Ten rzeczywisty sen dziwnie malował się za szybami trzęsącego się na nierównej powierzchni auta. Laurent miał ochotę ciągle otworzyć szybę, żeby odkryć, jak smakuje naprawdę ten popiół i przekonać się, że to śnieg. Taka anomalia pogodowa, a nie żaden koszmar, o którym mówili w radiu. Jeśli Flynn chciał to radio załączyć na wiadomości - Laurent zażądał, żeby je wyłączyć. Nie chciał tego słuchać. Tak jak nie chciał słuchać muzyki. Chciał wsłuchiwać się w rytm tej maszyny, którą Flynn go wiózł. Jakoś inaczej sobie wyobrażał wycieczkę tym urządzeniem zwanym samochodem. Raczej w tym wszystkim był koszyczek wiklinowy, pyszne kanapki i pudding dyniowy, szarlotka dla Flynna i gorąca herbata owocowa z miodem. Był też koc w kratkę - taki wielki - i zabrudzenie go później uniesieniami ciał pod kołyszącymi się liśćmi drzew. Inaczej wyobrażał sobie też swoje życie. Na pewno nie siedząc obok osoby, której nie wiedział, czy bardziej ufał, czy po prostu już tak bardzo było mu obojętne, co się stanie, że się w to rzucił.
Jechał tym samochodem i tak naprawdę nie wiadomo było, po co. Był bezużyteczny. Mógł ruszyć na akcje ratowania magicznych stworzeń, ale te traciły na wartości i znaczeniu przy tym, że umierać mogli naprawdę czarodzieje. Priorytety. W obu przypadkach przecież był bardziej balastem, niż kimś, kto mógłby pomóc. Nie chciał o to pytać - czy mogę pomóc? To było jak określanie własnej wartości. Tłumaczenie: słowem też można pomóc było słodkie, tak. Być może wystarczająco słodkie, bo całe to odrealnienie tej sytuacji sprawiało, że jego pewność się nie chwiała. Problemem stawało się jednak zdrowe ocenianie ryzyka. Niby nie czuł strachu, a jednak zaczynał drżeć na tym siedzeniu, wpatrując się wielkimi, szeroko otworzonymi oczami w tę drogę.
W końcu spojrzał na dłoń Flynna znajdującą się na... na czymś. Nie wiedział, czy mógł mu przeszkadzać, czy dotyk nie był rozproszenie. Powoli wyciągnął więc rękę, żeby swoją dłoń ułożyć na jego dłoni na skrzyni biegów. Tak, by mu nie przeszkadzać, delikatnie. Czując jego ciepło trochę przestał drżeć.
- Macie w cyrku trochę stworzeń magicznych... mogę z nimi pomóc. - Zaoferował się. Tak, była tam ta jedna dzika kobieta, która sama wyglądała jak lew, ale... ale. - O ile moje pojawienie się tam nie zrobi więcej problemu. Mogę po prostu... poczekać. Tutaj. - I nie przeszkadzać. Nie przeszkadzać Flynnowi. Straszna myśl - rola: nie przeszkadzaj. Nie chciał, żeby tak czuł się ktokolwiek. I sam nie chciał się tak czuć. Zarazem jednak zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczeń i widział, jak bardzo Flynn się przejmuje tym wszystkim i nie zamierzał grać bohatera.