• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[18.9.72] Deep into that darkness peering, long I stood there wondering || A.G & P.B.

[18.9.72] Deep into that darkness peering, long I stood there wondering || A.G & P.B.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
08.08.2025, 23:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2025, 23:26 przez Ambroise Greengrass.)  
[Obrazek: 2xxQuKW.jpeg]
18.09.1972, późny wieczór, Exmoor

Jesienne wieczory miewały to do siebie, że w nieodpowiednich okolicznościach potrafiły dłużyć się niemalże w nieskończoność. Szczególnie wtedy, kiedy pogoda na zewnątrz zaledwie w kilka minut zmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni, zwiastując rychłe nadejście burzy. Nawet nie otwierając szeroko drzwi tarasowych, w powietrzu wpadającym przez lekko uchylone okno dało się wyczuć specyficzne napięcie towarzyszące wyładowaniom elektrycznym, jakie już wkrótce z pewnością miały rozjaśnić ciemnogranatowe niebo.
W bibliotece było jednak ciepło, jasno i sucho. Chmury dymu zdążyły opaść, ale nie całkowicie się rozproszyć. Nie, skoro oboje dosyć regularnie dbali o to, aby pomieszczenie nie stało się aż nazbyt rażąco przejrzyste. Nie. Począwszy od ziół do okadzania wianków, poprzez charakterystyczną słodkawą woń palonej marihuany, aż do piżmowej nuty kadzideł znalezionych w jednym z sekretarzyków i zapalonych nie tylko dla podtrzymania atmosfery, lecz także zamaskowania zapachu tytoniu z papierosów. Nie dało się ukryć, że mieli okazję czytać z naprawdę różnorodnych siwych kłębów unoszących się ponad ich głowami.
W żadnym jednak nie dostrzegł tego mitycznego dymnego bociana, o którym wcześniej i kilka razy później mówiła mu Prudence. Najwyraźniej jesień naprawdę zdążyła przedwcześnie zapukać do ich drzwi, bowiem nawet jeśli starał się zobaczyć jakiegokolwiek ptaka, wyciągnął rychły wniosek, że zanim mógł jakieś zobaczyć, wszystkie odleciały. Widział tylko drzewa. Las. Las drzew.
Gdzieś na dole rozbrzmiało głośne dzwonienie zegara. Jedenaście uderzeń. Dwudziesta trzecia. Ktoś powiedziałby, że niemal godzina duchów, ale przecież oni oboje doskonale wiedzieli, że to nie północ tak naprawdę nią była. Nie. Do prawdziwej pory mieli jeszcze ponad cztery i pół godziny.
Zmrużył oczy, zaciągając się papierosem. Nie do końca już pamiętał, co tak właściwie zamierzał powiedzieć czy też zrobić. Z pewnością nie miał w planach tak długiego zawiadywania się w tej części rezydencji, ale o tym także zdążył zapomnieć. Teraz usiłował dojść do tego, co bębniło mu z tyłu głowy porównywalnie do uderzeń zegara na dole. Ten w bibliotece ewidentnie był zepsuty. Zły omen.
- Koperta - stwierdził wreszcie, strzelając palcami i czując się ze wszech miar olśniony. - Miałaś ją otworzyć - zwrócił się do dziewczyny siedzącej obok, przesuwając palcem po dywanie, aby wskazać jej dowód zbrodni.
Jeśli to było coś istotnego, nie powinna z tym zwlekać, nie? Był genialny. Co z tego, że po godzinie lub dłużej od odebrania listu? To już były tylko szczegóły niewarte uwagi. Koperta zdecydowanie bardziej nań zasługiwała.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#2
10.08.2025, 07:44  ✶  

Czy spodziewała się tego, że chęć stworzenia drobnego podarunku dla Matki z okazji zbliżającego się Mabon zakończy się tak długim posiedzeniem w bibliotece? Nie. Nie przeszło jej to przez myśl. To miała być godzina, może dwie, później zamierzała zrobić coś innego, tyle że właśnie mijała im kolejna godzina w tym pomieszczeniu, o czym świadczyły uderzenia zegara dochodzące gdzieś z dołu. Nie odczuwała upływu czasu, nie nudziła się tutaj, wręcz przeciwnie, popołudnie okazało się być całkiem udane, jak na to, że spędzała je w towarzystwie Ambroisa. Nie, dlatego, że go nie lubiła. Po prostu jeszcze nigdy nie robili razem czegoś takiego.

Siedzieli w bibliotece, zachowywali się jakby byli dobrymi znajomymi. Umilał im to dym, w którym dopatrywali się różnych przesłań. Próbowali sprawdzić, czy mają w sobie coś z wróżbitów, to pewnie okaże się w przyszłości, bo przecież tego dotyczyły ich rozważania. Poszukiwali znaków, próbowali odczytać ich przekaz. Było to całkiem zabawne, jednak nie mogła mieć pewności, że cokolwiek z tych rozważań faktycznie się spełni. Pewnie nie, jednak będą mogli jakoś to wpleść do nadchodzących wydarzeń, tak przecież działały wróżby i wróżki.

Nadal siedziała na dywanie, nieco zamroczona, wciągnęli dzisiaj w płuca tyle różnorakiego dymu, że nie dało się tego zignorować, była to naprawdę wyśmienita mieszanka - kadzidła, trawa i ogromne ilości tytoniu. Dobrze by było jakby nikt nie pojawił się w tym pomieszczeniu do rana, bo mógłby uznać, że zrobili tu sobie wędzarnie, tyle, że jedynym co mogli próbować tu uwędzić byli oni sami.

Koperta. Faktycznie leżała nadal na ziemi, mieli ją otworzyć, właściwie jakiś czas temu, nie pamiętała kiedy, godziny zacierały się w ciągłość, czas dłużył się i skracał, to był dziwny stan.

- Miałam. - Tyle, że jeszcze tego nie zrobiła, uniosła się nieco do przodu, aby wziąć kopertę do ręki. Skoro Ambroise jej o tym przypomniał, wypadało się tym w końcu zainteresować.

Ostrożnie otworzyła list, nie mogła przewidzieć tego co znajdowało się w środku. Wahadełko. Nie powinna wyciągać go ze środka, jednak aktualnie dość lekko podchodziła do spraw związanych z bezpieczeństwem, z racji na to, że była już nieco otumaniona i nie było w niej typowej dla siebie przezorności. Wyciągnęła przedmiot przed siebie, tak by i Greengrass mógł zobaczyć, co znajdowało się w środku. Ku jej zdziwieniu wahadełko drgnęło. Zamrugała, aby upewnić się, że sobie tego nie zwizualizowała. Nie, pokazywało jedną ze stron. Cóż, powinni się za nim ruszyć?


Rzut Strony 1d4 - 1
Północ
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
10.08.2025, 18:20  ✶  
Po prawdzie mówiąc, na ogół nie należał do wścibskich ludzi, jednak w tym momencie wydawało mu się całkiem słusznie, aby przypomnieć Prue o kopercie. W końcu to mogło być coś naglącego, czyż nie? Raczej nie spodziewał się tego, co wyciągnęła, gdy już sięgnęła po list. Wahadełko?
- Nowy rekwizyt z prenumeraty Wróżbiarstwa Powszechnego? I Ty Możesz Być Profetą? - Spytał gładko, uderzając językiem o podniebienie i leniwie wychylając się do przodu, aby zobaczyć, co wskazywał przedmiot.
Nadal nie podniósł się przy tym z podłogi, raczej nie zamierzając w najbliższym czasie ponownie znaleźć się na fotelu. Nie bez powodu zajął taką a nie inną pozycję, rozciągając się na całkiem miękkim perskim dywanie, z poduszką pod plecami i głową. Było mu tak wyjątkowo wygodnie, nawet jeśli nie miał w zwyczaju podkładać się w podobny sposób w towarzystwie kogoś, z kim nie spędzał zbyt wiele czasu.
W tym momencie jakoś mimowolnie wyparł z głowy to, w czyim towarzystwie przyszło mu spędzać czas. Nie zachowywali się jak sojusznicy, byli dla siebie dużo bardziej przyjacielscy i wyluzowani, więc zupełnie nie przeszkadzało mu pokazywanie się od tej strony.
- Północ - mruknął, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że powiedział to nie tylko do siebie, lecz również całkowicie na głos.
Nie, to nie miało dla niego żadnego konkretnego sensu. Nie dopatrywał się mistycyzmu w tym konkretnym kierunku (choć może powinien), nie łącząc go w żaden sposób z nadchodzącą dwunastą w nocy. Nie. Nie dało się natomiast ukryć tego, że ze wszystkich magicznych rekwizytów i technik wróżenia, jakie mieli okazję wykorzystać podczas tego wyjątkowego długiego wieczoru, wahadełka były im obojgu chyba zdecydowanie najbliższe.
Co prawda, Ambroise nie zwykł wykorzystywać ich do kontaktu z zaświatami i poszukiwania odpowiedzi na pytania, na które nie mógł zyskać jej w inny, zdecydowanie rozsądniejszy sposób. Nie posunął się do aż takiego wsiąknięcia w arkana wróżbiarstwa, jednak nawet stosunkowo niedawno uczestniczył w wykorzystywaniu go podczas poszukiwań. Jako wskaźnik przepływu energii oraz potencjalnego kierunku, w którym należało się udać, wahadło rzeczywiście bywało wyjątkowo przydatne.
Tyle tylko, że nie był w stanie stwierdzić, co im obecnie wskazywało...? Przeniósł spojrzenie z wahadełka na dziewczynę, posyłając jej pytające spojrzenie. Z jednej strony zastanawiał się, czy wiedziała, o co chodzi (chociaż wyglądała na równie skonsternowaną, co on), zaś z drugiej bez słów pytał ją, czy powinien zacząć podnosić się z dywanu. Tak? Nie? Być może?
Podciągnął się odrobinę, czując drętwienie nóg, które chyba trochę zbyt długo trzymał w jednej pozycji. Przeciągnął się, po czym odchrzaknął.
- Idziemy? Wskazuje kuchnię, a ja trochę zgłodniałem - rzucił luźno, dochodząc do wniosku, że przejście się pewnie całkiem dobrze by im zrobiło.
Jaranie jednak trochę działało na jego ośrodek głodu, a skrzaty z pewnością przygotowały tam coś dobrego, co miało czekać na gości. Mogli skorzystać, prawda?


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#4
10.08.2025, 20:10  ✶  

Koperta musiała swoje odleżeć, zanim Prue po nią sięgnęła. Czas płynął tu swoim własnym tempem, nie sądziła zresztą, aby było to coś naglącego, nigdzie się więc nie spieszyła.

- Tak, w między czasie zdążyłam sobie zorganizować prenumeratę, tak mi się to dzisiaj spodobało. - Dodała marszcząc przy tym nos. Nie miała zielonego pojęcia, dlaczego to wahadło trafiło w jej ręce, dlaczego ta koperta znalazła się w tym miejscu. Nie do końca wierzyła w to, że mogło się tak stać bez powodu, jak wiadomo, miała nie do końca przyjemne doświadczenie związane z przedmiotami z nieznanego pochodzenia. Ostatnio przez krzyżówkę wylądowała w tym dziwnym lesie, który mocno namieszał w jej głowie.

- Nie północ, jest dwudziesta trzecia. - Rzuciła cicho, bo była pewna ile uderzeń zegara słyszała. Dopiero po chwili dotarło do niej, że Ambroise nie mówił o godzinie, a o kierunku, który wskazywał przedmiot. Nie myślała dzisiaj szczególnie szybko, co było efektem dymu, który zdążyła wciągnąć w swoje płuca.

- Jeśli faktycznie wskazuje na kuchnię, to możemy iść, też bym coś zjadła. - Chyba więc wspólnie zadecydowali, że pora ruszyć się z tego miejsca, nakłoniło ich może do tego wahadełko, ale póki co nie zamierzali opuszczać domu, więc wątpiła w to, że mogłoby się im przytrafić coś złego.

Wahadło dość szybko przestało pokazywać stronę, nie wątpiła w to, że chwilę wcześniej sugerowało im dokąd powinni się udać, nie była jedyną osobą, która to widziała, Ambroise również zauważył to, że drgnęło, więc mogła uznać, że nie były to jakieś omamy.

Dobrze było rozprostować kości, bo trochę się tutaj zasiedzieli. Minęły godziny od kiedy znaleźli się w bibliotece, dość mocno zafiksowali się na punkcie tych wróżb, co było całkiem ciekawym doświadczeniem, a los chyba sugerował im, że może być jeszcze bardziej interesująco.

- Czyli północ znaczy w stronę kuchni? - Wolała się dopytać, ona nie miała pewności, zresztą nie do końca w tej chwili ogarniała strony świata, była nieco zamroczona. Towarzyszyła im jesienna aura, burza za oknem, nie bała się jednak ciemności, czy tego, co mogą tam zastać, wcale nie tak trudno było ją wystraszyć. - Prowadź, jesteś u siebie. - W przeciwieństwie do niej, ona nadal nie do końca nauczyła się rozkładu pomieszczeń w tym domu, w mroku pewnie dużo trudniej będzie jej się tutaj odnaleźć.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
10.08.2025, 20:44  ✶  
Był ujarany. Naprawdę, naprawdę ujarany. Szczególnie, że od kilku godzin siedzieli w chmurach dymu, nie dbając o wietrzenie biblioteki. Kiedy zatem usłyszał takie a nie inne słowa, niemal gwizdnął w wyrazie zaskoczenia.
- Imponujące - przyznał bez cienia ironii, nawet nie mrugając, ani przez moment nie kwestionując prawdziwości słów Prue.
Co prawda, przez ten cały czas nie opuszczał pomieszczenia, natomiast o tym już zdecydowanie nie pomyślał w tej chwili. Zamiast tego skupił się na tym, że Prue naprawdę potrafiła bardzo umiejętnie załatwiać swoje sprawy. W końcu nie minęło jeszcze kilka godzin, odkąd zainteresowali się wróżbami, a ona już zdążyła zadbać o to, aby uzupełnić wiedzę. Zaskakiwała go. Tym razem bardzo na plus.
Być może wspólne spędzanie czasu w rezydencji Ursuli miało okazać się naprawdę korzystne dla ich relacji? Tego wieczoru odkrywał w Prudence zupełnie inne strony charakteru, te całkowicie nieznanej, o których istnieniu nie miał zielonego pojęcia. Potrafiła być zabawna, gdy umiała się rozluźnić. Kiedy nie była aż tak zarozumiała, nawet całkiem dobrze bawił się w jej obecności.
Problem w tym, że zaczął robić się coraz bardziej głodny. Niedługo rzeczywiście wypadało, aby opuścili cztery ściany ich tymczasowej jaskini, wybierając się do kuchni. Wahadło miało rację.
- Mmmm... ...poooowiedzmy - przeciągnął słowa, jednocześnie wyciągając dłoń przed siebie, aby machnąć nią to w jedną, to w drugą stronę. - To zależy, którędy pójdziesz - rzucił, zupełnie ignorując jej wcześniejsze słowa dotyczące północy, na które tylko spojrzał na nią z niedowierzaniem.
Rezydencje tego typu miały to do siebie, że posiadały naprawdę dużo mniej lub bardziej ukrytych skrótów, przejść i korytarzy. Łatwo było pogubić się tu w nocy, ale po pewnym czasie dało się wszędzie dotrzeć niemal z zamkniętymi oczami.
- Szybko się nauczysz - zawyrokował mimochodem, nie posyłając już zbędnego spojrzenia w kierunku dziewczyny, tylko poddźwigując się z dywanu, aby ruszyć w kierunku drzwi.
Tak, brzmiał przy tym wyjątkowo pewnie. Ani przez chwilę bowiem nie wątpił w to, że Prue ze swoimi predyspozycjami miała bardzo sprawnie nauczyć się topografii terenu, jak i wszystkich możliwych przejść w głównym budynku, którymi któryś z nich miał ją poprowadzić. Posiadała naprawdę imponujące zasoby pamięciowe, a że każdy z nich spędzał w letniej rezydencji Ursuli co najmniej kilkanaście dni w roku, rozeznanie się w tutejszych tajemnicach było nieuniknione.
Teraz jednak rzeczywiście ruszył w kierunku drzwi na korytarz, nawet w tym stanie zatrzymując się z ręką na klamce, gdy je otworzył.
- Proszę - rzucił kulturalnie, kiwając głową, aby wyszła przed nim, nawet jeśli zaraz minął ją, żeby poprowadzić dziewczynę skrótem. - Machnij tym profilaktycznie ze dwa razy - dodał przy okazji, patrząc na dłoń, w której Bletchleyówna trzymała wahadełko.
Skoro szli za nim, to powinni robić to poprawnie, co nie? Nawet jeśli domyślnie zamierzali udać się do kuchni.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#6
10.08.2025, 21:24  ✶  

- A jak... - Odpowiedziała mu jeszcze, próbowała się nie zaśmiać, bo chyba nie wyczuł w jej głosie tej nutki ironii, może to i lepiej, bo chyba stwierdził, że działała bardzo szybko, ledwie znaleźli sobie nowe zainteresowanie, a ona już miała zorganizowaną prenumeratę, tak jasne... nawet Bletchley nie była w stanie załatwić tego tak szybko. Nie zamierzała jednak w żaden sposób wyprowadzać go z błędu, może i nawet tak było nieco zabawniej, niech sobie myśli, że jest tak świetnie zorganizowana i zaangażowana. Nie, żeby kiedykolwiek myślała o czymś podobnym, wróżby zdecydowanie nie były czymś, co mogło ją zainteresować na dłużej.

- Oczywiście, że to zależy, zapewne też wszystkie drogi prowadzą do kuchni. - Dom był ogromny, na pewno można było znaleźć się w interesującym ich pomieszczeniu pokonując różne ścieżki. Póki co jeszcze trochę bała się wypuszczać na dłuższe wyprawy, pierwszego poranka w tym miejscu przecież się zgubiła - wyszło jej to na dobre, nie mogła stwierdzić, że nie, bo w końcu odnalazła coś innego, jednak nie sądziła, aby taki fart mógł się powtórzyć. Teraz mogła się wypuścić w mrok, bo miała przy sobie osobę, która była u siebie. Podejrzewała, że Ambroise znał większość tajnych przejść w tym domu.

- Nie wydaje mi się. - Nie dlatego, że była nierozgarnięta, ale jej pobyt w tym miejscu powoli zmierzał ku końcowi, więc raczej nie będzie miała szansy dłużej eksplorować okolicy. Nie spodziewała się kolejnych zaproszeń, bo przecież jej wizyta w Exmoor była spowodowana tym, że miała im pomóc w pewnej sprawie. To by było na tyle. Turnus się kończył, i ona miała stąd zniknąć, całkiem proste równanie. Nie żałowała tego, że się tutaj pojawiła, był to naprawdę dobry czas, nie spodziewała się, że przyniesie jej tyle radości, ale w końcu trzeba będzie wrócić do rzeczywistości i normalnego życia.

Ambroise ruszył przodem, dreptała za nim, nigdzie się nie spiesząc, otworzył jej drzwi, więc wyszła pierwsza na korytarz. Przystanęła jednak ledwie kilka kroków po tym, jak minęła próg. Cóż, było ciemno, musiała się skupić, aby przypomnieć sobie w którą stronę miała iść, nie ułatwiał tego fakt, że była dość mocno ujarana, w prawej dłoni trzymała wahadełko, bo przecież to ono było prowodyrem ich ruszenia się z miejsca. Tyle, że chyba przestało działać. Nie drgało już, energia która je wypełniała wyparowała, czy coś.

- Jeśli ma to coś dać... - No to machnęła, dwa razy, tak jak powiedział. Do przodu i do tyłu, to by było na tyle. - Tam? - Uniosła podbródek do góry, by pokazać o którą stronę jej chodziło, nie miała pewności, że jest ona dobra, ale trudno, Greengrass nie powinien jej wyprowadzić w maliny.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
10.08.2025, 21:59  ✶  
Nie należał do łatwowiernych ludzi. Wręcz przeciwnie, co jak co, ale uważał się za najprawdziwszy wzór zdrowego rozsądku i właściwego osądu (no, przynajmniej zazwyczaj), jednak był upalony. Tak, tak, był naprawdę, naprawdę ujarany. Nie mogła zatem aż tak bezczelnie go wkręcać, a potem śmiać się z niego wewnątrz własnej głowy, bo jej wierzył, czyż nie? Nie tak robili koledzy.
Nie wiedzieć, czemu, ale wyszedł dokładnie z tego założenia, gdy złożył dziewczynie wyrazy uszanowania dla jej przezorności i szybkości działania. Naprawdę pokładał w nią wiarę. To, że miała za krótkie nogi, aby przeskoczyć próg jego oczekiwań, co do jej osoby, nie było już jego sprawą.
Zresztą...
...w tym momencie patrzył na Bletchleyównę jak ktoś, kto nie miał najmniejszego powodu, by kwestionować jej słowa. Nie wiedział, kiedy to zrobiła, ale zamówiła tę prenumeratę i oto trzymała wahadełko w swojej dłoni, a ono bardzo jasno wskazywało im kierunek. Północny. Do kuchni. Jedyny słuszny w tym momencie, więc mimowolnie uwierzył także w moc rezonansu, jaki kierował narzędziem w ręce dziewczyny.
Bez dwóch zdań nie było tu miejsca na działanie przypadku. A i oni potrzebowali zacząć coś robić. Skoro już zmienił miejsce, wychylając się, aby zobaczyć zawartość koperty, musiał rozprostować nogi.
- Do piwnicy - poprawił Prudence, robiąc to zupełnie bez zastanowienia, niemal machinalnie. - W tym domu wszystkie drogi prowadzą do piwnicy - niespecjalnie myślał o tym, aby tłumaczyć, czemu tak to wygląda, bo w jego oczach to było całkowicie zrozumiałe. - Ale tam nie radziłbym ci schodzić bez potrzeby - no cóż, jeśli korytarze na górze tworzyły naprawdę niezły labirynt, na dole były to już naprawdę skomplikowane struktury, w których zdecydowanie trudno było się połapać.
Zwłaszcza w nikłym świetle, jakie nie wszędzie docierało albo w poblasku różdżki czy płomienia świeży. Z dwojga złego, radził Prue zacząć od szwendania się po oficjalnie dostępnej części rezydencji. Piwnice potrafiły być dosyć upiorne nawet dla kogoś, kto doskonale znał ich układ.
- Idzie się przyzwyczaić - nie za bardzo rozumiał, skąd brało się u niej przekonanie, że tego nie zrobi, ale dla niego to raczej było całkowicie logiczne.
Jeden wspólny turnus, jakiś weekendowy pobyt, kilka dni spędzonych w Exmoor i voilà, miała bez problemu poruszać się ciemnymi korytarzami.
- Może być - wzruszył ramionami, robiąc kolejne kroki we wskazanym kierunku, który w dalszym ciągu był całkowicie zgodny z położeniem kuchni.
Tak, zdecydowanie tam prowadziło ich wahadełko. Nie miał żadnych wątpliwości. To był mądry przyrząd. Naprawdę, naprawdę mądry, skoro uprzedzał o konieczności zjedzenia kolacji.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#8
11.08.2025, 08:49  ✶  

Nawet koledzy czasem korzystali z okazji, szczególnie, że te nie zdarzały się zbyt często. Ambroise należał do osób czujnych, wyważonych, nie tak łatwo było wcisnąć mu kit, ale tym razem jej się udało. Musiał więc wybaczyć Bletchley to, że w swojej głowie śmiała się z tego, że tak łatwo łyknął to, co mu powiedziała.

Nie spodziewała się, że ujarany Greengrass będzie taki łatowierny, ale to był pierwszy raz kiedy palili razem różne dziwne substancje, więc wcześniej nie wiedziała, czego się spodziewać. Nie stawiał pytań, bo po prostu przyjmował do wiadomości to, co mu mówiła, a ona się przy tym wyśmienicie bawiła. Nie, żeby chciała się z niego naśmiewać, po prostu bawił ją ten kontrast.

- To brzmi zdecydowanie gorzej. - Pamiętała piwnicę, w której zgubiła się pierwszego dnia kiedy znalazła się w tym miejscu. Była ona pełna krętych, zawiłych korytarzy, niczym labirynt. Nie do końca umiała sama poradzić sobie z wyjściem, wydawało jej się, że spędzi tam godziny zanim ktoś zauważy jej zniknięcie. Dom był duży, wcale nie tak łatwo było dostrzec, że ktoś gdzieś przepadł... Wtedy miała sporo szczęścia, ogólnie nie mogła narzekać na turnus wakacyjny w Exmoor, okazał się być wyjątkowym doświadczeniem.

- Wiem, nie zamierzam tam schodzić, na pewno nie sama. - Dodała jeszcze, Roise mógł wyczuć w tonie jej głosu to, że miała już jakieś doświadczenie związane z wizytą w tamtym miejscu. Jakie? Tego nie zamierzała mu powiedzieć.

- Nie wątpię. - Do wszystkiego przecież można było się przyzwyczaić, czyż nie? Przynajmniej tak głosiły mądrości ludowe... Najgorzej, kiedy człowiek przyzwyczajał się do dobrego, bo zmiana dawała się we znaki.

- Skoro może być, to chodźmy. - Nie było sensu zwlekać, skoro ustalili, że potrzebują coś zjeść wypadało udać się do kuchni, zresztą wahadełko im to sugerowało, więc nie mogli ignorować siły wyższej. Jesteś głodny, idź do kuchni, całkiem proste przesłanie, że też wcześniej na to nie wpadli i potrzebowali do tego tego kamyczka dyndającego na sznurku.

Jak powiedziała tak też zrobiła, ruszyła przed siebie już teraz nieco pewniejszym krokiem, bo Ambroise potwierdził, że wybrała odpowiedni kierunek, więc nie było sensu się bać, że pomyli drogę. Nie miała pojęcia, jak daleko znajduje się kuchnia, miała nadzieję jednak, że szybko pokonają tę trasę, bo głód doskwierał jej coraz bardziej.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
11.08.2025, 09:29  ✶  
Cóż. Może to i lepiej, że nie zdawał sobie sprawy z satysfakcji, jaka towarzyszyła Bletchleyównie w związku z wkręcaniem go odnośnie jej przezorności. Z pewnością nie byłby zadowolony, gdyby dotarło do niego, że tak naprawdę nigdy nie było żadnej pospiesznie zamówionej prenumeraty, a dziewczyna po prostu robiła sobie z niego jaja. Na jej szczęście, nawet nie próbował w to wnikać. Kiwnął głową, moment później zajmując swoje myśli czymś innym: drogą do kuchni i podziemiami rezydencji.
- A ja to kto? - Spytał, starając się zabrzmieć jak najbardziej kąśliwie, nawet jeśli w rzeczywistości nie był ani trochę urażony, bo czemu miałby być?
Jednocześnie kątem oka spojrzał w kierunku dziewczyny, starając się wyczytać z jej twarzy powód, dla którego użyła takiego a nie innego tonu głosu, aby oznajmić mu swoją niechęć do lokalnej piwnicy. Choć może nie tylko do tej tutaj? Nie sądził, by powiedziała mu dosłownie, co budziło u niej ewentualne obawy. Nawet w tym stanie, w jakim teraz była, Prue raczej nie miała w zwyczaju podkładać mu informacji na srebrnej tacy tuż pod sam nos. Mógł za to spróbować na niej innych technik.
- Kto by pomyślał, że chodzisz po Ścieżkach, a dygoczesz na samą myśl o byciu samą w byle spiżarni - stwierdził, z pozoru luźno i mimochodem, posyłając przelotne spojrzenie w kierunku koleżanki.
Po prawdzie, być może to było dla niego znacznie bardziej zrozumiałe niż zamierzał przyznać na głos. Domy tego typu bez wątpienia miały coś w sobie, szczególnie w samym środku nocy, podczas nieuchronnie nadciągającej burzy. Nawet jeśli osoby ich pokroju niekoniecznie obawiały się tego, co może czaić się w ciemnościach, bez wątpienia posiadali naprawdę szeroką wiedzę w tym temacie.
Nie ze wszystkimi bytami, jakie zagnieżdżały się w podobnych labiryntach, wbrew woli właścicieli domostw, chciałby zaś spotkać się sam na sam, zupełnie bez dodatkowego przygotowania. Wiedział o boginie w szafie na strychu, zdawał sobie sprawę z czegoś, co było śladem niezbyt towarzyskiej zjawy snującej się przy linii lasu i ponad wrzosowiskami. Jednakże bywały także takie części posiadłości i przynależnych do niej terenów, które i on zazwyczaj omijał szerokim łukiem.
Bez wątpienia był to zarówno fragment piwnicy, jak i tamta niechlubna część lasu, w której obecna tu Panienka Bletchley miała okazję spędzić cały dzień i ponad pół nocy. Wbrew pozorom, cieszył się zatem z tego, że tamte doświadczenia nie wyrządziły u niej zbyt trwałej krzywdy. Nawet biorąc pod uwagę to, co stało się przed kilkoma dniami. Bez wątpienia nie zamierzał wpychać ją na minę, planując poprowadzić dziewczynę znacznie łatwiejszymi do zapamiętania przejściami do kuchni. Z pominięciem tych, które mogły sprowadzić ją na sam dół.
- A jednak - wątpiła, więc musiał jej to wytknąć.
Inaczej po prostu nie byłby sobą, nawet w tym nad wyraz wyluzowanym stanie.
- W prawo - poinstruował, jednocześnie wyjątkowo gładkim, płynnym i jednostajnym ruchem opierając się o deski boazerii po wspomnianej prawej stronie.
Tam, gdzie jeszcze chwilę wcześniej nie było, gdzie skręcać, jednak niemalże dokładnie w tym samym momencie ukazały się schody prowadzące w dół.
- Korytarz dla służby - wyjaśnił bez potrzeby oczekiwania na pytanie, robiąc pierwsze kroki na dół. - Skrzaty nie mogą załatwić wszystkiego, a podczas większych wydarzeń towarzyskich, zderzenia gości i obsługi byłyby traktowane jako nietakt i brak kultury, ergo stosowne adaptacje - to była prawdopodobnie dosyć niewyczerpująca wersja, ale chyba właśnie takiej teraz potrzebowali.
W końcu nie chodziło im o historię domu, a o dojście do kuchni.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#10
11.08.2025, 10:54  ✶  

Prudence mogła wydawać się dość sztywna, jednak potrafiła sobie żartować z innych, robiła to jednak tylko i wyłącznie wtedy, kiedy czuła się w miarę pewnie w danym towarzystwie. Znała Ambroisa na tyle, że raczej nie spodziewała się, że gdyby domyślił się, iż był to tylko i wyłącznie żart, to nie zrobiłby z tego ogromnej afery, w przeciwieństwie do niektórych z jego przyjaciół. Na pewno by się na nią sfochał, ale nie prowadziłoby to do żadnych większych dramatów. Zresztą, póki co nie wpadł na to, że go wkręcała. Pewnie już nigdy się tego nie dowie.

- Sorry, zapomniałam, że idziemy razem. - Upsik. Najwyraźniej jej mózg nie działał teraz najlepiej, ale powinien jej to wybaczyć, była to poniekąd jego zasługa, to on ją tutaj upalił, no może nie siłą, ale nie sięgnęłaby bo marihuanę, gdyby Greengrass nie miał jej przy sobie.

- Nie chodzi o byle spiżarnię, tylko tę konkretną, za kogo Ty mnie masz... - Jeszcze tego brakowało, żeby uznał, że boi się piwnic. Nie, to nie tak. - Po prostu już raz się prawie tutaj zgubiłam i wolałabym tego nie powtarzać. - Miała nadzieję, że ta informacja mu wystarczy, wolała się bardziej nie tłumaczyć, ale też nie chciała, żeby zakładał, że boi się podobnych pomieszczeń, bo nie do końca o to jej chodziło.

Przewróciła oczami na jego komentarz, jednak nie odpowiedziała na niego. Szła dalej, przed siebie. Chciała znaleźć się jak najszybciej w kuchni i wsadzić w końcu coś do ust, bo czuła, że jeśli tego nie zrobi to jej żołądek zaraz zacznie głośno informować o tym, że dawno nic nie jadła.

- Dobra. - W prawo, to w prawo, nie negowała tego, co mówił, tylko podążała za wskazówkami które jej dawał. Była pewna, że doskonale zna tę rezydencję.

Pojawiły się schody. Musiała się skupić, aby trafić na pierwszy z nich, wolałaby uniknąć spektakularnego potknięcia się i wylądowania na dupie na samym dole. To mogło też nieco zaboleć.

- Jasne, jeszcze ktoś by dostał zawału wpadając na kogoś niższego statusu, całkiem słuszne. - Miała swoje zdanie na temat elit, oczywiście, że ogromną tragedią byłoby to, gdyby ktoś z czystokrwistych wpadł nie daj Merlinie na jakiegoś pracownika, to by był prawdziwy skandal.

Nie zamierzała zwlekać, powoli, schodek za schodkiem schodziła w dół, w stronę kuchni, a przynajmniej tak się jej wydawało, że jest tam kuchnia, bo Ambroise był o tym przekonany, a wierzyła mu w tej chwili.

Z zewnątrz dobiegł do nich bardzo głośny dźwięk, chyba grzmot, Bletchley zatrzymała się odruchowo i głęboko odetchnęła, na całe szczęście udało jej się opanować pisk, bo to by była dopiero przesadzona reakcja.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Prudence Bletchley (2802), Ambroise Greengrass (3427)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa