01.09.2025, 02:29 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.09.2025, 08:19 przez Albert Rookwood.)
Margaret's Club, Ulica Pokątna
Albert Rookwood & Anastazja Dolohov-Burke
Albert Rookwood & Anastazja Dolohov-Burke
Ciepłe słońce wczesnojesiennego wieczora paskudnie gryzło go w oczy, ale za to jakże rozświetlało urodę jadowitej biurwy, z którą samotnie siedział przy stoliku na sporym balkonie cuchnącego cygarami klubu gentlemanów. Początkowo z Anastazją zamierzał spotkać się na ładnej łódce w Brighton, ale wiedział, że nie byłby w stanie wykosztować się na tak ekstrawagancką przynętę. Nie po przeliczeniu oszczędności pozostałych mu po niemal miesiącu dysocjacyjnego ciągu hazardowego.
Dalej nie mógł kurwa uwierzyć, że zmarnował tyle hajsu i tyle czasu na nic innego jak... maszyny slotowe. Kolorowe światełka, głupawe melodyjki i szczęk bębnów obracających się wewnątrz blaszanych pudeł pociągniętych kiczowatą farbą absorbowały jego uwagę na godziny, na dziesiątki godzin. Patrzył w te zasrane wisienki, dzwonki i diamenciki jak zaczarowany, wyczekując błogosławionych siódemek. Czasami nawet faktycznie nadchodziły, ale to nie zmieniało nic - popłuczyny jakiegokolwiek cienia przyjemności wyżymał z tych żałosnych sukcesików niby ze starej szmaty, uklejonej po zbieraniu rzygów spod baru.
Nic, kurwa, nie mogło wyciągnąć go z czarnej dziury po śmierci Chestera. Gdy patrzył na niego w trumnie, na jego srogą twarz, której martwą siniznę kryły komicznie grube warstwy pogrzebowego makijażu... nie czuł zbyt wiele. Po prawdzie nie czuł nic poza ulgą. Następnego dnia jednak, zaraz po tym jak siadł w biurze do porannej kawy, otworzył gazetę i spojrzał na swój horoskop. "Saturn w IV domu skłoni cię do refleksji nad ciężarem przeszłych zobowiązań wobec rodziny. To czas, by zwrócić uwagę na to, w jakim stopniu te wybory z przeszłości ukształtowały twoją ścieżkę..." - nie doczytał, wstał i wyszedł. O urlop wniósł późną nocą, listownie, z hotelu. Wciąż pamiętał, jak ciężko było mu się wiarygodnie podpisać znad przysypiającej mu na kolanach dziwki.
W życiu nie mógł jej o tym powiedzieć, nikomu nie mógł o tym powiedzieć - przecież nikt nie mógł być tak głupi. On nie był taki głupi, nigdy nie był nawet w połowie tak głupi. Dlaczego więc to zrobił? W ciemną lukę w pamięci wpatrywał się jak w bezdenną otchłań. Właściwie nie był pewien, czy to wszystko faktycznie się stało, bo może nie? Może coś innego? Bo przecież mało było sposobów, żeby stracić pieniądze? Żeby stracić kurwa pięćdziesiąt tysięcy galeonów?
Uśmiechnął się błogo, wypuszczając z ust skłębiony obłok podejrzanie ciemnego dymu. Zgasił papierosa o brzeg stolika i wypstryknął kiepa do rozpościerającego się pod nimi ogródka. Kraczące wrony nawet nań nie spojrzały, zajęte rozgrzebywaniem kurzych kości rzucanych im przez ucztujących w altanie gentlemenów. Paul, Peter i Alan - durnowate podrostki psuły mu ambient. Ale znał ich ojców. I ojców ich ojców. Ah, ileż by dał, żeby się cofnąć, żeby wrócić, żeby znowu móc sobie tak sielsko zbijać bąki...
- I jak? Jak to wino? - zapytał, uderzając w niskie, ciepłe, mrukliwe tony. Nie patrzył na nią; patrzył w nią i patrzył głęboko. Wszyscy inni patrzyli na nią. Nie potrzebowała tego więcej. Głupie cipska takie jak ona doskonale znały swoją jedyną zaletę. Tę zaletę, której on sam był boleśnie pozbawiony od samiutkiego początku. Kryło się jednak w tej goryczy pewne błogosławieństwo - przynajmniej w życiu nie polegał na własnym, jakże kruchym, uroku. - Czy jest wystarczająco słodkie? Czy wysłać po inne dla Pani?
Te konwenanse przywleczone z Ministerstwa doskonale pasowały do jego skromnego, formalnego ubioru. Jedynie paskudny, jaskrawożółty krawat w czerwone smoki oraz palce ciężkie od pierścieni i sygnetów przypominały o tym, że poza stanowiskiem posiadał jeszcze jakąś osobowość. Przeżarty koksem nos skrzętnie przypudrował przed wyjściem, aby z tą osobowością mimo wszystko nie przesadzać.
- Chciałbym już ich odesłać i... - Czy przejdzie mu to przez gardło? Czy przejdzie mu to kurwa przez gardło? - ...mieć Panią na wyłączność. - Nie zadławił się, ale chyba aż zbladł. Uśmiechnął się, żeby pobudzić krążenie. - Mam do zaprezentowania Pani kilka interesujących znalezisk. Podarków, można by było powiedzieć.