19.12.2024, 00:45 ✶
Gdzieś kątem oka spostrzegła spojrzenia Rodolphusa posyłane w kierunku tego młodego - wydały jej się nieco nieprzychylne, ale po ulotnej chwili namysłu uznała, że generalnie to głęboko w dupie ma ich ewentualne niesnaski, zwłaszcza teraz, kiedy wręczono jej widelec. Kolejny eksponat do kolekcji był znacznie ważniejszy niż jakikolwiek facet, a co dopiero ich kotłujące się emocje. Nie spodziewała się, że zaczną się kłócić w towarzystwie, bo czystokrwiści robili sobie nawzajem zawody w zakopywaniu afer pod dywan, więc nie było innej opcji niż to olać.
- Dobrze, że nie liczysz na rekompensatę, to realistyczne - odparła, mrugając do Lestrange'a z szalonym uśmiechem. Otóż bez tego sztućca nie byłoby tego spotkania. Nawet gęby do nich by nie otworzyła, gdyby Alexander wcześniej nie zapewnił, że dostanie taki prezent. Ba, może gdyby nadal imała się jej ta nieposkromiona kurwica, jaką napełnił ją list od tego Cygana, w zamian napuściłaby na nich jakieś szumowiny z okolicy, które pobiją każdego za darmo, a za knuta zaraziliby ich jeszcze jakimś uciążliwym syfem. Ten widelec, choć pozornie skromny, był kamieniem węgielnym ich współpracy. Białą chorągwią powiewającą na smolistym wietrze pędzącym przez ulice Śmiertelnego Nokturnu. Gołębicą, którą za rogiem trafi szlag, bo trafi na wygłodniałe wilkołaki.
Spojrzała z pewnym politowaniem na Charlesa. Trochę złagodniała za radą jego towarzysza, żeby leżącego nie kopać, trochę widząc samodzielnie, że to chłopiec z gatunku nieobsrana łąka. Przechyliła głowę, przysłuchując się jego słowom. Wyłapała, że nie jest stąd; kiedy wcielasz się w setki osób w skali miesiąca, zboczenie zawodowe nakazuje ci zwracać uwagę na takie mankamenty, na drobne zmiany w akcencie, manieryzmy wszelkiej maści. A jednak, mimo wyraźnie zagranicznego brzmienia, było w jego zachowaniu coś, co było tak paskudnie swojskie. Zatrważająco tutejsze.
- Znam Alexandra, zgadza się. Wbrew własnej woli, ale znam - mówiąc to, uśmiechnęła się kwaśno, unosząc kąciki ust tak mocno, że aż policzki przymknęły jej oczy. Uśmiech był fałszywy, na usta cisnęło się powiedzieć, że niestety rodziny się nie wybiera, ale wcale nie chciała się chwalić pokrewieństwem z Mulciberami. - Za radę serdecznie dziękuję, ale z niej nie skorzystam. Widzisz, kochasiu, w tych okolicach o prawdziwych przyjaciół bardzo trudno. Kiedy już na takich trafisz, przestajesz się interesować, gdzie sikają w czasie wolnym. Lepsze to, niż podejmowanie prób zaszlachtowania cię gdy śpisz. - Tym optymistycznym akcentem odebrała od Charliego torebkę z grzankami, poklepała go w ramach podziękowania po ramieniu i ruszyła w kierunku Palarni.
Prowadziła ich dziwaczną drogą, ewidentnie próbowała ich zgubić w alejkach Nokturnu. Mewa nie wyznawała zasady, że na około jest bliżej, po prostu wolała im namącić we łbach, żeby potem tak łatwo zejścia na Ścieżki nie odnaleźli. Rodolphusowi trochę dziwnie z oczu patrzało, miała wrażenie, że prędzej czy później przyciągnie się swój do swego i do Podziemi znowu trafi, ale ten drugi... Nie wróżyła temu skarbowi świetlanej przyszłości w tym rejonie. Wolała, żeby nie był w stanie znaleźć drogi dla własnego dobra.
- W zasadzie to byliście kiedyś tutaj? - Zagaiła ciekawa, czy to ich pierwsze spotkanie z klimatem Ścieżek. - Czy to raczej wasze pierwsze rodeo? - Spojrzała na nich przez ramię - przelotnie na Mulciberątko, bo wiedziała, że odpowiedź będzie twierdząca; z uniesioną brwią na Lestrange'a, bo pokładała w nim jakąś większą nadzieję.
- Dobrze, że nie liczysz na rekompensatę, to realistyczne - odparła, mrugając do Lestrange'a z szalonym uśmiechem. Otóż bez tego sztućca nie byłoby tego spotkania. Nawet gęby do nich by nie otworzyła, gdyby Alexander wcześniej nie zapewnił, że dostanie taki prezent. Ba, może gdyby nadal imała się jej ta nieposkromiona kurwica, jaką napełnił ją list od tego Cygana, w zamian napuściłaby na nich jakieś szumowiny z okolicy, które pobiją każdego za darmo, a za knuta zaraziliby ich jeszcze jakimś uciążliwym syfem. Ten widelec, choć pozornie skromny, był kamieniem węgielnym ich współpracy. Białą chorągwią powiewającą na smolistym wietrze pędzącym przez ulice Śmiertelnego Nokturnu. Gołębicą, którą za rogiem trafi szlag, bo trafi na wygłodniałe wilkołaki.
Spojrzała z pewnym politowaniem na Charlesa. Trochę złagodniała za radą jego towarzysza, żeby leżącego nie kopać, trochę widząc samodzielnie, że to chłopiec z gatunku nieobsrana łąka. Przechyliła głowę, przysłuchując się jego słowom. Wyłapała, że nie jest stąd; kiedy wcielasz się w setki osób w skali miesiąca, zboczenie zawodowe nakazuje ci zwracać uwagę na takie mankamenty, na drobne zmiany w akcencie, manieryzmy wszelkiej maści. A jednak, mimo wyraźnie zagranicznego brzmienia, było w jego zachowaniu coś, co było tak paskudnie swojskie. Zatrważająco tutejsze.
- Znam Alexandra, zgadza się. Wbrew własnej woli, ale znam - mówiąc to, uśmiechnęła się kwaśno, unosząc kąciki ust tak mocno, że aż policzki przymknęły jej oczy. Uśmiech był fałszywy, na usta cisnęło się powiedzieć, że niestety rodziny się nie wybiera, ale wcale nie chciała się chwalić pokrewieństwem z Mulciberami. - Za radę serdecznie dziękuję, ale z niej nie skorzystam. Widzisz, kochasiu, w tych okolicach o prawdziwych przyjaciół bardzo trudno. Kiedy już na takich trafisz, przestajesz się interesować, gdzie sikają w czasie wolnym. Lepsze to, niż podejmowanie prób zaszlachtowania cię gdy śpisz. - Tym optymistycznym akcentem odebrała od Charliego torebkę z grzankami, poklepała go w ramach podziękowania po ramieniu i ruszyła w kierunku Palarni.
Prowadziła ich dziwaczną drogą, ewidentnie próbowała ich zgubić w alejkach Nokturnu. Mewa nie wyznawała zasady, że na około jest bliżej, po prostu wolała im namącić we łbach, żeby potem tak łatwo zejścia na Ścieżki nie odnaleźli. Rodolphusowi trochę dziwnie z oczu patrzało, miała wrażenie, że prędzej czy później przyciągnie się swój do swego i do Podziemi znowu trafi, ale ten drugi... Nie wróżyła temu skarbowi świetlanej przyszłości w tym rejonie. Wolała, żeby nie był w stanie znaleźć drogi dla własnego dobra.
- W zasadzie to byliście kiedyś tutaj? - Zagaiła ciekawa, czy to ich pierwsze spotkanie z klimatem Ścieżek. - Czy to raczej wasze pierwsze rodeo? - Spojrzała na nich przez ramię - przelotnie na Mulciberątko, bo wiedziała, że odpowiedź będzie twierdząca; z uniesioną brwią na Lestrange'a, bo pokładała w nim jakąś większą nadzieję.
I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
I wanna wear your flesh
— like a costume —