Kwiecień w tym roku był zaskakująco okrutny i zimny. Maya nie mogła się doczekać tego momentu, aż w końcu pojawi się słońce i będzie mogła nałożyć jakiś swój śliczny, słomiany kapelusz na głowę i usiąść pod drzewem na błoniach. Egzaminy powoli się zbliżały, nauczyciele wariowali, uczniowie siódmych roczników również zalegali w bibliotece i w panice przeglądali stare podręczniki, aby wszystko sobie przypomnieć. Maya się tego nie bała. Doskonale wiedziała, że sobie poradzi, ale i tak nie musiała tego robić. Po szkole zostanie w domu, zacznie pracować dla swojej rodziny i zamierzała stworzyć swoją własną szklarnię, aby jej rodzina miała cały czas dostęp do dobrych składników do eliksirów.
Był ostatni tydzień kwietnia i Maya wraz ze swoją przyjaciółką Peppą wybrały się na błonia posiedzieć w cieniu i skorzystać z dobrej pogody. Changówna standardowo miała ze sobą kilka podręczników oraz książek do nauki i powtarzania. Nie miała zamiaru oblać egzaminów. To by ugodziło jej dumę bardziej niż ślepota Oleandra na jej zaloty. Peppa oparła się plecami o drzewo, a Maya położyła głowę na jej udach kładąc kapelusz tuż obok. Ciemne oczy podziwiały liście, które delikatnie szeleściły na wietrze.
— Dobrze, że już pojawiło się słońce. – westchnęła odkładając książkę na brzuch i zerkając na swoją przyjaciółkę.