Późny wieczór
Nie był pewny, czy powinien spotykać się ze Stanleyem w jakimkolwiek lokalu, nieważne czy był on na Nokturnie, czy gdziekolwiek indziej. Harper była na niego wściekła, a on sam nie rozumiał do końca co Borgin odjebał. Nie odzywał się wtedy jednak, bo nie był aż takim debilem, żeby nadstawiać karku za kumpla. Lubił go, ale ta sympatia miała swoje granice - a wbrew pozorom robota w BUMie, jakkolwiek by na nią nie narzekał, dość mu się podobała. Nie na tyle, by codziennie wstawał z wielkim uśmiechem na twarzy i niemalże podskakiwał jak rusałka, pędząc do budynku Ministerstwa, ale na tyle by uważał ją za dość mało wymagającą i dość adekwatną dla niego i jego temperamentu. Słowem: nie chciał jej stracić. Nie chciał wypierdalać z biura w podskokach tak, jak zrobił to Borgin latem. W przeciwieństwie do niego on miał starych, którzy trzymali nad nim bat i chociaż w głębokiej dupie miał zdanie ojca, tak matki już ignorować nie mógł. Była taka szczęśliwa, gdy wspominał co akurat robił w pracy, że prędzej by strzelił sobie z różdżki w łeb, niż sprawił jej przykrość swoim zwolnieniem.
Nie wchodził jeszcze do lokalu, którego adres znajdował się na karteczce od Staszka. Zapamiętał adres, a kartkę spalił w kominku razem z listem od Borgina. Dla pewności palił absolutnie wszystkie listy, które od niego dostawał. Nie miał pojęcia co odjebał Stanley, ale skoro Harper przez prawie miesiąc zachowywała się jakby miała potężny PMS, to musiało być grubo. Jeżeli ktokolwiek znalazłby przy nim listy od osoby, która tak jej zalazła za skórę... Cóż.
Palił papierosa przed wejściem, jak na kulturalnego młodzieńca przystało. Zdążył wrócić do mieszkania i zrzucić mundur, by na dupę wciągnąć wygodniejsze łachy. Nie miał nawet czasu, żeby wziąć prysznic i zmyć z siebie smród pracy - nie żeby się jakoś specjalnie fizycznie dzisiaj napracował, ale wypełnianie absolutnie WSZYSTKICH raportów od których się migał przez całe lato pozostawiło na nim smród pracy. Nie mógł zmyć go mydłem, więc próbował zamaskować odór Ministerstwa Magii przy pomocy dymu tytoniowego. Siwy dym okalał całe jego ciało i wżerał się w starą, wysłużoną kurtkę, której Aidan uparcie nie chciał się pozbyć ze swojej szafy. Kiedy ją dostał - chyba w tym roku, w którym stali się ze Stanleyem partnerami. Kupa czasu. Niedopałek wylądował pod jego butem, zmiażdżony przez grubą podeszwę, a sam Parkinson pchnął drzwi speluny takim gestem, jakby wchodził do siebie. Jego błękitne, zmrużone nieco oczy omiotły pomieszczenie. Czy ten debil w ogóle pomyślał o tym, żeby się jakoś ukryć? Chociaż, kurwa, włosy przefarbować albo ki chuj? Czy może będzie tu stał z tabliczką nad głową, głoszącą "Hej, jestem Stanley Borgin, miło was poznać!"?