Póki co nie było chyba sensu się na tym skupiać, mieli pół roku, zdążą to zaplanować kilka razy i zapewne zmienić te plany równie tyle samo razy, na koniec robiąc wszystko zupełnie inaczej niż zamierzali, bo ich córka będzie miała pomysł na zupełnie inną wersję wydarzeń. Tak, czy siak powinni chociaż z grubsza to przegadać, ale jeszcze nie teraz. Aktualnie najbardziej istotnym tematem był zbliżający się ślub, reszta mogła zaczekać.
W przeciwieństwie do wizyty u medyka, o której wczoraj wspomniała ciotka, cóż, szkoda tylko, że nie do końca wiedziała do kogo mogłaby się udać z taką delikatną sprawą. Jedyni uzdrowiciele, których darzyła zaufanie znajdowali się w Exmoor, ale jednak chyba wolałaby, żeby to jednak nie oni się tym zajmowali, bo byłoby to nieco niezręczne, czyż nie. No i specjalizowali się w nieco innych dziedzinach. Miała nadzieję, że Roise z racji na swoje znajomości wymyśli kogoś rozsądnego, chociaż wiedziała, że nie było to wcale takie łatwe. Nigdy nie musieli przecież korzystać z podobnych usług, zdecydowanie nie dotyczyły ich takie tematy.
- Na pewno będzie czerpał przyjemność z naszych prób ugłaskania pierworodnej, nie wątpię w to. - Oczywiście, że będzie go to bawiło, szczególnie, że sam już dawno miał problem z głowy... chociaż, czy tak do końca? Do tej pory Geraldine potrafiła go zaskoczyć, na szczęście był naprawdę cierpliwym i wyrozumiałym człowiekiem, chociaż na pierwszy rzut oka nie było tego po nim widać. Mógł się wydawać bardzo szorstki i oschły, ale gdy chodziło o jego córkę... znajdował w sobie bardzo głęboko ukryte pokłady dobroduszności.
- Tja, kupisz mu coś z kopytami. Dobre sobie, złożysz zamówienie i nakażesz Corio je odebrać? - Parsknęła nawet pod nosem. Zdawała sobie sprawę z tego, że Ambroise miał pewien problem akurat z tymi stworzeniami pamiętała jego reakcję na zwierzę, które spotkali nad jeziorem, ba, nie bez powodu rzadko kiedy jeździła przy nim konno, chociaż nie zamierzała odpuścić tematu stajni w ich nowym domu, będzie się znajdowała gdzieś bardzo daleko, na samym końcu posiadłości, ale nie wyobrażała sobie tego, że mogłoby jej zabraknąć. Za bardzo lubiła tę aktywność, aby zupełnie z niej zrezygnować. Zresztą już o tym rozmawiali, on będzie miał swoje szklarnie, ona stajnie i nie będą sobie wchodzić w drogę, wszyscy będą zadowoleni, bardzo łatwo przychodziło im ostatnio dochodzenie do konsensusów.
- Nie dość, że będzie czekała Cię radość Corio, to jeszcze Ursuli, bardzo odważne, z nim sobie jeszcze jakoś poradzisz, ale z ciocią? Życzę powodzenia. - Nie bez powodu Cornelius był taki, a nie inny, napatrzył się na Ursulę, był praktycznie jej młodszą wersją, mieli bardzo podobne zagrywki i potrafili uderzać w ten sam ton.
- Mój szczeniak będzie zaganiał Twojego kucyka. - Musiała go poprawić, czyż nie, zresztą nie sądziła, aby Ambroise faktycznie pokusił się na taki gest.
- Gdyby nie miał to by nie żył, ale może są jakieś sposoby... - Nie ona tutaj była specjalistką od medycyny, czy nekromancji, prawda?
- Już bez przesady, nie porównałabym Rookwooda do bóstwa, jest bardziej jak demon, który wyłania się z ciemności. - Zresztą bardzo dobrze wiedziała, że Benjy umiał pojawiać się znikąd, tylko, że nie był demonem, tak naprawdę mógłby się za niego podawać, pewnie nawet ktoś by w to uwierzył z tą jego aparycją, która nie należała do najprzyjemniejszych.
- Demonom też się robi ołtarzyki, co nie? - Wolała się o to zapytać, bo nie do końca była biegła akurat w tej dziedzinie magii.