylko materialny świat, który niczym jest wobec wspomnień, które w nas żyją. Wobec faktu, że Ty duszko moja żyjesz i masz się dobrze. To najważniejsze... to najważniejsze... – zaklinała rzeczywistość w ciężarze pokuty. Może powinna być jak Miranda, ta która zawsze taki problem miała w okazywaniu bliskości i uczuć. Może powinna być skałą, na której wesprze się młode dziewcze, ale nie mogła. Nie po tym co wydarzyło się wewnątrz jej własnej rodziny, nie po tym co spotkało Londyn w imię zasad i przekonań, które ona sama w cichości serca kwestionowała. Kto teraz był bezpieczny? Kto mógł się teraz uchować i gdzie?
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Lorraine Malfoy (601), Dearg Dur (786)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa