• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[8.09.52, Spalona noc] Niezapowiedziane [jednopostówka]

[8.09.52, Spalona noc] Niezapowiedziane [jednopostówka]
malfoy z temu
You've got so much to do
And only so many hours in a day
1,85 m wzrostu, włosy [s]wcale nietlenione[/s] jasne, kręcone, zawsze w lekkim chaosie; błękitne oczy. Ubrany zazwyczaj w koszulę i dżinsy, często nosi krawat, skórzaną kurtkę i aparat fotograficzny zawieszony na pasku na szyi.

Henry Lockhart
#1
11.05.2025, 16:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.05.2025, 17:08 przez Henry Lockhart. Powód edycji: dodanie komendy, że koniec sesji )  
— Za słabo markujesz z lewej, Lockhart — odparł Finn Tilney, psikając się zdecydowanie nadmierną ilością dezodorantu.

Henry dopiął ostatni guzik koszuli. Jego włosy były wciąż wilgotne od wziętego niedawno prysznica, a uśmiech pozostawał przylepiony do jego twarzy. Zawsze się świetnie czuł po treningach. Czasem obolały, zawsze spragniony i poniekąd głodny. Jednak ten stan, w który wprowadzały go ćwiczenia w tym mugolskim uniwersyteckim klubie sportowym, zawsze sprawiał mu ogromną radość. Podczas treningów musiał koncentrować się na własnym ciele i otoczeniu. Kontrolował oddech i każdy swój ruch. Nie myślał o pracy, ani o braku kasy, ani o dziadkach. Nawet dziennikarstwo na chwilę przestawało się liczyć.

— A i tak cię położyłem na łopatki, Til. Jak to możliwe? — w głosie Henry'ego wyraźnie wybrzmiała sarkastyczna nuta.

— Ja za słabo markuję z prawej — westchnął Tilney, po czym uśmiechnął się. — Odegram się na tobie.

— Może kiedyś — Henry narzucił na ramiona skórzaną kurtkę. — Dobra, muszę się zbierać.

— Robota czeka? Nadal fotografujesz? — w głosie studenta zabrzmiał lekki zawód. Jakby nudziło mu się, że Henry cały czas siedział w tej samej pracy. Co chciał usłyszeć? Że Lockhart nagle dołączył do cyrku? Że uznał, że będzie zarabiał na turniejach karate? A może, że wreszcie pozwolili mu napisać więcej niż podpis pod zdjęciem?

— Nadal. Lubię to.

Ta lakoniczna odpowiedź nie była, mimo wszystko, kłamstwem. Fotografia stanowiła swego rodzaju sztukę. To często obrazy mówiły więcej niż słowa. Przyciągały uwagę nawet czasem przed nagłówkami. Bez nich gazeta nie była pełna. No, ale problem tkwił w tym, że Henry nie chciał się na tym zatrzymywać. Trudno było też w tej sytuacji ryzykować. Bacon i tak miał już dosyć powtarzania mu, że dziennikarzy mieli wystarczająco wielu. A mimo tego, że na przykład kibicowała mu taka Margaret Godly, to on wciąż nie potrafił zrobić tego kroku naprzód. Rozumiał poniekąd punkt widzenia redakcji. Kto by chciał zatrudniać chłopaka, który nie zdał OWUTEM-ów? To kazało mu udowadniać swoją wartość poza kontekstem egzaminów? Czy na razie źle się sprawował? Przecież Bacon chwalił jego fotografie. Może dlatego nie chciał dawać mu dziennikarskich zadań?

— Dają ci chociaż zaliczać przez to praktyki? — spytał Til po chwili ciszy.

Wierzył przecież, że Henry studiował zaocznie dziennikarstwo. Ten kit już działał tak długo… Jeden z największych kłamstw, bo ciągnął już je ile? Rok?

— Zamierzam o tym pogadać z dziekanatem. Jestem dobrej myśli. Wiesz, niektórych profesorów nawet kręci fotografia. Moc obrazu i te sprawy — Henry nałożył na ramię torbę. — Ty mnie tu zagadujesz, a serio muszę się zbierać.

Tilney pokiwał głową, jednak po chwili zrobił minę, jakby przypomniał sobie o czymś ważnym. Zaczął grzebać we własnym plecaku i zaraz wyjął stamtąd książkę. Miała okładkę kiepskiej jakości pogiętą w kilku miejscach i złamany grzbiet. Widać było, że ją czytano.

— Oddaję ci tego twojego Lovecrafta. Niezła lektura, choć myślałem, że będzie straszniejsze — prychnął, a Henry popatrzył na niego oceniająco. — No co? Myślałem, że to o jakichś żywych trupach, a nagle wyskakują jacyś kosmici o dziwnych imionach?

— Naprawdę nie przeraża cię koncept utraty świadomości po zaledwie jednym kontakcie z przedwiecznym bóstwem?

Til wzruszył ramionami.

— Nie wiem. Trochę to pretensjonalne, stary.

Henry zabrał od niego książkę i schował ją do torby. Była jedną z niewielu rzeczy, którą odziedziczył po rodzicach. Jego ojciec i matka poznali się w klubie wielbicieli prozy Lovecrafta. Gdyby żyli, pewnie by skłonili swojego syna do czytania. Nazwali go w końcu H.P. Lockhart, co stanowiło po prostu najśmieszniejszy żart świata, który mało kto rozumiał.

— Może trzeba do tego dojrzeć — prychnął Henry, po czym po chwili pozornie wrogiego napięcia, obaj koledzy się roześmiali. Za dużo już padało takich żartów, by ktokolwiek się złościł o tego typu teksty. — Dobra, dobra. Serio idę. Dzięki za książkę i pozdrów Pam.

Pamela była dziewczyną Finna, o wiele bardziej inteligentną od swojego chłopaka. Na pewno by doceniła urok mitów Cthulhu. Chyba, że też była rozmiłowana w tanich filmach zombie. Ona zresztą też przychodziła do klubu karate. Teraz jednak pojechała na wakacje, podobnie zresztą jak większość członków.

— Poczekaj, wyjdę z tobą — Tilney narzucił na siebie szybko bluzę, zamknął torbę i po chwili obaj wychodzili z szatni do holu klubu. Było to małe pomieszczenie, które miało do siebie to, że posiadało obwieszoną różnorakimi plakatami szklaną witrynę. Nie wyglądało to dobrze z zewnątrz, ale nikt w sumie się tym nie przejmował.

Rzut na Percepcję
Rzut PO 1d100 - 81
Sukces!


Henry z daleka coś usłyszał. Krzyk i odgłos upadajacych ciężkich przedmiotów. Zmrużył oczy. W przestrzeni pomiędzy plakatami dostrzegł maleńkie drobinki, które jedna po drugiej rozbłyskiwały jak maleńkie iskierki. Światło było coraz bliżej i bliżej i bliżej...

— Padnij! — krzyknął i otoczył Tilneya ramieniem, padając razem na podłogę.

Szyba rozprysła się na małe ostre kawałeczki.

Rzut na AF, czy uda się uchronić Tilneya przed obrażeniami.
Rzut Z 1d100 - 9
Akcja nieudana


Henry działał szybko i nie potrafił zapobiec wszystkiemu. Zobaczył skapującą na podłogę krew. Nie należała ona do niego, lecz do Tilneya, który tkwił chwilowo w szoku. Pojękiwał tylko cicho, nie mogąc wydusić słowa. Z jego policzka wystawał kawał szkła.

— Kurwa… kurwa, kurwa, kurwa — Henry przytrzymał kolegę za ramiona, pomagając mu wstać.

Wtedy do holu wkroczył ich trener, Scott. Był to facet około pięćdziesiątki, muskularny, ale o twarzy łagodnego baranka. Teraz jednak malowało się na niej przerażenie.

Henry czuł bicie własnego serca, krążenie krwi w swoich żyłach. Nie potrafił myśleć trzeźwo w takiej sytuacji. Ręce zaczęły mu niekontrolowanie drżeć. Nie widział jeszcze nigdy widoku takiej ilości krwi.

— Lockhart, przypilnuj go. Wezwę karetkę — zakomenderował Scott stanowczym tonem.

Henry pokiwał głową. Wziął płaczącego z bólu Tilneya pod ramię i razem schowali się za biurkiem, z dala od szyb.

To nie był zwykły popiół. Tylko magia mogła wyrządzać taką szkodę przez coś tak niewielkiego. Coś na ulicy musiało się podpalić właśnie przez obecność zaczarowanego popiołu, a wybuch rozbił szybę. Tylko dlaczego ktokolwiek to robił? Może to Śmierciożercy? Od dawna spodziewano się jakiegoś aktu agresji z ich strony, ale nikt nie potrafił określić czasu i miejsca. Przez to, gdy coś takiego nadchodziło, było… niespodziewane. Stanowiło to nawet swego rodzaju paradoks.

— Wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze… —powtarzał Tilney’owi Henry. Zraniony chłopak uczepił się jego kurtki, a krew skapująca z jego policzka opadała Lockhartowi na nogawkę jeansów. Siedzieli razem, skuleni, czekający na pomoc.

Chaos na zewnątrz coraz bardziej się wzmagał. W Bloomsbury rozbrzmiały syreny wozów pożarnych, karetek i policji. Musiała minąć chwila, by telefon Scotta w ogóle został przez służby odebrany. Każdy moment tego oczekiwania ciągnął się w nieskończoność. Henry nie chciał doświadczyć kolejnej śmierci, a tego w tej chwili się obawiał. Tilney ze sparaliżowaną z bólu, krwawiącą twarzą siedział obok, charczał z bólu, nie mogąc nic powiedzieć. Blizna po czymś takim miała zaledwie zostać mu do końca życia.

Henry czuł się za to winny. Jego mugolskich znajomych nie powinny były dotykać magiczne zagrożenia. Czarodzieje tak bardzo chcieli być rozdzieleni od ich świata… dlaczego w takim razie niszczyli życia tym ludziom, mugolom, którzy nawet nie wiedzieli, co się mogło dziać. Głupio było człowiekowi w takim momencie być czarodziejem. Głupio było nikomu nie mówić o potencjalnym źródle tych strasznych wydarzeń.

— Gdybyś się nie zorientował, że coś się dzieje, moglibyście obaj zginąć. Jeśli taki odłamek by trafił w arterię… — odezwał się Scott, trzymając w rękach apteczkę. Henry nawet nie zauważył, że skończył rozmawiać przez telefon, a co dopiero, że znalazł sprzęt do pomocy Tilney’owi. — Powiedzieli mi, że zaraz przyjadą. I żeby nie ruszać rany. Ale jeśli za piętnaście minut ich nie będzie, będziesz musiał mi pomóc. Wyjmiemy odłamek, odkazimy ranę i zatamujemy krwawienie.

Henry pokiwał głową trochę nieprzytomnie. Było mu słabo od widoku rany przyjaciela i od zapachu krwi. Dym i krew: czuł to niemal na języku. Tak jak wcześniej chciało mu się jeść, absolutnie stracił apetyt. Chciał tylko, by przyjechała ta cholerna karetka i uratowała Finna.

Usłyszał syreny obok klubu około dziesięć minut później. Ulga, że nie musieli z trenerem sami opatrywać Finna była ogromna. Henry zdał relację ratownikowi z tego, co się stało i po pożegnaniu z trenerem i Henrym, wyszedł z budynku.

Na ulicach panował popłoch. Ludzie jak najszybciej zmywali się do domów. Gdzieś dalej Henry zobaczył reportera mugolskiej telewizji zdającego sprawę z całego zajścia. A popiół wciąż spadał z nieba. Raz podpalał, a raz nie. Można powiedzieć, że robił, co chciał.
Lockhart odpiął rower od stojącego obok słupka, wskoczył na niego i pognał w stronę domu. Mijał korki samochodów, ludzi, którzy widocznie chcieli wyjechać z miasta lub wrócić do rodziny. Henry starał się uspokoić umysł, ale wszystkie jego myśli biegały jak szalone. Co z jego innymi przyjaciółmi? Co z Hestią? Przecież musiała zapewne pomagać rannym, co stawiało ją w niebezpieczeństwie. Zresztą, kto w takiej sytuacji w ogóle był bezpieczny? A w magicznym Londynie musiało być jeszcze gorzej.

Henry jechał jak najszybciej potrafił przez ulice Londynu, zmierzając do Hackney. W pewnym momencie jednak zauważył nadlatujący od strony magicznej części miasta ciemny, znajomy kształt. Nyarlathotep frunął w jego stronę, ile sił miał w skrzydłach. Zawsze był upartym krukiem, a nosił swe demoniczne imię z wielką dumą.

Chłopak zatrzymał się na chwilę. Zszedł na chodnik i wziął od ptaka nie list, a właściwie zwinięty w rulon skrawek papieru.

Londyn płonie. Rób zdjęcia.

To była cała wiadomość, napisana zresztą ręką samej Margaret Godly. Nie podobało się to Henry’emu, ale lęk przed byciem wywalonym z pracy był w nim wyjątkowo silny. Przekierował więc swoją rowerową trasę. Skierował się w kierunku najbliższego przejścia do magicznego Londynu. Ktoś musiał uwiecznić na fotografiach ten Armagedon.

I widocznie tym kimś był Henry Lockhart.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Henry Lockhart (1571)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa