A oni i oczekiwali go, i nie, jednocześnie. Nie na taką skalę, to na pewno. Myśl o Samhain zaś napełniała Brennę niepokojem, bo to święto było jak… koniec jakiegoś terminu. Dla Zimnych, dla nich, dla Anglii. Ciężko było nie spodziewać się, że coś się wtedy stanie: pytaniem pozostawało tylko co konkretnie.
– W takim razie spytać babcię, czy miałaby ochotę być nianią Mabel w zamian za opłacenie jej wyjazdu do Hiszpanii, a ja pogadam z naszymi… współlokatorami – stwierdziła, nie chcąc wypowiadać nazwiska Crawleyów w przestrzeni publicznej. Nawet przyciszonym głosem, i gdy rozglądała się przecież, upewniając, że nikt nie siadł akurat w zasięgu słuchu. Ulżyło jej trochę, że Figgówna nie protestowała, a po głowie zaczęła krążyć myśl, by to samo zasugerować Robertowi Crouchowi. Był czystokrwisty, w teorii jego córka powinna być bezpieczna, ale czy w Spaloną Noc tak było? Nie tylko śmierciożercy stanowili zagrożenie. Ogień, dym i szaleńcy, chcący skorzystać z okazji, też stali się problemami.
Puściła dłoń Nory, sięgając po jej filiżankę. Gdy spoglądała na dno, widziała… po prostu fusy. Dokładnie zaścielające dno naczynia.
– Hm, może to miało by być koło fortuny? – zasugerowała. Kojarzyła je i jego symbolikę głównie dlatego, że pojawiało się często w jej układach, które stawiał choćby Morpheus. – Wujek nawet kiedyś wspomniał, że to moja karta. Wiesz, to takie koło się obraca, raz pod wozem, raz na wozie… tylko w filiżance to nie stwierdzimy, czy jest odwrócone, czy nie. A może to… no… po prostu fusy. Bez żadnych symboli – dokończyła, a potem znów spojrzała do własnego filiżanki i zmarszczyła lekko brwi.
– Nie jestem pewna. To sznurek…? Chociaż jak spojrzę pod kątem to… przypomina trochę…
Urwała. Milczała przez chwilę, a później westchnęła i odstawiła filiżankę. Nie znała się na symbolach dostatecznie dobrze, aby chociaż podejrzewać, że to gad, oznaczający fałszywego przyjaciela: że gdyby zobaczył go ktoś z prawdziwym talentem, powinna uważać na intencje ludzi wokół.
– Najwyraźniej moja filiżanka zamiast daty pokazuje mi albo jakiegoś Ślizgona, albo Mroczny Znak.
Ewentualnie oba. Brenna szła o zakład, że Voldemort był w Slytherinie. Nie dlatego, że miała o nich złe zdanie, w końcu jej najlepszy przyjaciel był w Slytherinie, i miała ogromną słabość do paru Ślizgonów, a dlatego, że tylko ten Dom względnie do niego pasował. Salazar Slytherin, zostawiający według legend potwory w zamku, na pewno byłby z niego dumny.