13.08.2023, 19:29 ✶
W gruncie rzeczy nie była bohaterką. Nie uważała się z taką przynajmniej: bo owszem, miała bohaterskie zapędy, ale była to ot swego rodzaju skaza krwi (jak lubiła nazywać tę przypadłość mama) przekazywania w rodzinie Longbottomów i daleko było jej do herosów. Nadawała się raczej na wsparcie dla takich.
Na pionka na szachownicy, który chronił te prawdziwe, kluczowe figury.
Na tę postać, która ginie w piątym rozdziale, żeby wybraniec mógł uratować świat.
I miała tylko nadzieję, że pewnego dnia znajdzie się ktoś, kto ten świat naprawdę uratuje. Bo sama wcale nie chciała i nie próbowała być kimś więcej. Brygadzistka? Owszem, ale było w końcu wielu Brygadzistów. Ona miała pewne skłonności do pracoholizmu, ale też to nie tak, że była jedyną w Departamencie z takimi zapędami…
Na stwierdzenie Laurenta odnośnie ciasteczek… spoważniała jakby. Ba, zdawała się wręcz śmiertelnie poważna, gdy podeszła nieco bliżej, by zajrzeć mu w twarz, w te niesamowite, niebieskie oczy. Słowa też wypowiadała z wielką powagą, jakby mówiła o sprawie ogromnej wagi.
- Laurent, posłuchaj mnie bardzo uważnie – poprosiła, wskazując na niego przy tym palcem, chcąc podkreślić, że tak, to do niego mówi. – Z ciasteczek się nie wyrasta.
Uśmiechnęła się półgębkiem, odsuwając z powrotem, ruszając z nim pomiędzy drzewa. Doskonale wiedziała, że Prewett dorósł i nie była pewna w stu procentach, jaką osobą się stał – i jak bardzo się zmienił. Nie wydawało się, że jest bardzo różny od tego chłopca, którego spotkała w Hogwarcie, ale czy mogła mieć pewność? Ich drogi stykały się czasem, ale dość rzadko. Starała się dbać o dawne znajomości, zawsze mieć czas dla przyjaciół z młodości – niektóre nitki jednak wymykały się z palców, gdy trzymałeś ich zbyt wiele. A Laurent był zajęty swoją pracą, rezerwatem, rozrywkami (o których w gruncie rzeczy nic nie wiedziała, mogła jedynie domyślać się na podstawie nazwiska Prewett, że pewnie miało to jakiś związek z kasynami, wyścigami, klubami i flirtami) i niekoniecznie potrzebował nagłych najazdów starej koleżanki.
Świadomość tego jednak w żaden sposób nie chroniła i nie miała chronić go przed jej gadulstwem, gdy już na siebie wpadali. Bo Brenna zawsze lubiła Laurenta, za spryt, za poczucie humoru, drobne złośliwostki i to, że pod nimi zdawał się skrywać dobre serce. I wcale nie wydawało się jej, że odbiegła tak daleko, że nie mógł za nią nadążyć. Wchodziła czasem w mroczne miejsca, ale zawsze z nich wracała.
– Wstyd, że w ogóle tak pomyślałeś. Jeżeli kiedyś będziesz miał ochotę, pokażę ci, gdzie są najlepsze ciasteczka w całym Londynie. A już za pączki stamtąd można zabić. No… może nie do końca zabić, ale w sumie to myślę, że omal nie doszło przynajmniej do dwóch bójek w ich sprawie.
A na myśli miała oczywiście Norę Nory.
Wsunęła dłonie do kieszeni, czekając aż Laurent odleci. Przed tym, jak wsiadł na grzbiet latającego konia, poprosiła jeszcze, by dał jej znać, gdyby znalazł coś w książkach. A potem, kiedy stał się już małym punktem na niebie, znikła. By jakiś czas później powrócić na miejsce, w którym znaleziono Derwina, z jednym z domowników. Wyczarowała pnącza, mające nieco przyblokować drogi wokół, gdyby ktoś się zbliżał, upewniła, że jako wilk nie czuje żadnego zagrożenia… po czym rozłożyła krąg widmowidza. I na podstawie miejsca oraz dokumentów i fragmentu munduru próbowała ustalić jedno.
Jakie stwory, jaka magia, sięgnęły ku ciału aurora: i czy coś mrocznego krążyło po Kniei…
Widmowidzenie, percepcja, miejsce w lesie/fragment munduru i dokumenty
Na pionka na szachownicy, który chronił te prawdziwe, kluczowe figury.
Na tę postać, która ginie w piątym rozdziale, żeby wybraniec mógł uratować świat.
I miała tylko nadzieję, że pewnego dnia znajdzie się ktoś, kto ten świat naprawdę uratuje. Bo sama wcale nie chciała i nie próbowała być kimś więcej. Brygadzistka? Owszem, ale było w końcu wielu Brygadzistów. Ona miała pewne skłonności do pracoholizmu, ale też to nie tak, że była jedyną w Departamencie z takimi zapędami…
Na stwierdzenie Laurenta odnośnie ciasteczek… spoważniała jakby. Ba, zdawała się wręcz śmiertelnie poważna, gdy podeszła nieco bliżej, by zajrzeć mu w twarz, w te niesamowite, niebieskie oczy. Słowa też wypowiadała z wielką powagą, jakby mówiła o sprawie ogromnej wagi.
- Laurent, posłuchaj mnie bardzo uważnie – poprosiła, wskazując na niego przy tym palcem, chcąc podkreślić, że tak, to do niego mówi. – Z ciasteczek się nie wyrasta.
Uśmiechnęła się półgębkiem, odsuwając z powrotem, ruszając z nim pomiędzy drzewa. Doskonale wiedziała, że Prewett dorósł i nie była pewna w stu procentach, jaką osobą się stał – i jak bardzo się zmienił. Nie wydawało się, że jest bardzo różny od tego chłopca, którego spotkała w Hogwarcie, ale czy mogła mieć pewność? Ich drogi stykały się czasem, ale dość rzadko. Starała się dbać o dawne znajomości, zawsze mieć czas dla przyjaciół z młodości – niektóre nitki jednak wymykały się z palców, gdy trzymałeś ich zbyt wiele. A Laurent był zajęty swoją pracą, rezerwatem, rozrywkami (o których w gruncie rzeczy nic nie wiedziała, mogła jedynie domyślać się na podstawie nazwiska Prewett, że pewnie miało to jakiś związek z kasynami, wyścigami, klubami i flirtami) i niekoniecznie potrzebował nagłych najazdów starej koleżanki.
Świadomość tego jednak w żaden sposób nie chroniła i nie miała chronić go przed jej gadulstwem, gdy już na siebie wpadali. Bo Brenna zawsze lubiła Laurenta, za spryt, za poczucie humoru, drobne złośliwostki i to, że pod nimi zdawał się skrywać dobre serce. I wcale nie wydawało się jej, że odbiegła tak daleko, że nie mógł za nią nadążyć. Wchodziła czasem w mroczne miejsca, ale zawsze z nich wracała.
– Wstyd, że w ogóle tak pomyślałeś. Jeżeli kiedyś będziesz miał ochotę, pokażę ci, gdzie są najlepsze ciasteczka w całym Londynie. A już za pączki stamtąd można zabić. No… może nie do końca zabić, ale w sumie to myślę, że omal nie doszło przynajmniej do dwóch bójek w ich sprawie.
A na myśli miała oczywiście Norę Nory.
Wsunęła dłonie do kieszeni, czekając aż Laurent odleci. Przed tym, jak wsiadł na grzbiet latającego konia, poprosiła jeszcze, by dał jej znać, gdyby znalazł coś w książkach. A potem, kiedy stał się już małym punktem na niebie, znikła. By jakiś czas później powrócić na miejsce, w którym znaleziono Derwina, z jednym z domowników. Wyczarowała pnącza, mające nieco przyblokować drogi wokół, gdyby ktoś się zbliżał, upewniła, że jako wilk nie czuje żadnego zagrożenia… po czym rozłożyła krąg widmowidza. I na podstawie miejsca oraz dokumentów i fragmentu munduru próbowała ustalić jedno.
Jakie stwory, jaka magia, sięgnęły ku ciału aurora: i czy coś mrocznego krążyło po Kniei…
Widmowidzenie, percepcja, miejsce w lesie/fragment munduru i dokumenty
Rzut Z 1d100 - 72
Sukces!
Sukces!
Rzut Z 1d100 - 65
Sukces!
Sukces!
Koniec sesji
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.