31.03.2025, 15:40 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.03.2025, 15:40 przez Leviathan Rowle.)
Westminster, Centrum Handlowe Purge & Dowse Ltd.
Spotkali się z Charlesem ponownie, kiedy Leviathan wreszcie skończył swoją pracę z Louvainem w Urzędzie Pocztowym Sów i obydwoje postanowili się skupić na innych zadaniach. Aportowali się więc z trzaskiem, do opuszczonego centrum handlowego, które mieściło się w mugolskiej części Londynu. Do budynku, który zazwyczaj był stosunkowo cichym i spokojnym miejscem - w końcu w momentach bezkryzysowych, ciężko było tutaj uświadczyć tłumy czarodziejów czekających na bezpieczne przejście do szpitala świętego Munga. Teraz jednak było inaczej - stojąc na wyższym poziomie, mogli zobaczyć piętro niżej gromadzący się tłum, który walczył ze stojącym w witrynie manekinem. Czarodzieje przepychali się między sobą; poranieni, poparzeni, skonfundowani i pełni sprzecznych emocji. Jedni poddawali się rozpaczy, inni natomiast wściekłości, nie mogąc znieść czekania na swoją kolej. Przejście jednak miało swoje ograniczenia, a może przede wszystkim - ograniczenia mieli uzdrowiciele, którzy na ten moment uwijali się pewnie w szpitalu niczym stado mrówek.
Leviathan stał wyprostowany, z dłońmi splecionymi za plecami i patrzył w dół zza wąskich szparek maski śmierciożercy. Nawet pod drgającym, niespokojnym dymem i iluzjami utrudniającymi rozpoznanie tego, co kryło się pod płaszczem, wyglądał jakby zesztywniał. Stał w nieruchawy, nieco nienaturalny dla człowieka sposób, pozbawiony niepotrzebnego, nawet najdrobniejszego ruchu. W końcu jednak poruszył się - szybko, w nadmiernym kontraście do poprzedniej pozy i spojrzał na stojącego obok Mulcibera.
- Zawalimy wejście - poinformował go ze swobodą, cicho wypowiadając słowa, jakby nie chcąc by ktoś przedwcześnie zwrócił na nich uwagę. Stali jednak wyżej, nie tyle po za zasięgiem wzroku co w miejscu gdzie ktoś intencjonalnie musiałby spojrzeć, oderwany od zamieszania dookoła niego. - Potem możemy zejść na dół, zająć się bardziej skorymi do podniesienia różdżki. - sam złapał mocniej swoją różdżkę, spuszczając dłonie wzdłuż ciała. Nie wycelował nią jeszcze i nie rzucił zaklęcia chyba tylko dlatego, że czekał na reakcję. Znak, że jego towarzysz był gotowy.