02.08.2024, 15:15 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.05.2025, 14:26 przez Anthony Shafiq.)
Skinął głową, słysząc w słowach przyjaciela słowa rozwagi. Cóż, chociaż tyle dobrego w tej trudnej sytuacji. Nie mógł go winić oczywiście, empatycznie rozumiejąc jego relację z braćmi i potrzebę vendetty, zwłaszcza gdy podczas feralnych zdarzeń Longbottom był daleko poza krajem. Rozumiał to, choć sam miał relację ze swoim rodzeństwem daleko odbiegającą od jakichkolwiek książkowych standardów. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że w Warowni panowały zdecydowanie inne zwyczaje "chowu", niż ten, który prezentowały w sumie obie jego własne gałęzie. Shafiqowie nastawieni byli na sukces, drążenie do skutku, nie ważne czy w ziemi, czy w polityce. Ludzie byli tak ważni, jak narzędzia, którymi posługiwałeś się w osiągnięciu celu. Z kolei Parkinsonowie umiłowali książki, zbieranie ich, dbanie o nie, kolekcjonowanie wiedzy, skarbnicy przeszłości. Anthony miał też pewne mgliste podejrzenia, że w grę wchodził jakiś plan eugeniczny starych ciotek, skoro tyle córek wiązało się ze ściśle dobranymi dla nich partnerami, ale był mężczyzną, więc ominęło go trochę to zagadnienie. Ale Longbottomowie... oni trzymali się razem. I nawet jeśli Anthony dzielił z Morpheusem duszę, jeśli obaj stracili swoich starszych braci tak zaskakująco wręcz niedawno, choć w absolutnie różnych okolicznościach... Każdy z nich tę żałobę przechodził inaczej.
– Konsultant, rozumiem. – Dopił wino, zupełnie tracąc tego dnia już na nie ochotę. Dla niego Morpheus też od czasu do czasu był konsultantem. Też ryzykowali wiele w tamtych dniach, gdy po prostu trzeba było bardzo szybko się wzbogacić, uniezależnić od ojca, odciąć irytującą pępowinę. Teraz to było jednak co innego. To była wojna. Potrzebował oddechu, aby to sobie wszystko poukładać. Czuł ciężar tych nowin, ale też z ulgą i wdzięcznością przyjął powrót do tematu zastępczego.
– Ach, panna Helsing. I tak myślałem o tym, by w delegacje zabrać dwóch przedstawicieli Brygady Uderzeniowej, chociaż jeśli zależy Ci, żeby pojechała, może dobrze byłoby, żebyś pierwszy przedstawił jej ten pomysł. A skoro wspomniałeś już Erika to hmmm, może mógłbyś mi doradzić. – Słowo "konsultant" nie padło, Anthony bardzo się pilnował, żeby nie pozwolić sarkazmowi przeniknąć do rozmowy, która nawet w innym temacie pozostawała w pełni wrażliwości tematyki. – Nie planowałem nigdy więcej zapraszać go na służbowe delegacje. Już od drugiego wspólnego wyjazdu przeszkadzała mi mocno ta dysproporcja zależności. Była... irytująca. – Mówił powoli, przystając co chwila w poszukiwaniu właściwych słów upraszczających emocjonalny kołtun związany z prostym faktem, że jako przełożony sypiał z przydzielonym mu ochroniarzem. – A teraz co jakiś czas Erik sugeruje, nie wiem... jakieś absurdy o tym, że gdyby tylko podlegał pod mój Departament spełnił by moje każde życzenia, był pod moim rozkazem – prychnął nie kryjąc złości, którą w tamtych sytuacjach skrzętnie przed ukochanym ukrywał. – Nie rozumiem tego, bo wydawało mi się, że już raz mu powiedziałem, że nigdy nie chciałem, aby był moim podwładnym. I dalej tego nie chcę. Już wystarczyło mi, że w pewnym momencie Jonathan był zbyt blisko, to... to takie nieprofesjonalne. – Skrzywił się, mimo wszystko dolewając sobie wina, a potem sięgając i dolewając trunku Morpheusowi. Temat nie był dlań wygodny, temat był żałosny w obliczu Morpheusowego wyznania, a jednak życie istniało dalej, świat nie zatrzymał się po tym, jak przyjaciel powiedział przyjacielowi o swoim nowym samobójczym hobby.
– Konsultant, rozumiem. – Dopił wino, zupełnie tracąc tego dnia już na nie ochotę. Dla niego Morpheus też od czasu do czasu był konsultantem. Też ryzykowali wiele w tamtych dniach, gdy po prostu trzeba było bardzo szybko się wzbogacić, uniezależnić od ojca, odciąć irytującą pępowinę. Teraz to było jednak co innego. To była wojna. Potrzebował oddechu, aby to sobie wszystko poukładać. Czuł ciężar tych nowin, ale też z ulgą i wdzięcznością przyjął powrót do tematu zastępczego.
– Ach, panna Helsing. I tak myślałem o tym, by w delegacje zabrać dwóch przedstawicieli Brygady Uderzeniowej, chociaż jeśli zależy Ci, żeby pojechała, może dobrze byłoby, żebyś pierwszy przedstawił jej ten pomysł. A skoro wspomniałeś już Erika to hmmm, może mógłbyś mi doradzić. – Słowo "konsultant" nie padło, Anthony bardzo się pilnował, żeby nie pozwolić sarkazmowi przeniknąć do rozmowy, która nawet w innym temacie pozostawała w pełni wrażliwości tematyki. – Nie planowałem nigdy więcej zapraszać go na służbowe delegacje. Już od drugiego wspólnego wyjazdu przeszkadzała mi mocno ta dysproporcja zależności. Była... irytująca. – Mówił powoli, przystając co chwila w poszukiwaniu właściwych słów upraszczających emocjonalny kołtun związany z prostym faktem, że jako przełożony sypiał z przydzielonym mu ochroniarzem. – A teraz co jakiś czas Erik sugeruje, nie wiem... jakieś absurdy o tym, że gdyby tylko podlegał pod mój Departament spełnił by moje każde życzenia, był pod moim rozkazem – prychnął nie kryjąc złości, którą w tamtych sytuacjach skrzętnie przed ukochanym ukrywał. – Nie rozumiem tego, bo wydawało mi się, że już raz mu powiedziałem, że nigdy nie chciałem, aby był moim podwładnym. I dalej tego nie chcę. Już wystarczyło mi, że w pewnym momencie Jonathan był zbyt blisko, to... to takie nieprofesjonalne. – Skrzywił się, mimo wszystko dolewając sobie wina, a potem sięgając i dolewając trunku Morpheusowi. Temat nie był dlań wygodny, temat był żałosny w obliczu Morpheusowego wyznania, a jednak życie istniało dalej, świat nie zatrzymał się po tym, jak przyjaciel powiedział przyjacielowi o swoim nowym samobójczym hobby.