13.03.2025, 04:59 ✶
Piękne marzenia miał Louvain, ale jak to bywało z takimi miejscami, ich istnienie było uzasadnione. Egzystowały w niszy, wypełniając pustkę którą tworzyły najróżniejsze elementy społeczne, gdzie splatały się ze sobą zarówno pożądanie, jak i zwykła potrzeba znalezienia miejsca na ziemi. Była to praca momentami niezwykle uwłaczająca, ale prawda była taka, że wiele z ghouli które znajdowały tutaj schronienie, nie miało co innego ze sobą zrobić. Część więc była tu z wyboru - ich wyboru - podczas gdy reszta była barwną feerią powodów i decyzji, ale już innych ludzi. Za niektórych zwyczajnie zdecydowano, celowo obdarzając ich przekleństwem nieumarłego życia, innych prowadzono do hipnotyzera, by poświęcił im parę minut swojego czasu, żeby nie sprawiali problemu.
To, że Ambrosii to nie przeszkadzało, było chyba najmniejszym problemem. Fakt, że uznawała to miejsce za potrzebne, to była już zupełnie inna bajka. I Lestrange znowu miał rację, bo jak takie miejsce jak to, mogło wypluć z siebie kogoś z taką ładną buzią jak McKinnon, ale właśnie ten przyjemnych uśmiech i roziskrzone oczy, były wspaniałym odzwierciedleniem fasady Kościanego Zamtuza. Jej rysy twarzy wspaniale ukrywały fakt, że pasowała do tego świata aż za dobrze.
Ktoś, kto wypełzł z Podziemnych Ścieżek, nie mógł być normalny. Szczególnie, kiedy połowę życia spędził w jednej z gorszych jego dziur. Może dlatego tak sprawnie przychodziło jej godzenie się na wiele niesprawiedliwości życiowych i tak łatwo przełykała kolejne upokorzenia, poświęcając samą siebie dla jakiegoś większego, własnego celu. Bo przecież jej życie mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Mogła skończyć jako jedna z dziewczyn, które musiały tu pracować. Mogła być jak Violetta.
Siedząc w swoim fotelu, wspierając się o podłokietnik łokciem i opierając twarz na dłoni, przyglądała się jak dziewczyna zajmuje wskazane jej miejsce i zaraz potem, jak odpada jej ręka. Wywróciła oczami, robiąc sobie w myślach notatkę, by zwrócić na to uwagę odpowiedniej osobie, ale nie powiedziała nic. Viola więc bez chwili zawahania podniosła zgubione ramię i ułożyła je na kolanach, jakby to nie był pierwszy raz.
- Oh, haha, przysięgam że mi się to nigdy nie zdarza, nie wiem co się dzieje - rzuciła pogodnie, chcąc załagodzić sytuację, a potem posłusznie zamknęła oczy.
- No już bez takich. To nie wieczorek zapoznawczy - żachnęła się Rosie, ze znużoną miną przyglądając się Louvainowi, jakby właśnie zbyt mocno uderzył się w głowę. Violka jednak zaczęła paplać. Zaczęła niewinnie, bo od momentu kiedy przyjechała do Londynu parę lat temu, a blondynka natychmiastowo zapadła się nieco bardziej w fotelu, mrużąc z irytacją oczy. Przynajmniej do momentu, kiedy Lestrange nie rzucił zaklęcia.
Violetta krzyknęła, czując przepływającą przez nią magię, ale McKinnon, oprócz tego że w pierwszym odruchu ściągnęła brwi w niezrozumieniu, nie poruszyła się bardziej na początku.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała wreszcie ostro, jakby była zła, prostując się na swoim miejscu. Viola załkała, trzymajac się za odpadniętą rękę. - Miałeś przelać w nią energię, a nie ją turturować. Postradałeś zmysły?
To, że Ambrosii to nie przeszkadzało, było chyba najmniejszym problemem. Fakt, że uznawała to miejsce za potrzebne, to była już zupełnie inna bajka. I Lestrange znowu miał rację, bo jak takie miejsce jak to, mogło wypluć z siebie kogoś z taką ładną buzią jak McKinnon, ale właśnie ten przyjemnych uśmiech i roziskrzone oczy, były wspaniałym odzwierciedleniem fasady Kościanego Zamtuza. Jej rysy twarzy wspaniale ukrywały fakt, że pasowała do tego świata aż za dobrze.
Ktoś, kto wypełzł z Podziemnych Ścieżek, nie mógł być normalny. Szczególnie, kiedy połowę życia spędził w jednej z gorszych jego dziur. Może dlatego tak sprawnie przychodziło jej godzenie się na wiele niesprawiedliwości życiowych i tak łatwo przełykała kolejne upokorzenia, poświęcając samą siebie dla jakiegoś większego, własnego celu. Bo przecież jej życie mogło potoczyć się zupełnie inaczej. Mogła skończyć jako jedna z dziewczyn, które musiały tu pracować. Mogła być jak Violetta.
Siedząc w swoim fotelu, wspierając się o podłokietnik łokciem i opierając twarz na dłoni, przyglądała się jak dziewczyna zajmuje wskazane jej miejsce i zaraz potem, jak odpada jej ręka. Wywróciła oczami, robiąc sobie w myślach notatkę, by zwrócić na to uwagę odpowiedniej osobie, ale nie powiedziała nic. Viola więc bez chwili zawahania podniosła zgubione ramię i ułożyła je na kolanach, jakby to nie był pierwszy raz.
- Oh, haha, przysięgam że mi się to nigdy nie zdarza, nie wiem co się dzieje - rzuciła pogodnie, chcąc załagodzić sytuację, a potem posłusznie zamknęła oczy.
- No już bez takich. To nie wieczorek zapoznawczy - żachnęła się Rosie, ze znużoną miną przyglądając się Louvainowi, jakby właśnie zbyt mocno uderzył się w głowę. Violka jednak zaczęła paplać. Zaczęła niewinnie, bo od momentu kiedy przyjechała do Londynu parę lat temu, a blondynka natychmiastowo zapadła się nieco bardziej w fotelu, mrużąc z irytacją oczy. Przynajmniej do momentu, kiedy Lestrange nie rzucił zaklęcia.
Violetta krzyknęła, czując przepływającą przez nią magię, ale McKinnon, oprócz tego że w pierwszym odruchu ściągnęła brwi w niezrozumieniu, nie poruszyła się bardziej na początku.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała wreszcie ostro, jakby była zła, prostując się na swoim miejscu. Viola załkała, trzymajac się za odpadniętą rękę. - Miałeś przelać w nią energię, a nie ją turturować. Postradałeś zmysły?
she was a gentle
sort of horror
sort of horror