12.11.2024, 00:29 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.11.2024, 00:31 przez Maeve Chang.)
Cygani to bezczelni byli jednak.
Stała, podpierając ścianę i wyjadając coś z papierowej paczki z niezadowoleniem, choć widać było, że nie z powodu tego, co je, a z tego, co łazi jej po głowie. Gdyby ten zawszony Mulciber nie napisał, że zleceniodawca jest kumplem Stanleya, to by naprawdę włamała się do jego posiadłości, polizałaby mu każdą kartę tarota z osobna, skleiła je gumą do żucia, a potem na odchodne podlałaby te ich nieszczęsne kwiatki, którymi niechybnie nie miał się kto w tej ruderze zajmować. Niby tutaj przyszła, ale dalej trzymała urazę, że śmiał jej zaproponować legalne zlecenie.
Spostrzegła, że dwóch typów się teleportowało przed jej oczyma, ale nie wykazała zainteresowania. Nie była pewna, czy to oni, bo Alexander wspomniał tylko o niejakim Rudolfie Czerwononosym, czy jak mu tam było, a reklamowanie się jako przewodnik po Nokturnie do losowych gości mogło się skończyć różdżką wbitą w oczodół. I to nawet nie przez nich - raczej przez tubylców, którym nie spodobałoby się pokazywanie bezpiecznych ścieżek i sposobów na przetrwanie w tej dziczy.
Jeden jednak zaczął się zbliżać. Zmrużyła oczy oceniająco, próbując wyczaić, czy faktycznie wygląda jak ktoś, kto ma na sumieniu roślinę. Miał spojrzenie równie tęskne za rozumem co Akordeonista, więc możliwe. Natomiast jego... towarzysz patrzył na świat z dziwaczną niewinnością kogoś, kto za żadne skarby nie powinien postawić nogi w takiej okolicy.
- Aha - przytaknęła, słysząc swoje nazwisko. Chrupnęła głośno, wrzucając kolejną grzankę do buzi. Owszem, wyjadała z papierowej torebki suchy chleb i nie zamierzała robić sobie przerwy na mówienie. - Lestrange, jak mniemam? - Przeżuwając, zagaiła do pierwszego, który ewidentnie razem z Alexandrem był członkiem klubu niewitających się gburów, a potem przesunęła spojrzeniem na jego kolegę, który maniery już znalazł. Uśmiechnęła się lekko, widząc, jak grzeczny próbuje być. Było w tym coś uroczego.
- A ty, to kto? Jesteś jego młodszym bratem, czy przydupasem? - Wolała się upewnić, nie zdziwiłaby się, gdyby ktoś z tak znamienitego rodu jak Lestrange wynajął pachołka do noszenia doniczki. Już miała do czynienia z innym członkiem tej rodziny, ukochanym Loulou, który definitywnie uważał się za lepszego od wszystkich, więc mogło to być genetyczne.
Stała, podpierając ścianę i wyjadając coś z papierowej paczki z niezadowoleniem, choć widać było, że nie z powodu tego, co je, a z tego, co łazi jej po głowie. Gdyby ten zawszony Mulciber nie napisał, że zleceniodawca jest kumplem Stanleya, to by naprawdę włamała się do jego posiadłości, polizałaby mu każdą kartę tarota z osobna, skleiła je gumą do żucia, a potem na odchodne podlałaby te ich nieszczęsne kwiatki, którymi niechybnie nie miał się kto w tej ruderze zajmować. Niby tutaj przyszła, ale dalej trzymała urazę, że śmiał jej zaproponować legalne zlecenie.
Spostrzegła, że dwóch typów się teleportowało przed jej oczyma, ale nie wykazała zainteresowania. Nie była pewna, czy to oni, bo Alexander wspomniał tylko o niejakim Rudolfie Czerwononosym, czy jak mu tam było, a reklamowanie się jako przewodnik po Nokturnie do losowych gości mogło się skończyć różdżką wbitą w oczodół. I to nawet nie przez nich - raczej przez tubylców, którym nie spodobałoby się pokazywanie bezpiecznych ścieżek i sposobów na przetrwanie w tej dziczy.
Jeden jednak zaczął się zbliżać. Zmrużyła oczy oceniająco, próbując wyczaić, czy faktycznie wygląda jak ktoś, kto ma na sumieniu roślinę. Miał spojrzenie równie tęskne za rozumem co Akordeonista, więc możliwe. Natomiast jego... towarzysz patrzył na świat z dziwaczną niewinnością kogoś, kto za żadne skarby nie powinien postawić nogi w takiej okolicy.
- Aha - przytaknęła, słysząc swoje nazwisko. Chrupnęła głośno, wrzucając kolejną grzankę do buzi. Owszem, wyjadała z papierowej torebki suchy chleb i nie zamierzała robić sobie przerwy na mówienie. - Lestrange, jak mniemam? - Przeżuwając, zagaiła do pierwszego, który ewidentnie razem z Alexandrem był członkiem klubu niewitających się gburów, a potem przesunęła spojrzeniem na jego kolegę, który maniery już znalazł. Uśmiechnęła się lekko, widząc, jak grzeczny próbuje być. Było w tym coś uroczego.
- A ty, to kto? Jesteś jego młodszym bratem, czy przydupasem? - Wolała się upewnić, nie zdziwiłaby się, gdyby ktoś z tak znamienitego rodu jak Lestrange wynajął pachołka do noszenia doniczki. Już miała do czynienia z innym członkiem tej rodziny, ukochanym Loulou, który definitywnie uważał się za lepszego od wszystkich, więc mogło to być genetyczne.
I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
I wanna wear your flesh
— like a costume —