• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[22-23.07.1972] I keep fading off the route - Astaroth x Laurent

[22-23.07.1972] I keep fading off the route - Astaroth x Laurent
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#21
20.07.2024, 16:33  ✶  
Czy Leviathan nie był potworem...? Nie rozumiałem, czemu w oczach Laurewnta stałem się Leviathanem. Czy to był po prostu czysty przypadek, czy byłem w jego oczach potworem, który mógł zabrać go na dno, już nigdy nie wypuścić ze swojej paszczy?
Tak, to byłoby potworne - odparł. Ja sam również uważałem to za potworną możliwość, ale nic się jeszcze nie działo. Nie rzuciłem się na niego, jedynie wyznałem własne obawy. Czasami nie byłem pewien, czym jestem ja, a czym ta bestia... Czy jesteśmy jednym, czy może mnie już nie było? Miałem z reguły wiele pytań i bardzo mało odpowiedzi, bo Yaxleye nie poznawali wampirów. Ucinali im łby, a potem całe rozczłonkowane ciało palili doszczętnie. To był ewenement, że dalej mogłem oddychać. Czasami się zastanawiałem, czy to nie był zbyt duży ewenement. Czy fakt, że dalej stąpałem po ziemi nie zniesie na nas nieszczęścia, ale... była też ta druga strona medalu. Ta, w której starałem się przywyknąć do nowej sytuacji, wycisnąć jej jak najwięcej, żyć. Może nawet posłuchać porady Laurenta i stworzyć coś, co mnie wciągnie doszczętnie? I się też przyda nie tylko mnie, ale również innym?
Ale przyznawać się do głodu? Do jego istnienia? I ujrzenie tego, co było poza nim? O nie! To brzmiało w mojej głowie niczym nadchodząca katastrofa. Problem polegał na tym, że ja świata nie widziałem poza głodem, poza krwią, poza tym słodkim uczuciem ulgi, jaka spływała na mnie, kiedy się pożywiałem. Czułem, czułem... Naprawdę czułem życie.
Głosik w mojej głowie zachęcał do spróbowania... Obawiałem się, że nie do spróbowania wygrania z głodem, tylko spróbowania tej krwi po raz drugi. Nawet przełknąłem nadmiar śliny w moich ustach. Pojawiała się w jednym konkretnym momencie, ale w tej chwili kategorycznie odmawiałem temu momentowi. A kysz!
Maliny! Skupiałem się na malinowej herbacie, na jej gorącu. To mrowienie było od tego ciepła. To ciepło zabijało mrowienie. Nie było mrowienia. Nie mogło być. A kysz!
- Rozumiem - odezwałem się przyciszonym głosem, wpatrując się uparcie w trzymaną filiżankę. Jeszcze trochę, a zapamiętam każdy skrawek jej wzoru, ale... Ale to było beznadziejne. Chciałem tu być dla Laurenta, ale jednocześnie nie mogłem tu być przez niego. Jego osoba niezmiernie mnie kusiła. Może to ta jego eteryczność...? Może mój instynkt drapieżcy wyczuwał, że jest słabszy? A może to ten jego charakterystyczny zapach oraz smak krwi...? Miał problemy, ale te problemy egoistycznie odsuwałem w bok, bo coś okazywało się ważniejsze od wszystkiego innego. To potworne. Czy ja naprawdę mogłem tu przybyć z tego okrutnego powodu?! Nie, nie mogło tak być.
Przegrywałem sam ze sobą. Przegrywałem wciąż i wciąż.
- Chyba rozumiem aż za bardzo. Mój ojciec by nie zlał, widząc we mnie słabość, ale... Ale nigdy jakoś się tym nie przejmowałem, parłem do przodu własnymi ścieżkami, oczywiście polując jak chciał, ale... poniekąd mam to we krwi, polowanie i bunt właściwie też, ale... polowanie to nie wszystko. Kiedy chciałem, to się śmiałem. Kiedy chciałem, to płakałem. Kiedy potrzebowałem, to darłem mordę nawet na niego... Ale ogólnie, tak trochę, może nawet bardzo, musiałem zmienić te swoje beztroskie hasanie na ostrożność, duże pokłady ostrożności. Zagrzebałem siebie i... Chciałbym czasami skulić się na środku łóżka i popłakać. Tyle się wydarzyło, wciąż się dzieje i nawet los odmówił mi rozpaczy, bo nie wiem, czy ci wspominałem, ale... ja nie płaczę, bo nie mogę, bo nie mam łez. I wybacz, ale... - mówiłem by w końcu odstawić filiżankę na stoliku i wstać ze swojego miejsca. - Chciałbym z tobą posiedzieć, może odstawić cię do kuzynki albo czuwać całą noc, mógłbyś się wtedy spokojnie wypłakać... Ale, przepraszam, nie mogę się skupić - przyznałem nerwowo, przez chwilę nie wiedząc, w którą stronę iść, żeby się stąd ewakuować. Nie chciałem przechodzić obok niego, ale jednocześnie chciałem się pożegnać jak należy. Zamknąłem na moment oczy, żeby uspokoić myśli, ale były takie rozbiegane. Jesień, Duma, krew, Leviathany, maliny, mama czy konsekwencje - i wiele innych, niekoniecznie w takiej kolejności, ale najbardziej bolało mnie to, że z przyjaźni były nici. To było niebezpieczne, kiedy zostawałem z nim sam na sam, bez świadków.
Przemknąłem obok Laurenta i drgnąłem nerwowo, kiedy niemalże wpadłem na Dumę. Zapewne warknął na mnie złowrogo. Huczało mi w głowie od tego wszystkiego, a jeszcze ta bestia... Warknąłbym na nią, ukręcił łeb, ale... BYŁA PRZYJACIELEM... PRZYJACIELEM PRZYJACIELA; nie moim.
Jedne oczy bestii wbite w drugie oczy bestii. A przecież nie chciałem tego robić, nie chciałem go prowokować... Przecinać mu drogę w jakikolwiek sposób.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#22
21.07.2024, 15:43  ✶  

Czuł się źle i jednocześnie to uczucie się chyba pogłębiało. Astaroth wydawał się marnieć w oczach - na pewno marniały jego myśli. Marniały jego emocje. Gasł tak samo, jak kryło się za horyzontem słońce, któremu nie dane już było cieszyć żyjących za dnia. Mógł to złapać, podtrzymać? Zapalić żar na nowo? Chociaż na chwilę? Skupienie na herbacie, a poza herbatą co było w jego głowie? Zagadka gęstniała, a ta gęstość przytłaczała łowcę, a jego potencjalnej ofierze pozwalała się poczuć tak, jak czuła się łania, koło której położył się wilk. Piękna to była bestia, ciepła. Łania chciała legnąć na ściółce, na poduszkach z mchu, ogrzać się o miękkie futro i przekazać wielkimi oczami obraz świata łagodny i delikatny. Wilk zawsze będzie wilkiem - i bratanie się z jagnięciem nigdy nie powinno stanowić części jego marzeń. Snów - być może - lecz nie planów rzeczywistych. Nie wtopisz się w tło, nawet jeśli przywdziejesz na siebie owczą skórę, Wilku. Nie stracisz swoich kłów, chociażbyś wypił hektolitry tej herbaty. Nie odzyskasz człowieczeństwa, nawet jeśli uwierzysz, że możesz stać się bardziej człowiekiem. Część tego zawsze zostanie już pogrzebana w ziemi razem z ciepłem ciała, które nigdy nie powróci i oddechem, który nigdy nie zmiesza się z oddechem innego człowieka.

Rosnące napięcie, które już wcale nie kojarzyło mu się z czymkolwiek dobrym, wstawało na usta potrzebę wywołania imienia jarczuka leżącego (zgodnie z poleceniem) na swoim posłaniu. Ciągle nieco nerwowego, ale ta nerwowość przygasła przez delikatność i spokój prowadzonej między mężczyznami rozmowy. Czujność psa została nieco wyłagodzona. Uśpiona. Zawołanie go tutaj dodałoby mu pewności siebie. Byłoby przypomnieniem. Chciał ryzykować, że jednak Astaroth nad sobą nie zapanuje i dopiero wtedy sprawdzać, jakie konsekwencje by to ze sobą pociągnęło? Nie, oczywiście, że nie chciał. Nie chciał widzieć, jak jego jarczuk walczy z kimś, kto chciał być dobry, ale wszechświat go skorygował. Dobrze..? Wcześniej było w nim więcej negatywu - chyba Kostuchna, którą napotkał, dodała mu więcej wyrozumiałości. Nie istniała dobroć w śmierci, bo niemal każda była okrutna. Tylko niektórzy mieli szczęście dożyć zdrowej starości i umrzeć w spokoju, kiedy przyszedł na nich czas. Więc spoglądał na Astarotha, a mieszanka współczucia, żalu o to, co wyrządził mu świat i strachu stanowiła bardzo niezdrową mieszankę między potrzebą przytulenia go i dotknięcia a nakazaniem sobie, żeby nie przełamywać bliskości. Każdy ruch, każda myśl o ruchu, była znów okupiona strachem i niepewnością.

- Astaroth... - Wypowiedział jego imię cicho, z tą mieszanką emocji. Jakby to imię mogło wyrazić wszystko - a co naprawdę wyrażało? Chciał coś powiedzieć, pocieszyć go, ale zostało mu to przerwane, albo przerwał sam sobie, kiedy mężczyzna wstał. Trochę go to spłoszyło. Nakłoniło do zastanowienia się, czy ta rosnąca nerwowość nie była rosnącym głodem. A niepewność zachęcała do nie podejmowania trudnych tematów. Potwierdzenie tego przyszło ledwo chwilę później. Nie mógł. Dreszcz przeszedł go po karku. Te gwałtowne ruchy się rzeczywiście nie podobały stworzeniu, które wstało ze swojego posłania. Które teraz przesunęło się w ich kierunku, czujnie... na które Astaroth wpadł, a kiedy to zrobił to warkot pojawił się znów. - Duma, siad! - Laurent podniósł się z miejsca, spoglądając na dwójkę, która mierzyła się spojrzeniem. Jedna, druga sekunda - Duma szczeknął. A Laurent nie chciał robić żadnych jeszcze bardziej nerwowych ruchów w tej kotłowaninie. - Duma, SIAD. - Wiedział, że jego głos teraz musiał wybrzmieć zdecydowanie, ale w jego własnym mniemaniu - chyba nie wychodziło to wcale tak dobrze. - Astaroth, proszę... - Laurent nawet nie zdążył dokończyć, bo Duma skoczył. Prawie sto kilo żywej masy uderzył łapami w Astarotha, ujadając wściekle. - DUMA! - Teraz już blondyn zaniechał delikatnych i ostrożnych ruchów. Po prostu rzucił się do jarczuka, próbując go odciągnąć.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#23
21.07.2024, 18:25  ✶  
Wpatrywaliśmy się w siebie. Nie chciałem drgnąć, żeby nie uznał mnie za wroga, ale też musiałem drgnąć, żeby stąd iść czy się teleportować. Nie mogłem tu dłużej przebywać i zamierzałem mu zniknąć z oczu. Tylko... jak miałem to przekazać zwierzęciu, które widziało we mnie wroga, że zamierzam się stąd ewakuować i już nigdy tu nie wracać?
Huh! Właściwie, to ja byłem tym wrogiem. Nie mogłem oszukać jego instynktu tak samo, jak nie mogłem oszukać własnego. Chciał gryźć to ugryzie, ja chciałem gryźć to... NIE! NIE ZROBIĘ TEGO! NIE ZROBIĘ TEGO! NIE ZROBIĘ, KURWA, TEGO!!! Nie będę gryzł. Nie chciałem gryźć... Ależ chciałem, KURWA, bardzo.
Nie byłem pewien, co się zadziało. Może ujrzał we mnie ten mroczny błysk, to zawahanie, tę paskudną myśl... Potrafił czytać emocje? Potrzeby? Pragnienia? Tak, chciałem krwi. Tak, chciałem gryźć. ...ale nie mogłem na jego warcie. Nie zamierzał mi na to pozwolić, reagując zawczasu, zanim zdążyłbym go zablokować, uniemożliwić mu walkę, może nawet zdekapitować...?
Nie miałem chwili, żeby rozmyślać nad błędną drogą mojego myślenia. Duma rzucił się na mnie i to sprawiło, że dopadła mnie panika, ale jednocześnie chciałem wprowadzić w życie swój własny, drapieżny plan. Zabić nim on zabije.
Dziki charkot wyrwał się z mojej piersi, kiedy próbowałem go od siebie odepchnąć. Dziki charkot, który wprawił mnie konsternację na drobną chwilę. Na drobną, bo bestia wciąż chciała mnie zabić. Drapała moje odzienie, drapała moją skórę, próbując dorwać się do mojego gardła. Tak, wyszarpnęłaby ze mnie ostatnie tchnienie, sprawiła, żebym się tu wykrwawił, dusząc się, topiąc we własnej krwi. Może powinienem zaserwować jej podobne doznania...?
NIE-E!!!
Nie mogłem mu nic zrobić. Ani Laurentowi. Nikomu. Odepchnąłem z całej siły psa od siebie, wykorzystując tę drobną chwilę by wpaść do pokoju obok. Najbliższe drzwi. Zatrzasnąłem je szybko, nie dbając o to, co tam się znajdowało.
Oddychałem szybko. Chciałem dobrze, chciałem dobrze, chciałem dobrze. Nie przyszedłem tu by kogokolwiek i cokolwiek atakować, ale wyszło jak wyszło. Chciałem dobrze, nie chciałem nikogo gryźć. Jadłem już, na Boginię Matkę, jadłem już. Nie mogłem. Nie mogłem. Nie chciałem. Nie mogłem. Nie chciałem. Nie zrobię tego.
Cały drżałem. Duma ujadała. Zamiast pocieszyć Laurenta... Pocieszyłem go, fakt, wspominał o tym, ale dołożyłem mu ostatecznie jeszcze więcej zmartwień.
- PRZEPRASZAM!!! - krzyknąłem, próbując przekrzyczeć drzwi i Dumę. Bez przedłużania teleportowałem się do mieszkania Geraldine. Wiedziałem, byłem pewien, że jeśli jeszcze chwilę dam sobie na zebranie myśli... Czułem swoje zęby. Mrowiły paskudnie, ale nie zamierzałem znowu pić krwi. I tak, we własnym mniemaniu, robiłem to zbyt często.
A u Laurenta zapewne zapadła cisza...? Nie było już bestii zagrażającej jego życiu. Pozostała po niej kusza w przedpokoju i niepokój w sercach domowników Raju.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#24
21.07.2024, 20:40  ✶  

- DUMA, NIE! - Był przerażony. Był absolutnie przerażony i niczego nie mógł z tym zrobić. - DUMA! WARUJ! - Ale jarczuk go już nie słuchał. Wyszkolony do tego, żeby zabijać zagrożenie, agresywne stworzenie nie było gotowe na to, żeby wątłe ramiona Laurenta miały szansę go odtrącić. Nie chciał go krzywdzić. I nie chciał, żeby cokolwiek stało się Astarothowi. Szarpał za kark stworzenia, próbował go zepchnąć, przepchnąć, ale aż za dobrze wiedział, że jeśli przypadkiem ten pies go ugryzie to... właśnie - to co? Co się stanie? Kto mu pomoże? I czy pomoże ktokolwiek? A kto pomoże Astarothowi, jeśli ta diabelska szczęka opatrzona kłami stworzonymi do łamania kości wgryzie się w jego ciało?

Ta szarpanina ciał nie pozwalał mu się przy nich utrzymać. Był przeszkodą, nie pomocą. Czuł gorąco całego swojego ciała i jednocześnie okropne zimno, kiedy spojrzał na obraz mordu. Dwóch istot gotowych się rozszarpać. To był moment, w którym zdając sobie sprawę, że nie wygra z instynktem Dumy mógł tylko sięgnąć po różdżkę. Cokolwiek miało się stać jarczukowi nie nadwyręży i nie zaryzykuje życia i zdrowia Astarotha dla niego. Wyciągnął różdżkę. Zacisnął na niej palce.

- Panie? - Skrzat pojawił się na stole z trzaskiem aportacji i aż się zapowietrzył widząc Dumę z nieznajomym na podłodze. - Złodziej! Złodziej! - Zakrzyknął. - Panie, uciekaj! Migotek Pana obroni! - Skrzaty nie mogły walczyć z czarodziejami, tak po prostu było. Ale nie znaczyło to, że nie mogli ich bronić. W jego oczach (skrzacik) wyglądało to wszystko nie tak... i chociaż Laurent nie miał czasu się z nim kłócić i już prawie wyinkantował zaklęcie to Duma pisnął.

Wielkie cielsko jarczuka opadło na bok, uderzyło w stół, który się przesunął, upadło na niego jedno z krzeseł, a Astaorth zerwał się i uciekł do najbliższego pokoju. Do biura Laurenta, w którym paliło się światło, a barłóg papierów świadczył o niezorganizowaniu pracującego tego dnia. Trzasnęły drzwi. A zaraz znów krzesło, kiedy jarczuk się wygramolił spod niego i ruszył biegiem do zamkniętych wróg oddzielających go od celu.

- DUMA, SIAD! - Ujadanie trwało. - Migotku, to nie złodziej! To mój gość! - Cokolwiek działo się za drzwiami dla Yaxleya było niedostrzegalne. - Astaorth! Wszystko w porządku?! - Nie, nie było w porządku.

Ale kiedy już drzwi się otworzyły to jego już nie było. I był tylko strach i przerażenie, że Duma jednak coś złego wampirowi zrobił.


Koniec sesji


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (8810), Astaroth Yaxley (6741)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa