01.08.2023, 01:05 ✶
Auror nadszedł od strony Hogwartu. Jego sylwetka najpierw zamajaczyła na tle głównych drzwi wejściowych, potem zbiegł po kamiennych schodach i trzymając w ręku lampę, szedł w stronę umówionego miejsca. Miał na sobie mugolskie ubranie: ciemne jeansy i bluzę z kapturem (kaptur zresztą ściągnął z głowy dopiero wtedy, gdy już się upewnił, że z okien zamku nie rozpozna go żaden uczeń.
Sława była dziwna a Patrick nigdy nie rozumiał ludzi, którzy celowo o nią zabiegali. Całe życie skupiał się na tym, żeby wtopić się w tłum, ale po Beltane jakiekolwiek wtopienie było właściwie niemożliwe. Czuł na sobie wzrok kolegów z pracy, gdy wchodził do biura, słyszał szepty gdy szedł korytarzem, czytał o sobie jakieś bzdury w gazecie – chociaż nigdy nie udzielił wywiadu żadnemu dziennikarzowi, wreszcie samo pojawianie się w Hogwarcie było teraz dużo trudniejsze niż wcześniej. A szpiegowanie na Nokturnie? Niemożliwe.
Ale jakoś trzeba było żyć dalej. Dosyć ukrywania się po kątach, wybierania zaległego urlopu i zamykania w wynajętej kawalerce by namalować obraz, którego chyba nawet nie potrafił skończyć. Liścik od dyrektora był trochę jak chluśnięcie szklanką wody w twarz, ale czując na twarzy powiew wiosennego, wieczornego powietrza Patrick zdał sobie sprawę, że było mu to potrzebne. Dobrze było znowu poczuć, że robiło się coś przydatnego i właściwego. A tutaj bariery ochronne Hogwartu rzeczywiście zostały naruszone a zafascynowany działem Ksiąg Zakazanych nauczyciel mógłby się w przyszłości okazać cennym członkiem Zakonu Feniksa (o ile jego pociąg do sztuk zakazanych był tylko fascynacją naukowca a nie początkiem szaleństwa przyszłego czarnoksiężnika).
- O, już jesteś – przywitał się z nauczycielem zaklęć. - Tanckred Trelawney, prawda? – zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie faktu niż rzeczywiste pytanie. Dumbledore najwidoczniej powiedział mu, z kim się ma spotkać.
Trochę wody upłynęło, odkąd obydwaj skończyli Hogwart. Steward niespecjalnie już przypominał lubianego krukona, który łatwo zjednywał sobie otoczenie, choć – gdyby się przyjrzeć uważniej – trzymał się raczej na uboczu i obserwował.
- Po Beltane mamy małe braki kadrowe – skłamał, usprawiedliwiając w ten sposób czemu właściwie to Tankcred a nie dodatkowy auror, miał pomóc w sprawdzeniu barier ochronnych. – Magia ciągle trochę szwankuje. Być może nie natrafimy na nic poważnego, ale nigdy nic nie wiadomo... – uprzedził na wszelki wypadek. - A jak w Hogwarcie? Jak z uczniami? Roślinami? Magicznymi Stworzeniami?
Hogwart był przesiąknięty magią. Na pewno Beltane odcisnęło na nim jakieś piętno. Patrick ruszył w stronę, gdzie doszło do naruszeń barier ochronnych. Niby mówił, ale szedł powoli, czujnie obserwując otoczenie. Trzymał w ręku lampę by oświetlała im trochę ziemię dookoła.
Sława była dziwna a Patrick nigdy nie rozumiał ludzi, którzy celowo o nią zabiegali. Całe życie skupiał się na tym, żeby wtopić się w tłum, ale po Beltane jakiekolwiek wtopienie było właściwie niemożliwe. Czuł na sobie wzrok kolegów z pracy, gdy wchodził do biura, słyszał szepty gdy szedł korytarzem, czytał o sobie jakieś bzdury w gazecie – chociaż nigdy nie udzielił wywiadu żadnemu dziennikarzowi, wreszcie samo pojawianie się w Hogwarcie było teraz dużo trudniejsze niż wcześniej. A szpiegowanie na Nokturnie? Niemożliwe.
Ale jakoś trzeba było żyć dalej. Dosyć ukrywania się po kątach, wybierania zaległego urlopu i zamykania w wynajętej kawalerce by namalować obraz, którego chyba nawet nie potrafił skończyć. Liścik od dyrektora był trochę jak chluśnięcie szklanką wody w twarz, ale czując na twarzy powiew wiosennego, wieczornego powietrza Patrick zdał sobie sprawę, że było mu to potrzebne. Dobrze było znowu poczuć, że robiło się coś przydatnego i właściwego. A tutaj bariery ochronne Hogwartu rzeczywiście zostały naruszone a zafascynowany działem Ksiąg Zakazanych nauczyciel mógłby się w przyszłości okazać cennym członkiem Zakonu Feniksa (o ile jego pociąg do sztuk zakazanych był tylko fascynacją naukowca a nie początkiem szaleństwa przyszłego czarnoksiężnika).
- O, już jesteś – przywitał się z nauczycielem zaklęć. - Tanckred Trelawney, prawda? – zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie faktu niż rzeczywiste pytanie. Dumbledore najwidoczniej powiedział mu, z kim się ma spotkać.
Trochę wody upłynęło, odkąd obydwaj skończyli Hogwart. Steward niespecjalnie już przypominał lubianego krukona, który łatwo zjednywał sobie otoczenie, choć – gdyby się przyjrzeć uważniej – trzymał się raczej na uboczu i obserwował.
- Po Beltane mamy małe braki kadrowe – skłamał, usprawiedliwiając w ten sposób czemu właściwie to Tankcred a nie dodatkowy auror, miał pomóc w sprawdzeniu barier ochronnych. – Magia ciągle trochę szwankuje. Być może nie natrafimy na nic poważnego, ale nigdy nic nie wiadomo... – uprzedził na wszelki wypadek. - A jak w Hogwarcie? Jak z uczniami? Roślinami? Magicznymi Stworzeniami?
Hogwart był przesiąknięty magią. Na pewno Beltane odcisnęło na nim jakieś piętno. Patrick ruszył w stronę, gdzie doszło do naruszeń barier ochronnych. Niby mówił, ale szedł powoli, czujnie obserwując otoczenie. Trzymał w ręku lampę by oświetlała im trochę ziemię dookoła.