05.04.2025, 12:31 ✶
Julian wszedł do środka z tym charakterystycznym, zmęczonym westchnieniem, które rejestrowały tylko drzwi i podłoga, a dom pachniał Jo. Czyli tak jak miało być. Zrzucił buty jak żołnierz broń, odwiesił płaszcz na haczyk i przeczesał dłonią zmierzwione włosy.
— Dzień jak co dzień — rzucił w stronę kanapy, gdzie majaczył kształt jego żony owiniętej w swój ulubiony koc. — Trzy pożary, dwie bijatyki i pani Halinka z czwartego znowu uznała, że jestem idealnym materiałem na drugiego męża — bo dobry mąż zawsze spowiadał się swojej kobiecie o innej kobiecie. Parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem, ale zmęczenie czaiło się na jego twarzy jak cień, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Jo, aby jego ramiona nieco się rozluźniły. — A u was? Kto sprawił, że nie widzę pani swojego serca uśmiechniętej? Robota skowronka czy obyło się bez wojny o mycie zębów? A może znowu trafił się pacjent z różdżką w tyłku? — podjął, bo niemałą gadułą był. Jedna jednakże rzecz właściwie wybiła go z rytmu. Julek zmarszczył brwi, nie tyle z niepokoju co z lekkiego dysonansu. Zdziwiło go, że Jo nie podniosła się na powitanie, nie objęła go jak zawsze, więc zwinął się bezceremonialnie zaraz przy niej i wyciągając od niej jej połowę koca pod siebie, przylgnął do kobiety obok całym sobą: ramieniem, biodrem, policzkiem wtulonym w jej ramię w celu uzupełnienia w nim tego, czego brakowało przez cały dzień. — Mówiłem żebyś na mnie nie czekała — mruknął łagodnie, ale niech ją szlag, jak cudownie, że to robiła. Złożył leniwy pocałunek na jej skroni. Potem jeszcze jeden. I jeszcze. Och, jak czasami żałował, że nie miał tej całej umiejętności aurowidzenia. Nawet jego własny umysł chroniony był warstwą zaklęć, ale z nim było inaczej. Przed nim nie ukrywała się aż tak skutecznie, więc stąd naszło jego ciche pytanie:
— Wszystko w porządku?
— Dzień jak co dzień — rzucił w stronę kanapy, gdzie majaczył kształt jego żony owiniętej w swój ulubiony koc. — Trzy pożary, dwie bijatyki i pani Halinka z czwartego znowu uznała, że jestem idealnym materiałem na drugiego męża — bo dobry mąż zawsze spowiadał się swojej kobiecie o innej kobiecie. Parsknął śmiechem i pokręcił głową z niedowierzaniem, ale zmęczenie czaiło się na jego twarzy jak cień, ale wystarczyło jedno spojrzenie na Jo, aby jego ramiona nieco się rozluźniły. — A u was? Kto sprawił, że nie widzę pani swojego serca uśmiechniętej? Robota skowronka czy obyło się bez wojny o mycie zębów? A może znowu trafił się pacjent z różdżką w tyłku? — podjął, bo niemałą gadułą był. Jedna jednakże rzecz właściwie wybiła go z rytmu. Julek zmarszczył brwi, nie tyle z niepokoju co z lekkiego dysonansu. Zdziwiło go, że Jo nie podniosła się na powitanie, nie objęła go jak zawsze, więc zwinął się bezceremonialnie zaraz przy niej i wyciągając od niej jej połowę koca pod siebie, przylgnął do kobiety obok całym sobą: ramieniem, biodrem, policzkiem wtulonym w jej ramię w celu uzupełnienia w nim tego, czego brakowało przez cały dzień. — Mówiłem żebyś na mnie nie czekała — mruknął łagodnie, ale niech ją szlag, jak cudownie, że to robiła. Złożył leniwy pocałunek na jej skroni. Potem jeszcze jeden. I jeszcze. Och, jak czasami żałował, że nie miał tej całej umiejętności aurowidzenia. Nawet jego własny umysł chroniony był warstwą zaklęć, ale z nim było inaczej. Przed nim nie ukrywała się aż tak skutecznie, więc stąd naszło jego ciche pytanie:
— Wszystko w porządku?