• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Klinika magicznych chorób i urazów v
1 2 Dalej »
[Jesień 72, 9.09 Klinika Munga | Lorien & Anthony] With fine words

[Jesień 72, 9.09 Klinika Munga | Lorien & Anthony] With fine words
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
19.07.2025, 23:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.10.2025, 19:14 przez Anthony Shafiq.)  

—09/09/1972—
Anglia, Londyn
Lorien Mulciber & Anthony Shafiq
[Obrazek: imgproxy.php?id=kDi1OV5.png]

At my wits’ end
And all resources gone, I lie here,
All of my body tense to the touch of fear,
And my mind,

Muffled now as if the nerves
Refused any longer to let thoughts form,
Is no longer a safe retreat, a tidy home,
No longer serves

My body’s demands or shields
With fine words, as it once would daily,
My storehouse of dread.Now, slowly,
My heart, hand, whole body yield



Kot był w pudełku.

Był żywy.

Kot darł się w niebogłosy, tarzał się w koszu wściekle, ale Anthony nie mógł go zostawić w Little Hangleton w momencie, kiedy wszędzie walały się okruchy szkła, część z sąsiednich domów dogasała a las wisielców... nigdy nie zdawał się być straszniejszym miejscem jak teraz.

Kot darł się, więc był żywy.

Anthony próbował go uspokoić, ale sam nie mógł się uspokoić bo dostał automatyczną zwrotkę i w pierwszej chwili zamierzał jechać do Wizengamotu i wypuścić tę futrzastą potworę na tych przeklętych urzędników. Wysyłać?! Automatyczną?! Odpowiedź?! JEMU?! Odchodził od zmysłów, ale szczęśliwie finalnie ochłonął na tyle (a zaklęcie ochładzające przestrzeń wokół niego znacząco pomogło) by uruchomić mózg, zabrać kosz z kotem, torbę z elementami, które uważał za niezbędne i pognać do Munga.

Rozpoznawalność, kariera, wrodzona charyzma, wieloletnia współpraca ze szpitalem, te wszystkie pokrzykiwania "Czy Pani wie kim ja jestem?!" dawały tyle co nic wobec niewzruszonego personelu szpitalnego, który zdecydowanie przypominał rozkopane brutalnie mrowisko. W końcu jednak przeważył argument finansowy - po który z resztą czarodziej sięgnął bardzo szybko, aby nie było widać, jak jest zdesperowany. Liczyło się tylko to, żeby do niej dotrzeć.

Podążał więc za całkiem sowicie opłaconą pielęgniarką, która zobowiązała się mu pomóc i przemawiał cicho do potwora skrywającego się w pudełku. Tenże uciszył się na moment, być może swoim zwierzęcym instynktem wyczuł zmianę w powietrzu i nadzieję na spotkanie z kimś, kto więcej niż tolerował jego obecność. Być może szykował zmyślny plan morderstwa swojego kata i oprawcy. Być może.

– Lorien, mia cara! – jeszcze jej nie widział, a już z całego strwożonego serca powitał, nie wiedząc czy jest to sala jedno czy więcej osobowa, nie ważne to było wobec faktu, że poza przewodnictwem na miejsce, dysponował też informacjami, że nie jest tak źle jak już zdążył roić sobie w głowie. Nie zamierzał robić przyjaciółce wyrzutów z powodu tego, że nie została w Ministerstwie, nie był aż takim hipokrytom. Teraz, gdy wiedział że będzie mogła mu opowiedzieć rzeczy, był ciekaw jej historii. Ulga sprawiała, że nawet był skłonny udawać, że lubi sierściucha z pudełka, który od progu również zaczął się drzeć, choć tym razem były to płaczliwe nawoływanie a nie wściekłe syki. Jakby chciał się licytować z Shafiqiem o to, kto bardziej tęsknił. Kto bardziej się martwił.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#2
21.07.2025, 09:34  ✶  
Szpitalna cisza była zaskakująco znajoma, choć sama Lorien rozpoznała ją dopiero, gdy wszystko inne przestało domagać się jej uwagi. Krzyk, popiół, płacz, płonące dachy, ból przemiany i jeszcze gorszy: powrotu do ciała - wszystko to zostało gdzieś daleko, za wyciszonymi ścianami szpitala.
Próbowała sobie przypomnieć kto ją tu przyprowadził, ale ptasie wspomnienia mieszały się z ludzkimi. Pod przymkniętymi powiekami wciąż jeszcze widziała ogień unoszący się nad taflą cichego Morza Północnego; z pierwszych chwil w Mungu pamiętała tylko jak próbowała przekonać medyków, że nic jej nie jest i powinni ją puścić do domu, a potem… hm. Potem zapadła ciemność. Chyba musiała kompletnie opaść z sił, bo ocknęła się już w chłodnej, pachnącej krochmalem i eliksirami pościeli.
Ale to było kilka godzin temu, teraz zdążyła się już zacząć nudzić i nawet wysyłanie listów nie poprawiało jej humoru. A wizja, że miała tu tkwić do poniedziałku (“odpoczynek jest zalecany w Pani stanie, pani Mulciber” ćwierkała wymęczona magomedyczka, nie robiąc sobie zbyt wiele z jej protestów) była już wisienką na torcie. Ale kazali siedzieć i pozwolić się sobą opiekować.
No to siedziała.
Przykładnie. Cicho. Kurewsko wręcz bezsensownie.
Większość czujników kontrolujących z początku jej stan była już wygaszona - “nie ma powodu do niepokojów” - kolejna fraza, która zaczynała ją wyprowadzać z równowagi. Od eliksirów i kroplówek odpięto ją po dwóch godzinach.
Niedawno posłała Paula z listem do Biura Aurorów. Jeszcze nie wrócił, ale nie spodziewała się odpowiedzi. Podejrzewała, że zaszył się z Ministerstwie Magii. Nostradamus też nie został zbyt długo - czaił się na parapecie, łypiąc na nią bystrym okiem i odleciał od razu gdy sfrustrowana naskrobała do Alexandra parę słów. Od tego czasu - cisza. I dobrze.
W pierwszej chwili nawet nie zauważyła, że ktokolwiek zakłócił jej spokój. Zgiełk szpitalnego chaosu, tak obleganego z powodu pożarów, cichł za progiem szpitalnej sali, w której zresztą Lorien była… kompletnie sama. Drugie łóżko w niewielkiej sali stało puste, świeżo pościelone i tylko osobiste drobiazgi jak okulary czy zegarek porzucone na stoliku były znakiem, że miała tu jakiekolwiek towarzystwo - aktualnie nieobecne.
Pomimo przepełnionych pozostałych sal i prowizorycznych kozetek rozstawionych na korytarzach, które Anthony musiał przemierzyć, aż wreszcie dotarł z pielęgniarką pod odpowiednie drzwi, nie zapowiadało się, żeby ktokolwiek próbował tu upchnąć dodatkowych pacjentów. Może dlatego, że sala była i tak wystarczająco mała.

Siedziała w szpitalnej koszuli, oparta o poduszki, jeszcze drobniejsza pośród sterylnej, białej pościeli i panującego dookoła bezruchu. Do poniedziałku. Do poniedziałku to ona tu umrze z nudów i wszyscy będą jej żałować.
- Lorien, mia cara!
Zamrugała. Głos. Ten, który znała aż za dobrze i który miał w sobie w tym momencie tyle dramatyzmu i ulgi, że przez moment nie była pewna, czy to nie ona powinna go zacząć pocieszać.
Zresztą pielęgniarka weszła pierwsza, niosąc w sobie cały majestat człowieka, któremu płacą o wiele za mało, żeby się przejmować. Zlustrowała tylko Lorien zmęczonym spojrzeniem - żywa, przytomna, nigdzie nie uciekła. Dobrze. Zanim zdążyła się odezwać, koszyk w rękach Anthony’ego zatrząsnął się jeszcze mocniej. Zagrzechotał. Zawył. A potem coś futrzastego, rozemocjonowanego i bardzo nieuprawnionego do przebywania na oddziale wyskoczyło z pojemnika i pognało w stronę łóżka. Przeskakując zresztą po stolikach, zrzucając po drodze szklankę z niedopitą wodą i ostatecznie lądując z miękkim puf na świeżej pościeli.

Lorien instynktownie wyciągnęła ręce po kota, ku wielkiemu niezadowoleniu pielęgniarki. Kot przestał się jednak drzeć jakby go obdzierano z jasnego futerka, gdy tylko wtulił wciąż pachnący popiołem i ogniem łeb w zgięcie ramienia swojej Pani. Ucałowała czubek kociej główki. Wymruczała coś do kociego uszka, a świat na moment stał się nieco znośniejszym miejscem. A z pewnością o wiele cichszym, bo bestia, nareszcie szczęśliwa i oddana w ręce właścicielki, oddała się mruczeniu jak mały mugolski traktor.

Pielęgniarka obróciła się na pięcie, nie kryjąc nawet oburzenia. Kot! Na oddziale! Toż to pogwałcenie wszystkich przepisów i nawet ten drobny… datek, jaki Shafiq jej ofiarował za wpuszczenie go na oddział, wydał jej się aktualnie o wiele zbyt mały. Pomarudziła coś pod nosem, po czym wyszła, głośno zamykając drzwi za sobą.

- Dziękuję.- Odezwała się Lorien, gdy nareszcie zostali sami. Jej głos brzmiał tak jak zawsze po przemianie. Mówiła z lekką chrypką, ciszej niż zwykle.- Pachnie dymem. Czy to znaczy, że Little Hangleton…- Zawahała się przez moment, nie wiedząc jak zadać pytanie, które i tak wisiało w powietrzu.-... Zbierałeś go z pogorzeliska?
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
28.07.2025, 13:15  ✶  
Widok kota na kolanach Lorien wart był narażania własnego życia, żeby tego włochatego potwora uratować. Anthony odruchowo na pytania sędziny poprawił mankiety, zasłonił czerwone szramy na własnych nadgarstkach, bo nie zdążył jeszcze zaopatrzyć się we właściwe maści, by zniwelować te wojenne blizny. Szybko też pokręcił głową, żeby uspokoić Lorien jeśli chodzi o stan posiadłości w której obecnie rezydowała. Od niechcenia machnął dłonią by przywołać mocą kształtującą zydel, na którym mógłby przysiąść obok niej:

– Ten zapach unosi się w całej okolicy, ale nie... posiadłość nie jest zniszczona bardziej niż wybite każde jedno okienko w niej, dlatego spalenizna dostała się do środka, ale nie tak... nie tak jak w Londynie. Niektórzy sąsiedzi nie mieli tyle szczęścia, niemniej my... w tydzień powinienem znaleźć jakąś ekipę i wymienić szyby, jeśli nie tu, to... cóż, najwyżej ściągnę kogoś z Francji. Tam nie mają problemu z nadgorliwymi szerzycielami czystki na tle rasowym. No i ptaki... Pedro wypuścił wszystkie ptaki kiedy to się zaczęło i nie mogę nigdzie znaleźć Ptolemeusza, ale ten tu... Twój przyjaciel nie zszedł z posterunku. Szukał Cię, tak jak ja Cię szukałem – dodał miękko, choć nie odważył się sięgnąć do terkoczącej poduszki grzejącej teraz wdowie uda. O nie... tę walkę mieli za sobą i podejrzewał, że futrzak nigdy nie będzie czuł się w jego otoczeniu dobrze.

Bezrozumne zwierzę...

Shafiq nigdy nie miał ręki do fauny, każdy mógł to potwierdzić. Próbował mieć rękę dzisiejszego popołudnia, ale szkło było wszędzie i do licha! szczerze martwił się, że pupil jego przyjaciółki się pokaleczy. Jak już do niego dopadł (cudem), to okupił to krwią kapiącą na marmurową posadzkę. Finalnie translokował przeciwnika prosto do kosza, a widok wijącego się wściekle miniaturowego potwora, ucieleśnienia furii i braku zrozumienia dla stanu magicznej nieważkości najprawdopodobniej będzie go jeszcze prześladował.

Jakie to szczęście, że koty nie potrafią czarować.

– Mów mi lepiej, co się stało z Tobą! Jak to się stało, że trafiłaś do szpitala? Kolejny mugolacki atak? – dopytywał w przejęciu, mając w pamięci zamach na dobrostan Roberta Croucha, którego obaj przecież byli świadkami. Anthony absolutnie nie dopuszczał myśli, że śmierciożercy mogliby podnieść rękę na Lorien choć w panującym wkoło chaosie... nic nie było pewne.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#4
06.08.2025, 14:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.08.2025, 14:39 przez Lorien Mulciber.)  
Lorien Mulciber nigdy nie uchodziła za specjalnie czułą osobę. Ani w pracy, gdzie przylgnął do niej jakże przemiły przydomek “wrednej biurwy”, ewentualnie “dementora w spódnicy”, ani tak naprawdę w zwykłych relacjach towarzyskich, gdzie każda głębsza emocja wiązała się z ryzykiem, którego podejmować po prostu nie chciała. Mogła się uśmiechać; potrafiła być szalenie uprzejma, gdy wymagała tego sytuacja; w zaciszu domowym pozostawała cicha i pogodna, z reguły zamknięta na wszelkie radości świata. Do niedawna jeszcze była zwyczajnie w świecie szalenie smutną osobą. Piękną, ale dogłębnie smutną.
Zmiany w Lorien następowały powoli, od czasu  powrotu z Rumunii, a jednak były wyraźne. Poprawiła sobie kota w objęciach, patrząc na niego czule; drapiąc morderczą maszynę zniszczenia, owego wysłannika armagedonu i diabelskiego posłańca, za uszkiem.

Uniosła jednak brwi, gdy przez ułamek sekundy dosłownie, mignęły jej wojenne rany na nadgarstkach Anthony’ego. Doprawdy powinien bardziej uważać! Podniosła opuszkami koci pyszczek, a Kot kichnął i mlasnął leniwie. Wyglądał tak jak zawsze - na wyjątkowo obrażonego i znudzonego.
- Twój przyjaciel nie zszedł z posterunku. Szukał Cię, tak jak ja Cię szukałem.
Uśmiechnęła się jeszcze trochę szerzej, bo chociaż Kot tak jak to miał w swoim wyssanym z mlekiem francuskiej kociej matki zwyczaju, kompletnie angielszczyznę Shafiqa zignorował. A jednak nieco bardziej nadstawił grzbiet do głaskania, jakby oczekiwał kolejnej dawki pochwał. Był w końcu kocim bohaterem! Nawet ten gruboskórny i brutalny Człek tak mówił. Cholera wie dlaczego Pani spędzała z nim tyle czasu. Może nie wiedziała, że on tak bezczelnie kota rach ciach magią i do koszyka wrzucił?! Trzeba było to Pani jakoś powiedzieć, albo ewentualnie samemu się z nim policzyć. Po kociemu. Nasikać mu do butów albo ugryźć w palec u nogi jak będzie spał.

- Szukałeś mnie?- Powtórzyła miękko po Anthonym, gdy już skończył zdawać relację z tego jak wygląda Little Hangleton. Tylko okna. To dobrze. Widziała tak wiele zniszczenia w ostatnich dniach, jej własna kamienica spłonęła praktycznie doszczętnie, nie mówiąc o ludziach, których słuchała głośno rozpaczających na korytarzu - stracili dorobek życia, domy, rodziny… Rodzina. Przełknęła z trudem ślinę, wiedząc, że tak czy inaczej będzie musiała o tym z przyjacielem porozmawiać. List od Alexcandra leżał złożony na stoliku, niczym wyrzut sumienia.- Anthony… Ja… Muszę wrócić do domu. Do Mulciber Manor.- Powiedziała powoli, smakując w ustach każde kolejne słowo.- Bardzo Ci dziękuję za gościnę w ostatnich dniach, ale zrozumiałam, że… To tam jest moje miejsce. Zwłaszcza teraz.- Nie mówiła tego z żalem, ale w jej głosie brakowało też szczerej wdzięczności i jakiegokolwiek miejsca na dyskusję czy negocjację. Miejsce pani Mulciber zawsze było gdzieś w tamtych murach, pomiędzy wrzosowiskami na wzgórzu. Nie mogła złamać tradycji. Nie chciała jej łamać.- Przykro mi z powodów Ptolemeusza. To mądra bestia, na pewno wróci.- Zmieniła gładko temat. Jej Paul też ucierpiał, choć uniknął strasznego losu tak wielu zestrzelonych i zamordowanych ptaków pocztowych.

Co się wydarzyło?
To nie było takie proste do opowiedzenia jak się mogło wydawać. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby się zastanowić.
- Nad ranem chciałam wrócić do Ministerstwa. Upewnić się, że wszystko jest w porządku i nic nie zginęło. Mam otwartych kilka poważnych spraw...- Podrapała kota po grzbiecie, poświęcając mu kolejne długie sekundy uwagi.- Nie zdążyłam, bo zaatakował mnie jakiś człowiek… Ktoś kto podawał się za syna mężczyzny, który zmarł w Azkabanie rok czy dwa lata temu. Nie mogłam zareagować. Spanikowałam i... puff.- Machnęła wolną ręką, rozczapierzając palce jakby to były ptasie skrzydła.- Puff…- Powtórzyła w zamyśleniu. Szybko się jednak otrząsnęła, gdy Kot podniósł łeb, a Lorien zacmokała nad nim, zmieniając ton na typowy przesłodzony, ckliwy głosik kociej mamy.
- A może wsadzimy niedobrego Pana do więzienia, hmm? Nie będzie nas taki chuj atakował już nigdy więcej.- Zaszczebiotała, a sierściuch jedynie machnął leniwie ogonem, wyraźnie ukontentowany wizją wpakowania do Piekła kolejnej osoby. Czarownica spojrzała już spokojniej w stronę Anthony'ego. Odkaszlnęła cicho.
- Nie pamiętam dobrze co było dalej, spróbuję sobie przypomnieć przed składaniem zeznań. Ale przyniesiono mnie tutaj i mam siedzieć do niedzieli. Jakbym nie miała nic lepszego do roboty! Ale Basilius nie chce słyszeć o wcześniejszym zwolnieniu.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
14.08.2025, 15:05  ✶  
Czy rozwydrzony sierściuch wypowiedział mu właśnie wojnę, czy też nie - dla Anthony'ego liczył się tylko efekt, a ten został spełniony - nie siedziała na łóżku przed nim "wredna biurwa" czy "dementor w spódnicy", nawet jeśli mężczyzna zdawał sobie, jak te przydomki niekiedy przyjemnie łaskotały ego jego drobnej przyjaciółki. Zobaczył dokładnie to co chciał zobaczyć, w czym chciał się upewnić - dłonie zatapiające się w futrze, wargi ściągnięte w całusie posłanym między postrzępione uszy, słodki głos brzmiący w uszach rozczulonym flażoletem.

W tym dziwnym sterylnym miejscu, pośród jęków i zawodzeń, w bieli pośrodku pożogi Anthony zdał sobie sprawę, że kiedy ten koszmar się uspokoi to kupi Lorien kozę. Albo dwie. Tylko po to, aby zobaczyć jej uśmiech nie na zdjęciu, ale samemu, w doświadczeniu szczęścia kogoś, komu szczęście nigdy nie było zapisane w gwiazdach.

Gdy zapytała, już nabrał powietrza by odpowiedzieć na pytanie, ale powstrzymał się zdając sobie sprawę z tego, że przecież to nie do niego było ono kierowane. Zaraz jednak nastrój zmienił się, gdy przez gardło przeszła informacja, której mógłby się spodziewać, gdyby wszystkie sznurki nie zostały pożarem wyrwane z jego dłoni.

Pospiesznie skinął głową, w niemym zrozumieniu, dając sobie ten moment na bardzo świadome rozluźnienie gardła, by nie dać emocjom kontroli nad miękkim barytonem, kojącym głosem, którego teraz potrzebowała bardziej niż on walidacji tego, że jeszcze do czegokolwiek w jej życiu jest potrzebny. Bo przecież mieli wzajemne zrozumienie. Aleksander, Morpheus, szaleni profeci, którzy przez nadmiar oczu tracili z widoku rzeczywistość, sens, ład, poczucie celu. Niewymowni... zawód z terminem ważności.

Nabrał znów powietrza. Głębiej, wypełnił nim całe swoje płuca i po trwającej dłuższą chwilę pauzie skinął głową ponownie.
– Rozumiem – jego głos zabrzmiał dziwnie, jakby nie należał do niego. – To dla mnie był zaszczyt Cię gościć i cieszyć się Twoim towarzystwem. – Dodał z większym przekonaniem, uśmiechając się wciąż smutno, ale z pewnością szczerze. Przez moment wahał się czy nie ująć jej dłoni, podobnie jak sięgał po nią tak zachłannie gdy na moment przed tragedią cieszyli się lśniącym zorzą zaciszem. Futrzasty strażnik sędziny powstrzymał go przed tym jednak pojedynczym spojrzeniem lśniących złowieszczo ślepi, a rana na nadgarstku zaszczypała ostrzagawczo, gdy poruszył ręką.

Jeszcze będzie okazja – pocieszał się, nie dając się porwać temu podwójnemu gestowi imitującemu rozpostarcie skrzydeł. Będzie, jeszcze okazja...

– U mnie tymczasem zamieszka najprawdopodobniej Morpheus. W apartamencie. Nie wiem czy wiesz, ale wczorajszej nocy Warownia upadła, Dolina Godryka też została nawiedzona przez tę chmurę... – próbował podążyć za tokiem rozmowy, gniotąc niepotrzebny obecnie ładunek emocjonalny. Niepotrzebny nikomu. Bo przecież racjonalnie ujmując, obecność Lorien w Mulciber Manor miała jak najwięcej sensu, szczególnie gdy w Little Hangleton nie było warunków do mieszkania z powodu okien, a na Horyzontalnej... pozostając człowiekiem honoru nabawił się całkiem sporego rozmnożenia lokatorów. No i Lorien... Poczucie misji, troska o kogo innego, bezpieczne środowisko - to dawało komfort, przekonanie o odpowiednim zabezpieczeniu jej dobrostanu, a jemu coś na kształt przeświadczenia, że nikt jej nie skrzywdzi, gdy odwróci głowę. Z resztą, czuł podobne szarpnięcie odpowiedzialności wobec własnego profety. Powinien to rozumieć. Chciał to rozumieć.

Rozumiał to.

– Zaatakował? To... Bardzo mi przykro, ludzie w obliczu katastrofy totalnie tracili jakiekolwiek rozeznanie w tym co racjonalne, a co nie. – wciąż pamiętał piskliwy głos ich kolegi z roku, spanikowanego aptekarza zarzucającego Jonathanowi podpalenie jego przybytku. Czarna magia... nie była tej koszmarnej nocy domentą li tylko zamaskowanych terrorystów. – Czy agresor został złapany? Kto prowadzi śledztwo? – dopytywał dalej, żywo przejęty jej opowieścią.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#6
23.08.2025, 14:01  ✶  
Wreszcie wypuściła kota z rąk. Zwierzak przeciągnął się leniwie, po czym przeskoczył sobie zgrabnie na poduszkę, a stamtąd na parapet. Kot jak to kot, za wiele atencji nie potrzebował, a co ważniejsze - wcale jej nie chciał. Dopiero wtedy wyciągnęła do Anthony’ego obie dłonie, ujmując go ostrożnie za jego. Uważała na poranione nadgarstki.
- Dziękuję Ci.- Powtórzyła powoli, pozwalając słowom wybrzmieć z całą swoją mocą. Dziękuję za pomoc. Dziękuję za to, że byłeś. Dziękuję, że mnie szukałeś. Ale Little Hangleton nigdy nie było jej domem. Oboje o tym wiedzieli. Należało do innych dusz, cieni, które śniły zaklęte w posągach pośród cieni cyprysów; do innych ptaków, które wyśpiewywały swoją pieśń przez całą wieczność; do Słońca, którym nigdy nie była.
- Jeśli chcesz…- Zaczęła, ale zamilkła. Jeśli chcesz, udaj się tam ze mną. Pozwól mi. Chcę ci pokazać, że to piękne miejsce. Pogrążone w wiecznym śnie ludzi, którzy nigdy nie zasypiają. Znajdę dla Ciebie miejsce - Masz je w moim sercu, nie zabraknie go w moim domu.

Nie mogła wykrztusić z siebie kolejnego słowa.
Strach ją sparaliżował.
Zgodziłby się wrócić z nią do Mulciber Manor? Czy wreszcie ukląkł by ponownie i poprosił o rękę? Czy tym razem by zrozumiał dlaczego nie mogła zgodzić się wcześniej? Dlaczego nie mogła zdradzić słońca, wiatru i strumienia. Ale pośród cichych oddechów wypełniających posiadłość w Yorkshire wiatr pieścił jej skórę inaczej niż w Jordanii; zachodzące słońce oświetlało jej postać świętą aureolą, nie śmiąc spalić alabastrowej skórę; a krystaliczny strumień chłodził łagodnie, zabierając ze swoim nurtem bolesne wspomnienia przeszłości.
Gniewał się wtedy, że nie zamieniła swoich narzeczonych trzech, ale… Nie mogła. Nie wtedy.
Czy teraz też by się gniewał, że pewnie już nigdy nie opuści domu? W końcu taki był przykaz żony. Oddana pod opiekę męża miała stać przy jego boku, dzielić z nim dom i życie. Piękna bajka, która nie miała nic wspólnego z rzeczywistością.
Nie. Anthony Shafiq nigdy nie porzuciłby dla niej swojego dziedzictwa. Zbyt wiele poświęcił. Nie mogła od niego oczekiwać, żeby stał się mężem Lorien Mulciber. Nie chciała wypłakiwać sobie za nim oczu, więc zwyczajnie w świecie nie ryzykowała.
- Jeśli chcesz… Mogę dopłacić do odbudowy.- Powiedziała wreszcie pełne zdanie, kończąc je czymś tak żałośnie sztucznym, że musiał się zorientować co tak naprawdę próbowała powiedzieć. Czego ostatecznie wcale nie powiedziała.

- Zaprosiłabym cię na ognisko do Mulciber Manor, ale… Chyba mamy ich na razie dość, prawda? Ognisk.- Odwzajemniła zmęczony uśmiech, splatając ich palce razem. Byli sami, a prawdopodobieństwo, że komuś jeszcze uda się wymusić na pielęgniarce odwiedziny - zerowe.- Ale… Mamy przepiękne wrzosowiska. I mogłabym Ci pokazać stare figury na cmentarzu. Niektóre są zachwycające.
Jej głos był cichy, ale tliła się w nim nuta niepokoju. Nie zostawiaj mnie. Nie odchodź. Nawet jeśli ja muszę odejść, wiedz, że mój dom będzie zawsze i twoim domem.

Kiedy ostatni raz byli tak blisko? Tak długo trzymali się za dłonie? Rozmawiali tak spokojnie? Bez łez, krzyków, okrutnego niezrozumienia, które zdawało się ciążyć im obojgu. Spuściła wzrok słysząc o Longbottomach.
Warownia upadła.
Było w tym zdaniu coś o wiele bardziej przerażającego niż mogłoby się z początku wydawać. Nie tylko Londyn. Nie tylko Little Hangleton. Zawiedli cały kraj.
- Przekaż Morpheusowi i jego rodzinie moje kondolencje. Gdyby czegokolwiek potrzebowali… Gdybym jakkolwiek mogła pomóc…- Nigdy nie była dobra z oferowania pomocy. Może dlatego, że sama nie wiedziała jak o nią prosić.
Temat Koroleva był prostszy, bo emocje, które mu towarzyszyły były o wiele mniej skomplikowane. A jedyną rzeczą jaką teraz czuła była cholerna potrzeba wsadzenia napastnika za kratki. Do tej samej celi, w której zdechł jego ojciec.
- Nie ma wytłumaczenia dla zaatakowania sędzi Wizengamotu.- Sędzi. Nie Lorien. Jej rola była ważniejsza od niej samej; to że z biegiem lat dorosła do butów pozostawionych w spadku przez ojca, nie znaczyło, że nagle ona zaczęła się liczyć bardziej. Ale była sędzią i w całej swojej pokorze wobec władzy i Ministerstwa, czarownica uwielbiała o sobie myśleć, że jest też Prawem.- Przekazałam sprawę w ręce pana Moody’ego. Aarona Moody’ego. Pracował przed laty nad sprawą Koroleva seniora, więc nie pozwoli sobie na spieprzenie tej.- Wreszcie puściła dłonie Anthony’ego.- Ale jak ty się czujesz? Nie zranili cię?
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
04.09.2025, 11:11  ✶  
Przyjął jej dotyk z całym ciepłem uśmiechu, który momentalnie rozlał się po zatroskanej twarzy. Ujął jej dłonie łagodnie, kciukami zaklinając relaksacyjne okręgi, bezgłośne modlitwy, najstarsze runy świata, które mogłyby jej zapewnić bezpieczeństwo. Nie chciał okazywać strachu, a przecież tak bardzo bał się momentu, gdy jego przyjaciółka w końcu zniknie, pośród czerni piór, w tańcu nieokrzesanej transformacji, która na zawsze zbierze jej mowę.

Nie.

Pospiesznie odsunął od siebie te myśli, pamiętając o obietnicy. Każdy moment miał być tym wyjątkowym, tym najpiękniejszym, kolekcjonował zajadle wspomnienia, mikroekspresję wychudłej, wciąż pięknej twarzy, błysk zajadłości i determinacji w najpiękniejszym z możliwych kolorów, głębokiego intensywnego kobaltu.

Jej propozycja, tak niezdarna, tak absolutnie odklejona wobec emocji zdradzanych przez jej ciało i twarz, wzbudziła w nim rozrzewnienie i śmiech. Pozwolił sobie ująć obie jej ręce w jedną ze swoich dłoni, by drugą z łagodnością pogładzić zatroskany policzek.
– Moja piękna pani, dziękuję Ci za tę ofertę, myślę, że stać mnie jeszcze na szklarza, tym bardziej że moje aktywa w większości leżą bezpiecznie poza granicami tego szalonego państwa. – Dwie winnice, kilka trafnych inwestycji omijających podatki w duchu darowizny na cele charytatywne. Początek lat 70 tylko przyspieszył transfer dóbr, choć też nazwanie jego skrytki bankowej pustą byłoby co najmniej zabawne.

– A jeśli już mowa o zagranicy, jeśli zbraknie Ci rzemieślników, dawaj mi znać natychmiast. Będę najprawdopodobniej sprowadzać ekipę, która remontowała moją hiszpańską winnicę. Oni... nie będą narzekać na brak terminów i zbyt niskie stawki. Jedno Twoje słowo i są u Twych drzwi mia dolce fonte di saggezza ed eleganza – uniósł kościste palce do złożenia pocałunku, jak pieczęci, obietnicy, którą ze wszechmiar mógł i chciał dotrzymać. – Jeśli jednak chciałabyś ulżyć jakkolwiek mojemu stanu, to bardzo liczę na zaproszenie do Mulciber Manor. Ognisko... może jeszcze nie, choć nie chciałbym przekreślać tego planu na wieczność. Ale spacer? Jestem ciekaw wrzosowiska i cmentarza, jestem ciekaw twych słów, twych opowieści, jestem ciekaw... – ciekaw ciebie tam, pośród wrzosowisk, Twojej twarzy, gdy znów zalśni radością jak gdy opowiadałaś mi o swojej nieoczekiwanej podróży i spotkaniu z kozami, o niewinnym flircie, o życiu które nie było fałszem ani zdradą wobec sędziowskiej togi, ale częścią ciebie. Unikatową i piękną, jak blask Twoich oczu – dokończył w myślach, czując jak spokój rozlewa się po piersi, układając w zrujnowanym planie dni i tygodni ten jeden kamyczek z odwiedzinami. A może kamyczki? – Jestem ciekaw i pełen nadziei, że jednego spotkania nie starczy aby zobaczyć wszystko. – Ile lat gonił, za zaproszeniem do Warowni? Za zemstą, za udowodnieniem czegoś staremu Godrykowi? Ileż lat poświęcał się obsesji, rozdrapywaniu słów wypowiedzianych w gniewie przez starego capa przekonanego o tym, że posiada monopol na posiadanie racji. Ileż lat chciał przekroczyć próg tego domu, czując się mile widzianym? Teraz nie było już tego progu, ale i nie było w nim chęci, aby na siłę wpychać się tam, gdzie nie był chciany. A mimo słodkiego niedopowiedzenia, tak adekwatnego do ich trudności z tym aby opowiadać sobie o tym co było prawdziwie ważne i piękne, liczył że dobrze zinterpretował jej niepewność i strach. Że kryło się w tym zaproszenie, którego nie zamierzał pozostawić nieprzyjętym. Nieprzytulonym do serca.

Na cóż gonić za nieosiągalnym, skoro gdzie indziej był mile widziany?

– To prawda, masz absolutną rację i nie będę krył swojego stanowiska, uważam, że prawo powinno zostać zaostrzone – odpowiedział z pełnią powagi, posępniejąc na moment, bo to tyczyło się wszystkich, którzy zamierzali podnieść rękę na ucieleśnienie sprawiedliwości w tym pogrążonym chaosie kraju. Brak szacunku do sędziowskiej togi sprowadził na nich ten chaos, brak strachu przed możliwymi konsekwencjami. – Moody? Nie kojarzę, znaczy... kojarzę nazwisko, jest chyba związane mocno ze zbrojnym ramieniem Wizengamotu? Wiesz jednak, że nigdy nie byłem zbyt blisko ze służbami, choć ostatnio nastąpiła pewna odwilż – cóż, miał całą policyjną rodzinę podjętą w gościnie, ciężko nie nazwać tego odwilżą. – Jestem pewien, że wybrałaś najlepszego z możliwych do tej sprawy Lorien i że sprawiedliwości stanie się za dość.

Wreszcie puściła jego dłonie, a przyjął ten gest z niechęcią, lecz cóż - wiele z pupila pozostającego na parapecie było również w jego drobnej przyjaciółce. Kot sam wyznaczał ile atencji potrzebuje, tak jak i ona wyznaczała granicę, prowadziła ich teraz w tym tańcu. Westchnął.
– Cały czas boli. Ledwie tkanki zdążyły się zrosnąć i zagoić, a ponownie zostały poddane brutalnej próbie. Na szczęście miałem w zapasie odpowiednie maści i eliksiry więc... teraz bazując na własnym doświadczeniu potrzebuję dwóch tygodni, aby nie musieć maskować skrzywienia podczas siadania czy wstawania. – To wszystko nie było ważne. On mógł. Zasłużył. Ona, otoczona nimbem delikatności, kruchości porcelanowej lalki... nikt nigdy nie powinien podnieść na nią ręki, a już jeśli ktokolwiek się odważył z pewnością ta ręka powinna momentalnie uschnąć z powodu powziętego świętokradztwa.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#8
17.09.2025, 08:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.09.2025, 08:05 przez Lorien Mulciber.)  
Lubiła w Anthonym wiele rzeczy. Jak zwykła sroka lubiła prezenty, którymi ją obsypywał przy byle okazji. Lubiła z nim rozmawiać na tematy ważne i ważniejsze, filozoficzne i przyziemne. Lubiła to, że rozumiał i szanował jej status jako kobiety i sędzi. Ale najbardziej lubiła te momenty, gdy czuł, że może jej jakoś pomóc. To było urocze.
- Dziękuję Antonio, to nie będzie konieczne. Mam tatę i klucz do rodowej skrytki.- Zniżyła głos do scenicznego szeptu. To nie było żadną tajemnicą, że Lorien była najgorszym, niereformowalnym przypadkiem syndromu córeczki tatusia, a Philip Crouch nieba by swojej jedynaczce przychylił, gdyby tylko poprosiła odpowiednio ładnie. Wystarczył jeden zapłakany list, żeby na progu spalonej kamienicy zjawiła się ekipa remontowa. A gdzie pieniądz nie może, tam znajomości Prewettów pomogą. Nie martwiła się takimi drobiazgami. Nie byłby to w końcu pierwszy raz, gdy jej pokój remontowali barczyści panowie z ciężkim, włoskim akcentem, którzy beton kojarzyli co najwyżej z betonowymi bucikami.

Uśmiechnęła się delikatnie, gdy ucałował jej dłonie, tylko po to, żeby zaraz przenieść je na szczupłe policzki mężczyzny. Powinien się ogolić.- Przemknęło jej przez myśl, ale się nie odezwała. Musiał być tak zmęczony… Tak bardzo wszystkim zmęczony. Kiedy Pan odpocznie, Panie Shafiq?
- Tak długo jak żyję, będziesz mile widzianym gościem w Mulciber Manor.- Powiedziała pewnie.- To też mój dom, należny mi z prawa i obyczaju. Zwłaszcza teraz kiedy starszy brat Alexandra…- Zawiesiła głos, po czym pokręciła powoli głową. Nie. Nie będą rozmawiać o Donaldzie.- Zresztą jego żona też przebywa Bogowie wiedzą gdzie. A Loretta… Och nie mam nawet sił mówić o tej kobiecie. - Czasami mogło się wydawać, że Mulciberowie mieli w szafie taką ilość trupów, że przydałby się dodatkowy pokój na tą wstydliwą garderobę.- To dom duchów, jasnowidzów i starych wspomnień Ale to też dom mojego dzieciństwa. Nie wiem czy ci kiedyś opowiadałam o tym, nasi ojcowie… mój i Alexandra, bardzo się przyjaźnili gdy Duncan jeszcze żył. Mieli podobne upodobania do łowiectwa z psami gończymi.
Uciekła gdzieś myślami, bo zatrzymała wzrok ponad ramieniem Anthony’ego, przez parę ciągnących się w nieskończoność sekund, wpatrując się w nudną, białą  ścianę.
- Naprawdę myślałam, że…- Szepnęła bardziej do siebie niż swojego gościa. Ale chyba zorientowała się co robi, bo zaraz przykryła smutek lekkim, wyuczonym uśmiechem. Ale troskliwym. Takim jakim naprawdę rzadko dało się ujrzeć na twarzy Lorien i mieć pewność, że nie kłamie w żywe oczy. Tym razem nie kłamała.
- To była ciężka noc. Zastanawiałam się co próbowali nam pokazać.. Jeśli to, że mugole i niemagicznie urodzeni są dla nas jawnym zagrożeniem - myślę, że minęli się z przekazem. Każde zwierzę odpowiednio mocno przestraszone i zagnane w róg - wreszcie cię zaatakuje. Udowodnili tezę, którą wszyscy znaliśmy. Groundbreaking.- Wykrzywiła usta w pełnym politowania grymasie.

Wybrałaś najlepszego z możliwych.
Nie zastanawiała się nad tym czy Aaron Moody jest czy nie jest najlepszym Aurorem jakiego miało do zaoferowania jej Biuro. To chyba tak naprawdę nie miało znaczenia. Mogła wziąć pierwszego lepszego konserwatywnego osiłka, który dla pani Mulciber to by góry przenosił, a młodego Korolova sprał po pysku aż miło. Było kilku takich w Departamencie. Ale pan Moody miał coś czego nie posiadali inni - głęboko zakorzenioną nienawiść wobec łamania świętego prawa czarodziejów. A tego potrzebowała bardziej niż widoku stłuczonego Koroleva.
Już dawno nauczyła się, że bezsensowna przemoc rodzi przemoc. Ale przemoc ubrana w piękne słowa paragrafów i artykułów działa na ludzi lepiej niż afrodyzjak; jest jak opiekuńczy pocałunek w czoło - Państwo tu jest. Państwo cię ochroni. Państwo nie pozwoli, żeby ten człowiek chodził wolno i stanowił dla ciebie jakiekolwiek zagrożenie. Nawet jeśli państwo dociśnie cię butem do ziemi, żebyś za bardzo nie poczuł się wolnym.
- To psy Ministerstwa Magii.- Odpowiedziała z dziwną czułością.- Moody, Bones… Każdy jeden z nich jest taki sam. Ojciec nie różni się od syna, ale nie potrzeba mi w tej sprawie młodzieńczej buty i popisów. Nie potrzebuję zawahania. A już na pewno nie potrzebuję aktu humanitarnej słabości, którą tak obnosi się mój kuzyn.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
22.09.2025, 15:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 22.09.2025, 15:30 przez Anthony Shafiq.)  
Mógł się z nią droczyć, mógł przekonywać i namawiać. Mógł też zatopić się w miękkości dłoni, pachnącej jaśminem i aktami Wizengamotu. Ukrył drobne białe skrzydełko pod własnymi palcami, przychylił głowę i przymknął oczy słuchając opowieści o domostwie w którym nigdy nie czuł się mile widzianym gościem. Teraz to mogło się zmienić, a atmosfera owych duchów, jasnowidzów i starych wspomnień zdawała się tak adekwatna do tej części duszy przypasowującej się starym gotyckim opowieściom. Była też inna część lękająca się Alexandra, bo choć Morpheus wypowiadał się o swoim podopiecznym raczej z dystansem i właściwą sobie niefrasobliwością punktował jego słabe strony, tak jednak każdy obdarzony trzecim okiem, mógł próbować włamać się do jego głowy, co było dla Anthony'ego lękiem prymarnym i nienaruszalnym. Znając jednak datę wizyty, mógł się przygotować, kompulsywnie zaplanować każdą minutę, chroniąc siebie i swoją prywatność, przed - zwróćmy na to uwagę - potencjalnym wścibstwem kogoś, kogo Lorien nazywała bratem. Wyzbył się już zazdrości, którą tak ekspansywnie wybuchł w jej stronę w Zorzy. Nie potrafił sobie wybrazić, aby ta emocja kiedykolwiek byłaby dla niego dobrym doradcą. Dlatego też teraz nawet nie otworzył oczu słuchając słów o ojcu swojej przyjaciółki i Mulciberze z którym łączyły go przyjacielskie więzy.
– Mów proszę dalej, chętnie posłucham – poprosił, opierając się łokciami o zrąb łóżka. Chwila przerwy, chwila ukojenia, w jaśminowym ogrodzie pod drzewem z ptasią melodią otaczającą duszę.

Nie zasłużył.

Jego opieszałość i konformizm doprowadziły do tej tragedii. Poczucie winy, wyrzuty sumienia, to wciąż kotłowało się w nim pod bladą, cienką jak papier skórą.

Ale nie teraz. Teraz chwila wytchnienia obok. chwila prywatności i intymności niemożliwa do sięgnięcia gdy wdowa po Robercie Mulciberze powróci na swoje włości przynależne jej prawem i obyczajem. Nie mógł być jej klatką, złocistą i egoistyczną w swej konstrukcji. Nie była Edith, była po prostu sobą.

– Cóż myślałaś, moja droga? – zapytał, gdy choć cień zmartwienia padł na jej łagodność, którą go otoczyła w drżącym szepcie, który wzruszył listowiem przestrzeni biegunowo odlełej od monochromatycznych korytarzy i sal Kliniki świętego Munga. Tym razem jednak otworzył oczy zmartwiony, spotykając się z jej pięknym kobaltem, czując się nieco winnym, jakby sam stanowił zachmurzenie dla perfekcyjnych tonów jej oczu. Kolejne słowa spotkały się z jego aprobatą, wyrażaną nader subtelnie mikroekspresją twarzy, czy niewielkimi przytaknięciami.

– Doświadczenie warte jest zdecydowanie więcej. Zahartowana stal uderzać może samym instynktem, odruchem, niż drąg, który nie przeszedł jeszcze przez kowalskie ręce – Psy Ministerstwa. Uśmiechnął się tylko, mając czasem poczucie, że nie musieliby mówić wcale, dzieląc tak wiele myśli, jakby mówili jednym i tym samym głosem. Zaraz jednak zganił się za to, mając w pamięci fakt, że już jedna przyjaźń przepadła, kiedy dał się porwać podobnym przekonaniom o stałości uczuć, o tym, że nie trzeba o nie wciąż i wciąż dbać... – Dla wszystkich to był czas próby, który bynajmniej nie kończy się dzisiaj. Świat potrzebuje Lorien, aby sprawiedliwości stało się zadość. Świat potrzebuje Roberta, by być może to zagonione w róg zwierzę, nie próbowało atakować nas snów. Ukierunkowanie energii tłumu... a wiesz przecież, że tłum ma to do siebie, że jego inteligencja, to wartość liczbowa najgłupszej jednostki podzielona na dwa?– sprawa była poważna, ale przedstawił ją bardziej w formie żartu niż utyskiwania. Ludzkość toczyła się, tworzyła wspaniałości, budowała cywilizacje... A jednak nikt o zdrowych myślach nie nazwałby zbiorowości inteligentną. Z rozsądną już byłby problem.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#10
30.09.2025, 14:15  ✶  
Przeczesała palcami splątane włosy czarodzieja, gdy oparł się tak nisko o jej łóżko; dokładnie w tej samej manierze co zazwyczaj głaskała swojego kota.
Była w tym wszystkim czułość, której Lorien nie okazywała nikomu na co dzień. Nawet zwykle dość ostry i charakterystyczny włoski akcent gdzieś się rozpłynął.
Mów dalej.
Więc mówiła. O swoich ulubionych miejscach - ogrodach posiadłości, gdzie spędzała jako dziecko tyle czasu w wakacje. O altanie, gdzie w lecie tak często przesiadywała Selina Mulciber. O spalonym skrzydle, do którego się nie wchodziło. Posiadłość była domem szepczących po nocach cieni, portretów przodków i członków rodziny. Przemilczała jednak to, że miejsce Roberta na ścianie jest puste, tak jak jego ojca.

Początkowo jedynym co dostał w odpowiedzi na swoje zatroskane pytanie było milczenie. Stare, tak dobrze znajome, gdy wycofywała się z rozmowy. Patrzyła mu w oczy przez kilka sekund, gotowa uciec, gdy nadarzy się ku temu pierwsza okazja. Ale nie uciekła.
- Myślałam, że spędzę w tamtych murach całe życie.- Powiedziała. Tak po prostu, z całą szczerością na jaką potrafiła się zdobyć w temacie, o którym nie rozmawiała praktycznie wcale.- Uważałam, że zasłużyłam, żeby zostać panią na Mulciber Manor. Ale Donald wziął za żonę pannę Burke, a ja trafiłam do Ministerstwa. Z perspektywy czasu nawet im się nie dziwię. Ani mojemu ojcu, ani wujowi. Nikt nie chce skazić swojego rodu klątwą krwi.- Ostatnie słowa powiedziała z wyraźnym żalem.- Nie bierzesz maledictusa za żonę, bo wierzysz, że urodzi ci syna i zapewni ciągłość rodziny. Nie ryzykujesz. Bierzesz ją za żonę z litości. Albo kiedy jest ci już wszystko jedno i po prostu chcesz mieć przy boku coś co cieszy oko. Wiesz, wysłać do osobnej sypialni, pokazywać się z nią publicznie udając uczucia, których nie ma…- Pozwoliła zapaść między nimi ciężkiej ciszy.- Mój mąż Robert taki był.

To był jeden z tych drobiazgów, o którym z reguły milczano, skupiając się na wszystkim innym. "Oj jaka biedna dziewczynka, nie dożyje swoich czterdziestych urodzin" wzdychało się gładząc chore panienki po główkach. Mówiło się o tym jakie są delikatne, wątłe, wyszkolone w kontroli emocji, bo emocje mogły je zabić szybciej niż zaklęcia. Ale nigdy o tym jak bardzo są wybrakowane.
Nie ruszała więcej tematu. Tyle musiało Anthony’emu wystarczyć z opowieści Lorien Crouch o posiadłości na wrzosowiskach.

Z ulgą przyjęła jego aprobatę.
Nawet jeśli lata przyjaźni nauczyły ją, że nie można mu w pełni ufać. Po prawdzie, nikomu nie można było ufać w ich małym politycznym świecie, więc nie było to w jej odczuciu aż tak personalne. Czy otrzymałaby jego poparcie? Czy pozwoliłby jej korzystać ze swoich szerokich kontaktów? A może sam użyłby, żeby uciszyć przeciwników?
Pewnie tak. Ale gdy było się Anthony’m Shafiqiem było się przyjacielem wszystkich. Czyli nikogo. Dziś opowie się po jej stronie, a jutro zobaczy go przy boku Roberta.
Starała się o tym nie myśleć, bo nie był to ani czas ani miejsce na udowadnianie wierności i lojalności. Dlatego po prostu westchnęła cicho.
- Porozmawiamy o tym innym razem.- Pogłaskała go po policzku po raz ostatni, po czym wreszcie cofnęła dłonie.- Myślę, że na razie świat potrzebuje wziąć głęboki oddech i odpocząć. Chociaż przez moment.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Anthony Shafiq (2708), Lorien Mulciber (3210)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa