04.04.2025, 18:30 ✶
Odpowiedział na jej żartobliwy ton kolejnym grzecznym uśmiechem, ale tylko po to żeby nie wywrócić na nią oczami. No był sobie tym kolorem czerwonym i co z tego? Znaczyło to że nie dało się go dotknąć nawet małym palcem? No nie. Wystarczyło się z nim odpowiednio delikatnie obejść i Atreus był trochę zdania, że jakby chcieli to by mogli. Ale najwyraźniej nikt się specjalnie nie garnął do aż tak daleko idącego eksperymentowania, albo raczej podejmowania działań które niewiele powiedzą w zakresie zagadnień interesujących Niewymownych. On miał do rozwiązania sprawę, a oni z kolei zabawkę, której mogli się z rozmarzeniem przyglądać. I tak było za każdym razem, kiedy w działania Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów był zaangażowany Departament Tajemnic. Co więcej - to był schemat, który rozciągał się poprzez wszystkie piętra Ministerstwa Magii. Wystarczyło zapytać chociażby pierwszego lepszego asystenta z jakiegoś Departamentu Skarbu, żeby powiedział to samo; Niewymowni ssą i nic nie robią w tych swoich piwnicach. A jak ktoś miał wątpliwości to można było go na przykład zaprosić do Kniei, która wciąż stała zamknięta na cztery spusty, bo osoby w które ręce trafiła, to zamiast cokolwiek sensownego zrobić to je załamywali. Cokolwiek robili sobie na Polanie Ognisk nie przynosiło żadnych efektów. A najgorsze było w tym wszystkim to, że jeśli wyjść poza samo Ministerstwo, to niezadowolenie nie było skierowane na samych winowajców. Obrywali wszyscy, a najczęściej brygadziści i aurorzy, bo to oni musieli machać odznakami i byli wzywani jak ktoś wchodził gdzie nie powinien bo łamał prawo.
Atreus, niestety, uważał swoją rodzinę chyba za zbyt zorganizowany organizm, by w takiej sytuacji z miejsca zamartwiać się na ich losem. Orion sam był aurorem, a Florence była lekarzem - cokolwiek działo się w Londynie, ta najpewniej była w Mungu, gotowa by nieść pomoc i zastanawiać się nad tym, czy jej braciom nic nie jest. Tak, ona była tutaj od martwienia się. By przejmować się kamienicą nawet nie przeszło Atreusowi przez głowę, głównie przez fakt jak wspaniale była ukryta na Horyzontalnej. O jej położeniu wiedzieli tylko nieliczni, a dostać się do niej można było w specjalny sposób i jakkolwiek to nie brzmiało mało empatycznie, cokolwiek teraz płonęło, najprawdopodobniej nie była to ona, bo chroniły ją sąsiadujące budynki, między którymi była ukryta.
Co natomiast lubił robić, to z siebie bohatera. Od zawsze miał zacięcie do tego, by ludzie na niego patrzyli i doceniali jego starania. Chciał być najlepszy i żeby było o nim głośno, więc tragedia tragedią, ale już widział siebie z różdżką biegającego po ulicach Londynu. W końcu to był atak. To natomiast znaczyło, że gdzieś tam znajdowali się winowajcy, odpowiedzialni za całe zamieszanie, a to znowu idealnie wpisywało się w opis jego zawodu. Aurorzy byli od tego, by radzić sobie z czarnoksiężnikami, a kto byłby na tyle głupi by siać zniszczenie i panikę w całym Londynie, jeśli nie czarnoksiężnicy? Śmierciożercy?
Jeśli miasto płonęło, brzmiało to jak autorstwo Czarnego Pana, bo mimo wszystko, na przestrzeni tych paru miesięcy, Bulstrode mimowolnie zaczął wiązać ogień właśnie z jego osobą. Ogień był gwałtowny i niszczycielski. Odpowiednio podsycony był niszczycielską siłą - idealnie to oddawało ciągoty Voldemorta.
Atreus pokiwał głową, słysząc dalsze słowa Niewymownego, z trochę większym spokojem jak Charlotte, ruszając wreszcie przed siebie w kierunku gdzie znajdowały się windy. Teczkę z dokumentacją wsunął sobie pod pachę, żeby teraz wolnymi dłońmi sięgnąć do kieszeni i wyłuskać z nich paczkę papierosów, a potem zapalić jednego. Poczuł też, jak coś naciska na jego umysł w charakterystyczny, trudny do pomylenia z czymkolwiek innym sposób.
- Atreus, słyszysz mnie? Atreus!
Westchnął. Najwyraźniej nie tylko żona niewymownego zauważyła kłopoty. Winda przyjechała, a Bulstrode wsunął się do niej, kontynuując rozmowę falami z Aidanem i wracając na piętro swojego departamentu.
Atreus, niestety, uważał swoją rodzinę chyba za zbyt zorganizowany organizm, by w takiej sytuacji z miejsca zamartwiać się na ich losem. Orion sam był aurorem, a Florence była lekarzem - cokolwiek działo się w Londynie, ta najpewniej była w Mungu, gotowa by nieść pomoc i zastanawiać się nad tym, czy jej braciom nic nie jest. Tak, ona była tutaj od martwienia się. By przejmować się kamienicą nawet nie przeszło Atreusowi przez głowę, głównie przez fakt jak wspaniale była ukryta na Horyzontalnej. O jej położeniu wiedzieli tylko nieliczni, a dostać się do niej można było w specjalny sposób i jakkolwiek to nie brzmiało mało empatycznie, cokolwiek teraz płonęło, najprawdopodobniej nie była to ona, bo chroniły ją sąsiadujące budynki, między którymi była ukryta.
Co natomiast lubił robić, to z siebie bohatera. Od zawsze miał zacięcie do tego, by ludzie na niego patrzyli i doceniali jego starania. Chciał być najlepszy i żeby było o nim głośno, więc tragedia tragedią, ale już widział siebie z różdżką biegającego po ulicach Londynu. W końcu to był atak. To natomiast znaczyło, że gdzieś tam znajdowali się winowajcy, odpowiedzialni za całe zamieszanie, a to znowu idealnie wpisywało się w opis jego zawodu. Aurorzy byli od tego, by radzić sobie z czarnoksiężnikami, a kto byłby na tyle głupi by siać zniszczenie i panikę w całym Londynie, jeśli nie czarnoksiężnicy? Śmierciożercy?
Jeśli miasto płonęło, brzmiało to jak autorstwo Czarnego Pana, bo mimo wszystko, na przestrzeni tych paru miesięcy, Bulstrode mimowolnie zaczął wiązać ogień właśnie z jego osobą. Ogień był gwałtowny i niszczycielski. Odpowiednio podsycony był niszczycielską siłą - idealnie to oddawało ciągoty Voldemorta.
Atreus pokiwał głową, słysząc dalsze słowa Niewymownego, z trochę większym spokojem jak Charlotte, ruszając wreszcie przed siebie w kierunku gdzie znajdowały się windy. Teczkę z dokumentacją wsunął sobie pod pachę, żeby teraz wolnymi dłońmi sięgnąć do kieszeni i wyłuskać z nich paczkę papierosów, a potem zapalić jednego. Poczuł też, jak coś naciska na jego umysł w charakterystyczny, trudny do pomylenia z czymkolwiek innym sposób.
- Atreus, słyszysz mnie? Atreus!
Westchnął. Najwyraźniej nie tylko żona niewymownego zauważyła kłopoty. Winda przyjechała, a Bulstrode wsunął się do niej, kontynuując rozmowę falami z Aidanem i wracając na piętro swojego departamentu.
Koniec sesji