28.11.2024, 00:29 ✶
Kiedy usłyszała zakazane imię cygańskiej przybłędy, wyraźnie się skrzywiła, jakby samym wspomnieniem jego osoby Rodolphus jej ten suchy chleb obrzydził. Powstrzymała się jednak od nieprzyjemnego komentarza, bo miała paskudną tendencję do błyskawicznego nakręcania swej własnej nienawiści, w efekcie czego przy okazji wyzywania Alexa wszystkich by tutaj na wpół przeżutymi grzankami opluła.
Jednakże kiedy zobaczyła, co takiego mogłoby się jej przydać, grymas był już tylko wspomnieniem; twarz Maeve rozpromieniła się, a oczy zalśniły niczym u dziecka ze Ścieżek, które przeżyło zimę i pod topniejącym śniegiem znalazło knuta.
- Och, mój drogi... - mruknęła, choć ciężko było ocenić, czy do Rodolphusa, czy do widelca. Kiwnęła głową z uznaniem, a potem na moment rozproszyła swoją uwagę, by skierować ją na tego drugiego chłopaka i przekazać mu torebkę z mizerną resztką grzanek. - Potrzymaj no - zarządziła głosem nieakceptującym sprzeciwu, w pośpiechu wciskając tę torbę w niego tak, że papier aż zaszeleścił nieznośnie gniotąc się o jego tors.
Uniosła sztuciec w górę, tym razem oburącz, bo po to przecież uwolniła ręce. Obracała go w powietrzu, prawie jakby chciała złapać w srebrze odbicie słońca, ale jego blasku na próżno było doszukiwać się na Nokturnie. Przymknęła jedno oko, prawie jak jubiler oceniający jakość szlachetnego kamienia, a potem prawie nagryzła widelec u nasady. Powstrzymała się, bo przypomniała sobie w porę, że tak się robiło ze złotem.
- Niezły - oznajmiła wreszcie, choć ten komentarz był jakoś niewspółmierny do emocji, które przed chwilą przebiegały jej po twarzy. Chyba próbowała udawać, że wcale się nie podnieciła jak nagi w pokrzywach. - Rodowy, prawda? - Wolała się upewnić. Przecież nie miał wygrawerowanego nazwiska Lestrange z boku.
Z niechęcią spuściła wzrok z widelca i skupiła go na domniemanym winnym popełnionego morderstwa. Westchnęła ciężko, chowając widelec za pazuchę, a potem spojrzała na młodego uważnie. Zmarszczyła brwi jakoś dziwnie, kiedy usłyszała Robert oraz Mulciber tak blisko siebie.
- Jeszcze podaj mi swój numer buta i ocenę z zielarstwa na trzecim roku - burknęła, wywracając oczyma. Nie potrzebowała całego jego nazwiska, nie musiał się popisywać, że z tak wspaniałej rodziny się wywodził, że rodzicom chciało się wymyślać dla niego drugie imię. - A widelcem nie zamierzam jeść, głuptasie. Widzisz, ja sztućce kolekcjonuję. - Ostatnie słowo wyartykułowała tak dokładnie, jakby chciała się obwieścić koneserem sztuki godnym wszelkiego podziwu. A potem wróciła spojrzeniem do czegoś, co wyglądało jak skitrany przed światem kwiatek.
- Przelałeś, mówisz? Ale wodą, tak? Nie wpadłeś na pomysł sikania do doniczki? - Uniosła jedną brew, jakby w powątpiewaniu. - Nie wyglądasz mi na tak nieletniego, żeby mieć problem z nietrzymaniem moczu, ale wolę się upewnić, bo mam zbyt wiele kolegów i wiem, jakie głupoty rodzą się w waszych łbach. - Widziała, co się działo z psianką w Głębinie, kiedy towarzystwo pochlało. Po trzecim przesadzeniu jej z tego samego powodu zaczęła strzec jej niczym Cerber.
- Chodźmy do Palarni, mam tam swój sprzęt. Skoro jest przelany, to pewnie trzeba będzie go przesadzić i po krzyku, o ile korzenie mu nie zdążyły pognić. A co do nawozu z łajna... - zaczęła, zerkając na Lestrange'a, który wcześniej skrzywił się widocznie na wspomnienie smrodu. Chyba próbowała powstrzymywać śmiech. - Kiedy zejdziemy na Ścieżki, jeszcze zaczniecie za tym zapachem tęsknić. - Prychnęła, a potem ruszyła w kierunku zejścia pod ziemię, machając ręką przy tym, aby zaczęli iść za nią.
Jednakże kiedy zobaczyła, co takiego mogłoby się jej przydać, grymas był już tylko wspomnieniem; twarz Maeve rozpromieniła się, a oczy zalśniły niczym u dziecka ze Ścieżek, które przeżyło zimę i pod topniejącym śniegiem znalazło knuta.
- Och, mój drogi... - mruknęła, choć ciężko było ocenić, czy do Rodolphusa, czy do widelca. Kiwnęła głową z uznaniem, a potem na moment rozproszyła swoją uwagę, by skierować ją na tego drugiego chłopaka i przekazać mu torebkę z mizerną resztką grzanek. - Potrzymaj no - zarządziła głosem nieakceptującym sprzeciwu, w pośpiechu wciskając tę torbę w niego tak, że papier aż zaszeleścił nieznośnie gniotąc się o jego tors.
Uniosła sztuciec w górę, tym razem oburącz, bo po to przecież uwolniła ręce. Obracała go w powietrzu, prawie jakby chciała złapać w srebrze odbicie słońca, ale jego blasku na próżno było doszukiwać się na Nokturnie. Przymknęła jedno oko, prawie jak jubiler oceniający jakość szlachetnego kamienia, a potem prawie nagryzła widelec u nasady. Powstrzymała się, bo przypomniała sobie w porę, że tak się robiło ze złotem.
- Niezły - oznajmiła wreszcie, choć ten komentarz był jakoś niewspółmierny do emocji, które przed chwilą przebiegały jej po twarzy. Chyba próbowała udawać, że wcale się nie podnieciła jak nagi w pokrzywach. - Rodowy, prawda? - Wolała się upewnić. Przecież nie miał wygrawerowanego nazwiska Lestrange z boku.
Z niechęcią spuściła wzrok z widelca i skupiła go na domniemanym winnym popełnionego morderstwa. Westchnęła ciężko, chowając widelec za pazuchę, a potem spojrzała na młodego uważnie. Zmarszczyła brwi jakoś dziwnie, kiedy usłyszała Robert oraz Mulciber tak blisko siebie.
- Jeszcze podaj mi swój numer buta i ocenę z zielarstwa na trzecim roku - burknęła, wywracając oczyma. Nie potrzebowała całego jego nazwiska, nie musiał się popisywać, że z tak wspaniałej rodziny się wywodził, że rodzicom chciało się wymyślać dla niego drugie imię. - A widelcem nie zamierzam jeść, głuptasie. Widzisz, ja sztućce kolekcjonuję. - Ostatnie słowo wyartykułowała tak dokładnie, jakby chciała się obwieścić koneserem sztuki godnym wszelkiego podziwu. A potem wróciła spojrzeniem do czegoś, co wyglądało jak skitrany przed światem kwiatek.
- Przelałeś, mówisz? Ale wodą, tak? Nie wpadłeś na pomysł sikania do doniczki? - Uniosła jedną brew, jakby w powątpiewaniu. - Nie wyglądasz mi na tak nieletniego, żeby mieć problem z nietrzymaniem moczu, ale wolę się upewnić, bo mam zbyt wiele kolegów i wiem, jakie głupoty rodzą się w waszych łbach. - Widziała, co się działo z psianką w Głębinie, kiedy towarzystwo pochlało. Po trzecim przesadzeniu jej z tego samego powodu zaczęła strzec jej niczym Cerber.
- Chodźmy do Palarni, mam tam swój sprzęt. Skoro jest przelany, to pewnie trzeba będzie go przesadzić i po krzyku, o ile korzenie mu nie zdążyły pognić. A co do nawozu z łajna... - zaczęła, zerkając na Lestrange'a, który wcześniej skrzywił się widocznie na wspomnienie smrodu. Chyba próbowała powstrzymywać śmiech. - Kiedy zejdziemy na Ścieżki, jeszcze zaczniecie za tym zapachem tęsknić. - Prychnęła, a potem ruszyła w kierunku zejścia pod ziemię, machając ręką przy tym, aby zaczęli iść za nią.
I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
I wanna wear your flesh
— like a costume —