19.07.2025, 23:39 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.10.2025, 19:14 przez Anthony Shafiq.)
—09/09/1972—
Anglia, Londyn
Lorien Mulciber & Anthony Shafiq
![[Obrazek: imgproxy.php?id=kDi1OV5.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=kDi1OV5.png)
At my wits’ end
And all resources gone, I lie here,
All of my body tense to the touch of fear,
And my mind,
Muffled now as if the nerves
Refused any longer to let thoughts form,
Is no longer a safe retreat, a tidy home,
No longer serves
My body’s demands or shields
With fine words, as it once would daily,
My storehouse of dread.Now, slowly,
My heart, hand, whole body yield
![[Obrazek: imgproxy.php?id=kDi1OV5.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=kDi1OV5.png)
At my wits’ end
And all resources gone, I lie here,
All of my body tense to the touch of fear,
And my mind,
Muffled now as if the nerves
Refused any longer to let thoughts form,
Is no longer a safe retreat, a tidy home,
No longer serves
My body’s demands or shields
With fine words, as it once would daily,
My storehouse of dread.Now, slowly,
My heart, hand, whole body yield
Kot był w pudełku.
Był żywy.
Kot darł się w niebogłosy, tarzał się w koszu wściekle, ale Anthony nie mógł go zostawić w Little Hangleton w momencie, kiedy wszędzie walały się okruchy szkła, część z sąsiednich domów dogasała a las wisielców... nigdy nie zdawał się być straszniejszym miejscem jak teraz.
Kot darł się, więc był żywy.
Anthony próbował go uspokoić, ale sam nie mógł się uspokoić bo dostał automatyczną zwrotkę i w pierwszej chwili zamierzał jechać do Wizengamotu i wypuścić tę futrzastą potworę na tych przeklętych urzędników. Wysyłać?! Automatyczną?! Odpowiedź?! JEMU?! Odchodził od zmysłów, ale szczęśliwie finalnie ochłonął na tyle (a zaklęcie ochładzające przestrzeń wokół niego znacząco pomogło) by uruchomić mózg, zabrać kosz z kotem, torbę z elementami, które uważał za niezbędne i pognać do Munga.
Rozpoznawalność, kariera, wrodzona charyzma, wieloletnia współpraca ze szpitalem, te wszystkie pokrzykiwania "Czy Pani wie kim ja jestem?!" dawały tyle co nic wobec niewzruszonego personelu szpitalnego, który zdecydowanie przypominał rozkopane brutalnie mrowisko. W końcu jednak przeważył argument finansowy - po który z resztą czarodziej sięgnął bardzo szybko, aby nie było widać, jak jest zdesperowany. Liczyło się tylko to, żeby do niej dotrzeć.
Podążał więc za całkiem sowicie opłaconą pielęgniarką, która zobowiązała się mu pomóc i przemawiał cicho do potwora skrywającego się w pudełku. Tenże uciszył się na moment, być może swoim zwierzęcym instynktem wyczuł zmianę w powietrzu i nadzieję na spotkanie z kimś, kto więcej niż tolerował jego obecność. Być może szykował zmyślny plan morderstwa swojego kata i oprawcy. Być może.
– Lorien, mia cara! – jeszcze jej nie widział, a już z całego strwożonego serca powitał, nie wiedząc czy jest to sala jedno czy więcej osobowa, nie ważne to było wobec faktu, że poza przewodnictwem na miejsce, dysponował też informacjami, że nie jest tak źle jak już zdążył roić sobie w głowie. Nie zamierzał robić przyjaciółce wyrzutów z powodu tego, że nie została w Ministerstwie, nie był aż takim hipokrytom. Teraz, gdy wiedział że będzie mogła mu opowiedzieć rzeczy, był ciekaw jej historii. Ulga sprawiała, że nawet był skłonny udawać, że lubi sierściucha z pudełka, który od progu również zaczął się drzeć, choć tym razem były to płaczliwe nawoływanie a nie wściekłe syki. Jakby chciał się licytować z Shafiqiem o to, kto bardziej tęsknił. Kto bardziej się martwił.
Był żywy.
Kot darł się w niebogłosy, tarzał się w koszu wściekle, ale Anthony nie mógł go zostawić w Little Hangleton w momencie, kiedy wszędzie walały się okruchy szkła, część z sąsiednich domów dogasała a las wisielców... nigdy nie zdawał się być straszniejszym miejscem jak teraz.
Kot darł się, więc był żywy.
Anthony próbował go uspokoić, ale sam nie mógł się uspokoić bo dostał automatyczną zwrotkę i w pierwszej chwili zamierzał jechać do Wizengamotu i wypuścić tę futrzastą potworę na tych przeklętych urzędników. Wysyłać?! Automatyczną?! Odpowiedź?! JEMU?! Odchodził od zmysłów, ale szczęśliwie finalnie ochłonął na tyle (a zaklęcie ochładzające przestrzeń wokół niego znacząco pomogło) by uruchomić mózg, zabrać kosz z kotem, torbę z elementami, które uważał za niezbędne i pognać do Munga.
Rozpoznawalność, kariera, wrodzona charyzma, wieloletnia współpraca ze szpitalem, te wszystkie pokrzykiwania "Czy Pani wie kim ja jestem?!" dawały tyle co nic wobec niewzruszonego personelu szpitalnego, który zdecydowanie przypominał rozkopane brutalnie mrowisko. W końcu jednak przeważył argument finansowy - po który z resztą czarodziej sięgnął bardzo szybko, aby nie było widać, jak jest zdesperowany. Liczyło się tylko to, żeby do niej dotrzeć.
Podążał więc za całkiem sowicie opłaconą pielęgniarką, która zobowiązała się mu pomóc i przemawiał cicho do potwora skrywającego się w pudełku. Tenże uciszył się na moment, być może swoim zwierzęcym instynktem wyczuł zmianę w powietrzu i nadzieję na spotkanie z kimś, kto więcej niż tolerował jego obecność. Być może szykował zmyślny plan morderstwa swojego kata i oprawcy. Być może.
– Lorien, mia cara! – jeszcze jej nie widział, a już z całego strwożonego serca powitał, nie wiedząc czy jest to sala jedno czy więcej osobowa, nie ważne to było wobec faktu, że poza przewodnictwem na miejsce, dysponował też informacjami, że nie jest tak źle jak już zdążył roić sobie w głowie. Nie zamierzał robić przyjaciółce wyrzutów z powodu tego, że nie została w Ministerstwie, nie był aż takim hipokrytom. Teraz, gdy wiedział że będzie mogła mu opowiedzieć rzeczy, był ciekaw jej historii. Ulga sprawiała, że nawet był skłonny udawać, że lubi sierściucha z pudełka, który od progu również zaczął się drzeć, choć tym razem były to płaczliwe nawoływanie a nie wściekłe syki. Jakby chciał się licytować z Shafiqiem o to, kto bardziej tęsknił. Kto bardziej się martwił.