Co Laurent wiedział, a czego nie wiedział – było tylko gdybaniem tak naprawdę. Nie spróbował, nie powiedział, nie zapytał, a jedynie założył jak będzie wyglądać taki scenariusz. Wyszło tak, że wyrwał samopas, bardzo narażając siebie, grupę pewnie też, najbardziej tę osobę, która się od niej odłączyła, czyli Victorię. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło. A przynajmniej… tak sądziła Lestrange. Dłoni nie wyrwała, kiedy ją ujął, nie krzyczała też – jej złość była cicha. I na pewno namacalna, tyle, że niewidoczna, jako oklumenta swą aurę ukrywała przed światem.
Victoria też się więcej wykłócać nie zamierzała. Powiedziała swoje, więcej byłoby niegrzeczne i nieprofesjonalne, chociaż nie była tutaj oficjalnie jako auror – a jako strapiona sąsiadka.
Brenna w końcu wyszła z domku, niemalże z pustymi rękoma, proponując pani Found, że może sama tam zajrzeć. Jasne było, że żadne widmo się tam nie schowało, wszystkie musiały zwiać. Zresztą… Nie było czuć tego dziwnego… czegoś, które wokół siebie roztaczały. Niepokoju? Może nawet strachu? Może z trójką stróżów prawa wokół siebie i brakiem tego uczucia pani Mildred jednak się zdecyduje zajrzeć ostatni raz do swojego domu; może znajdzie tam coś, co chciałaby sobie zatrzymać, a czego nie zauważyła Brenna…
Uniosła spojrzenie na Patricka, kiedy zwrócił się do niej i kiwnęła w odpowiedzi głową. Na roślinach akurat się znała, może jej będzie łatwiej zauważyć coś, czego Steward nie potrafił. Ba, nawet odeszła kawałek i kucnęła, by z bliska się przyjrzeć… ale nie było tutaj niczego nadzwyczajnego.
– Wygląda. Nic tu nie ma nadzwyczajnego – potwierdziła przypuszczenia Patricka i wstała. – Ani u roślin, ani śladów zwierząt…
Westchnęła tylko, kiedy Laurent stwierdził, że jednak będzie stąd uciekał. Że przeszkadzał i w ogóle… Tu nie chodziło o to, że przeszkadzał. Chodziło o to, że na siebie nie uważał – a miał przecież wiedzę, która mogłaby się tutaj przydać. Prewett zupełnie źle wyczuł intencje, przynajmniej Victorii, i Brenny zapewne też, źródło i powód ich złości. I zamiast trzymać się razem ze wszystkimi… to znowu chciał w pojedynkę się gdzieś…
Ech. Mężczyźni.
Również była gotowa, by ruszyć w drogę powrotną. Tak z pozostałą trójką, jak i za lekkomyślnym Prewettem.