25.03.2025, 01:19 ✶
Miała odpuścić. Miała gryźć się w język. Miała być cierpliwa i rozsądna. Miała poczekać, aż przejdzie mu i łaskawie w końcu opuści jej pokój i da jej spać. Miała...
Próbując uniknąć poduszek, przechyliła się w bok, częściowo zwisając z łóżka. Sapnęła pod ich naporem, zaskoczona, że Anthony używał wobec niej magii bezróżdżkowej. Jakby wycierał jej w twarz fakt, że nie nauczyła się jej. Że czas na naukę jej poświęciła na uczenie się po nocy historii magii i zielarstwa, oraz na knucie z Thomasem, jak udaremnić ojcu posłanie jej na ten przeklęty kurs prawa do Francji i upchnięcie jej w ciasne ramy wymarzonego przez ojca, idealnego obrazu jej kariery zawodowej w polityce. Ile gimnastyki, poświęceń, żonglowania czasem wolnym, by zakuwać na własną rękę historię magii, machinacji z pomocą Thomasa kosztowało ją to, żeby za plecami ojca, kryjąc wszystko przed jego czujnym, kontrolującym spojrzeniem, jeszcze przed zakończeniem szkoły załatwić sobie miejsce na kursie historii magii i postawić ojca przed faktem dokonanym, zanim w ogóle zdążyłby otworzyć usta, by cokolwiek wspomnieć o Francji, albo kursie prawa. Korzystając z tego, że częściowo już zwisała z łóżka, chwyciła kapcia. Gwałtownie podniosła się chcąc walnąć nim Anthonyego w łeb. Tyle że zmęczona i wściekła nie wypuściła go odpowiednio szybko z ręki i w efekcie kapeć plasnął gdzieś pod nogami mężczyzny, co tylko ją bardziej rozzłościło i sprawiło, że w końcu ulało się jej się z własnymi zarzutami wobec niego, jakby nagle z tym jednym niepowodzeniem oraz z tym niemym wyrzuceniem jej, że nie potrafi użyć magii bezróżdżkowej, chociaż była w Uagadou, a Anthony nauczył się tego przed nią, zerwała się w niej jakaś niewidzialna tama.
— Kupo krowiego nawozu! Może gdybyś przez te trzydzieści lat był lepszym bratem i REAGOWAŁ NA WŁASNE IMIĘ, to bym go używała, ty niedorobiony wężu! — Ile razy jej "Tony" czy "Anthony" było zbyte milczeniem? Ile razy kiedy go o coś pytała, machał na nią ręką, jak na namolnego szczeniaka, którego chce się odpędzić i mówił "później" zajęty czytaniem książek, albo pisaniem czegoś na pergaminie? Ile razy jego "później" znaczyło tyle samo, co "nigdy"? Skoro reagował dopiero kiedy używała wszelkich innych form jego imienia, a nie przy tym jednym, prawidłowym "Anthony", to dlaczego wściekał się teraz, że weszło jej w krew używanie właśnie wszystkich tych innych przezwisk? To przez niego samego żonglowała językami, szukając najdziwniej brzmiących wariantów jego imienia, żeby chociaż w złości w końcu zareagował w inny sposób niż to jego kolejne "później". Zerwała się z łóżka, trzymając jedną z większych poduszek, tym razem nie mając zamiaru nią rzucać, a po prostu dopaść do niego i zacząć go nią okładać, przy okazji nie kontrolując do końca tego, co jej zmęczony umysł pozwolił, by wywrzeszczała.
— Zawsze, kurwa, to mi się od Ciebie obrywa! Za wszystko, co pójdzie nie po Twojej jebanej myśli! Nawet jeśli sporą część zarzutów powinieneś kierować do Thomasa! On, do cholery, też nie był święty, myślisz, że nie robił Ci żadnych żartów? Że nie psuł Ci żadnych planów? Że nie odwracał nigdy Twojej uwagi, żebym mogła zwinąć jedną z tych cholernych książek, w których non stop siedziałeś, albo sam ich nie zabierał?! Ale nie, to kurwa zawsze i tylko i wyłącznie była moja wina! Za wszystko, nawet za to, czego nijak nie miałam jak zrobić! Za każdym jebanym razem to do mnie masz o wszystko pretensje i nawet nie sprawdzisz, czy fizycznie miałam możliwość zrobić to, o co mnie w danej chwili oskarżasz! — Wykrzyczała wściekła, zaczynając wyrzucać mu, co gotowało się w niej przez lata. Wytykając, jak niesprawiedliwie podchodził do niej, oskarżając ją o każdą najmniejszą nawet pierdołę, bo przecież któż inny by mu bruździł, jak nie ona? Była najlepszą osobą, na którą mógł zrzucać calutką winę, nie wnikając w to, czy w ogóle to faktycznie było coś, co zrobiła. Nie przestawała przy tym wyżywać się na nim, okładając go tą nieszczęsną poduszką, która powoli miała chyba dosyć takiego traktowania, bo na zewnątrz zaczęły pojawiać się pierwsze pióra, którymi była wypchana.
— Wiesz, co najczęściej od Ciebie słyszałam, kiedy byłeś w Kairze? Wiesz?! Później, Jackie przeplatane z pierdolonym nie teraz, Jackie i równie wkurwiającym jutro, Jackie, a czasami nawet połączone w jednym cholernym zdaniu, które zawsze znaczyło tyle, co nigdy! Antanas, nawet na kurewskie listy nie potrafisz normalnie odpisać, tylko wytykasz każdy jebany błąd, każdą krzywą linię, wszystko, co się da, byle tylko ze mnie zadrwić! — Odzywało się w niej to zranione dziecko, które próbowało znaleźć jakikolwiek wspólny język z bratem, a zostawało ciągle odtrącane na bok. Może gdyby odpisywał na jej listy w normalny sposób, kiedy jeszcze koślawymi, ledwo co nauczonymi literami próbowała pisać do niego i pytać, jak mu minął dzień, czy opisywała mu, co się dzieje w Kairze, może gdyby nie wytykał jej co i rusz krzywego pisma, ortografii i stylistyki zdań, szydząc z niej i śląc jej kurs kaligrafii, czy całą górę książek, z których miała brać przykład, to również zaważyłoby na tym, że jednak nie posuwałaby się do nadużywania przezwisk, których tak nienawidził i do wszystkich tych złośliwości, jakie z jej ręki uświadczył. Może, ale tylko może, gdyby chociaż listownie potrafili faktycznie nawiązać między sobą kontakt ponad suche, jakby obowiązkowe i wymuszone życzenia na urodziny i święta, byłaby nawet i cieplejszą osobą wobec niego i ich relacja wyglądałaby kompletnie inaczej. Nawet nie pamiętała już, w którym momencie przestała wysyłać do brata listy inne niż te, które absolutnie musiała, a i nad nimi cackała się zdecydowanie zbyt długo, czując, jak z nerwów żołądek zwija jej się w supeł, kiedy zdecydowanie zbyt wiele razy poprawiała staranną kaligrafię, byle tylko nie miał się do czego więcej doczepić.
— I po tym wszystkim śmiesz mi wyrzucać, że nie używam twojego imienia?! — Poduszka w końcu poddała się, wysypując siebie pióra w białym obłoku, a niektóre przyczepiły się zarówno do Anthonyego, jak i do niej samej, tworząc zarówno z nich, jak i z jej pokoju pobojowisko. Nie mając czym go okładać, w końcu puściła szczątki jaśka na podłogę, dysząc i drżąc, próbując opanować kotłujące się w niej emocje.
Próbując uniknąć poduszek, przechyliła się w bok, częściowo zwisając z łóżka. Sapnęła pod ich naporem, zaskoczona, że Anthony używał wobec niej magii bezróżdżkowej. Jakby wycierał jej w twarz fakt, że nie nauczyła się jej. Że czas na naukę jej poświęciła na uczenie się po nocy historii magii i zielarstwa, oraz na knucie z Thomasem, jak udaremnić ojcu posłanie jej na ten przeklęty kurs prawa do Francji i upchnięcie jej w ciasne ramy wymarzonego przez ojca, idealnego obrazu jej kariery zawodowej w polityce. Ile gimnastyki, poświęceń, żonglowania czasem wolnym, by zakuwać na własną rękę historię magii, machinacji z pomocą Thomasa kosztowało ją to, żeby za plecami ojca, kryjąc wszystko przed jego czujnym, kontrolującym spojrzeniem, jeszcze przed zakończeniem szkoły załatwić sobie miejsce na kursie historii magii i postawić ojca przed faktem dokonanym, zanim w ogóle zdążyłby otworzyć usta, by cokolwiek wspomnieć o Francji, albo kursie prawa. Korzystając z tego, że częściowo już zwisała z łóżka, chwyciła kapcia. Gwałtownie podniosła się chcąc walnąć nim Anthonyego w łeb. Tyle że zmęczona i wściekła nie wypuściła go odpowiednio szybko z ręki i w efekcie kapeć plasnął gdzieś pod nogami mężczyzny, co tylko ją bardziej rozzłościło i sprawiło, że w końcu ulało się jej się z własnymi zarzutami wobec niego, jakby nagle z tym jednym niepowodzeniem oraz z tym niemym wyrzuceniem jej, że nie potrafi użyć magii bezróżdżkowej, chociaż była w Uagadou, a Anthony nauczył się tego przed nią, zerwała się w niej jakaś niewidzialna tama.
— Kupo krowiego nawozu! Może gdybyś przez te trzydzieści lat był lepszym bratem i REAGOWAŁ NA WŁASNE IMIĘ, to bym go używała, ty niedorobiony wężu! — Ile razy jej "Tony" czy "Anthony" było zbyte milczeniem? Ile razy kiedy go o coś pytała, machał na nią ręką, jak na namolnego szczeniaka, którego chce się odpędzić i mówił "później" zajęty czytaniem książek, albo pisaniem czegoś na pergaminie? Ile razy jego "później" znaczyło tyle samo, co "nigdy"? Skoro reagował dopiero kiedy używała wszelkich innych form jego imienia, a nie przy tym jednym, prawidłowym "Anthony", to dlaczego wściekał się teraz, że weszło jej w krew używanie właśnie wszystkich tych innych przezwisk? To przez niego samego żonglowała językami, szukając najdziwniej brzmiących wariantów jego imienia, żeby chociaż w złości w końcu zareagował w inny sposób niż to jego kolejne "później". Zerwała się z łóżka, trzymając jedną z większych poduszek, tym razem nie mając zamiaru nią rzucać, a po prostu dopaść do niego i zacząć go nią okładać, przy okazji nie kontrolując do końca tego, co jej zmęczony umysł pozwolił, by wywrzeszczała.
— Zawsze, kurwa, to mi się od Ciebie obrywa! Za wszystko, co pójdzie nie po Twojej jebanej myśli! Nawet jeśli sporą część zarzutów powinieneś kierować do Thomasa! On, do cholery, też nie był święty, myślisz, że nie robił Ci żadnych żartów? Że nie psuł Ci żadnych planów? Że nie odwracał nigdy Twojej uwagi, żebym mogła zwinąć jedną z tych cholernych książek, w których non stop siedziałeś, albo sam ich nie zabierał?! Ale nie, to kurwa zawsze i tylko i wyłącznie była moja wina! Za wszystko, nawet za to, czego nijak nie miałam jak zrobić! Za każdym jebanym razem to do mnie masz o wszystko pretensje i nawet nie sprawdzisz, czy fizycznie miałam możliwość zrobić to, o co mnie w danej chwili oskarżasz! — Wykrzyczała wściekła, zaczynając wyrzucać mu, co gotowało się w niej przez lata. Wytykając, jak niesprawiedliwie podchodził do niej, oskarżając ją o każdą najmniejszą nawet pierdołę, bo przecież któż inny by mu bruździł, jak nie ona? Była najlepszą osobą, na którą mógł zrzucać calutką winę, nie wnikając w to, czy w ogóle to faktycznie było coś, co zrobiła. Nie przestawała przy tym wyżywać się na nim, okładając go tą nieszczęsną poduszką, która powoli miała chyba dosyć takiego traktowania, bo na zewnątrz zaczęły pojawiać się pierwsze pióra, którymi była wypchana.
— Wiesz, co najczęściej od Ciebie słyszałam, kiedy byłeś w Kairze? Wiesz?! Później, Jackie przeplatane z pierdolonym nie teraz, Jackie i równie wkurwiającym jutro, Jackie, a czasami nawet połączone w jednym cholernym zdaniu, które zawsze znaczyło tyle, co nigdy! Antanas, nawet na kurewskie listy nie potrafisz normalnie odpisać, tylko wytykasz każdy jebany błąd, każdą krzywą linię, wszystko, co się da, byle tylko ze mnie zadrwić! — Odzywało się w niej to zranione dziecko, które próbowało znaleźć jakikolwiek wspólny język z bratem, a zostawało ciągle odtrącane na bok. Może gdyby odpisywał na jej listy w normalny sposób, kiedy jeszcze koślawymi, ledwo co nauczonymi literami próbowała pisać do niego i pytać, jak mu minął dzień, czy opisywała mu, co się dzieje w Kairze, może gdyby nie wytykał jej co i rusz krzywego pisma, ortografii i stylistyki zdań, szydząc z niej i śląc jej kurs kaligrafii, czy całą górę książek, z których miała brać przykład, to również zaważyłoby na tym, że jednak nie posuwałaby się do nadużywania przezwisk, których tak nienawidził i do wszystkich tych złośliwości, jakie z jej ręki uświadczył. Może, ale tylko może, gdyby chociaż listownie potrafili faktycznie nawiązać między sobą kontakt ponad suche, jakby obowiązkowe i wymuszone życzenia na urodziny i święta, byłaby nawet i cieplejszą osobą wobec niego i ich relacja wyglądałaby kompletnie inaczej. Nawet nie pamiętała już, w którym momencie przestała wysyłać do brata listy inne niż te, które absolutnie musiała, a i nad nimi cackała się zdecydowanie zbyt długo, czując, jak z nerwów żołądek zwija jej się w supeł, kiedy zdecydowanie zbyt wiele razy poprawiała staranną kaligrafię, byle tylko nie miał się do czego więcej doczepić.
— I po tym wszystkim śmiesz mi wyrzucać, że nie używam twojego imienia?! — Poduszka w końcu poddała się, wysypując siebie pióra w białym obłoku, a niektóre przyczepiły się zarówno do Anthonyego, jak i do niej samej, tworząc zarówno z nich, jak i z jej pokoju pobojowisko. Nie mając czym go okładać, w końcu puściła szczątki jaśka na podłogę, dysząc i drżąc, próbując opanować kotłujące się w niej emocje.