• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[16.09.1972] So? | Ambroise & Geraldine

[16.09.1972] So? | Ambroise & Geraldine
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
29.08.2025, 19:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2025, 22:54 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Geraldine Yaxley - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

16.09.1972 | przedpołudnie | rezydencja Yaxleyów

Jeszcze przed niespełna kilkoma dniami ze śmiertelną powagą zarzekał się, że jego stopa naprawdę długo nie postanie w Snowdonii. Wcześniej zresztą świadomie przez bite półtora roku omijał tamte okolice, później również zaczynając wiązać z nimi niezbyt dobre wspomnienia i emocje. Po wyjściu z tamtego przeklętego lasu, wewnętrznie zarzekał się, że jeśli jeszcze kiedykolwiek zjawi się w rodzinnych stronach Geraldine, będzie to co najmniej za wiele lat. Dekadę, może dwie.
Niby nie był osobą, która łatwo zrażała się do jakichkolwiek miejsc. Teoretycznie niełatwo było wzbudzić w nim aż tak głębokie emocje, żeby nawet sama myśl o tym, by gdzieś przybyć wzbudzała jego głęboką niechęć i powodowała u niego zimne dreszcze w okolicach kręgosłupa. No, ale...
...dla dobra własnego spokoju, może trochę w ramach osłony dymnej przed szerzej idącymi wnioskami, przyjął wersję, że kiedyś musiał nadejść podobny moment. Każdy miał mieć swoje średnio lubiane miejsce. Mhm. Tak. Lekko powiedziane, ale cóż, tak było lepiej. Fakt, że w jego przypadku padło na okolice Yr Ysgwrn był dosyć nieszczęsny, ale z pewnością mógłby być do przeżycia (przechodził przez nie takie rzeczy, co nie?), gdyby nie późniejszy splot wydarzeń.
Szczęśliwy splot wydarzeń, bez wątpienia, jednak w tym wypadku trochę komplikowało to sytuację. Szczególnie, że nie tylko mieli udać się do rezydencji Yaxleyów na spotkanie z rodzicami Geraldine, ale także w szerszej perspektywie: zorganizować tam swoje wesele. Oczywiście, mógłby upierać się przy Dolinie, jednak w tym wypadku nawet nie wdawał się w jakąkolwiek dyskusję. Skoro jego narzeczona wraz z ciotką wybrały tę wersję, kimże miałby być, by wywracać te plany do góry nogami?
Wiedział, że jest na straconej pozycji. Geraldine miała własną wersję, Ursula jej przytaknęła, a on zrobił względnie dobrą minę do złej gry, po prostu kiwając głową i chowając ewentualne obiekcje w kieszeń, bo przecież nie był małym chłopcem. Poza tym, im szybciej mieli odczarować wrażenia po całkiem niedawnych wydarzeniach, tym lepiej. Przedłużenie wizyty u Gerarda i Jennifer z jednego popołudnia na dwa czy trzy dni była ku temu pierwszym, całkiem sporym krokiem.
Pakując się z samego rana, nie zająknął się zresztą ani słowem na temat tego, co odczuwał na myśl o powrocie w tamte okolice. Reszta drogi przebiegła względnie dobrze, tym bardziej, że przecież nie odwiedzili wtedy samej rezydencji. Z nią miał niemalże jedynie same dobre wspomnienia. Te szczęśliwe lub te do nich prowadzące. Kiedy zatem pojawili się przed budynkiem, o dziwo, nie odczuł napięcia, na które mimowolnie się szykował.
Dzień był przyjemny. Może nie było już słonecznie, ale nie padało. Nie było szaro ani ponuro, nie było mgliście i mżyście. Nie siąpiło, jedynie wiatr sprawiał, że przedpołudnie należało do tych zdecydowanie chłodniejszych niż pod koniec sierpnia. Było jednak naprawdę pogodnie, niemal idealna aura na to, aby spędzać czas w plenerze, co niechybnie także mieli tu robić. Wcześniej musieli tylko odbyć jedną naprawdę ważną rozmowę.
- Gotowa? - Spytał, zwracając twarz w kierunku dziewczyny, nawet jeśli doskonale znał odpowiedź.
Nie miało być lepiej. To była chwila na głębszy oddech i skok na główkę.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#2
01.09.2025, 07:57  ✶  

Yaxleyówna nie miała, aż takiego urazu co do wizyty w swojej rodzinnej okolicy. Faktycznie ostatni raz w Snowodonii zakończył się raczej wątpliwie przyjemnie, jednak nie dotyczyła ona rezydencji, w której się wychowała. Zresztą wierzyła w to, że udało im się pozbyć problemu, który ostatnio ich tutaj sprowadził, tak właściwie to było to ledwie kilka tygodni wcześniej, a miała wrażenie, że minęło bardzo dużo czasu bo tak wiele wydarzyło się w jej życiu. Miało być tylko lepiej, a jakże.

Zapowiedziała ich wizytę ojcu, by mieć pewność, że zastaną go na miejscu. Czasu pozostawało niewiele, więc wypadało uprzedzić rodziców o ich planach i zmianach, jakie miały nadejść w jej życiu. Nie spodziewała się tego, aby mieli w jakikolwiek sposób oponować, jednak wypadało przegadać z nimi wszystko.

Całkiem naturalne wydawało jej się wybranie Walii, jako miejsca, w którym miało dojść do ceremonii ślubnej. W końcu były to jej rodzinne strony, aktualnie też chyba dużo bardziej bezpieczne od Londynu, czy Doliny Godryka. Pożary nie dotarły w te okolice, nie naruszyły jej rodzinnej rezydencji, tutaj nic się nie zmieniło, wszystko wyglądało jak dawniej.

Jesień w tym miejscu miała swój urok, fakt od lat bywała tu raczej jako gość, ale to zawsze miał być jej dom. Wiedziała, że co by się nie działo mogła tutaj wrócić. Tym razem jednak pojawiła się nie z kolejnym problemem, a raczej informacją, która powinna zadowolić jej rodziców.

Matka na pewno będzie zadowolona, bo przecież już wiele razy powtarzała jej, że czas najwyższy, bo przecież nie była najmłodsza, nie w ich w świecie. Oczywiście, że i to mieli zrobić po swojemu, dość spontanicznie, bo nie chcieli czekać, moment sam się pojawił, a więc warto było go wykorzystać, szczególnie, że okoliczności też stały się dość naglące.

Wiatr plątał jej włosy, był jednak całkiem przyjemny, nie towarzyszył mu deszcz, czy mżawka, mogło być zdecydowanie gorzej, zważając na to, że byli przecież w górach, a jesienią pogoda zmieniała się tu w chwilę. W tej chwili jednak aura była całkiem miła, kolorowe liście na drzewach, słońce nawet wyłoniło się zza chmur, gdyby nie wiatr byłoby idealnie.

- Zawsze. - Posłała jeszcze uśmiech Ambroise'owi, nim weszli do środka. Chciała mieć to za sobą, wiedziała, że mogą pojawić się pytania, nie do końca wygodne, jednak jakoś nieszczególnie się ich obawiała. Raczej czuła wewnętrzny spokój, bo przecież znajdowała się w domu, jacy by nie byli jej rodzice, tak miała pewność, że nie zamierzali mieszać w planach, które już mieli, musiała ich jednak o tym poinformować, bo dzień, który wybrali zbliżał się dość szybko.

W końcu nacisnęła klamkę, bo przecież nie mogli stać przed drzwiami nie wiadomo ile, najlepiej byłoby, aby załatwili to jak najszybciej i wrócili do Exmoor, nie do końca uśmiechało jej się zostanie tu na noc, bo wiedziała, w jaki sposób wyglądało to zazwyczaj, mieliby wyrwane kilka dni z życia przez to, jak bardzo gościnny był ojciec, a nie był to na to odpowiedni czas.

Gdy tylko weszli do środka przywitała ich Triss. - Rodzice panienki czekają w jadalni. - Najwyraźniej Gerard wziął sobie do serca jej list i przygotował tego nieszczęsnego świniaka.

Ścisnęła więc mocniej dłoń Roise'a i powolnym jak na siebie krokiem ruszyła w stronę jadalni, jeszcze chwila, moment, a będą mieli to za sobą.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
01.09.2025, 12:38  ✶  
Z dużym prawdopodobieństwem to on powinien być pierwszą osobą, która wysłałaby list do Gerarda Yaxleya. Po prawdzie mówiąc, gdyby całkowicie trzymał się konwenansów, powinien był postąpić dokładnie tak jak to zamierzał zrobić przed laty i już wiele tygodni wcześniej odwiedzić jego potencjalnego teścia. Dwa lata wcześniej faktycznie byli zresztą umówieni na rozmowę, bo Roise zamierzał trzymać się etykiety, nawet jeśli ostatecznie i tak zamierzał zrobić to, co chciał uczynić, niezależnie od przebiegu tamtego spotkania. Mimo to, chciał postąpić elegancko. I na co mu to było? Jak mi to wyszło?
No właśnie. Do wizyty nie doszło. Życie miało zupełnie inne plany, los ostatecznie także pchnął ich na znacznie bardziej skomplikowaną ścieżkę. Teraz nie stał tu już sam. Nie on napisał prośbę o spotkanie ani nie zamierzał pytać o zgodę na coś, co już się wydarzyło. To nie było standardowe postępowanie, ale mimo to czuł się całkiem pewnie. Ich sytuacja była bardziej skomplikowana niż mogliby przewidzieć na początku tego tygodnia, ale jednocześnie malowała się całkowicie jasno. Musieli ją jeszcze tylko odpowiednio przedstawić pozostałym zainteresowanym.
Niespecjalnie się tym jednak stresował. Mimo bycia raczej dosyć mocno prywatną osobą, niezbyt chętnie dzielącą się szczegółami z życia uznawanymi przez niego za w jakikolwiek sposób intymne, Ambroise uważał się raczej za kogoś, kto umie odpowiadać na trudne pytania. Przez lata nauczył się zresztą nie oczekiwać cudów. Zarówno w domu rodzinnym, jak i w pracy miał okazję poruszać najdziwniejsze, najbardziej absurdalne tematy. Ten nie był aż tak oryginalny.
- Doskonale - odpowiedział zanim znaleźli się we wnętrzu budynku.
Kiwnął głową na powitanie w kierunku skrzatki, odwzajemniając uścisk dłoni narzeczonej, na której rękę spojrzał przelotnie, zanim ruszyli dalej wgłąb domu. Wiedział, w którą stronę należy iść, gdy tylko Triss powiedziała im, dokąd powinni się udać. Być może nie znał wszystkich miejsc w dosyć sporej rezydencji przyszłych teściów, ale w tym konkretnym bywał wcześniej naprawdę wiele razy. Paradoksalnie, nawet znacznie częściej niż kiedykolwiek mógłby przewidywać zaczynając pracę dla Yaxleyów.
Z początku bywał tu wyłącznie formalnie, nawet jeśli nie w gabinetach i w miejscach typowych dla interakcji biznesowych, bowiem praca uzdrowiciela wymagała od niego raczej poznawania domostw od zaplecza. Prywatnych pokojów i sypialni, nie salonów czy bibliotek. Później paradoksalnie wcale nie zmienił nawyków aż tak bardzo, wyłącznie dodając kilka nowych doświadczeń. Za każdym razem dosyć intensywnych, szczególnie gdy zostawali na dłużej niż kilka godzin. Wcześniej raczej odmawiał jedzenia obiadów czy kolacji u swoich klientów, później w tym konkretnym przypadku spędzał niezliczone godziny na piciu czy ucztowaniu. Aż nazbyt dobrze poznał lokalne zwyczaje dotyczące świętowania, cóż, praktycznie każdej możliwej okazji. Zawsze się jakaś znalazła.
A dzisiaj? Dzisiaj to oni mieli ją stworzyć.
- Domyślają się - zawyrokował cicho, przeznaczając te słowa wyłącznie do uszu Geraldine.
Nie miał pojęcia, co Rina napisała w swoim liście do ojca. No, prócz tego, o czym sama mu powiedziała, co najprawdopodobniej było wszystkim zawartym w wiadomości. Mimo to, gdy pojawili się tu oboje wspólnie za pierwszym razem, na samym początku związku, w ramach oficjalnego przywitania go w roli jej chłopaka, nie zostali od razu przyjęci w jadalni. Wpierw trafili do salonu. Obiad dopiero szykowano.
Prawdę mówiąc, nie pamiętał żadnej okazji, w której pojawiliby się na czas i zostaliby już na samym początku wysłani do wspólnego stołu. Zawsze, za każdym razem, nawet przy weekendach czy sabatach, było coś wcześniej. To była bardzo oficjalnie brzmiąca odmiana. Prowadziło go to do jednego wniosku. Starzy Geraldine wyczuli pismo nosem.
- Upiekł świniaka? - Dorzucił jeszcze ciszej, tłumiąc uśmieszek pod nosem.
Oczywiście, że świniak musiał zostać upieczony. Przedstawienie dopiero należało zacząć.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
01.09.2025, 21:52  ✶  

Geraldine miała gdzieś konwenanse, jej rodzice bardzo dobrze zdawali sobie z tego sprawę, zresztą trudno byłoby aby postępowali aktualnie w ten właściwy sposób, bo sytuacja była dość nagląca. Wiedziała, że Gerard nie zignoruje jej listu nawet jeśli będzie znajdował się w jakimś zapomnianym lesie w Pcimiu Dolnym. Ojciec nigdy jej nie ignorował, a to gwarantowało, że uda jej się doprowadzić to spotkanie do całkiem szybkiego skutku. W tym wyjątkowym momencie było to nieocenione, bo nie mogli pozwolić sobie na zbyt wiele dni zwłoki. Nie, kiedy mieli w jakiś tydzień z hakiem zorganizować swoje własne wesele, korzystając przy tym z rezydencji jej rodziców, wypadało więc, aby oni jak najszybciej się o tym dowiedzieli.

Nie sądziła, że jej rodzice jakoś szczególnie zdziwią się widząc Greengrassa przy jej boku. Na pewno pamiętali, jak silna więź łączyła ich przez lata, ba była pewna, że jeszcze dwa lata wcześniej Jennifer miała przygotowany plan na ewentualny ślub, do którego nigdy nie doszło. Wszystko przecież wtedy wskazywało na to, że ten moment nadejdzie. No i stali tu teraz, w jej rodzinnym domu, może nieco później niż ktokolwiek to zakładał, ale nieuniknione miało w końcu się wydarzyć.

Wiele razy bywali razem w tym domu, co zabawne, Ambroise zaczął się tu pojawiać dużo wcześniej niż ją poznał. Jakoś tak się złożyło, że ojciec postanowił go zatrudnić, aby był ich prywatnym medykiem, tak naprawdę pierwszy raz skorzystała z jego usług kiedy omalże nie wyzionęła ducha po tym, jak stoczyła walkę z kelpie, która mieszkała w ich jeziorze. To nie był ich najlepszy moment, dość szybko odprawiła do wtedy z domu, umniejszając jego zasługom w tym, że przeżyła. Oddała się w ręce Florence, aby ta się nią zajęła. Na szczęście mieli za sobą ten dość burzliwy etap ich życia. Zresztą nie był to ostatni raz, gdy zaczęli zionąć w swoją stronę chłodem. Zdarzyło się to kilka razy na przestrzeni tych wszystkich lat, gdy znajdowali się blisko siebie.

- Czy ja wiem. - Być może, jej rodzice nie byli, aż takimi ignorantami, aby nie zdawać sobie sprawy z tego, że coś jest na rzeczy. W końcu poprosiła ojca, aby Roise mógł wspierać Artemis, zapewne domyślił się, że ich stosunki nieco się poprawiły, bo przez długi czas nie wspominała o nim wcale, a później poprosiła o to, aby się spotkali, do tego sama wspomniała o prosiaku... wystarczyło dodać dwa do dwóch, aby wpaść na to, że nie miało to być zwyczajnym spotkaniem.

- Trochę przeze mnie. - Dodała posyłając przy tym Ambroise'owi uśmiech, jeden z tych, który świadczył o tym, że coś przeskrobała. Tak właściwie nie zrobiła nic złego, tylko uprzedziła Gerarda, żeby odpowiednio przygotował się do tego spotkania.

- Dobrze jednak wiedzieć, że nie ignoruje moich zachcianek. - To pewnie nigdy nie miało się zmienić, w końcu Geraldine była córeczką tatusia, miał do niej wiele cierpliwości i wyjątkowy sentyment, mimo, że od wielu lat nie pojawiała się tutaj na co dzień. Utrzymywała jednak bliski kontakt z ojcem, zawodowy i nie tylko, od zawsze był jednym z jej najbliższych ludzi.

- Jeszcze chwila i będziemy mieć to za sobą. - Uścisnęła mocniej dłoń narzeczonego, nim weszli do jadalni. Nie przejmowała się specjalnie tym, co zastaną, była przekonana o tym, że jej rodzice powinni ucieszyć się, kiedy znowu zobaczą ich razem.

Jadalnie nie była jakaś ogromna, jednak w tej chwili mogła wydawać się dużym pomieszczeniem z racji na to, że przy sporym stole siedziały tylko dwie osoby. Jennifer i Gerard, skierowali swoje oczy w stronę pary, kiedy ta tylko przekroczyła próg. Nie odrywali od nich swoich spojrzeń.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
02.09.2025, 10:38  ✶  
- Domyślają - odparł, powtarzając sam siebie, ale tym razem jeszcze bardziej zdecydowanym tonem, nawet jeśli nadal bardziej szeptał niż mówił pełnym głosem. - Jen nigdy nie robi nic przypadkowo - dopowiedział zupełnie tak, jakby Rina nie znała własnej matki.
No cóż, a przecież oboje mieli raczej szerokie doświadczenie związane z odczuwaniem skutków krótko i długofalowych planów Jennifer Yaxley née Borgin. Nie o wszystkich musieli mówić na głos, aby wykształcić w sobie wspólne opinie. Niektóre były po prostu na tyle ostentacyjnie zaplanowane, by trzeba było być zupełnie ślepym, żeby ich nie dostrzec.
Przynajmniej mieli na tyle szczęścia w życiu, że Starej Yaxleyowej od samego początku wyjątkowo pasowała ta narracja, którą oni oboje przyjęli nieco później niż Jen. Przez co najmniej kilka lat słyszał przecież o córce w Londynie. Nie musiał rozmawiać o tym z Geraldine, aby wiedzieć, że o nim też pewnie jej napomykano, zanim mieli okazję zbliżyć się do siebie z własnej woli.
Nie potrzebował jednak wiedzieć szczegółów na temat tego, jak usiłowała sprzedać go teściowa. Obecnie całkiem skutecznie przyszła, co z pewnością miało ją zadowolić. Nie czuł również ochoty powtarzania tego, co sam słyszał. Nie byli zwierzętami na targu, czystokrwistymi końmi czy towarem wyjątkowej klasy, aby potrzebowano ich reklamować. Mimo to, przez wiele lat nasłuchał się dostatecznie dużo. Akurat ta część magicznego dziedzictwa zawsze wyjątkowo go irytowała.
Bez wątpienia cenił sobie tradycję i konserwatywne podejście do życia, ale aranżowane związki małżeńskie nigdy nie były czymś, do czego mógłby podchodzić chociażby z cieniem entuzjazmu. Abstrahując od tego, że przez ponad połowę dotychczasowego życia nie wierzył w prawdziwą miłość czy szczęśliwe zakończenia. Po prostu nie wyobrażał sobie nagłego, wymuszonego związania się z obcą osobą o dostatecznie dobrej genealogii i dużym posagu.
Całe szczęście, jego rodzina nie była pod tym względem zbyt natrętna. Nie miał przewidzianej partnerki, o której wiedziałby jeszcze na długo przed ukończeniem Hogwartu. Później natomiast usiłowano przedstawiać mu kolejne czystokrwiste panny podczas wydarzeń towarzyskich, sabatów czy balów, wciskano mu kolejne osoby towarzyszące, ale niczego na nim nie wymuszano. Miał zresztą wrażenie, że w pewnym momencie robiono to już wyłącznie z czystego obowiązku, nie z tym konkretnym celem, by kogoś sobie znalazł.
Zawsze byli wyłącznie we dwoje. Zawsze mieli być tylko we dwoje. Nie istniał nikt przed Geraldine, kto wzbudziłby w nim chociaż mglisty cień tego chłopięcego entuzjazmu, jaki czuł przy niej od samego początku ich burzliwej znajomości. Nikt nie potrafił wzbudzić w nim tej całej amplitudy emocji. Nie istniała żadna inna osoba, która jednocześnie potrafiłaby go tak uspokoić i wkurwić. Do nikogo innego nie żywił takich uczuć.
I nie miał. Pogodził się z tym przez ten szmat czasu, nawet jeśli w pewnym momencie nie niosło to ze sobą zbyt pozytywnych konkluzji. Nie zamierzał żenić się z nikim innym, więc gdy się rozstali, planował zostać prawdziwym starym kawalerem. Zresztą, nie dało się ukryć, że przekroczył tę magiczną granicę, jeszcze gdy byli parą.
A jednak los ewidentnie chciał inaczej. Miał dla nich zupełnie inne plany. Oto stali więc przed rezydencją, trzymając się za rękę i mając do przekazania nie jedną a dwie informacje. Całe szczęście, obie mające raczej uszczęśliwić gospodarzy, nawet jeśli przynajmniej jedną można było uznać za naprawdę zaskakującą. Mieli tempo, o tak, on sam też nie mógł nie być nieco zaskoczony prędkością, w jakiej zaczęli nadrabiać te wszystkie etapy, przez które nie przeszli przez ostatnie siedem lat. Teraz to była kwestia tygodni, jeśli nie dni. Wszystko samo się układało.
Choć czy aby na pewno?
Dostrzegł ten konkretny uśmieszek. Zresztą, Geraldine nawet go nie ukrywała. Oczywiście, że potrafił rozpoznać u niej ten jawny rodzaj zadowolenia z własnych pomysłów. Sam lekko wywrócił na to oczami, pobłażliwie wzdychając.
- Jak bardzo mam być miły dla teściów? - Spytał, choć i tak nie planował emanować niczym, tylko zwyczajną sympatią, jaką odczuwał wobec obojga.
Chciał jednak wiedzieć, co dokładnie przeskrobała Rina. Co im przekazała i na co powinien się szykować. Jak dużym entuzjazmem mieli emanować na widok ich obojga.
- Niedługo będzie mieć ich całkiem dużo - mruknął, znacząco unosząc przy tym brwi, bo choć to w dalszym ciągu była nowość również dla niego, nie dało się ukryć, że słowa Yaxleyówny zabrzmiały całkiem zabawnie w tym konkretnym kontekście, w jakim również należało brać je pod uwagę.
Gerard na pewno miał mieć wkrótce całkiem sporo okazji, aby wykazać się cierpliwością i zrozumieniem wobec zachcianek córki. Tych zaś na pewno miało być więcej niż jeszcze przed paroma miesiącami. Co prawda, Ambroise szczerze nie wierzył w to, aby miała zacząć bezczelnie grać posiadaną kartą, ale niektóre kwestie pojawiały się same z siebie. Tak było i miało być. Miał tę świadomość, nawet jeśli to było dla nich zupełnie nowe.
Trochę mocniej splótł palce z palcami dziewczyny, darując sobie jednak przyciąganie jej w tej chwili. Powinni mieć to wszystko z głowy. Zbliżała się godzina spotkania, na które wypadało się nie spóźnić, nawet jeśli już byli na miejscu, tuż za drzwiami. Nachylił się jednak lekko, żeby zagarnąć wargi narzeczonej w przelotnym pocałunku, nim jeszcze usłyszał jej kolejne zapewnienie.
Nie, nie sądził, aby miało im pójść aż tak lekko. Rzecz jasna, nie obawiał się odrzucenia ze strony jej rodziców. Co innego wisiało mu z tyłu głowy. Nie sądził, aby mieli stąd wyjść jeszcze przed kolacją. To nie miało być tak szybkie i proste. Zwłaszcza nie przy tych wszystkich informacjach, jakie mieli mieć do przekazania. Każda z nich wręcz prowokowała do świętowania a tutaj świętowało się bardzo...
...srogo.
- A mogliśmy uciec do jakiegoś kowenu zagranicą - mruknął w odpowiedzi, przenosząc wzrok na dłoń Geraldine z pierścionkiem, a potem prostując się, gdy wreszcie pchnęła drzwi do jadalni.
To nie była nawet taka zła wizja. Po prawdzie mówiąc, podobała mu się i to nawet bardzo. Gdyby nie ciążące na nich obowiązki, zdecydowanie mogliby załatwić to w ten sposób. Tylko oni, garstka najbliższych przyjaciół. Planowane wesele również nie miało należeć do największych ani najbardziej z pompą, ale nie dało się ukryć, że organizacja go pochłaniała cholernie dużo czasu, nawet z pomocą ze strony Ursuli. Teraz mieli w to włączyć jeszcze dodatkowe pary rąk.
Tych, na które spojrzał, witając się z rodziną Riny i usiłując nie parsknąć z rozbawieniem na widok, jaki zastał ich w jadalni. Musiał zachować powagę, nawet jeśli gigantyczny, zdecydowanie zbyt duży świniak miał w pysku wyjątkowo czerwone pieczone jabłko i prezentował się zgoła karykaturalnie, jak na liczbę ludzi mających zasiąść do stołu. Domyślali się, a jakże. Widział to w ich spojrzeniach. Pytanie pozostawało, czego. To było najistotniejsze.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#6
03.09.2025, 09:39  ✶  

- W tym wypadku to sprawka ojca, nie jej. - W końcu to z nim się kontaktowała, nie z matką, jak zawsze, kiedy miała sprawę do rodziców to wybierała ojca. On nie zadawał niepotrzebnych pytań, po prostu robił to o co go poprosiła. Oczywiście, że musiał poinformować o wszystkim Jennifer, jednak ona mogła jedynie zastanawiać się nad tym dlaczego Geraldine poprosiła ich o to spotkanie. Mogli się czegoś domyślać, bo raczej nie robiła takich rzeczy, jednak nieszczególnie ją to obchodziło, a to nowość.

Nie dało się ukryć, że jej matka miała swoje plany dotyczące ich dwójki, tyle, że spotkali się zupełnie przypadkowo, z własnej woli, tak samo tylko i wyłącznie z własnej woli postanowili kontynuować tę znajomość. Jen miała pewnie co do tego nieco inne zdanie, nie zamierzała wyprowadzać jej z błędu, bo było to całkiem zabawne, kiedy wydawało jej się, iż to co robiła przyniosło oczekiwane skutki. Powinna mieć świadomość, że nie dało ich się do niczego namówić, wszystkie decyzje, które podejmowali były tym, co faktycznie chcieli robić. Akurat oni nie należeli do potulnych osób, które zgodziłyby się na czysto biznesową relację. Mieli sporo szczęścia, bo należeli do odpowiednich rodzin, ich związek nigdy nie wzbudzał kontrowersji, ich światy były ze sobą bardzo zbliżone.

Yaxley nie należała do tej grupy dziewcząt dla których szybkie zamążpójście było dość istotne. Od zawsze wolność wydawała się jej być dużo bardziej atrakcyjna, aż w końcu ją trafiło. Lata spędzone z Ambroisem uświadomiły jej, że była gotowa na ten krok, całkiem świadomie, prędzej, czy później to miało się wydarzyć, zabawne bo należała do tych całkiem sceptycznie nastawionych osób do tego typu relacji, wiele się zmieniło kiedy trafiła na odpowiedniego człowieka.

- Bądź normalny, przecież Cię znają. - Nie było sensu przesadzać, Ambroise nie był obcy, spędził w tym domu wiele godzin, jej rodzice go znali, lubili, bez niepotrzebnego naginania rzeczywistości.

- Czy ja wiem, nie zamierzam nadużywać jego dobroci. - Wiedziała, że ojciec ma do niej wyjątkową slabość, jednak nigdy tego nie wykorzystywała, dzięki czemu kiedy faktycznie pojawiała się jakaś prośba nie zostawała odrzucona. Wiedziała, co Roise miał na myśli, nie wydawało jej się jednak, aby stan w którym się znajdowała miał coś zmienić. Słyszała opowieści o ciążowych zachciankach, nie sądziła jednak, że będą jej dotyczyć, nigdy nie należała do osób, które za bardzo się nad sobą spuszczały, to nie miało się zmienić.

Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy poczuła ciepło jego ust na swoich, najwyraźniej mogli już pojawić się przed jej rodzicami.

- Właśnie, że nie mogliśmy, inaczej już dawno byłoby to za nami. - Myślała o tym wiele razy, sama najchętniej postąpiłaby w ten sposób, ale mogłoby to zostać odebrane jako skandal, co wolała darować ich rodzinom i bez tego byli dość kontrowersyjni.

Weszli do jadalni, tak jak się spodziewała ojciec spełnił jej prośbę, przygotował się odpowiednio do tego spotkania, może było to lekką przesadą, bo miała być tu tylko czwórka, ale czy powinni się tym przejmować? No nie. Nie było sensu, kto bogatemu zabroni...

- Ojcze, matko... - Spojrzała na swoich rodziców, zmierzając powoli w ich kierunku. - Dobrze Was widzieć. - Wypadało przywitać się z nimi nieco wylewniej.

- Cieszę się, że zgodziliście się z nami spotkać. - Doceniała, że znaleźli czas, chociaż nie wydawało jej się, aby byli szczególnie zajęci, na pewno nie mieli nic lepszego do roboty.

Yaxleyowie wstali. Czekali, aż Geraldine i Ambroise do nich podejdą. Oczywiście, że nie umknęło im to, że ponownie trzymali się za ręce. Jen posłała Gerardowi wymowne spojrzenie. Zdecydowanie wiedzieli co się święci. - Ambroise, dawno się nie widzieliśmy. - Wyszczebiotała Jen, oczywiście, że to z jego obecności ucieszyła się bardziej, zawsze go lubiła, w przeciwieństwie do własnej córki...

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
03.09.2025, 20:17  ✶  
- No, może i tak - nie zamierzał podważać słów narzeczonej, bo to ona lepiej od niego wiedziała, o czym i z kim korespondowała przed ich przybyciem. - Ale na pewno jej powiedział - a jednak przez te wszystkie lata nie mógł nie zauważyć tego, że Gerard raczej nie skrywał przed żoną zbyt wielu tajemnic.
No, przynajmniej nie takich, jakie stanowiłby ich nagły, choć zapowiedziany przyjazd do Snowdonii. Cokolwiek znalazło się w liście do ojca Riny z pewnością trafiło również do jej matki. Ta zaś była wyjątkowo spostrzegawcza i bez problemu łączyła fakty. Być może nawet odrobinę zbyt łatwo, bo mimo wszystko, przez lata przypisywała sobie zasługi, w których miała raczej nikły udział.
Pozwalali jej jednak na to, bo czemu nie mieliby tego robić? Jeśli dzięki temu była szczęśliwsza, dając im więcej oddechu, czemu nie. Nie musieli wspominać o tym, jak tragiczna była jej ostatnia zagrywka. Jedynie od czasu do czasu zdarzało im się prywatnie nawiązywać do tamtych chwil. W szczególności upodobał sobie przypominanie o horrendalnie paskudnej kreacji, obcesowo niedopasowanej do stylu Yaxleyówny, która wyzwoliła w nim wtedy tak głęboką odrazę, że musiał ją zerwać z dziewczyny, ostatecznie kończąc ich przyjaźń.
No cóż, to była stylizacja od Jennifer, nieprawdaż? Przypisywała sobie tę zasługę, bez wątpienia. Szczególnie, że niedługo potem pierwszy raz pojawili się wspólnie w tym domu, nie jako platoniczni kumple, a jako ludzie, którzy stosunkowo szybko przeszli do dzielenia jednego łoża. Tak naprawdę nigdy nie oczekiwała na niego przygotowana sypialnia gościnna. Nie tutaj. Nie potrzebowali niczego udawać, nie napotkali ani jednego krzywego spojrzenia.
Ale czy to oznaczało, że całkowicie się tu nie pilnował? No cóż, mimo wszystko baczył na własne zachowania, zwłaszcza jeszcze jako prywatny uzdrowiciel rodu, przed przyjęciem funkcji nieoficjalnego członka rodziny. Cicho parsknął pod nosem.
- To byłoby dosyć niefortunne - rzucił w pierwszej chwili w przestrzeń między nimi, odchylając się odrobinę do tyłu, aby przyzezować na Yaxleyównę z innej perspektywy, bardzo wymownie wyginając kąciki ust złączonych przez chwilę w cienką linię.
Odchrzaknął, po czym powrócił do pierwotnej pozycji, lekko bujnąwszy się na obcasach jesiennych butów. Nie zamierzał od razu wyjaśniać tego, co dokładnie miał w tej chwili na myśli, jednak wydawało mu się to raczej dosyć jasne. Tak, rodzice Geraldine bez wątpienia doskonale go znali...
...a przynajmniej tak im się wydawało. Nie to, aby celowo postanawiał ich oszukiwać. Nie zachowywał się przy nich sztucznie, nie usiłował ich mamić ani grać przed nimi żadnej konkretnej roli. A jednak nie dało się ukryć, że nie był przy nich swoją najbardziej naturalną wersją. Tak po prawdzie, nigdy nie zamierzał ani nie miał nią być. Żadne z nich by sobie tego nie życzyło. Jeśli zaś już chodziło o życzenia...
- Myślę, że czegokolwiek byś sobie nie zażyczyła, będzie to dla niego dalekie od nadużywania jego dobroci - odparł gładko, nie musząc mówić nic więcej o tym, że przecież oboje doskonale znali podejście Gerarda.
Gdyby Geraldine zażyczyła sobie hipogryfa, dostałaby hipogryfa. A jeśli zaznaczyłaby jeszcze, że koniecznie powinien umieć zawsze wchodzić w galop lewą nogą, nie prawą, miałaby to zagwarantowane bez jakiegokolwiek poślizgu w spełnianiu życzenia. To nigdy nie miało ulec zmianie. Nieważne, co by zrobiła.
Ach, kowen naprawdę wydawał się coraz bardziej kuszącą i równie proporcjonalnie niemożliwą opcją. Z pewnością wybaczonoby im to zachowanie, nawet jeśli wywolaliby tym skandal. Niestety, musiał myśleć jak realista.
- Mimo wszystko, nie zaprzeczysz, że to najlepsza możliwa opcja - odparł, prostując plecy i bezmyślnie poprawiając kosmyk włosów dziewczyny w taki sposób, aby nie zasłaniał mu jej oczu.
Zdecydowanie chciał rzucić jeszcze jedno porozumiewawcze spojrzenie w kierunku narzeczonej, wykrzywiając przy tym wargi w znaczącym półuśmiechu. Co prawda, nie mógł faktycznie zaproponować Geraldine wycofania się z nadchodzącego wesela i załatwienia wszystkiego bokiem, korzystając z życzliwości najbliższego kowenu, ale tak. To byłoby coś, co miałoby znacznie lepszy posmak niż przełykanie goryczy związanej z koniecznością sporządzania list najważniejszych gości, których wcale nie chciał widzieć na ceremonii.
Niby wciąż podjęli decyzję o organizacji małej uroczystości. Teoretycznie nie było mowy o wielkich przyjęciach, jeśli chcieli wziąć ślub tuż po Mabon, więc oszczędzili sobie wątpliwej przyjemności związanej z organizacją co najmniej kilku wydarzeń mających poprzedzić ceremonię zaślubin. Nie musieli hucznie świętować zaręczyn, nie potrzebowali żadnego pośredniego balu. Mogli praktycznie od razu przejść do tej najważniejszej części i zaprosić na nią okrojoną liczbę gości.
A jednak tych wciąż okazało się więcej niż chciałby zakładać. Co się zresztą dziwić. Rody czystokrwiste bywały naprawdę spore, sam Ambroise miał naprawdę liczne grono bliskich kuzynek i kuzynów, których niestety nie wypadało pominąć w rozsyłaniu zaproszeń. Szczególnie tyczyło się to części rodziny, o ironio, związanej z jego nieobecną matką. Było ich zdecydowanie więcej niż Greengrassów czy Yaxleyów.
Gdy zaś o nich chodziło...
- Państwo Yaxley - kiwnął głową, odzywając się zaraz po Geraldine, praktycznie od samego wejścia, choć z pewnością nie był to koniec wymiany przywitań.
Ba, nie miał nawet cienia wątpliwości, że był to dopiero ich początek, szczególnie na widok dosyć zadowolonych, zainteresowanych wyrazów twarzy obojga rodziców Riny, a także na sposób, w jaki jej matka rozchyliła usta. Oczywiście, że powinien zachować się bardziej spoufalenie. Tym bardziej, że pracując dla Gerarda, stosunkowo szybko przeszedł z nim z pan na ty. Nie zmieniła tego jego rola potencjalnego przyszłego zięcia, przy bimbrze raczej ciężko byłoby panować. Naturalnie, przeszło to również na żonę Yaxleya, do której w tym momencie powinien zwrócić się po imieniu, bo była przecież jeszcze młoda.
To, że tego nie zrobił, nie do końca pasowało do sytuacji. A przecież miał zachowywać się naturalnie, prawda? Nie miał kija w dupie, przychodził tu też w roli skazańca. Nie zamierzał o nic błagać ani za nic przepraszać, zresztą z pewnością nie tego od nich oczekiwano. To miała być naprawdę miła, radosna chwila. Dokładnie tak jak nowiny, jakie przynosili.
Gdy Geraldine ponownie zabrała głos, on rozluźnił ramiona, stawiając z nią kolejne kroki po to, aby wreszcie stanąć przed gospodarzami, ściskając wyciągniętą dłoń Gerarda i ujmując rękę Jennifer, aby kulturalnie ucałować jej wierzch, tym razem ponownie witając każdego z imienia. Uśmiechnął się na szczebiot pani Yaxley, robiąc to całkiem szczerze, zanim wziął głębszy oddech, przytakując głową.
- To fakt, tym bardziej miło mi, że spotykamy się ponownie - odpowiedział gładko, nie dodając jeszcze w takich okolicznościach, za to pozwalając sobie na znacznie. - Mógłbym przysiąc, że to będzie tylko krótki dodatkowy dyżur - a oto był, półtora roku później, rzeczywiście minęła chwila.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#8
04.09.2025, 21:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.09.2025, 11:11 przez Geraldine Yaxley.)  

- Nie ma przed nią tajemnic, to prawda. - Nawet jeśli kiedykolwiek przeszłoby mu przez myśl, aby coś ukryć przed Jen to zapewne by mu się to nie udało. Ona miała nosa do wykrywania podstępów, czy półprawd. Zresztą jej ojciec należał raczej do całkiem prostych i szczerych osób, być może dzięki temu małżeństwo rodziców Geraldine było całkiem udane. Jennifer była nieco trudniejsza w obyciu, lubiła stawiać na swoim, kombinować, nie do końca informując o tym zainteresowanych, chociaż na nią również Geraldine raczej nie powinna narzekać, mimo, że nie były szczególnie blisko. Od zawsze to ojciec był jej ulubionym rodzicem, co wiązało się pewnie z podobnymi zainteresowaniami, które pojawiły się u niej od najmłodszych lat. Zresztą nie powinno to nikogo dziwić, miała możliwość towarzyszyć mu dość wcześnie podczas polowań, nie odcinał jej od tego tylko dlatego, że była dziewczyną, co zabawne wraz z upływem czasu była chyba jego największym sukcesem wychowawczym i edukacyjnym.

- Czy ja wiem. - Nie sądziła, aby pojawiła się potrzeba, by Ambroise zachowywał się inaczej niż zwykle, kiedy tutaj bywał. Oczywiście nie sugerowała mu tego, aby był swoją najbardziej naturalną wersją, wiadomo jak jest, nie zawsze warto, aż tak się otwierać, jednak nie było powodu, by starał się być przesadnie miły.

- Nie da się ukryć, że Gerard ma do mnie sentyment, pewnie nawet nie dostrzegłby, że przesadzam. - Co prawda, to prawda. Ojciec miał do niej naprawdę ogromną cierpliwość, akceptował i tolerował wszystkie jej głupie pomysły, wspierał ją finansowo na początku jej kariery. Nie mogła narzekać, wręcz przeciwnie - naprawdę doceniała jego podejście. Zdawała sobie sprawę, że to wcale nie było częste, aby rodzice, aż tak wspierali swoje dzieci. Miała szczęście. Nigdy nie zadawał pytań, po prostu spełniał jej prośby, jakby to było jedyną możliwą opcją.

- Nie da się temu zaprzeczyć, naprawdę chętnie bym ją wybrała. - Nie da się ukryć, że Yaxley nie była stworzona do wystawnych przyjęć. Jasne, umiała się zachować, znała obyczaje, jednak nie należała do osób, którym brylowanie na salonach sprawiało przyjemność, teraz zresztą to oni mieli być gospodarzami, to na nich będzie skupiona cała uwaga. Nie czuła się w takich sytuacjach najlepiej, bo było to dla niej nienaturalne. Wybór daty był całkiem sprytny, dzięki temu ominą ogromne przyjęcie, ale tak, czy siak sporo osób miało się na nim pojawić nawet po tym jak dość mocno skurczyli listę gości. Zdecydowanie wolałaby wziąć ślub w jakimś kowenie za granicą.

Nie mieli jednak takiej możliwości, także musieli znaleźć się tutaj i przetrwać spotkanie z jej rodzicami, bułka z masłem, czyż nie? No, o ile uda im się zgrabnie wyjść po kilku godzinach, na pewno nie zamierzała zostawać tutaj na dłużej, to jeszcze nie był ten moment, obawiała się, że mogliby się tu zasiedzieć, a póki co raczej okoliczności do tego nie zachęcały, bo musieli ogarnąć jeszcze kilka naglących spraw.

Znaleźli się w końcu w tej jadalni, stali przed jej rodzicami, przywitali się z nimi, jeszcze trochę, jeszcze chwila, a będą mogli przejść do rzeczy. Tak właściwie to Geraldine zamierzała podjąć temat dość szybko, żeby mieć to z głowy - zazwyczaj postępowała w ten sposób, bez zbędnych ceregieli.

- Dzięki tato, że zrobiłeś o co prosiłam. - Uśmiechnęła się do ojca, bo naprawdę doceniała to, że spełnił jej prośbę.


- Kto by tam to liczył, w sumie minęło całkiem szybko. - Jen machnęła ręką, najwyraźniej ta półtora roczna przerwa nie robiła na niej aż takiego wielkiego wrażenia. - Siadajcie, jedzcie, pijcie, co będziecie tak stać. - Gerard jak zawsze spieszył się, aby usiąść do stołu, zdecydowanie wolał prowadzić rozmowy po kilku głębszych, wtedy stawał się też bardziej wylewny. - Jak zjecie to powiecie nam co Was do nas sprowadziło, tak na pusty żołądek nie ma sensu rozmawiać. - Oczywiście, że nie mogło być zbyt prosto, prawda? Najpierw te najbardziej istotne w oczach ojca sprawy, a dopiero później będą mogli przejść do rzeczy.


Nie wydawało jej się, aby było z czym dyskutować, także dość szybko zajęła miejsca na przeciwko tych rodziców, aby mogli odbębnić tę pierwszą część.


Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Ambroise Greengrass (3193), Geraldine Yaxley (2401)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa