• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
1 2 3 Dalej »
[09.09.] To be or not to be - what-fucking-ever | Maddox & Baldwin

[09.09.] To be or not to be - what-fucking-ever | Maddox & Baldwin
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#1
25.03.2025, 09:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.03.2025, 10:19 przez Baldwin Malfoy.)  
09.09.1972
niedługo po północy
Jeden ze zniszczonych zaułków Nokturnu

Ktoś krzyczał.
I nie było w tym krzyku nic dziwnego, bo na Nokturnie zawsze ktoś krzyczał. Krzyk był tu niczym codzienny hymn rozpaczy wybijany z precyzją hejnału na wieży ratuszowej
Dzisiejsza noc w całej swojej przeklętej grozie była czymś niezwykłym. Gwałtem na ludzkiej naturze; gdy zło rozlało się niczym pleśń w zbyt wilgotnej piwnicy. Noc niosąca zniszczenie. Noc niosąca oczyszczenie.
Ktoś płakał.
I szczerze powiedziawszy Baldwin miał wyjebane kto, bo łzy były nierozerwalną częścią tego przegnitego ekosystemu. Tej nocy nie tylko poplecznicy czarnego pana się obłupili, znając życie. Spoglądał na ten teatr rozpadu z chłodnym dystansem kogoś kto oglądał sztukę nie raz.  Zrobił mentalną notatkę, żeby za parę dni sprawdzić nowy narybek w tutejszych burdelach. Świeże, nieopierzone ptaszyny… Ich bólem handlowano z reguły po obniżonych cenach, a jak każdy zdroworozsądkowy facet, Baldwin nie lubił przepłacać za amatorszczyznę.

Czarny popiół osiadał na wszystkim. Murach, resztkach wybitych szyb, trupach.  Baldwin smakował go na języku jak kiepskiej jakości tytoń. Przesunął palcami po jednej z brudnych cegłówek, roztarł pył na opuszkach.
Londyńska szarość.
Jeszcze nie tak dawno Nokturn był piękny- skąpany w czerwieniach i żółciach ognia. Obraz, który wyrył mu się w pamięci, gotowy do przeniesienia na płótno.
Pierwsza panika zdawała się już powoli przygasać. Jak płomienie, które jeszcze nie tak dawno trawiły londyńskie trzewia, po których pozostał swąd spalonych ulic i ciał.
Kto miał umrzeć- umarł, kto uciec - dawno już uciekł. Nastała godzina szabrowników; szczurów; wszystkich tych gnid społecznych, które tylko czekały, aż śmierciożercy znikną, żeby zatopić zębiska w padlinie. Pomyślał niemal z czułością o tym idiocie, któremu pomóc spierdolić przed aurorami. Może zdechł w tych kanałach? Może wciąż się włóczył szukając wyjścia? Szczerze powiedziawszy - lepsze to niż żyć na usługach jakiegoś pierdolonego Lorda. A może przeżył i wrócił do swojego pana jak potulny kundel?

Oblizał spierzchnięte usta, a nogi same zaprowadziły go do jednej z tutejszych spelun. Sądząc po rozjebanej szybie i otwartych na oścież drzwiach, wyłamanych z futryny - Baldwin nie był pierwszym, który chciał się tu ugościć. Wsparł się pod boki, oglądając przez chwilę zieloną  pobłyskującą na niebie czaszkę, tuż nad barem.
Niczym neon z zaproszeniem.
Po to w sumie wrócił na Nokturn. Napić się za frajer. Potłuczone szkło trzeszczało mu pod butami, gdy dziarsko przeszedł przez lokal, przyświecając sobie różdżką. Blask odbił się w rozbitym lustrze, na którym ktoś krwią namazał napis “szlamojebca”, dopełniając obrazu nędzy i rozpaczy, który przedstawiały poprzewracane stoły, rozjebane butelki i bujający się leniwie żyrandol.
Baldwin zarechotał. Och cóż za grzech. Czyżby mieli teraz legitymować każdą kurwę z jej rodowodu do pięciu pokoleń wstecz? To była ta piękna przyszłość Voldemorta? A może celibat? Tacy jak wielki Czarny Pan pewnie nie ruchali zbyt często, zajęci snuciem czarnych planów.
Rozalinda prześlizgnęła się z kieszeni na jego ramię popiskując zaintrygowana. Niuchała w powietrzu. Odruchowo pociągnął nosem, ale nie wyczuł nic poza spalenizną, szczynami i słodkim znajomym zapachem czarnej magii. Nokturn pachniał domem.
Nie musiał długo szukać właściciela przybytku - barman leżał martwy w drzwiach prowadzących na zaplecze. Wciąż z brudną ścierką w zaciśniętych palcach, więc musieli go wziąć z zaskoczenia.
- Była chociaż tego warta? - Zapytał, a trup jak to trup milczał wyjątkowo uparcie.

Malfoy sięgnął po jedną z zakorkowanych butelek wina. I już, już miał się zacząć delektować trunkiem (nieważne, że chujowym, przynajmniej za darmo, a jak wiadomo za darmo to uczciwa cena), kiedy usłyszał czyjeś żałosne biadolenie. Tym razem dźwięk dobiegał całkiem z bliska. Dokładnie z drugiej strony potrzaskanego okna. Zaraz za dźwiękiem przyszedł obraz - zachwycający w swojej brutalności. Ktoś, kogo twarzy nie potrafił dostrzec w ciemności bocznej uliczki, wlókł za sobą ów biadolącego człowieka.
Dobra Matko, toż to jackpot! Nie dość, że darmowy alkohol to jeszcze rozrywka.  Dopadł do okna, nawet nie siląc się, żeby pozostać w ukryciu. Pod ręką miał różdżkę, wahadełko i z baku laku butelkę.
Przez ułamek sekundy złapał kontakt wzrokowy z ofiarą napaści, a ten zamilkł. Czyżby frajer liczył, że Malfoy mu pomoże? Och słodka naiwności. W odpowiedzi posłał mu szeroki uśmiech.
Jednak co Nokturn, to Nokturn.


// Korzystam z przewagi znajomość półświatka (III), żeby poszwendać się zniszczonej ulicy bez rzucania kośćmi na zagrożenie.
// Zawada: uzależnienie od alkoholu (jako argument po co on się tam w ogóle pchał tej nocy, zamiast siedzieć grzecznie w domu) + ogrywam spaczenie III
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#2
30.03.2025, 04:18  ✶  

Każdy ma prawo się wkurwić.

Dzisiaj nikt nie miał zamiaru stać się święty. Bo każdy chciał być bogaty, nie biedny. Nokturn błyskawicznie wyczuł nadchodzącą atmosferę tej nocy. Najwidoczniej do tego dnia tylko różdżki brygadzistów dzieliły złodziei i bandytów od reszty magicznego Londynu. Narastający chaos i anarchię na ulicach zamierzał wykorzystać każdy chytry i nieco sprawniejszy rzezimieszek, w tym Maddox. Choć wypełzając ze Ścieżek, jego intencją nie było napchanie sobie kieszeni kasą, albo czymkolwiek co nieco cenniejsze, to cieszył się jak dzieciak na zakończenie roku szkolnego. Długo przyszło mu czekać na noc wyjątkową jak ta. Co prawda wcześniej również zdarzały się milutkie rozróby i szarpaniny które wymykały się władzy z rąk. Niektóre marsze charłaków potrafiły być bardzo gorączkowe, a nie chwaląc się przesadnie Dox dokładał do tego swoje czy knuty. Może nie był szczególnie gorliwym aktywistom na rzecz praw charłaków, ale rozumiał że nie mieli łatwo i w pewien sposób spotykali się z systemowym uciskiem. Przestał chodzić w momencie kiedy ktoś z organizatorów, bardzo słusznie zresztą, że wcale nie jest dla nich wsparciem tylko szuka okazji do awantury. Ciężko było mu się z tym nie zgodzić. Strzelenie w pysk mundurowemu po zakończonym marszu, czy proteście było jak słodki serniczek do kawy. Ciężko było sobie odmówić.

Więc wylazł na powierzchnie i szybko się okazało, że matka rewolucja pożera własne dzieci. W tym chaosie brakowało odrobiny porządku, ale tak to już było kiedy prawo dżungli wchodziło na ostro. Kilku szabrowników pochlastało się nawzajem nożami o kilka galeonów z sakiewki. Jeden umarł na miejscu, drugi niecałe sto metrów dalej wykrwawił się i skonał na bruku. Choć był blady i siny to trzymał ten mieszek ciasno, niemalże przy sercu. Maddox wyrwał mu ten worek i bez zastanowienia wyrzucił do kanału przez kratkę ściekową. Z głupoty ludzie robili paskudne rzeczy. Chociaż nie byli głupi, tylko biedni. Kiedyś przeczytał w jednej mugolskiej książce, że to byt kreuje świadomość, a nie świadomość kreuje byt. Zapamiętał, ale dopiero teraz zrozumiał na przegniłym, ale namacalnym przykładzie.

Dotarł na skraj dzielnicy, gdzie Nokturn krzyżował się z Horyzontalną. Dotarł na niewielki plac, gdzie weekendami dorobkiewicze handlowali importowanym towarem dla tych lepszych średniaków z Horyztontalnej. Dotarł do plac nie znając nawet drogi. Pomimo, że ulice niosły wyjątkowo wiele silnych aromatów, zapach krwi tego konkretnego Bonesa drażnił go w nozdrza niesamowicie. Młodszy kuzyn kogoś z bocznej linii, piąta woda po kisielu, rybi chuj bez znaczenia. Ale to on posłał zabójcze zaklęcie, jeszcze niecały miesiąc temu w jednego z klan-braci Sfory. Ludzie mówią, że krew ma metaliczny posmak, jakby każdy smakował tak samo. Bzdura. Każdy smakował inaczej. Dlatego nigdy nie kupowały go te gadki o czystości krwi, nie przekonywały go argumenty Lorda Voldemorta. Mugol, mieszaniec, czyścioszek. Każdy smakował tak samo różnie, bez znaczenia jakie miał pochodzenie. Dorwał go. Nie bez pomocy, bo głodne na okazję oprychy z bocznych uliczek tylko czekały na sygnał, aż ktoś pierwszy zwróci na siebie uwagę brygadzistów. Nie interesowało go więcej, niż dopaść tego jednego skurwiela. Zaciągnął go ze sobą z powrotem na Nokturn, gdzie zamierzał się nieco zabawić jego kosztem, zanim wyzionie ducha. Szukając ustronnego miejsca, jakiejś chwilowej rudery, ciągnął za sobą pogryzionego i krwawiącego brygadziste. Koledzy z dzielnicy, autochtoni Nokturnu gwizdali za nim ironicznie jak zwykle gwizdali na tanie dziewczyny. Jednych żarty trzymały się wyjątkowo dobrze, innych zupełnie nie.

- Randkę mamy, wypierdalaj ciekawski chuju. Rzucił przez ramię kiedy usłyszał jak Bones zaczął ewidentnie prosić o pomoc kogoś konkretnego, a nie Matkę, czy smutny los. Był zajęty ustawianiem scenerii. Krzesło pod ścianą, na podłodze rozsypane zęby, które wcześniej oczywiście wybił swojej randce. Obok leżał jeden wilkołaczy kieł, dla porównania jak malutcy byli porządkowi, jeśli pozbawić ich róźdżek. Już kończył napis malowany krwią brygadzisty "Sfora nie gryzie, Sfora poże...". Odwrócił się jednak, bo jego nowa dziewczyna chyba zamierzała uciec przez okno, jak w popularnych żartach. Niby wiedział, że drugiego spotkania już nie będzie, ale mimo tego chciał mu jeszcze sporo poopowiadać jak to nienawidzi policji, jak do dupy jest system którego pilnował i dlaczego każdy bogacz chujem jest. - Oh. To tylko Ty, Malfoy. Rzucił sobie, lekko drwiąco, lekko żartobliwie. Z tą butelczyną w ręce, nie wyglądał jakby do końca wiedział po co tu przyszedł. Jednak ten blond na głowie dobrze mu znany, mówił wystarczająco dużo. Spoglądał chwilę to na Baldwina, to na Bonesa, bardzo rozbawiony tym, iż ten drugi naprawdę myślał że da radę uderzyć w jakieś empatyczne tony blondyna. Może nie wiedział, może nie dostrzegał, bo może strach przysłonił mu oczy. Jednak Maddox wiedział, że podpity Malfoy wywodził się z tego samego miejsca, co on i próżno u niego szukać szlachetnych pobudek. - Chcesz czegoś? Czy będziesz się tylko tak przyglądał? Zapytał oblizując palce z lepkiej hemoglobiny pod paznokciami. Właściwie był ciekaw czego szuka tutaj ten gładki fiołeczek. Z jednej strony było wiadome, że doliniarze, ani inne szumowiny nie zaczepiały Malfoyów w tej okolicy, ale czy była to odpowiednia pora na nocne spacery dla platynowych chłopców.

The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#3
04.04.2025, 14:31  ✶  
Patrzył.
Boże, on nawet nie patrzył - Baldwin bezczelnie gapił się z zachwytem wymalowanym na brudnym od popiołu ryju i błyskiem w szarych ślepiach na coś co wyglądało jak jeszcze niedokończone miejsce egzekucji. I pewnie najzwyczajniej w świecie tym właśnie było, sądząc po stanie w jakim znajdował się przywleczony typ. Kolejna ofiara jasnej wrześniowej nocy. Mógł tylko się domyślać ilu było takich jak ten tutaj. Zawleczonych w uliczkę, odliczających sekundy do wykrwawienia się, w podartych ubraniach, pozbawionych czci, godności, życia. Ludzie poczuli posmaczek wolności i władzy i naćpali się nimi jak pierwszorzędnym narkotykiem.
Podobał mu się akcent z krzesłem. Mocno teatralny. Trochę bawiły rozsypane zęby, zupełnie jakby czekały aż nadleci wróżka-zębuszka i przemieni je w złote galeony.  Zawiesił wzrok na krwawym, niedokończonym wciąż napisie i do tych wszystkich emocji doszedł jeszcze dreszcz ekscytacji. Każda krew mogła Malfoy’owi smakować tak samo - ale każdy krwawił innym odcieniem szkarłatu.
Sfora.
Zazwyczaj nie wpierdalał się z buciorami w interesy Greybacków, a ci w odwecie nie szczali mu na wycieraczkę (nie żeby jakąś miał, ale jakby miał to pewnie byłaby obszczana przez całkiem inny odpad społeczny, więc nie ryzykował). Zgrane współżycie, a raczej jego kompletny brak, z sąsiadami z podziemnych ścieżek, było całkiem niezłą strategią na przetrwanie. Piękna symbioza. Zresztą wszystkie te tajne, nielegalne i szalenie poważne biznesy brzmiały tak zajebiście nudno, że Baldwin wolał to zostawić innym. Dorosłym Pro, takim jak na przykład Lorraine. Ktoś musiał robić za klasowego, wiecznie najebanego błazna i wyjątkowo go ta rola satysfakcjonowała. Mógł sobie żyć, kurwić i tworzyć sztukę dla Sztuki, trochę jak kundel spuszczony ze smyczy, bo Orfeuszowe ślepie pilnowało czy za daleko nie spierdala.

- Zajebista noc na randki jak ktoś lubi chuja sobie poparzyć.- Parsknął bardziej rozbawiony niż urażony, że kazano mu spierdalać. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Zwykle nie słuchał. Teraz też w sumie nie zamierzał. Nawet jeśli ryzykował wpierdolem stulecia.
Oh. To tylko ty Malfoy. Wow. Cóż za entuzjazm.
-Heee-ll-oooł.- Odpowiedział, przeciągając wszystkie możliwe samogłoski. Pomachał lekko ręką na przywitanie, trzymając różdżkę tak, żeby nią nie celować w randkowiczów. Profilaktycznie. Nie macha się dojebanemu, pewnie naćpanemu testosteronem i adrenaliną czarodziejowi różdżką przed nosem. Albo wilkołakowi. Jak ze sfory to pewnie wilkołak. Nie miał pojęcia czy ci goście nie mają jakiegoś zacięcia do aportowania, a na kolejną w tym roku różdżkę go po prostu stać nie było. Więc trzymał ją blisko siebie. - Sorry, słyszałem, że Jenkins zajęta i nie przyśle delegacji. Więc yo, tylko ja. Ładna sceneria.- Rzucił z niekłamaną radością w głosie.- Aż grzech nie popatrzeć.

Odkorkował zębami swoją zdobyczną butelkę, Splunął, a korek poturlał się po kostce brukowej, wpadając do studzienki kanalizacyjnej. O jaka szkoda. Będzie trzeba wypić od razu. Do tej pory wychylał się radośnie przez nadpaloną ościeżę, niczym ta blondwłosa panienka z okienka; obserwował sobie z bezpiecznej odległości cały ten osiedlowy teatrzyk z zakrwawionym bumiarzem w roli głównej.
Typ coś memłał pod nosem. Produkował się, bo co mu zostało? Umrzeć z godnością? Jakieś błagalne prośby. Chyba obiecywał złoto. Przepraszał. Ale przez wybite zęby i przeorane pół twarzy ciężko było cokolwiek wyłapać. Baldwin zaśmiał się serdecznie, gdy Bones przeszedł do negocjacji i zaczął zarzekać się, że nikomu nie powie co tu się odjebało jeśli tylko puszczą go wolno. Zachęcająco kiwał głową, żeby nie przestawał.
- Ta twoja randka wie, że to dopiero gra wstępna?- Zapytał, nie odwracając wzroku od brygadzisty. Tyle bólu. Cierpienia. Każda jedna nić wspomnień z tego dzisiejszego wieczoru stanie się częścią kolejnego dzieła sztuki. Obrazu płonącego Londynu. Może gdyby mu zależało to nawet uświadomiłby Bones’a, że wcale go tu nikt nie zajebie. To znaczy zajebie, ale Malfoy uczyni jego katusze czymś wiecznym, w postaci rozedrganych emocji tańczących po powierzchni płótna. A to było cenniejsze niż samo życie.

Zadarł głowę do góry, nieco uważniej przyglądając się wystającym belkom i wspornikom podtrzymującym tutejsze kamienice. Niektóre wyżej, inne nieco niżej. Aż dziw, że przetrwały pożary.
- Na twoim miejscu kazałbym mu się powiesić. Wykrwawić, tak jak wykrwawia się trzoda podczas uboju rytualnego.- Powiedział lekko, jakby mówił o pogodzie. Wyjątkowo paskudnej dzisiejszego wieczoru, choć przez te całe pożary przynajmniej zrobiło odrobinę cieplej. - Wiesz jak w tym wierszyku. A na drzewach zamiast liści, będą wisieć brygadziści.- Jego ton uderzył w śpiewne tony rymowanki, które znał każdy nokturnowy młodzieniaszek. I młodzieniaszka. Nie był seksistą, żeby zabraniać babom wieszać ministerialnych dupków, jeśli tylko miały na to ochotę.
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#4
15.04.2025, 12:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.04.2025, 17:02 przez Maddox Greyback.)  

Takich jak ten biedny, pierdolony Bones było dzisiaj zapewne sporo. Ciężko się dziwić skoro okazja na odwrócenie roli w kotka i myszkę przyszła tak nagle i nieoczekiwanie. Naprawdę rzadko, w zasadzie nigdy, magiczny parias miał to szczęście żeby odegrać się na swoich oprawcach. Na całym tym systemie prawnym i jego egzekutywą w postaci tych okropnych mord w mundurach. Stało się dokładnie tak jak Maddox często to przewidywał. Władza nie miała większych szans w bezpośrednim starciu z szarą masą poza marginesu. Było ich zwyczajnie więcej, a jedyne co mieli do stracenia to swoją wolność oraz życie, którego nie szanowali nawet w codziennych warunkach. Co dopiero, kiedy z nieba zaczął lecieć ten złowrogi popiół. Greyback żałował tylko, że suburbia nie potrafiły same się zorganizować do takiego anarchistycznego powstania, tylko do inspiracji potrzebowali nienawistnego Lorda.

To tylko Malfoy. Pomyślał teraz jak i za każdym razem. Nigdy nie rozumiał tej powszechnej spolegliwości wobec platynowych blondynów. Jakim cudem tak wielu obdartusów potrafiło być pobłażliwym wobec nich. Greyback osobiście nigdy nie ulegał temu wątpliwemu urokowi, nie dał się porwać tej ludowej nostalgii. Uważał, że tam gdzie spotyka się patrycjat z plebejuszami zawsze wychodził paskudny mariaż nie do przyjęcia. Co z tego, że byli biedni. Wciąż mieli te same zwyczaje, gesty i maniery z socjety. Obrzydliwy eliciarski sznyt z którym Maddoxowi nigdy nie było po drodze. Od awangardy z góry różnił ich jedynie zasobność sakiewek. A komuś takiemu, z oczywistym i oślizgłym rodowodem z wyższych sfer nigdy nie potrafiłby w pełni zaufać. Gdyby to od niego zależało z chęcią wysadziłby Orfeusza razem z całą resztą niewieściej gadzi z przestępczego kworum. Czysto z uprzedzeń wobec bogaczy i nie-bogaczy.

Ale takiej woli nie wyrażał Fenris, a co za tym, cała Sfora. Kosy nie było. Co nie znaczy, że zgoda panowała.

- Masz strasznie dużo zębów jak na tak długi jęzor. Westchnął ciężko, ewidentnie zniesmaczony każdym wyniosłym gestem i nadętą manierą w głosie. Co za wkurwiający paniczyk mu się trafił. A miało być kameralnie i dyskretnie. Randka na ziemi chyba zrozumiała, że to nie pomoc nadeszła, bo jęki i niezrozumiałe przez zniekształconą szczękę błagania o ratunek zamieniły się w łkania nieszczęścia. Podszedł bliżej tej wijącej się glisty, zostawiającej na zakurzonej posadzce krwawy ślad od z ran. Przygniótł go butem na łydce, tak aby ból wybił mu z głowy nędzne pomysły i próbie ucieczki od niego. - Nawet na moim miejscu dalej byłbyś wkurwiającą katarynką. Odparł przekornie, dając do zrozumienia, że całkiem w zadzie ma jego sugestie i paplaninę. Zjawił się chuj wie skąd i jeszcze dorzucał swoje trzy sykle choć to nie był ani przez moment jego interes. Nie pastwił się nad swoją ofiarą dla jej samego cierpienia. To był zwyczajny rewanż za wyrządzone krzywdy i straty jego grupie. Robił to, bo każdy kto następował na odcisk hybryd ze Sfory, musiał spotykać się z konsekwencjami. To była wyłącznie realizacja nabitego u nich rachunku. Przy okazji małe przesłanie dla kumpli z roboty Bonesa, bo trzeba było pielęgnować legendę. Bo to było to co robił kolektyw. Dbał o siebie wzajemnie. Nie liczył, że taki skrajny egocentryzm jak ten malarzyk będzie w stanie zrozumieć jego przesłanki, czym irytował go jeszcze bardziej.

Jednak na ten wierszyk uśmiechnął się mimowolnie, bo czasem ludowe mądrości z Nokturnu były bardzo proste, ale zarazem bardzo adekwatne i punkt. Ciężko mu się było z nim nie zgodzić w tym momencie, więc nie pobije go. Narazie. - A znasz ten? Kto nie morduje, ten kapuje? Uśmiechnął się ironicznie. Potem zacisnął swoje łapsko na butelce, którą trzymał w swoich rękach Malfoy. Nie przejmował się tym, czy wyraża zgodę na poczęstowanie się jego alkoholem. Zwyczajnie szarpnął mocniej, jeśli ten stawiał opór bo do flakoniku najwidoczniej był bardziej przywiązany, niż do prostego nosa. Był zdecydowanie większej postury i szerszy w barkach od aktorzyny, żeby przejmować się jego opinią. Trzeba było nie być cienką słomką i więcej trenować, jeśli nie podobał się przemocowy sznyt. Upił solidny łyk, w bardzo niechlujny sposób. Nadmiar płynu spłynął mu po policzkach i brodzie, rozpuszczając zaschniętą krew od pogryzień. W ironicznym uśmiechu prawie jak moko kauae, w drugą rękę wsadził paniczkowi stary, ale wciąż ostry brzeszczot. Idealny do zadawania bólu. - Widziałeś mnie. Teraz ja chcę zobaczyć ciebie, pchełko. Zaśmiał się bezdźwięcznie. Na Ścieżkach jedyną alternatywą do zmuszenia kogoś do milczenia na temat niewygodnych faktów przez oczywiste zamordowanie kogoś, była współodpowiedzialność. Dopiero kiedy oboje będą umoczeni krwią brygadzisty, będą tak samo winni jego przyszłej śmierci. Przy okazji ma szansę pozytywnie rozczarować Doxa, że nie był jedynie japującą, miękką pizdą.

The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#5
15.04.2025, 16:44  ✶  
Może gdyby Fortuna obdarzyła Baldwina trzecim okiem, to ten przywlókłby ze sobą śmierciożercę, którego całkiem niedawno posłał w trzy diabły. Pokazałby mu prawdziwe oblicze okrucieństwa, biedoty spuszczonej ze smyczy, która po raz pierwszy mogła się odgryźć i nie patrzeć czyją rękę gryzie.
Patrz i ucz się. Myślisz, że twój pierdolony Lord byłby do tego zdolny? Czy ograniczacie się do rozjebania ludziom domów, wyczarowania ognia i użycia avady? Czy którykolwiek z was kiedykolwiek pobrudził swoje rączki?
Pogarda jaką Baldwin żywił do całej tej czystokrwistej szopki równa była tylko fetyszowi, któremu poddawał się za każdym zaraz gdy mógł ją poczuć między palcami. Lepką i ciepłą. Własną, cudzą. Wszystko jedno.
Greyback miał rację - jedna myśl o tym, że jego przodkowie trzymali za pysk Nokturn do tego stopnia, że dziś wystarczył odpowiedni kolor włosów, była skuteczniejszą podnietą niż rozchylone nogi pierwszej lepszej blondwłosej dziwki o błękitnych oczach.
Oczywiście! Przecież był jednym z tych obrzydliwych bękartów mariażu artystycznej rzygającej z głodu Nędzy z Dumą toczoną zgnilizną i trującymi podszeptami jakoby było się równym Bogom. Co gorsza, Baldwina od większości członków tego godnego pogardy artystycznego półświatka różniła jedna kluczowa rzecz - jego nie wypędzono do podziemia żadnym listem gończym; nie zesłała go tu nawet bieda.
Zszedł z własnej woli, by paść do stóp Orfeusza, jak wierny syn na którego Armand Malfoy zasłużył.
Czy to taki grzech być wiernym swojej krwi i słowom ojca?

Jedno niezadane pytanie, by udowodnić, że pomimo tak wielu różnic, w tym aspekcie nie różnili się między sobą niczym. I nawet jeśli każdy z ojców wymagał od swojego syna czegoś innego, pod koniec dnia i tak lądowali z gardłem pod jego butem, z potrzaskanym umysłem.

Szalenie go rozbawił fakt, że Maddox wzdychał równie ciężko co Lorraine, gdy tylko pojawiał się na czarnomagicznym haju przy jej boku. Widział w jego oczach to samo zniesmaczenie i załamanie co w oczach Maeve, gdy leniwie dźgał za ostatnią strunę nerwów Changówny, zastanawiając się gdzie leży jej krucha granica cierpliwości.
Był wzorowym przykładem wkurwiającego młodszego brata, którego rodzice każą Ci zabrać ze sobą na spotkanie ze znajomymi, “albo możesz zapomnieć, że idziesz gdziekolwiek”. Jakim cudem smarkacz jeszcze nie zarobił w pysk? Znaczy zarobił i to w dodatku za pierdoloną niewinność, kiedy próbował Charles’owi wytłumaczyć, że ów się nie za bardzo nadaje do życia, jak sądził, wśród Sfory, z panną Greyback. Nie z tym pierdolonym kijem w dupie i łapkami lepkimi od wosku i kadzidełek.
Ciekawe co by Mulciber powiedział o tym pięknym przedstawieniu.
Chuja by pewnie powiedział, bo takim jak on tatuś nie pozwala wychodzić z domu po dobranocce. Myśl o Charlie’m jak szybko się pojawiła w jego głowie, tak szybko z niej uciekła - szczerze powiedziawszy dawał mniejsze jebanie o to czy brat Scarlettki żyje niż nawet o tego tu brygadzistę.

- Popytaj w Kościanym to ci powiedzą, że ten długi jęzor to jedna z kilku moich lepszych cech.- Odparł bez mrugnięcia okiem. Greyback mógł nie wiedzieć, ale instytut danych z dupy już dawno potwierdził, że żywa konwersacja znacząco poprawia efekty podczas tak żmudnych, pozbawionych polotu i szalenie monotonnych prac jak torturowanie Brygadzistów. Więc on, Baldwin Malfoy, przybył mu zwyczajnie w świecie na ratunek. Zero wdzięczności. Zero! Null. Nada. Ale profilaktycznie przestał się szczerzyć, jakby Maddox postanowił dokonać prostej arytmetyki na jego uzębieniu.
Owszem nie rozumiał.
Nawet nie próbował rozumieć jak można zemstę za krzywdę zadaną rodzinie sprowadzić do zwykłego biznesowego układu. Wypaczyć ją z całej przyjemności. Zabiłbym dla ciebie. Umarłbym dla ciebie. Przysięgał nie tak dawno Lorraine, teraz już nie potrafiąc rozpoznać czy widok jej łez sprawiał ból czy raczej poczucie chorobliwej ekscytacji. Ale gdy jej to obiecywał - nie mówił o żadnej prostej klątwie. O wybiciu komuś paru zębów, poderżnięciu mu gardła i wróceniu przed dziewiątą na kolację. Obiecał jej teatr makabry i kompletnego zniszczenia. Cierpienia, karmionego oddaniem nekromancji i czarnej magii.
Ars Moriendi w najczystszej swojej formie.
Może właśnie tym się różnili?
Sfora oczekiwała efektywności. Przypomnienia, że zawsze płaci się swoje długi.
Malfoyowie składali ofiary na ołtarzu Sztuki, w płaszczach ze złota i czerwieni.

Parsknął krótkim śmiechem na kolejną rymowankę.
- Od kiedy Sfora zaprasza do trójkąta, hm?
Od razu puścił butelkę, ani myśląc się o nią bić. Po pierwsze - może i był głupi, ale idiotą nie był. Przegrałby tą walkę zanim by się zaczęła. Po drugie - Bozia kazała się dzielić. Więc się dzielił. Przyszedł tu nawiązywać przyjaźnie i oglądać uliczny teatr makabry, a nie walczyć o paskudne wino. Mało to leżało w podobnie porzuconych jak ten barach?
Wyciągnął dłoń po brzeszczot, obnażając przy okazji podłużną, paskudną bliznę po cięciu na wnętrzu dłoni.
Pierdolony Chrystus z Nokturnu.
Obracał przez moment ostrze w palcach, jakby się nad czymś zastanawiał. Westchnął cierpiętniczo, jakby wcale nie uśmiechało mu się odwalać roboty za Greybacka. Choć więcej w tym było analizowania jak podejść do sprawy niż samego zawahania.
Nie ma się co oszukiwać, Baldwin nie miał na tyle siły fizycznej, żeby równocześnie brygadziście utrzymać nieruchomo łeb i poderżnąć skutecznie gardło. Nawet, kiedy Maddox odwalił większą część roboty, a ofiara była mniej ruchawa niż bardziej.
Dlatego wybrał to pierwsze.
Zacisnął palce w brudnych i tłustych włosach Bones’a; szarpnął nim do góry, odsłaniając gardło ministerialnej zabawki - teraz widzieli wyraźnie każde jedno rozpaczliwe przełknięcie śliny, każdy ruch wywołany oddechem, pulsowanie żyły. Ale Baldwin nawet na to nie patrzył. Zamiast tego wpatrywał się w Maddoxa. 
Tego chciałeś?
Dowodu na to, że jesteśmy tak samo zgnili?

Ruch był szybki, wyuczony. Ostrze prześlizgnęło się po szyi spacyfikowanego i udręczonego Bones’a.  Nie na tyle głębokie, aby go zabić na miejscu, bo tyle siły fizycznej w Malfoy’u nie było. Na tyle skuteczny, by w powietrzu uniósł się jeszcze intensywniejszy zapach świeżej, ciepłej krwi. Baldwin odrzucił leniwie brzeszczot, który odbił się o kostkę brukową i upadł u stóp Greyback’a.

Teraz to nie były zwykłe interesy - to już był projekt grupowy.
Jeden ruch nadgarstka i wahadełko dotychczas grzecznie owinięte wokół jego dłoni, ześlizgnęło się na wysokość twarzy ofiary.
- Słyszałeś kiedyś bajkę o Popielu, którego myszy zjadły? Mugole ją uwielbiają.- Szarpnął Bones’em, żeby go odrobinę rozbudzić. Na tyle, żeby gość utkwił wzrok w brudnym od własnej krwi krysztale. Musiał tylko wyłapać moment, w którym magia i miarowy ruch przyrządu zacisną się jak kleszcze na umyśle mężczyzny.- Podążaj za moim głosem…- Rozbawiony, nonszalancki ton ustąpił czemuś z pogranicza powabnego szeptu, a znudzonego głosu terapeuty.- Zajrzyjmy na moment do twoich snów…

Rzucam na hipnozę (zauroczenie 4k) - zaimplementowanie w umyśle Bones’a wrażenia/idei, że jest obgryzany do kości przez stado szczurów.
Rzut PO 1d100 - 9
Akcja nieudana


Pytanie za sto punktów panie Greyback. Gdzie kończy się człowiek, a zaczyna zwierzę?
- Dobijesz go czy rozszarpiesz?- Zapytał z ciekawością, wypatrując czy hipnoza przyniesie zamierzony skutek. Czasem potrzeba było kilku sekund zanim mózg się przełamie. Choć pojęcia nie miał czy nauka pieprzonej oklumencji nie wchodzi w pakiet podstawowych szkoleń, więc równie dobrze mógł się odbić od jego pustego łba jak od ściany.



// ogrywam spaczenie III  i fakt, że Baldwin nie pierwszy raz stosuje wobec kogoś wyrachowaną przemoc.
// użycie hipnozy w wyjątkowo amoralny sposób.
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#6
27.04.2025, 21:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.04.2025, 01:49 przez Maddox Greyback.)  

Prędzej umarłby ze śmiechu na jego widok obok śmierciożercy, niż uwierzyłby w jego bajeczki o posłaniu kogokolwiek w diabły. Bo w spadku po ojcu mógłby dostać co najwyżej geny alkoholika i długi do spłaty w kasynach, niż jakikolwiek kapitał respektu wobec tkanki społecznej Nokturnu. Trzymać za pysk całą dzielnicę? Litości. Może ten teatrzyk dla otępiałych działał na głodnych pierwotnych żądzy maluczkich rabusiów. Na pewno nie na niego. Jedna maleńka grupa wciąż stawiała opór gładkim na twarzy najeźdźcom. I nie bardzo znał się na polityce, ale mógłby obstawić swoje obydwa dziurawe swetry, że pizdeczkom od Malfoyów było bliżej właśnie do Czarnego Pana, niż do jakiś mitycznego, złodziejskiego honoru. Gdyby tylko bogate dupki sypnęły galeonami pod stopy Orfeusza, sprzedałby wszystkich. Nawet własne bękarty miały w jego oczach metkę przywieszoną do dupy. Bo takie właśnie tak wyglądał kręgosłup moralny wszystkich tych którzy wyłącznie wegetowali dla przyziemnych przyjemności. Gdyby spaczenie nie maskowało odoru gnijących trzewi Malfoyów, wszyscy w Podziemiu śmierdzieliby dokładnie tak jak oni. Bo bogate dupki zawsze były dupkami, nawet jeśli byli spłukani.

Z drugiej strony Maddox mógłby się zdecydowanie podpisać pod wszystkim tym co tam myślał sobie w głowie Baldwin. Gdyby tylko to, że brzmiał okropnie nie autentycznie. W każdym jego geście, w każdej minie którą tutaj przed nim stroił widział ten bluźnierczy ton wyższości. Wyżej dupę miał niż srał. Tak to się obrazowo nazywało na Ścieżkach. Więc niech sobie te gówniane statementy z powrotem do dupska wciśnie, a potem zatka dziurę korkiem. Takie brednie nie przechodziły bracie, oj nie.

- Że jesteś kurwiskiem to wie każdy, ale że ktoś Ci jeszcze za to płaci? Prychnął w odpowiedzi na jego durnowate przechwałki. Dzieciak naprawdę się starał wyjść na zajebistego, przez co wyglądał na jeszcze większego idiotę niż zakładał. Sam starał się nie szufladkować ludzi, nie przypisywać im stereotypowych łatek ątek i cech. To nie przystoi dla anarchisty. Jednak każde wymienione zdanie z tym niewychowanym smarkiem utwierdzało go w jednym matematycznym aksjomacie. Nie każda ściera to Malfoy, ale każdy Malfoy to ściera.

Skrzyżował ręce na piersi i w milczeniu obserwował co ten gówniany bobek wyprawia. Chciał go w to zamieszać, bo w razie, gdyby coś miało się rozkraczyć prawnie, to razem “odjebią pajdę”, jak to mówiło się na celach. Jeśli oboje będą zamieszani w morderstwo brygadzisty, żaden nie będzie mógł się wysypać przed sędziną bez umaczania w tym siebie. A kiedy tak patrzył na tego platynowego chłopca, odradzał mu odsiadkę wśród innych morderców, bardziej niż niejednemu bandycie. To miała być tylko taka krótka gierka i próba charakteru. Bardziej poznasz się na czarodzieju patrząc przez minutę jak odbiera życie niż po roku rozmowy. Ale ten nielot zaczął odstawiać jakąś szopkę.

Jedyne zwierzę w tym miejscu to Greybeck. Bo to co odstawiał Baldwin nawet nie było już zezwierzęceniem. Z paroma wyjątkami, ale zwierzę nie zabijało dla zabawy tak jak on teraz. Zwierzęta potrafiły się najeść do syta, a zwłaszcza ugasić pragnienie, a temu warchlakowi wiecznie było mało wódy. Romantyzowanie śmierci to zwyczajne wynaturzenie. Każde morderstwo to regres człowieka. Tam gdzie zawodził dialog między dwójką rozumnych ludzi, tam umierała nadzieja. Dox przyglądał się i przez chwilę nawet nie wtrącał. Obserwował, jak próbuje umęczyć już i tak bezbronnego Bonesa. Dał mu może z minutę na swoje sztuczki. Mundurowemu przewróciły się oczy, ukazując zakrwawione białka w oczodołach. Delikatne drgania na jego ciele, ale najwidoczniej nie stało się to co czego życzyłby sobie Baldwin.

- Wystarczy. Wyrzucił nagle, bo zrozumiał już wystarczająco. Ruszył zdecydowanym krokiem w ich kierunku i zrzucił Malfoya z Bonesa, odpychając małolato na bok. Nie tak powinno się zabijać. Nawet na wrogu powinno się dotrzymać chociaż kawałek własnej godności powstrzymując się od zbędnej przemocy. Fakt, sam go wcześniej zadręczył, upuścił krwi i zainscenizował jeszcze inną scenkę. Jednak to było elementem większej układanki. Błąd na człowieku, ku zbudowaniu czegoś lepszego, większego. I nie chodziło o zbawianie świata, chodziło tylko o swoich bliskich. O Sforę. Bo na tym polegała anarchia. Na poszanowaniu wspólnoty. Usiadł na ziemi tuż nad głową Bonesa, układając go sobie między nogami. Przekładając uda przez jego barki, owijając jednym barkiem wokół jego szyi oraz karku, założył prostą i nieskomplikowaną dźwignię na jego kręgu szyjnym. Wystarczyło tylko, że spiął mięśnie i wyprostował w tej pozycji, by głowa zawleczonego tu detektywa wygięła się w nienaturalnej pozycji. Bez wrzasku, bez jęku, bez dodatkowej krwi. Już bez zbędnego cierpienia. Potem puścił go i opadł rozczarowany na ziemię, kładąc się płasko na osmolonej posadzce tej rudery w której się znalazł. Westchnął ciężko. - Jesteś jeszcze gorszy, niż zakładałem... jak Ci tam w ogóle? Zainteresował się w końcu tym swoim irytującym towarzyszem zbrodni. Pozbierał się z ziemi, oklepując swoje ubranie z kurzu i pyłu, które niespecjalnie stało się brzydsze od samych zabrudzeń. Już wcześniej wyglądało tragicznie, ale jego to akurat mało interesowało. Podniósł butelczynę, która zawędrowała tutaj razem z Malfoyem. Przechylił ją do gardła zachłannym gestem. Potem podszedł bliżej chłopaczka. Wymienił jego butelkę, na swój brzeszczot, który przy okazji wytarł na ubrania tego zwyrolca od Orfeusza. - Skoro swój pierwszy paragram mamy za sobą... Poznajmy się bliżej. Zasugerował mu, unosząc jedną brew ku górze. Nie czekał zbyt długo na odpowiedź. Uderzył go z główki. Celując na nos, by rozbić mu go jak najlepiej się dało. Chciał upuścić mu trochę krwi, bo bez posmakowania jego nie dowie się o nim tyle ile by chciał. Zabijał jak frajer, ciekawe czy smakował tak samo. Dlatego jeśli tylko mu się to udało, od razu pogładził się po kości czołowej, by z palcy móc oblizać kilka kropel treści Malfoya.


af, cios z dyńki na nos Baldwinka
Rzut PO 1d100 - 60
Sukces!
The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#7
28.04.2025, 12:28  ✶  
Czasami do szczęścia wystarczyło, że kochali cię ci maluczcy, najbiedniejsi. Nie szukało się wśród nich sojuszników, ale widowni. Bo było dokładnie tak jak sądził Maddox - wszystko było teatrzykiem.
Zarzucano mu to całkiem często. To, że gdy przyjdzie czas, pewnie pierwszy rzuci się do pomocy idiotom w płaszczach i maskach, w imię wzniosłych idei. Śmiał się. Bogowie, jakże on się wtedy śmiał. Ocierał łzy rozbawienia, krztusił się nimi.  A potem pytał “Naprawdę myślisz, że Lord Voldemort i jego banda kładzie chuja na takich jak ja?"
Nie. Typ zbierał sobie armię z rozpuszczonych czystokrwistych paniczyków; tych wszystkich urażonych dupków, których jedna czy druga kuzynka się puściła z mugolem i teraz musiał ją wypalić z drzewa genealogicznego. Baldwin ich znał - wszyscy byli ciosani z jednego kawałka drewna. Idealni papierowi chłopcy bez krztyny charakteru, z ulizanymi na żel włoskami, wykrochmalonymi koszulami, garniturkami w kancik i lakierowanych trzewikach.
Tacy jak oni nie schodzili na cuchnący Nokturn. To była wojna ludzi bogatych i znudzonych życiem.
- Śmierciożercy marzą o nowym porządku.- cedził Armand Malfoy z ironią w głosie, która sugerowała, że nowy porządek niczym nie różnił się od starego - są jedynie rekwizytami chaosu, marionetkami w podrzędnej tragedii, recytującymi cudze manifesty. Zbyt ograniczonymi, by pojąć bezmiar bluźnierstwa, jakie popełniają. Zbyt tchórzliwymi, by przyjąć śmierć bez kłamstwa o wielkości, jaka ich po tej śmierci czeka. Gdyby chociaż klękali przed obliczem chaosu, który sieją – westchnął, wyraźnie obrzydzony. – Ale nie. Oni padają na kolana przed kolejnym samozwańczym lordem, klękając w skamlańczym akcie poddaństwa. Jak to jest – wyszeptał – we własnych marzeniach być zawsze sługą, a nigdy panem?
Każda jedna prawda głoszona przez Orfeusza zapadała w pamięć jego syna, który zdawał się nie dostrzegać że klęcząc przed Ojcem, nie różni się specjalnie od tymi, których uczono go nienawidzić.

Czy Greyback naprawdę sądził, że jego pieprzona rodzina była lepsza?
Może była. Nie zastanawiał się nad tym nigdy.
To musiało być miłe żyć według określonych zasad. Wiedzieć, że wszystko czym jesteś zostało przez kogoś zaplanowane i wyegzekwowane, a ty nie masz w tej kwestii nic do powiedzenia. Wiedzieć, że dla ojca jesteś tylko kolejną maszynką do zabijania, bo Bogowie w swojej litości dali ci określoną paczkę genów. Jak to wyglądało w Sforze? Wpierw rozszarpywano indywidualizm, niszczono to co mogło zostać potraktowane jako odstępstwo od normy, od wyników oczekiwanych przez właściciela hodowli. A potem, wpajano, że to wszystko czyni Cię częścią kolektywu. Grupy. Rodziny.
Wdrukowane pod powieki zasady - Szczekaj na zawołanie, gryź na zawołanie, morduj na zawołanie. Jak coś co jest zwykłym interesem miałoby sprawiać przyjemność?
Ale Orfeuszowe dzieci nie miały tego luksusu. Bo miłość Armanda Malfoy’a nie była przewidywalna. Była nagrodą za życie przy boku człowieka, który w gruncie rzeczy gardził pieniędzmi równie mocno co ludźmi. I rzeczywiście- czasem byłoby miło wiedzieć, że jest się dla ojca wartym chociaż pierdolonego knuta. Może to nie byłoby dużo, ale przynajmniej nie byłoby się zupełnie bezwartościowym.
Dzielili jego krew, jego nazwisko, jego spierdolenie. A jeśli czegoś nie lubił robić Armand Malfoy - to się dzielić czymkolwiek co należało do niego. Więc upiorna artystyczna trupa egzystowała sobie dalej, przypominając światu, że życie to coś więcej niż tylko brudne biznesy i walka o przetrwanie. Życie było Sztuką. Ich bóg był Sztuką. Czasem podniosłą, a czasem tak żałośnie przyziemną jak naga brygadzistka odziana tylko w paskudne żółto-czarne policyjne taśmy wdzięcząca się do każdego gościa Eurydyki.

- To za to płacą?!- Odparował natychmiast, kręcąc głową jakby całe życie pozwalał się dymać za frajer. Oczywiście, że błaznował, że cwaniakował, że dopierdalał każdy kolejny teatralny geścik i za bogów nie wiedział kiedy zamknąć mordę. Bo taki już był. I nie stała za tym żadna większa filozofia. Nie za wszystkimi chujami stoi wielka, tragiczna historia. Niektórzy się po prostu nimi rodzą.
Maddox chciał zobaczyć Sztukę. I zobaczył co chciał, więc, gdy tylko padło suche “wystarczy” Baldwin natychmiast Bones’a puścił. Wkurwiony, bo nie zdążył próbować po raz kolejny przedostać się do jego otępiałego mózgu. Ale wyjątkowo grzeczny.
Przyglądał się jak Greyback kończy robotę, z każdą sekundą coraz bardziej znużony. Oblizał z tego wszystkiego palce z krwi bumowca, wygrzebał spod połamanych paznokci krwawy brud.
- Zadowolony jesteś z siebie? Z tego?- Zapytał uczciwie, kompletnie ignorując i dziwaczny nie-komplement i pytanie. Zamiast tego machnął wolną ręką w stronę nieruchomego bumiarza. Zabił go jak zwykłe zwierzę. Bez finezji. Bez polotu. Bezmyślnie.
Całkiem niedawno Baldwin podsłuchał rozmowę jakiś dwóch trzpiotek, które dyskutowały czy lepiej wpaść w lesie na wyjątkowo agresywnego garboroga czy czarodzieja. Podsłuchał, a potem zaczął myśleć. No właśnie, człowiek siedzi w barze, pije coś, co jeszcze godzinę temu miało być whisky, a teraz przypomina brudną wodę z kanału i zamiast myśleć o ważnych sprawach, łapie się na tym, że rozbiera idiotyczną wymianę zdań na czynniki pierwsze.
Bo zwierzę jest tylko zwierzęciem i nie zna niczego innego. Bo najgorsze co może zrobić zwierzę to cię zabić. Nie zna upokorzenia - nie potrafi czerpać z niego przyjemności.  Nie szepnie ci do ucha, że powinieneś się więcej uśmiechać, a nosząc takie szaty prosisz się o kłopoty. Zwierz nie westchnie “oj wiesz jacy są chłopcy!”
Oczywiście, że ich lęk był śmieszny. Bawił go, bo zakładał, że są interesujące. Jakby każda przeciętna panna, która zapodziała się w jakimś lesie była warta tyle zachodu, co rozprucie własnej reputacji jednym szybkim numerkiem między drzewami.
Ale czasem prawda była szalenie ponura - nikt nie chciał ich krzywdzić, bo nikt nie chciał ich w ogóle. Ale to nie miało znaczenia, mechanizm pozostawał w ich głowach ten sam.
Pamiętał, że spojrzał wtedy w  swoje odbicie w brudnym lustrze. Twarz jak mapa starych błędów, przeorana zmęczeniem i alkoholowym otępieniem. Oczy, które widziały za dużo i nauczyły się nie widzieć nic. Łatwiej było uchodzić w życiu za ślepego, małostkowego idiotę niż odkrywać wszystkie karty w pierwszej rundzie. Gdyby spotkały go w lesie, pewnie też wolałyby garboroga. I cholera, wcale im się nie dziwił.
A potem zamówił jednej z nich drinka tylko po to, żeby obserwować jak twarz drugiej pokrywa się rumieńcem złości i zazdrości. Ostatecznie każda i tak wybierała czarodzieja, licząc, że ten jeden okaże się “inny”.

Już miał ochotę parsknąć, że może i się kurwi, ale z całuskami to niech sobie Greyback zaczeka do drugiej randki, ale zanim genialna myśl pokonała krótki odcinek między mózgiem, a gębą, to dostał z dyńki.
I to tak, że mu kurwa zadzwoniło w uszach, jakby Maddox przyjebał w pusty kociołek. Zobaczył wszystkie gwiazdy i konstelacje przed oczami. A że w międzyczasie Baldwin zadarł lekko głowę, żeby się wilkołakowi lepiej przyjrzeć to cios trafił dokładnie tam gdzie miał. W całkiem zgrabny nosek pana Malfoy’a.
Wpierw jęknął z bólu. Potem wolną ręką odnalazł po omacku ścianę, Oparł się o nią, tak na wszelki wypadek jakby miało go odciąć na dłużej niż dwie, trzy sekundy.
- No żesz kurwa jebana twoja… Co do chuja?! Ja pierdolę, budź budź baranków ci się zechciało!?- No debil. No kurwa debil z psim ogonkiem. Z braćmi o równie twardych czaszkach niech się tak napierdala, a nie z nim. Co to miało być? Jakiś wilkołaczy zwyczaj? Ojciec go czule napierdalał i tak zostało syneczkowi?
Nie zamierzał mu oddawać. Głównie dlatego, że nie miał szans, ale też dlatego, że zostanie męczennikiem kręciło go wiele bardziej niż udział w ulicznej bójce. A może dlatego, że gdyby znaleźli jego trupa cuchnącego na kilometr mokrym, wilkołaczym futrem to pożary byłyby tylko początkiem? Drgnął z chorego podekscytowania, że Greyback mógłby mu zrobić dokładnie to co mu polecił. Pozwól mu się wykrwawić jak jagnię ofiarne. Zanieś na próg Necronomiconu, by mógł pomazać krwią syna pierworodnego próg, chroniąc dom przed kolejną plagą.
- NA INNE KURWA PŁYNY USTROJOWE TEŻ MASZ OCHOTĘ?! - Warknął boleśnie zamiast tego, zaciskając palce na nasadzie nosa. I jak zwykle zabrzmiało to bardziej żałośnie niż groźnie. Chyba nigdy nie miało groźnie zabrzmieć.
Nos złamany jak nic, w dodatku zaczął sinieć i puchnąć. Każdy najdrobniejszy ruch powodował kolejną falę bólu i nieprzyjemne chrobotanie poturbowanych kości. Z trudem łapał oddech. Zemdliło go. W głowie wirowało tak, że jak już wpadł plecami na ścianę to nie ryzykował jeszcze ruszenia się stąd. A mimo to docisnął do ust butelkę, w dwóch zachłannych łykach opróżniając jej zawartość do końca. Jakoś musiał się znieczulić.
Cisnął butelką gdzieś tam w stronę martwego brygadzisty.

Czy niechcący trafił Bones’a?
Rzut TakNie 1d2 - 2
Nie


Oddychał chrapliwie, łykając swoją własną krew razem z każdym kolejnym haustem powietrza. Przesunął językiem po zębach, ale te o dziwo trzymały się wszystkie nie gorzej niż wcześniej. A może powinien mu jeszcze podziękować za pieprzone alibi? Biedny, czystokrwisty dzieciak znalazł się w złym miejscu i czasie, napadnięty przez jakiegoś szemranego typa. Co prawda z aurorami nie gadał, ale Lorraine była czasem równie pierdolnięta co mundurowi. A jej spowiadał się znacznie częściej.
pies wojny
I get mean when i'm nervous
just like a bad dog
Krótko przystrzyżony szatyn, o gęstych brwiach i dłuższych bokobrodach. Bez zarostu za to niedokładnie ogolony, jakby od tępej brzytwy. W rozciągniętym swetrze w dodatku podziurawionym. Sprawia wrażenie bezdomnego, jednak dobrze zbudowanego, wysokiego[187] i o pełnym, bielutkim uzębieniu. Niesie za sobą nieprzyjemną woń wilgoci i zmokłego kundla. Zielone oczy ze smutnym spojrzeniem, zwykle wbitym gdzieś pod nogi.

Maddox Greyback
#8
22.05.2025, 16:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.05.2025, 18:45 przez Maddox Greyback.)  

Jeśli nikt nie nadał ci sensu istnienia, to prędzej czy później zaczniesz go szukać sobie sam. Mógł tylko zgadywać, ale przypuszczał, że ta droga była usłana niczym więcej jak rozczarowaniami. Maddox miał to szczęście, że bardzo szybko przekonał się po co znalazł się tutaj pośród innych zmor nocy. Klątwa odbierała całkiem sporo smaku w życiu hybrydy, z tym nie mógł dyskutować. Za to jednak w sposób niemalże antropologiczny sankcjonowała takiego dajmy lykana w konkretnym miejscu. Wszystkie te sztuczne podziały nie miały żadnego znaczenia. Biedny może zarobić, a bogaty wszystko stracić. Czystość krwi, słusznie zresztą, mógł nazwać wyłącznie konceptem. To kapitał kulturowy czynił tych mitycznych chłopców w garniturach lepszymi od innych, wyłącznie w ich percepcji. Wszystkie te konstrukty społeczne istniały wyłącznie w głowach ludzi. On sam tej całej wyższej klasy nienawidził w podobny sposób co Baldwin. Chyba tylko wobec bogaczy nie potrafiłby dotrzymać swoich sztywnych reguł. Mając przed sobą takie upasione cudzymi galeonami kurwisko we fraku, mógłby się okazać jeszcze bardziej okropnym sadystą niż ten platynowy chłopiec. Lecz Greyback mógłby dostrzec tu pewną nieścisłość percepcji bękarta Armanda. Hipokryzję można by rzecz. Bo z jego perspektywy wyglądało to trochę tak jakby biedny arystokrata nienawidził bogatych arystokratów, za to, że są arystokratami. Gdyby Maddox był chociaż w połowie tak zaprawionym sadystom, utopiłby go we własnym morzu kryzysu tożsamościowego. Jednak miał odrobinę wyrozumiałości dla słabszych, sam przecież był kiedyś nastolatkiem. Doskonale rozumiał jak uciążliwa i męcząca jest ścieżka w poszukiwaniu siebie. Szczególnie jeśli za ojca ma się narcystyczną ikonę podziemia. Miałby nawet kilka zdań otuchy od starczego kolegi na jego bolączki. Gdyby tylko nie był tak okropnie nieznośną, jęczącą pizdą.

Już po pierwszych sekundach pożałował, że dał się pokusić na obicie mu tej biadolącej mordy. Malfoy był żenująco uciążliwy nawet jak był w dobrym humorze. A teraz kiedy tak zawodził, jak szczenię oderwane od sutka matki był koszmarny. Brzmiał tragicznie, może chociaż smakował inaczej? Z jednej strony spodziewał się, że będzie to najgorsza rzecz jaką spróbował do tej pory, biorąc pod uwagę jak zepsuty do szpiku kości starał się być. Z drugiej jednak, po cichu być może, zaskoczy się i odkryje na języku ten sekret, za którym podążała ulica. Jakby uwielbienie przez parias mieliby mieć naprawdę głęboko w swoich genach, a za tym słodkość ukryta pod szkarłatem. Prawda była zwyczajnie rozczarowująca. Przeciętność nad przeciętnościami. Oczywiście miał swój specyficzny aromat, który zapamięta już po kres swoich dni. Podziemne Ścieżki na szczęście nie były bezkresne i jeśli będzie chciał znajdzie go nawet ukrytego w najciemniejszej dziurze. Poza tym nic szczególnego. Ani słonej nuty która tłumaczyłaby jego mordercze zapędy do zażynania, kiedy nadarzyła się okazja. Nawet krzty lukru wrażliwego poety, zrodzonego z uwielbienia do piękna, sztuki i artyzmu. Płaski, jałowy, bez smaku.

- Napisz o tym wiersz. Może ci ulży. Zakpił sobie nad nim, uśmiechając się szyderczo. Taki był chyży i przebiegły, kiedy ofiara leżała na wyciągnięcie różdżki. A jeden cios wyciągnął z niego to co najbardziej oburzające w roli kata. Rozczarowanie, że przemoc ma dwa końce. - Przyjmij ból z gracją jaką chciałeś ją zadać. Będziesz bardziej kompletny. Rzucił dodatkowo, tym razem bardziej pouczająco. W tych czasach kurwy i kurwiarze nawet cierpieć z godnością nie potrafili. Co za świat. Nawet butelka się skończyła, rzucona w kąt. Nieprzydatna to odtrącona, tak wyglądał świat przeciętnego Malfoya. Mógł sobie kpić z jego braku indywidualizmu, że bez własnej woli, że milczeć i wyrównaj szereg. Gdyby miał własną wolę zabiłby go tu i teraz, na miejscu. Za zbyt bliskie konotacje z wyższą sferą. Za bycie uciążliwą szczekaczką. Za brak kręgosłupa moralnego. Na ich wspólne szczęście nie żył wyłącznie dla siebie, kierując się własnymi potrzebami. Pszczoła nie tracą czasu na przekonanie much, że miód jest lepszy od gówna.

Strzelił karkiem obserwując jak ten chłopiec teatralnie wręcz przeżywa zwykły cios. Przez moment na wzgląd na jego zacięcie nawet liczył się z tym, że może będzie próbował mu oddać. Jednak szybko zrozumiał, że chyba rola umęczonego ranami Chrystusa bardziej pasuje mu do temperamentu. Pokręcił głową z rozczarowaniem, ale właściwie uśmiechnął się rozbawiony jego pomysłowością. Nawet w chwili zagrożenia myślał kreacją nad sztuką. Nic bardziej Malfoyowego w tym tygodniu raczej już nie zobaczy. Widok platynowego chłopca z rozwalonym nosem, który jednocześnie cierpi, ale też podnieca się na własny umęczony widok. Podniósł w końcu tego swojego brygadzistę i ułożył go na krześle, tak jak planował od początku. Nad głową widniał mu napis z krwi na ścianie. Przesłanie do kolejnych jego profesji. By następni którzy będą chcieli zagrozić kolektywowi wilkołaków, przemyślą dwa razy zanim coś zrobią.

The Nocturn's Delight
My name is Ozymandias,
King of Kings;
Normalnie skóra zdjęta z ojca! 177 cm wzrostu, waży koło 70 kg. Szczupły młodzieniec, chodzi wyprostowany emanując pewnością siebie. Ma wyjątkowo jasne włosy, które od razu zdradzają jego pochodzenie od Malfoyów. Oczy jasne w szarym odcieniu. Można odnieść wrażenie, że jest wiecznie z czegoś niezadowolony, ale wrażenie to umyka, gdy otwiera usta - charyzmatyczny chłopiec z łagodnym, może nieco chrapliwym głosem.

Baldwin Malfoy
#9
02.06.2025, 09:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.06.2025, 10:03 przez Baldwin Malfoy.)  
Gdyby ktoś kiedykolwiek zapytał go, wybitnego specjalistę od smakowania krwi swojej własnej rodziny, jej potu i łez - cierpkiego koktajlu przywilejów, bogactwa i zgnilizny - odparłby bez wahania, że nie zna słodszego trunku. Upijał się nią jak afrodyzjakiem od najmłodszych lat. Nie znał innej tak dobrze. Zestawiony z brutalnym osądem Greybacka - osądem surowym, zrobiłby to, co robił zawsze. Zasłoniłby uszy, nucąc pod nosem jakąś starą, głupią piosenkę. Ay aye coco jambo i do przodu. Wzruszyłby ramionami, stwierdzając, że dla psa spod ulicy każde wino to sikacz, więc czego oczekiwać? Przetrwałby to? A kogo to, do cholery, obchodziło! Nie urodził się, by żyć długo, a dobrze. Długie życie było zwyczajnie w świecie przereklamowane.

Oblizał ściekającą z nosa krew. Wyszczerzył się w zapijaczonym uśmieszku, ukazując ujebane juchą zęby. Gracja. O nie. To było zbyt uciążliwe. Zbyt nudne. Wymagało od niego zrozumienia, że gdzieś jest granica - że gdzieś kończy się błaznowanie, a zaczyna prawdziwy świat. Świat na który Baldwin patrzył z zachwytem dziecka i obojętnością nędzarza.
A skoro jego starszy, doświadczony życiem i mądrzejszy, nowy kolega, też kiedyś przeżywał swoją pierwszą i jedyną młodość - to powinien wiedzieć lepiej niż bić największą męczydupę Nokturnu. Nie było w Baldwinie nawet namiastki chęci odkrycia własnej, jakże z pewnością wyjątkowej, tożsamości. Miał Ojca. Ojca, który od lat wytyczał mu ścieżki, miał wdrukowaną w duszę lojalność, którą składał u stóp Lorraine. Po co chcieć więcej, gdy miało się cały świat? Po co gonić za bogactwem, gdy stawianie na ostatniego konia z tabeli było po prostu zabawniejsze. Nikt od ciebie niczego nie oczekiwał, gdy od lat zawodziłeś. Co do jednego Maddox się nie mylił - Baldwin był szalenie niekompletny. I chwała za to Bogom, bo nie było nic gorszego niż przekonać kogoś takiego jak młody Malfoy że ma potencjał. Kiedy tak sobie żył, w swoim błazieństwie przekonany o wyższości nad wszystkimi i wszystkim - był zwyczajnie w świecie urokliwie żałosny; gdyby zaczęto coś z tym działać - stałby się niebezpieczny. A przecież chyba wystarczył im jeden podpalający miasto pojeb z megalomanią wydrukowaną na czole, nie?

Kiedy Greyback zajął się na nowo trupem, Baldwin odsunął się na bezpieczną odległość. Nos go nakurwiał, był zbyt trzeźwy jak na swoje upodobania i w dodatku ciekawsza część przedstawienia właśnie się skończyła. Pozostało sprzątanie i pozbywanie się gratów. Narzucił na głowę kaptur. Jeszcze mu brakowało, żeby jakiś wścibski zjeb go powiązał z całą sprawą. Mało tu ciekawskich kurwiarzy, którzy nie mają nic lepszego do roboty niż przeszkadzać ludziom w uczciwej pracy? O słodka, słodka ironio.
Może rzeczywiście powinien odnaleźć Ojca? Dopiero teraz dotarło do niego co wcześniej wywarczał Maddox. Zbyt mocno skupił się na kwestii swojej własnej niedoścignionej kompletności, żeby poświęcić kwestii poezji pełnię uwagi, na którą zasługiwała.
Zaśmiał się, niemal dławiąc się swoją własną krwią. Wierszyk? Pierdolonego wierszyka się Greybackowi zechciało? Ból był nieznośny, ale nie obcy. Bo to pierwszy raz dostał w pysk? Żyjąc w podziemiach godzisz się na ich zasady - nawet jeśli czasem kończą się przestawionymi kośćmi czy paroma zębami do wymiany.
Otarł krew rękawem, rozsmarowując mieszankę juchy i smarków nieco bardziej. 
- Skrzeczą strzygi, piszczą zmory
że Mulciber bratem Sfory.
Płacze ciotka, w szoku wujek.
Że wam siostrę rucha czystokrwisty chujek.

Wychrypiał, cedząc każde słowo przez zaciśnięte zęby. Bardzo proszę, jaka piękna fraszka! Ale hej - faktycznie mu ulżyło.
Jebać grację. Jebać pokorę. Niech przynajmniej jeden z Greybacków będzie świadom, że pewnie niedługo przyjdzie mu niańczyć szczeniaka z chujoświeczką w kołysce. I to najlepiej taki, który pewnie od razu sprzeda info całej Sforze.

Nie tłumaczył dalej. To był dokładnie ten moment, w którym Baldwin uznał, że czas zejść ze sceny. Ostatnie spojrzenie na piękną inscenizację z Brygadzistą w centrum, ostatnie zauroczone westchnienie i… głośny trzask teleportacji.
Po panu Malfoy’u pozostała tylko potrzaskana butelka po winie.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Baldwin Malfoy (4632), Maddox Greyback (3199)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa